Manga

  • Kiri Wazawa - „Posępny Mononokean”

    posepny mononokean

    Posępny Mononokean

    waneko

    Autor: Kiri Wazawa
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 3+
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Kto nie lubi małych, puchatych zwierzątek, niech pierwszy rzuci kamieniem! A tak zupełnie poważnie, gdybyście znaleźli białe, mięciutkie coś leżące na ziemi, przeszlibyście obojętnie? Zdecydowanie nie. Tak też uczynił Ashiya, świeżo upieczony licealista, który wracając z zakupów, nadepnął na białą kulkę, którą początkowo uznał za pluszaka. Chcąc spełnić dobry uczynek, położył go w lepiej widocznym miejscu, by dziecko, które go upuściło, mogło łatwiej znaleźć swoją własność. Ashiya nie mógł się bardziej pomylić. Okazało się bowiem, że nie jest to pluszak. Ku jego zaskoczeniu, ta mała kulka okazała się... yokai.

    Chłopak bardzo nie chciał znów – tak jak w gimnazjum – być odludkiem, więc już od pierwszych dni w nowej szkole pragnął znaleźć jak najwięcej przyjaciół. Jednak wszystkie jego plany legły w gruzach za sprawą pluszaka, który uczepił się go i dosłownie wysysał z niego energię. Z tego powodu pierwszy tydzień w liceum Ashiya spędził głównie w gabinecie pielęgniarki, mdlejąc ze zmęczenia. Gdy leżał na kozetce, dostrzegł dziwne ogłoszenie o pracy jako egzorcysta, więc chwytając się ostatniej deski ratunku, wybrał numer. Takim sposobem poznał Abeno, który zajmował się odsyłaniem yokai do Zaświatów. W wyniku splotu różnych zdarzeń Ashiya został pomocnikiem Abeno w jego pracy.

    Jak się prezentuje polskie wydanie? Tytułem zaopiekowało się wydawnictwo Waneko. Na kolorowej obwolucie, o dziwo, przedstawiony jest Abeno, a nie Ashiya (co później autorka wyjaśnia w posłowiu). Pod obwolutą, na samej okładce, zapisany jest dialog dwóch głównych bohaterów na temat wydania pierwszego tomiku tej mangi. Pierwsza strona jest kolorowa i tam również widnieje blondwłosy egzorcysta. Podoba mi się, że yokai „mówią” inną czcionką niż ludzie, a także to, że na wielu stronach pojawia się numeracja. Na samym końcu, w posłowiu, autorka w formie krótkiego komiksu przekazuje kilka informacji na temat mangi.

    „Posępny Mononokean” to tytuł pełen zabawnych, smutnych, ale zwykle dobrze kończących się historii. Poznajmy wiele postaci, które gdzieś w dalszej historii dają o sobie znać. Bardzo przyjemna, lekka i ładnie narysowana manga przygodowa dla każdego czytelnika. Ja osobiście zakochałam się w „Podstępnym Mononokeanie” od pierwszego wejrzenia – zwłaszcza w postaci Abeno.

     

  • Kaori Yuki - „Rewolucja według Ludwika”

    rewolucja wedlug ludwika

    Rewolucja według Ludwika

    JPF

    Autor: Kaori Yuki
    Wydawnictwo: JPF
    Ilość tomów: 4
    Cena okładkowa: 25,20 zł

    Książę Ludwik wraz ze swoim wiernym sługą Wilhelmem wyrusza w podróż w poszukiwaniu idealnej kandydatki na żonę. Idealnej to znaczy takiej, która będzie spełniała nietypowe, jak na księcia, warunki. Po drodze Ludwik spotyka wiele pięknych kobiet, takich jak Śpiąca Królewna czy Królewna Śnieżka. Zapowiada się ciekawie? No i tak jest.

