„Czytasz fantastykę? Przecież tego nie da się przełknąć! Co z tobą jest nie w porządku?” – tak w przybliżeniu wyglądają reakcje nowo poznanych przeze mnie ludzi, gdy dowiadują się, że nałogowo czytam i preferuję książki z gatunku, który jakimś dziwnym trafem jest uważany w naszym kraju za niszowy i niemal niegodny osoby parającej się czytelnictwem. No bo jakże to tak czytać o elfach, czarach i smokach, kiedy tyle poważnych książek czeka na to, by z dostojeństwem zagłębić się w ich treści. Zazwyczaj wybaczam tego typu komentarze. Ludzie ci przeważnie nie znają ani jednej powieści fantasy czy science fiction, co stanowiłoby jakąkolwiek podstawę do tego, by mogli swobodnie wrażać swoją opinię – więc jak tu się liczyć z ich zdaniem. Jednak trafiają się jednostki, które pod tym względem potrafią być wyjątkowo irytujące.

syncaidia

Autor: Synpai; Żródło: http://synpai.deviantart.com/art/Imagination-297373770

Fantastyka to zło!

Jestem osobą tolerancyjną i staram się nie narzucać innym tego, co lubię. Jeśli nie czytasz fantastyki, to w porządku. Dobrze, że w ogóle czytasz i zaliczasz się do tego cudownego grona osób zawyżających dane dotyczące czytelnictwa w Polsce. Nawet podejrzewanie mnie o konszachty z siłą nieczystą jestem w stanie zrozumieć i wytłumaczyć sobie ludzką niewiedzą. Przynajmniej jest to jakiś w miarę logiczny powód niechęci do fantastyki. Są jednak osoby, które, słysząc nazwę mojego ulubionego gatunku literackiego, patrzą z pobłażaniem. Zupełnie, jakbym na pytanie o największego dobroczyńcę ludzkości odparła „lubię placki” z odpowiednio tępym wyrazem twarzy. Mało tego, stawiają sobie za punkt honoru ściągnięcie mnie ze złej drogi, wygłaszając tyrady opisujące to, jak bardzo oni nie znoszą fantastyki. Co ciekawe, nie używają wówczas rozsądnych argumentów dotyczących kreacji świata, dziur fabularnych, obrazy uczuć religijnych czy chociażby odmienności gustów. O nie! Oni patrzą na moje ulubione książki przez pryzmat własnej małostkowości. Zazwyczaj takie osobniki nie potrafią odpowiedzieć na proste pytanie „dlaczego?”, bo przecież musi być jakiś logiczny powód „nietrawienia” prozy fantastycznej! Otóż nie. Jeśli mamy w sobie na tyle cierpliwości, by dalej drążyć temat i zapytamy, czy czytali cokolwiek, co tak bardzo zniechęciło ich do tego gatunku, zazwyczaj usłyszymy rozbrajająco szczere: „Nie, bo tego czytać się nie da”. Ale opinie wygłaszać już można.

Osobną kategorię stanowią ludzie, którzy nie przepadają za fantastyką, ponieważ nie lubią fikcji czy zmyślenia. Ja natomiast nie lubię ludzkiej głupoty i hipokryzji, ale w żaden sposób nie mogę się odseparować od tej dość pokaźnej grupy społeczeństwa. Argument tego typu przyprawia mnie o mdłości – głównie przez jego nieumiejętne użycie. Zastosowanie go w czytelniczej rozmowie sugeruje, że każda powieść poprzedzona jest rzetelną kwerendą, a opisane w nich wydarzenia to czyste fakty bez odautorskich upiększeń. Rozumiem, że nie wszystkim może podobać się ilość fantazji umieszczonych przez autora w danym utworze, i że nie pomyślą, iż może to być celowe „przemycanie” ważnych dla twórcy zagadnień pod płaszczykiem czegoś zgoła na kształt baśni. W mniejszym lub większym stopniu każdy pisarz zmyśla – na tym polega jego praca. Nawet biografowie upiększają, a historycy opowiadają prawdę w bardziej przystępny sposób. Odrzucanie w książkach magii, ponieważ jest mniej prawdopodobna niż seryjny morderca, jest dla mnie w pewien sposób niewłaściwe.

