Imię i nazwisko: Aleksandra Leska
Nick: Akatsu
Fanpage: Akatsu Cosplay Nook
Miasto: Łódź
Wywiad

D: Dzisiaj coś swojskiego, przynajmniej dla mnie, bo nasz gość pochodzi z mojego miasta.
Nie ukrywam – Łódź to nie jest dobre miejsce na rozwój cosplayu, bo choć mamy wiele pasmanterii i sklepów z materiałami, a nawet pianką, to jednak brakuje... w zasadzie wszystkiego. Jednakże mamy perełki i jedną z nich jest Akatsu. Cześć! Jak tam życie i szycie?

A: Cześć! Dzięki za zaproszenie. U mnie wszystko w porządku, życie polega na wiecznej walce o połączenie cosplayu jako mojej pasji ze studiami i życiem prywatnym, których staram się nie zaniedbywać. Co do Łodzi, jeśli mogę się wtrącić, to owszem, to wspaniałe miasto jeśli chodzi o materiały do tworzenia cospów, ale również czuję, że czegoś tu brakuje.

D: Cosplayerów już nie, powoli zjeżdża się ich do nas coraz więcej, nieprawdaż? Co według Ciebie jest nie tak w tym mieście, że tak ciężko tu o jakikolwiek rozwój?

A: Siedzę w łódzkim fandomie od wielu lat. I pamiętam różne jego okresy, te lepsze czy te gorsze. Może zabrzmię jak babcia, ale według mnie kiedyś był lepszy social. Spotkania mangowe odbywały się w dużych ekipach (ach, te spotkania w Manufakturze) i jakoś wszyscy bardziej trzymali się razem. Wydaje mi się, że w pewnym momencie z jakiegoś powodu każdy poszedł w swoją stronę i mniej patrzymy na fandom jako „my”, a bardziej jako „ja”. Oczywiście są wyjątki. Nadal jest tu wiele osób, na które zawsze mogę liczyć, z chęcią mi pomogą czy po prostu spotkają się, by porozmawiać i „pośmieszkować”.

D: Myślisz, że ma na to wpływ mała, zerowa już liczba konwentów w Łodzi? Oczywiście nie liczymy Festiwalu Komiksów, Balu czy Dnia Japońskiego.

A: Oczywiście, że tak. Konwenty bardzo pomagają w tworzeniu nowych znajomości. Sama poznałam na konwentach bardzo wielu ludzi, z którymi mam stały kontakt. Jeżeli ktoś mieszka w Łodzi, łatwiej jest mu pójść na konwent w jego mieście i tam nawiązać nowe znajomości. Ale to też chyba troszkę kwestia mentalności. Z tego, co słyszałam od znajomych wynika, że liczba spotkań poza konwentami (tych na większą skalę) też zmalała. Ludzie się zmieniają i możliwe, że takie spotkania są coraz mniej potrzebne. Mamy przyjaciół w całej Polsce (a nawet poza nią), kontakt z nimi jest banalnie prosty, a też połączenia z innymi miastami pozwalają na podróże i odwiedzanie ich.

D: Nie idzie się z tym nie zgodzić. Jesteś dobra nie tylko w szyciu, ale i w scenkach. Na deskach sceny wręcz szalejesz, szczególnie jeśli chodzi o występy grupowe. Czy to jakieś ukryte marzenie małej Oli?

 A: Szczerze mówiąc, tak. Właśnie mnie rozgryzłaś w stu procentach. Jako małe dziecko marzyłam o karierze aktorskiej. Wymyślałam do bajek nowe postacie, w które – kiedy nikt nie patrzył – wczuwałam się i sama przed lustrem je udawałam. Tak samo, gdy byłam między ludźmi, ciągle myślałam o tym, jakby w danej sytuacji zachowała się postać, którą lubiłam odgrywać (kolejny sekret – robię to do dziś!). W przedszkolu pierwszy raz występowałam na scenie w jasełkach i to wtedy pokochałam aktorstwo jeszcze mocniej. Od tego czasu regularnie brałam udział w różnych inicjatywach recytatorskich, a do zakończenia gimnazjum byłam członkiem kół teatralnych, gdzie zawsze udawało mi się zgarniać główne role i dawałam z siebie wszystko, żeby wypaść jak najlepiej. Dlatego też pokochałam cosplay – za możliwość odgrywania danej postaci, przenoszenia publiczności w nowy świat i wywoływania w ludziach różnych emocji. Kiedy tworzę prezentację cosplay, daję z siebie 101 procent i chcę, żeby widz zapamiętał ją na długo. Korzystam ze swojego wieloletniego doświadczenia i nigdy nie idę na łatwiznę. Jestem bardzo wymagającym liderem. *śmiech*

D: Masz jakąś zaufaną grupę ludzi, którym powierzasz projekty?