    Jak sama autorka kilkukrotnie podkreślała, chciała stworzyć mangę na podstawie baśni braci Grimm, dlatego każda historia jest w jakiś sposób połączona ze znanymi nam opowieściami. Po pierwsze, rozdziały nazywają się tak jak baśnie. W dwóch pierwszych tomach każdy rozdział opowiada jedną historię, później niektóre podzielone są na kilka części. Bohaterką jest zwykle dziewczyna, która odgrywa główną rolę w danej bajce. Ze względu na charakter Ludwika, jego lubieżne zachowanie i humor wychodzi z tego parodia – i to nie tylko z powodu wypowiadanych przez niego kwestii, ale także dlatego, że te historie potrafią się bardzo źle skończyć. Większość baśni jest nam znana, ale zapewne nie wszystkie, dlatego autorka postanowiła wyjść naprzeciw swoim czytelnikom i od drugiego tomu w posłowiu znalazły się krótkie opisy opowieści wykorzystanych w danym tomiku. Nie są to jedyne nawiązania do braci Grimm. Jak może niektórzy z was wiedzą, jeden z nich miał na imię Wilhelm – czyli tak, jak sługa naszego głównego bohatera. Wilhelm i Jakub Grimmowie mieli również młodszego brata, Ludwika, który tworzył rysunki do ich baśni. Po nim właśnie został nazwany książę. Nie wiem jak Wy, ale ja przepadam za takimi powiązaniami.

    W pierwszym rozdziale poznajemy dziwny fetysz Ludwika, który na szczęście „znudził mu się” i więcej nie ma po nim śladu. Początek jest mroczniejszy niż cała manga i w dalszych rozdziałach widać delikatną zmianę w charakterze bohatera. Jak mówi sama twórczyni, pierwotnie miał to być zwykły one-shot, ale wyszła z tego dłuższa opowieść. Tak oto obserwujemy zawiłe przygody Ludwika w świecie Królewny Śnieżki, Śpiącej Królewny i Sinobrodego. Pojawia się również Czerwony Kapturek, który nie jest co prawda kandydatką na żonę dla księcia, ale towarzyszy mu do końca jego przygody i odgrywa w niej dość ważną rolę. Drugi tom wita nas krótkim streszczeniem wydarzeń oraz przedstawieniem postaci, które pojawiły się do tej pory. W tomie drugim mamy przyjemność obcować z takimi bohaterami, jak Roszpunka, Dziewica Malena, Żabi Król czy Gęsiareczka. Jednak ktoś zdaje się czyhać na życie Ludwika, co wzbudza w nim delikatny niepokój. W ten oto sposób poznajemy historię Jasia i Małgosi oraz rozpoczynamy trzeci tom mangi. Ludwik dowiaduje się, że coś złego dzieje się w jego kraju, postanawia więc do niego wrócić. Jednak niedaleko swojego zamku napotyka przeszkodę na drodze i zmuszony jest do przeczekania w pobliskim domu, aż droga będzie znów przejezdna. I tak właśnie przenosimy się do historii Kopciuszka, która trwa do samego końca tomu. Czwarty tom to głównie wydarzenia z samego pałacu, więc nie będę się zbytnio rozpisywać, by nie zdradzić wam całej tajemnicy. Trzy pierwsze rozdziały zatytułowane „Solna księżniczka” inspirowane są baśnią „Gęsiareczka u studni”, ale by nie mylić jej z występującą wcześniej historią, autorka zdecydowała się zmienić nazwę. I oto finał wędrówki po świecie baśni.

    Muszę przyznać, że nie spodziewałam się po tym tytule tak wciągającej historii. Książę Ludwik jest idealny (z wyglądu) w każdym calu i – jak się okazuje – serduszko też ma dobre, tylko nie bardzo chce się tym chwalić. Manga jest przeładowana gagami, grami słownymi i zabawnymi sytuacjami. Sporo z nich nawiązuje do współczesności – selfie czy cudów techniki – mimo że akcja dzieje się w równoległej rzeczywistości podobnej do naszego średniowiecza. Spodziewałam się raczej mrocznej opowieści, a dostałam komedię i wcale nie jestem z tego powodu zawiedziona. Świetnie się czytało, te cztery tomy „łykałam” jeden za drugim, a w każdym jest dość sporo tekstu jak na mangę.

    Gdy patrzyłam na okładkę, spodziewałam się czegoś zupełnie innego – ciężkiej, mrocznej historii. Zamiast tego otrzymałam komedię i nie będę z tego powodu narzekać. „Rewolucja według Ludwika” to jeden z lepszych tytułów, jaki miałam ostatnio przyjemność czytać.

