17 lutego otwarłem swój kolejny sezon konwentowy. Tym razem moją pierwszą imprezą był trzydniowy VIII Konwent Fantastyki Fantasmagoria, który odbył się w Gnieźnie. Chętnych do przeczytania moich odczuć związanych z tym wydarzeniem zapraszam dalej.

Organizatorzy konwentu – gnieźnieński Klub Fantastyki „Fantasmagoria” po raz pierwszy w swojej historii stworzył trzydniową imprezę. Niemal wszystko działo się w Miejskim Ośrodku Kultury, jedynie konkurs cosplay odbył się w umiejscowionym dosłownie 200 metrów dalej budynku Wielkopolskiego Samorządowego Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego. W stosunku do ubiegłych lat nie zmieniono formy i konwent nadal pozostaje bezpłatny. Uczestnicy przyjeżdżający spoza miasta mieli możliwość nocowania w dwóch salach na terenie MOK-u, oficjalnie było tam miejsce dla około stu osób.

Jak w przypadku większości małych konwentów największym zainteresowaniem cieszył się gamesroom. Umieszczono go w największej sali budynku. W tym samym miejscu odbywały się turnieje i konkursy, na scenie ulokowano zaś fanów gier bitewnych z kilkoma planszami. Miejsca dla grających było w sam raz, zawsze udawało się znaleźć choć jeden wolny stół. Fani karaoke również mogli być zadowoleni. Jedną z sal wyposażono w UltraStara. Było głośno i baaardzo pozytywnie.
DSC00099

Pojawiło się kilka atrakcji. Jedną z nich była Czytelnia Komiksów NOVA, która swoimi wygodnymi fotelami przyciągała co najmniej tak samo mocno jak kolekcja przywiezionych komiksów. Tuż obok znajdował się zbiór dioram Krzysztofa Wilczyńskiego oraz wystawy gadżetów i pojazdów z serii Star Wars.

Nie mogło zabraknąć wystawców takich, jak kramik od Kultura Mała i Duża oraz stoiska z biżuterią fandomową, koszulkami czy soczewkami. Poznański KiK zajął sporo miejsca ze swoją ofertą książek, komiksów i mang. Na piętrze można było znaleźć mały straganik z herbatami, kawami, a w godzinach porannych nawet z tostami.

Organizatorzy dobrze ułożyli plan prelekcji i spotkań z zaproszonymi gośćmi, co, jak na konwent takiej wielkości, jest warte pochwały. Jednak w samym rozkładzie odpychał sposób jego przedstawienia. Zabrakło mi standardowej tabelki z rozpisanymi godzinami i salami, gdzie dany punkt programu miał się odbyć. Zamiast tego otrzymaliśmy informator posiadający cztery strony formatu A4 z planem uszeregowanym według sal, gdzie dana rzecz będzie się działa. Było estetycznie, ale w moim odczuciu traciło na przejrzystości.

Co do punktów programu, muszę wspomnieć o wyjątkowym LARPie. Otóż gracze byli... wormsami, takimi jak w grze komputerowej – zostali wyposażeni w NERFy (pistolety na strzałki), wskakiwali w śpiwory, a ich celem było pozbycie się oponentów pełzając jak wspominane robaki.
Gniezno odwiedzili Witold Jabłoński (dodam tylko, że udało mi się zdobyć autograf), Radek Rak oraz Marcin Podlewski – polscy pisarze fantastyki, którzy, oprócz prowadzenia własnych prelekcji, wzięli udział we wspólnej dyskusji.

Na Fantasmagorii po raz drugi zorganizowano konkurs cosplay, który, zrywając z tradycją konwentową, rozpoczął się punktualnie(!). Zaprezentowane zostało 11 scenek. W przerwach przygrywał zespół wczesnośredniowieczny „Huskarl”. Ostatecznie rozdano cztery nagrody. Pierwsza dostała się Darii „Darimie" Wróblewskiej jako Judal z „Magi: The Labyrinth of Magic”.
Nagrodę za najlepszy strój otrzymała Klaudia Lei Lerka jako Yoshika Tsushima.
Najlepszy układ taneczny zaprezentował Mikołaj „Iron” Adamczyk, występujący jako Charizard z serii „Pokemon”, a w najlepszej scence wystąpili Ewelina „Yasu” Potocka i Arkadiusz „Daru” Grajnert, którzy wcielili się w Polskę i Rosję z serii „Axis Powers Hetalia”.
Wyróżnienia dostały Daria Skalniak oraz Wiktoria Ratajczak.DSC00425

W moim odczuciu gnieźnieńska Fantasmagoria nie wyróżnia się wyjątkowo spomiędzy innych lokalnych konwentów. Trzeba przyznać, że organizatorzy dopięli wszystko na ostatni guzik, dzięki czemu uniknięto rażących błędów lub wpadek. Przez całe trzy dni nie trafiłem na problem, który uprzykrzyłby życie uczestników. W mojej opinii jest to przykład wzorcowego, dobrze zorganizowanego konwentu lokalnego, gdzie każdy, kto nie miał wielkich oczekiwań spędził dobry czas w niemal rodzinnej (w pozytywnym sensie) atmosferze.