„Przeczytałabyś jakąś książkę o miłości, a nie to, co się tam leją i leją”

Płeć ma niewieścia obliguje do wielu spraw: trzymania nóg razem, gdy jestem w spódnicy, nieprzeklinania na głos w miejscach publicznych i comiesięcznego cierpienia. Ale czy to znaczy, że muszę wypłakiwać swoje oczy nad romansami, których bohaterki zachowują się nieraz tak durnie, że mam ochotę rwać sobie włosy z głowy? Fakt, w powieściach fantastycznych, szczególnie tych nastawionych na przedstawienie jakiegoś konfliktu, trup ściele się gęsto i to zwykle w dość epicki sposób (bitwa o Helmowy Jar, Krwawe Wesele, upadek Hyperiona – przykłady można by mnożyć godzinami), ale to nie znaczy, że ich twórcy pomijają wątki romantyczne. Moja ulubiona historia miłosna została opisana w starym, niemal do bólu klasycznym heroic fantasy zatytułowanym „Legenda o Humie”. Tragiczna miłość srebrnej smoczycy do śmiertelnego rycerza wzrusza mnie za każdym razem, gdy o niej czytam. Co złego w tym, że bohaterowie przy okazji przepędzają jedno potężne bóstwo zła do innego wymiaru? Ogólnie, jakby się tak zastanowić, to fantastyka oferuje naprawdę mnóstwo romantyczno-harlequinowych wątków: Jon Snow i Ygrette, Aragorn i Arwena, Spock i Uhura, Superman i Lois… Potraficie wymienić jakąkolwiek historię z fantasy czy science fiction, gdzie nie pojawiłby się choć delikatny wątek romantyczny? No dobrze, ja potrafię, ale nie byłoby ich więcej niż palców u jednej ręki.

W każdym razie mam wrażenie, że ludzie nie dostrzegają jednej fascynującej prawidłowości: książki fantastyczne zaspokajają apetyt na każdy gatunek literacki. Kryminał, horror, powieść historyczna… To wszystko znajdziecie, kierując swe kroki w księgarni do półki z fantastyką właśnie. Romans, thriller, komedia… Nic prostszego! Mogę na zmianę żonglować tytułami i autorami. Western, powieść marynistyczna, młodzieżówka… Powiedzcie mi, kiedy przestać. No, może z biografiami byłby problem, ale nie można mieć wszystkiego. Niemniej jednak, odnoszę wrażenie, że jako miłośniczka fantastyki jestem bardziej otwarta na inne gatunki niż statystyczny wielbiciel, dajmy na to, kryminałów. Ludzie nie doceniają tego, że proza fanatyczna, dzięki swojej elastyczności, może być naprawdę wielogatunkowa. Każdy mógłby znaleźć w niej coś dla siebie, gdyby tylko dał jej szansę i przeczytał.

„Wiesz, że smoki nie istnieją?” 

Taką etykietkę postanowiłam przykleić ludziom, którzy uważają, że traktuję fantastykę zbyt poważnie. Choć nie, to niedopowiedzenie. Swoją sympatię do tego gatunku traktuję jak długoterminowy i wymagający związek, a nie jak przelotną miłostkę. Chodzi mi o grupę osób, które uważają, że przez swoje upodobania tracę kontakt z rzeczywistością. Choć, jeśli tak ma ona wyglądać, czasami nie miałabym nic przeciwko przecięciu tej pępowiny. W każdym razie, wszyscy fantaści się czymś ekscytują i nieważne, czy będą to trzy prawa z dziedziny robotyki, szermierka, różnice pomiędzy magią objawień a magią wtajemniczeń czy wspomniane przeze mnie smoki. Fantasta (i nie tylko on), zapytany o swojego konika, opowie o nim w najbardziej wyczerpujący sposób, w jaki potrafi, powołując się przy tym na odpowiednie źródła, książki czy kolegów po fachu. Innymi słowy urządzi wam przepełniony emocjami wykład z dziedziny, która go aktualnie zajmuje. A że ma ona niewiele wspólnego z rzeczywistością, to czy to w jakiś sposób umniejsza jego wiedzę? Emocje i ekscytacja nie są wynikiem zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości, ale autentycznej radości wynikającej z pytania o zainteresowania. Więc dlaczego odpowiedź na nie bywa traktowana przez słuchaczy niezrzeszonych jako dobry dowcip?

Jako miłośniczka fantastyki spotykałam się z naprawdę różnymi reakcjami na moje pasje. Począwszy od zaciekawienia przez obojętność na otwartej wrogości skończywszy. Co ciekawe, wydaje mi się, że wielbiciele innych gatunków nie miewają podobnych problemów. Nieco bardziej rzeczywista proza wydaje się być łatwiej akceptowalna niż ta oparta wyłącznie na pomysłach autorów. Prawdziwego zrozumienia, niemal na poziomie komórkowym, doznałam na pierwszym konwencie, na jakim się pojawiłam, gdzie dyskusje dotyczące tego, kto jest godny ponieść młot Thora, były na porządku dziennym. I wówczas czułam się jakbym trafiła do domu, po bardzo długiej podróży. A co wy o tym myślicie? Jakie były Wasze przygody z niefantastycznymi miłośnikami czytelnictwa? Też macie podobne odczucia? Napiszcie!

Tagged Under