     
  • Relacja z Wondercon 4.0 - Leniwy weekend

    Mamy słoneczny sobotni poranek, Wrocław budzi się do życia, a ja? Ja oczywiście na nogach, w drodze na ul. Dembskiego 36. Czemu właśnie tam? Ponieważ kolejny konwent przede mną, a właśnie tam znajduje się szkoła, w której odbywa się Wondercon 4.0, organizowany przez Wrocław - Mangowcy i Wonderful Wonder Festiwal. Jest to jedna z mniejszych wrocławskich imprez tego typu, a w tym roku zagościło na niej około 400 uczestników. Jak się bawili? Jak zwykle, po więcej informacji zapraszam do dalszej części relacji.

  • Recenzja mangi: Hikaru Miyoshi, PSYCHO-PASS Committee, Akira Amano, Gen Urobuchi (Nitroplus) - „Inspektor Akane Tsunemori"

    inspektor akane tusnemori

    Inspektor Akane Tsunemori

    waneko

    Autor: Hikaru Miyoshi, PSYCHO-PASS Committee, Akira Amano, Gen Urobuchi (Nitroplus)
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 2+
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Czy chciałbyś żyć w czasach, w których maszyna decyduje o twojej przyszłości?

    Akcja w mandze „Inspektor Akane Tsunemori” rozgrywa się w futurystycznej Japonii, gdzie system Sybilla przesądza o losie każdego człowieka. W tym świecie ludzka psychika jest poddawana ciągłej kontroli przez skanery porozmieszczane po całym kraju, a jej właściwości da się zmierzyć i wyrazić liczbowo. Określa się ją jednostką Psycho-Pass, która wyraża jej wartość. Psycho-Pass może łatwo ulec pogorszeniu, dlatego Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej zapewnia szereg terapii psychologicznych. Osoby, których Psycho-Pass przekracza dopuszczalną normę są klasyfikowane jako utajeni kryminaliści. Takie indywidua są zatrzymywane przez Biuro Bezpieczeństwa zanim jeszcze dopuszczą się czegoś złego. Natomiast system Sybilla jest nieomylną wyrocznią, stanowiącą prawo.

    Główną bohaterką jest Akane Tsunemori, która już na początku fabuły zostaje nową panią inspektor Wydziału Dochodzeniowego Biura Bezpieczeństwa Publicznego w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej. Jej zadaniem jest utrzymanie porządku publicznego, a więc łapaniem utajonych kryminalistów. Już pierwszego dnia pracy Akane otrzymuje misję do wykonania – złapanie mężczyzny, który wpadł przy kontroli Psycho-Passa przez skaner uliczny i zbiegł z zakładnikiem. Świeżo upieczona pani inspektor poznaje swój zespół, który ma jej pomoc w wypełnieniu zadania: inspektora Ginozę oraz tzw. egzekutorów – ludzi o wysokim współczynniku zbrodni, którzy są utajonymi kryminalistami, jednakże pozwolono im na jedną formę uczestnictwa w życiu społecznym – ściganie innych przestępców. Podstawową bronią inspektora i egzekutora jest dominator – aparat, który odczytuje wartość Psycho-Passa i odbezpieczy się, kiedy wykryje utajnionego kryminalistę. Są to więc „oczy” Sybilli. Podczas swojej pierwszej sprawy Akane będzie musiała przekonać się na własnej skórze, czy system rzeczywiście jest nieomylny i czy sama odnajduje się w roli inspektora.

    Mangę można zaliczyć do gatunku science fiction z elementami detektywistycznymi, jako że fabuła obraca się właśnie wokół tego typu misji. W pierwszym tomie panuje poważna atmosfera, nie ma czasu na ckliwe momenty, gdy w grę wchodzi ludzkie życie. W powolnym tempie ukazywane są tajemnice, bohaterowie ścigani są przez krwawe obrazy przeszłości, a w ludzkich sercach czai się mrok, którego nie zmierzy żadna maszyna. Postacie mają różne osobowości, które stopniowo poznajemy. Akane Tsunemori nie jest stereotypową bohaterką o niezachwianej postawie i pewności siebie, a młodą kobietą, która emocjonalnie podchodzi do swojej pracy i nie jest obojętna na krzywdę ludzką.

    Projekty postaci narysowane przez Akirę Amano osobiście ujęły mnie za serce. Kreska oddaje klimat serii, są też kadry drastyczne, w szczególności jeden wrył się głęboko w moją psychikę. Kadr przedstawia w nienaturalny sposób zniekształcone ludzkie ciało w wspomnieniach Kougamiego, wygląda to jak scena wycięta rodem z horroru. Na obwolucie pierwszego tomu zaprezentowany jest wyżej wspomniany egzekutor. Biały tytuł miło kontrastuje z czarnym tłem. Trzeba także wspomnieć, że przed wydaniem mangi, w 2012 roku powstało anime o tytule „Psycho-Pass”.