A: Wolę pracować z osobami, które dobrze znam i którym mogę zaufać. Prezentacje przygotowujemy przez dobre kilka miesięcy, od rekwizytów, strojów, przez scenariusz, aż po podkład dźwiękowy. Trochę tego jest. Dużo pracy razem, dużo zaufania, że każdy wywiąże się ze swojej roboty, bo zawsze się nią dzielimy. Nad wszystkim staram się czuwać i pomagać w razie problemu. Jedziemy na tym samym wózku. Poza tym moim głównym powiedzonkiem jest: „grupa jest jak samochód – nawet bez jednej części nie pojedzie”. Dlatego bardziej komfortowo pracuje mi się z osobami, o których wiem, że nie zawiodą i poświęcenie całej ekipy nie pójdzie na marne.

D: I może właśnie to jest sekretem Waszych sukcesów? Dwa Niucony z rzędu, Gakkony... celujecie dalej, wyżej?

A: Wybierając konwent, patrzymy głównie na to, czy każdemu odpowiada miasto i termin. Moja ekipa w tamtych występach składała się z osób z różnych miast i będących w różnym wieku (miały pracę, studia, szkołę itp.). Najważniejsze jest, żeby każdy spokojnie dotarł na miejsce. Nie wykluczam możliwości, że w przyszłości „zaatakuję” z grupą coś większego. Ze sceny na 100 procent nie schodzę i mam na oku parę serii, z których może coś uda mi się wykombinować. Ale nic na siłę. Na razie chwilowa przerwa po Niuconie. *śmiech*

D: Na czym się skupiasz, wybierając serię?

A: Po pierwsze, muszę daną serię bardzo dobrze znać i lubić. Kolejną sprawą jest zrozumienie postaci. Zazwyczaj pomysł przychodzi sam, coś w rodzaju przypływu weny. Potem siedzę ze słuchawkami w uszach (leci mi w nich soundtrack z serii lub muzyka, która mi do niej pasuje) i spisuję różne pomysły. Staram się, żeby każdy widz, nawet ten nieznający serii znalazł tu coś dla siebie. Potem wstępny scenariusz – pokazuję go osobom, które chcę poprosić o przyłączenie się do mnie, i jeżeli się zgodzą dołączyć, mamy debaty, co ewentualnie zmienić, a co dodać do scenariusza. Czasami ogranicza nas regulamin, niekiedy czas, a czasem nasza wyobraźnia lub brak możliwości transportu ewentualnego rekwizytu.

D: Grupa ludzi to zawsze jakieś konflikty. Czy zdarzały się takie? Jak – jako lider – sobie z nimi radzisz?

A: Oczywiście, że konflikty się zdarzają, w końcu każdy z nas jest człowiekiem. Po pierwsze, bycie liderem to dla mnie wieczne lawirowanie między byciem wyrozumiałym i wymagającym. Trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić (może dana osoba ma swoje prywatne powody), a kiedy ochrzanić za brak jakichkolwiek starań. Ja jestem zawsze tajnym agentem i w rozmowie lubię zadawać ukryte pytania, jak ludziom idzie z jej częścią roboty. Zdarzyło mi się dwa razy kogoś solidnie okrzyczeć za totalny brak zainteresowania, ale zazwyczaj po tym potrafimy znaleźć rozwiązanie sytuacji. Jak wcześniej mówiłam, działam z zaufanymi ludźmi, więc tych konfliktów jest bardzo mało. A jak coś już jest nie tak, to staram się razem z osobą, która ma jakiś problem, znaleźć rozwiązanie, ewentualnie sama szukam wyjścia awaryjnego, żeby reszta grupy nie ucierpiała. Przykład mojej ostatniej prezentacji: tworzyliśmy ją razem od listopada 2017 r., jeżeli w lipcu by coś nie wyszło, to jednak byłoby bolesne doświadczenie.

D: To wiele czasu, zawsze potencjalnie straconego, chociażby przez przypadki losowe. Masz swoją zarówno cosplayową, jak i życiową partnerkę Sae. Połączył Was wspólny cosplay czy może seria?

A: Bardziej przypadek i wspólni znajomi. Może to wydawać się zabawne, ale więcej zaczęłyśmy ze sobą pisać w momencie, kiedy wyszło anime „Yuri!!! on Ice”. Ja robiłam cosplay Yuuri’ego Katsuki’ego a ona Victora Nikiforova. Potem okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań oraz serii, które lubimy, i nagle pomysły na wspólne cosplaye rozmnożyły się jak grzyby po deszczu.

D: Nocą zapalony cosplayer i aktor, za dnia zaś...? Czym zajmujesz się na co dzień?