    Z ręką na sercu polecam ten tytuł, nawet tym, którzy obejrzeli wspomnianą serię w fomie animacji. Co prawda manga podąża jej śladem dość wiernie, jednakże pojawia się parę dodatkowych kadrów. Myślę, że ten psychologiczny kryminał w konwencji science fiction powinien przypaść do gustu większości czytelników mang, a zwłaszcza tym starszym.

  • Recenzja nowelki: Tappei Nagatsuki, Shinichirou Otsuka - „Re: Zero - Życie w innym świecie od zera”

    rezero

    Re: Zero - Życie w innym świecie od zera

    waneko

    Autor: Tappei Nagatsuki, Shinichirou Otsuka
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 13
    Cena okładkowa: 24,99 zł

    Od kiedy pamiętam, motyw zabaw z czasem należał do moich ulubionych. Dlatego też wpadł mi w oko tytuł „Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu”, za stworzenie którego odpowiedzialny jest Tappei Nagatsuki. Mówiąc krótko, jest to historia chłopaka imieniem Subaru, który pewnego razu, dość nagle, zostaje przeniesiony do innego świata, mając z sobą tylko telefon komórkowy i siatkę z produktami z supermarketu. Dość szybko wpada w kłopoty – w wąskiej alejce napada na niego trójka bandytów, jednak zostaje uratowany przez srebrnowłosą piękność. Okazuje się, że dziewczyna ma problem – skradziono jej bardzo ważny przedmiot. To właśnie w trakcie ścigania osoby, która ją okradła zatrzymała się, by pomóc chłopakowi. Subaru po całym zdarzeniu postanawia, że bez względu na wszystko pomoże piękności odzyskać to, co utraciła. Jakiś czas później poszukiwania kończą się tragicznie... Oboje giną. Jednak okazuje się, że Subaru posiada zdolność, która pozwala mu po śmierci cofnąć się w czasie do określonego punktu. Dzięki temu ma szansę zapobiec pewnym wydarzeniom. Czy bohaterowi uda się spłacić dług zaciągnięty u dziewczyny? Jakie inne przygody go czekają?

    Muszę przyznać, że anime było zrobione bardzo dobrze – trzymało klimat, wciągało, a tajemnicze i od pewnego momentu bardzo szokujące i drastyczne wydarzenia skutecznie siały mi w głowie zamęt. Zadawałem sobie pytania – kto, jak, dlaczego? Sam motyw cofania w czasie Subaru wypadł bardzo dobrze – za każdym razem zastanawiałem się, jak daleko dojdzie bohater, nie ginąc. Kiedy już Subaru udało się „zaliczyć checkpoint”, pojawiały się nowe postacie. Bardzo dobrze wpływało to na fabułę, doprowadzając do sytuacji, w których odbiorcy zastanawiali się, do jakich nowych wydarzeń dojdzie. Bardzo spodobała mi się wersja animowana tego tytułu, dlatego postanowiłem, że sięgnę po pierwowzór – czyli light novel.

    Mimo iż, jak powiedziałem wcześniej, anime zostało dobrze zrobione, to jednak wersja animowana ma jeden poważny minus – choćby nie wiadomo jak mocno starała się oddać wszystkie uczucia bohaterów, nie jest w stanie w wystarczającym stopniu pokazać ich przemyśleń. I już na tym etapie light novel dużo zyskuje. Tak samo jak w przypadku „Log Horizon”, mamy tutaj do czynienia z rozważaniami bohaterów, których nie udało się oddać wystarczająco mocno w anime. Jeżeli jakieś postacie wydają nam się niezbyt głębokie, okazuje się, że w light novel ich wewnętrzne myśli mają szansę dojść do głosu i dzięki temu możemy dowiedzieć się, co nie zostało pokazane na ekranie. Oczywiście to zrozumiałe, że odcinki mają swoją długość i nie można poświęcić czasu na każdy najmniejszy detal, więc dobrą decyzją jest sięgniecie właśnie po wersję literacką. Swoją drogą, byłem zaskoczony, jak miłym i przystępnym językiem jest napisana „Re: Zero”. Czyta się ją dzięki temu bardzo szybko i płynnie.

    Jeżeli chodzi o pierwszy tom, to obejmuje on całą pierwszą „pętlę”, w której utknął Subaru. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ dzięki temu wszystko zostało domknięte jak należy. Nie ma przyspieszania akcji, całość opisana jest bardzo dokładnie, co stanowi bezbłędne uzupełnienie anime. Jedynie dialogi brzmiały dla mnie czasami dość sucho – szczególnie z początku, później następuje poprawa. Niestety, w anime, pewne teksty były bardziej zabawne. Osoby, które nie miały wcześniej styczności z tym tytułem będą miały nie lada zagwozdkę – bo tak naprawdę ciężko jest odgadnąć, jak długo będzie trwała akcja i co się wydarzy podczas niej. Autor „gryzie” główny wątek tego tomu na różne sposoby i dzięki temu możemy zauważyć, że Subaru, choć początkowo się taki nie wydaje, jednak potrafi być kreatywny i podejść do problemu z różnych stron.

    Co się zaś tyczy głównej żeńskiej bohaterki, to jest to naprawdę urocza dziewczyna – i nie chodzi tu jedynie o jej wygląd, który możemy zobaczyć na okładce. Jej podejście do ludzi, próba ukrycia pewnych emocji potrafią przywołać na twarz uśmiech politowania. Ma ona również swojego wyjątkowego towarzysza, który w pewnym momencie skutecznie zaskoczy czytelników. Postać srebrnowłosej piękności zostanie w przyszłości jeszcze bardziej rozwinięta, a jej relacja z Subaru przybierze ciekawą postać.

    Pierwszy tom „Re:Zero” to niezły rollercoaster. W jednej chwili wszystko toczy się spokojnym torem, w drugiej akcja zapiera dech w piersiach i sprawia, że nie możemy się oderwać. Niewątpliwym plusem jest to, że powtórzenia Subaru pozwalają na lepsze poznanie poszczególnych bohaterów – w jednym protagonista dowiaduje się o tym, jaką osobą jest dana postać, natomiast kolejne umożliwia przypatrzenie się komuś, kto wcześniej pojawił się na krótką chwilę.

    Samemu wydaniu nie mogę nic zarzucić. Ilustracje są dobrej jakości, czcionka odpowiednio duża, by umożliwić wygodne czytanie, a tłumaczenie jest bardzo przyzwoite, choć znalazło się kilka literówek.

    Podsumowując: jestem bardzo zadowolony z tego, co dane mi było trzymać w rękach i przeczytać. Light novel „Re: Zero” skutecznie wciąga i nawet osoby, które obejrzały wersję animowaną, mogą odkryć pewnych bohaterów na nowo. Choć w anime wyraźnie widzieliśmy jak wygląda miasto, a w wersji literackiej mamy trochę mniejszy podgląd na to jak się ono prezentuje (choć autor stara się, by czytelnicy dobrze je sobie wyobrazili), to mimo to warto oddać się lekturze tego tytułu. 24,99 zł to nie jest zbyt wysoka suma, a w zamian otrzymuje się dobrą, wciągającą historię.

  • Recenzja mangi: Nami Sano - „Ja, Sakamoto”

    sakamoto

    Ja, Sakamoto

    studiojg

    Autor: Nami Sano
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 4
    Cena okładkowa: 22,90 zł

    Komedie. Czy jest ktoś, kto ich nie lubi? Myślę, że tak samo jak ja, wiele osób ma ochotę od czasu do czasu odpocząć od mocniejszych klimatów i zrelaksować się przy jakiejś luźnej opowieści. Jakiś czas temu swój debiut miało anime o tytule „Ja, Sakamoto”. Choć były osoby, które zarzucały tej pozycji, że bardzo szybko się nudzi, ja spędziłem przy niej kilka miłych chwil. Szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie ogłoszenie Studia JG, które zapowiedziało wersję mangową tego tytułu, stworzoną przez Nami Sano. Z racji, że manga ta liczy sobie tylko cztery tomy, postanowiłem, że, mimo iż bardzo dobrze znam jej animowany odpowiednik, z chęcią po nią sięgnę.