A: Jestem studentką Politechniki Łódzkiej. Próbuję przeżyć na studiach magisterskich na kierunku biotechnologia. Prócz aktorstwa lubię biologię molekularną, inżynierię genetyczną i chemię. Próbuję łączyć pasję z obowiązkami, kosztuje mnie to dużo pracy, ale warto. Oprócz tego jestem typową 23-latką, nie wyróżniam się z tłumu i spędzam czas wolny jak każdy inny. Nie przepadam za klubami, wolę wyjść na kawę albo do pubu na piwo, ewentualnie pochodzić z przyjaciółmi po parku i pogadać o bzdurach. Najważniejsze to w całym tym szaleństwie (również cosplayowym) nie zgubić siebie gdzieś po drodze.

D: To prawda, nie wolno dać się pochłonąć szaleństwu. 
A co do szaleństw: Twoja najbardziej zwariowana rzecz, jaką zrobiłaś w zakresie cosplayu i konwentów.

A: Parę takich rzeczy było. Sesja zdjęciowa w cosplayu Seidou Takizawie w opuszczonej drukarni (i modlenie się, żeby nikogo obcego nie spotkać i nie spowodować u niego zawału) czy sesja zdjęciowa w stroju bitewnym Kanekiego Kena przy minusowej temperaturze i w śniegu, kiedy miałam na sobie tylko cieniutki kombinezon. Zamawianie „asortymentu” do sesji zdjęciowej z „Ten Count” (kto zna serię, ten wie, o co chodzi) też było bardzo ciekawym doświadczeniem. Dużo tego było, ale wszystko w granicach rozsądku. Chyba. Przynajmniej w moim odczuciu. *śmiech*

D: Bez czego nie wyobrażasz sobie konwentu? Co jest takim must be?

A: Social przede wszystkim. Nie wyobrażam sobie konwentu bez osób, z którymi mogę go spędzić. I tutaj też mówię o ludziach, których nie znam, bo jednak każdy z osobna tworzy konwent. Jako cosplayerowi wielką radość sprawia mi, gdy ktoś pozna, jaką postać wystawiam – to bardzo wielka przyjemność i zawsze jest mi miło, dlatego zazwyczaj przed konwentami pytam również obserwujących, w jakim cosplayu woleliby mnie zobaczyć. Wspólna zabawa na konwencie to priorytet. Tak samo lepiej mi się występuje na scenie, kiedy mogę pokazać swoją pracę większej liczbie osób. I zupełnie nieironicznie – ochrona na konwencie też jest ważna. Człowiek czuje się bezpieczniej.

D: Obecne konkursy cosplay wyglądają jak wyglądają, ich formuła jest niemal niezmienna od paru lat. Wprowadziłabyś jakieś zmiany?

A: Czasami prezentacje grupowe traktuje się gorzej niż te solowe. Moim zdaniem fajnie by było traktować je na jednakowym poziomie. A najważniejsze to traktować wszystkich z szacunkiem i uszanować pracę każdego z osobna.

D: Mówisz tu o jakiejś konkretnej sytuacji?

A: Powiedzmy. Czasami zdarzyło mi się widzieć bardzo duże zamieszanie organizacyjne, a czasami cosplayerzy na backstage’u nie traktowali konkursu jako zdrową rywalizację, ale jak wojnę. To jest coś, czego szczerze nie znoszę. To, że każdy tam walczy o nagrodę, nie oznacza, że trzeba być dla siebie niemiłym i patrzeć na innych z góry. Doświadczyłam tego na sobie i do dzisiaj jak o tym myślę, to ciśnienie mi skacze. 

D: Powoli zbliżamy się do końca. Powiedz nam jeszcze, na jakich konwentach/eventach można Cię dorwać.

A: Myślę nad Tsuru, Niuconem i Xmassem. Póki co nie zadecydowałam, ale mam je na celowniku! 

D: Są eventy, jak Fotocon, Pixelmania czy łódzki Bal Cosplayowy, które proponują wejście osobom, które dobrze szyją i są bardzo reprezentatywne. Myślisz, że warto byłoby zrobić coś właśnie dla osób, które są mocne w scenkach?

 A: Byłoby super! Szycie nie jest moją bardzo mocną stroną, nie przepadam za tym. Kiedy muszę, to to zrobię i postaram się, ale o wiele więcej radości sprawia mi występowanie na scenie. Taki Fotocon, w czasie którego zamiast zdjęć byłyby kręcone CMV-ki, byłby ciekawym eventem. *śmiech*

D: Klucz tkwi w zabawie. Masz jakieś słowa na koniec dla czytelników?

 A: Bawcie się jak chcecie i nie bójcie się próbować czy ryzykować. Do zobaczenia na jakimś evencie! Nie wstydźcie się i podchodźcie, ja na serio nie gryzę, mimo często zmulonego wzroku.

 

Tagged Under