    Zacznijmy od tego, o czym jest „Ja, Sakamoto”. Otóż jest to opowieść o codziennym szkolnym życiu licealisty imieniem Sakamoto. „Licealista? Kolejna manga osadzona w szkole? Ile można?” – niektórzy z was zapewne tak pomyślą. Jednak tytuł ten wyróżnia właśnie główny bohater – Sakamoto to licealista niemal idealny w każdym calu, nie dość, że przystojny, to jeszcze okazuje się, że każda czynność, której się podejmie, jest wykonana perfekcyjnie. Tak perfekcyjnie, że czasami jest to przerażające.

    Czy taka koncepcja jest godna uwagi? Moim zdaniem jak najbardziej. Na ogół mamy do czynienia z postaciami mniej lub bardziej doskonałymi. To normalne, że życie licealistów pełne jest wielu niedoskonałości, a oni sami popełniają błędy. Tytuły, których akcja rozgrywa się w szkole
    próbują na różne sposoby się wyróżniać. Ale nikt jak dotąd nie pomyślał o stworzeniu postaci takiej, jak Sakamoto. Postaci, która swój ideał wykorzystuje na różne sposoby. Zawsze można na nim polegać, jest uprzejmy, a gdy zrobi się niebezpiecznie, jest w stanie na różne sposoby zażegnać to niebezpieczeństwo. Oczywiście z tego powodu jest obiektem zazdrości, co z pewnością nie ułatwia mu życia. Mimo wszystko jednak nie sposób go nie lubić. Dlaczego? Bo nie chełpi się swoją doskonałością.

    Pytanie, co z innymi postaciami? Czy bledną w „blasku wspaniałości” Sakamoto? Faktycznie, porównując co niektóre osoby z bohaterem takim, jak Sakamoto, widać, ile mają wad i jak wiele brakuje im do naszego okularnika. Ale to z kolei stwarza możliwość tworzenia sytuacji, w których bohater pomoże przezwyciężyć te wady i poszczególne osoby podbudować. Zdaję sobie sprawę, iż taka koncepcja może co niektórych znudzić. Jednak z drugiej strony, tytuł ten zawiera tylko cztery tomy. Według mnie to idealna liczba, aby Sakamoto się nie znudzić. Osobiście z wielką ciekawością śledziłem jego losy i obserwowałem kolejne pomysły autorki na tą postać.

    Jednak przejdźmy do tego, jak po obejrzeniu anime można tę mangę odebrać. Niestety, wersja animowana wypada znacznie lepiej. W mandze wiele sytuacji po prostu „nie gra”. Nie bawią tak samo jak w anime, choć muszę przyznać, że kilka razy się uśmiechnąłem. Mimo tego, to zdecydowanie za mało, żeby manga zyskała w moich oczach status pozycji „must have”. Zwłaszcza, że rysowana jest niezbyt ciekawą kreską.

    Samemu wydaniu nie mogę wiele zarzucić. Tłumaczenie jest przyjemne, onomatopeje nie straszą swoją wielkością czy źle dobraną czcionką, a format standardowy dobrze trzyma się w rękach. Jedyne, co mi się nie spodobało, to jakość tuszu. W niektórych miejscach potrafi się on bowiem rozmazać.

    Podsumowując: czy warto skusić się na ten tytuł? Moim zdaniem można rozpatrzyć jego zakup jedynie w sytuacji, gdy nie widziało się anime. Nie ma w nim niczego odkrywczego, a wiele sytuacji nie wygląda tak dobrze jak w wersji animowanej. Jeżeli jesteście bardzo wielkimi fanami tej pozycji, możecie rozważyć jej zakup. W końcu cztery tomy to nie jest jakaś zabójcza liczba, a 22,90 zł za część to niedużo.

  • Recenzja mangi: Masamune Shirow - „Ghost in the Shell”

    gits

    Ghost in the Shell

    JPF

    Autor: Masamune Shirow
    Wydawnictwo: J.P.Fantastica
    Ilość tomów: 3
    Cena okładkowa: 54,60, 35, 63 zł

    „Ghost in the Shell” to klasyk. Wie o tym każdy, kto dłużej siedzi w tematyce mangi i anime. Jest to tytuł, z którym każdy powinien się zapoznać. W tym roku wyszła również jego hollywoodzka adaptacja, co do której wiele osób podchodziło jak pies do jeża. Jednak okazała się ona moim zdaniem dość przyzwoitym tworem, który dobrze utrzymał klimat anime z 1995 roku. Sama odtwórczyni głównej roli – Scarlett Johansson dość wiarygodnie oddała postać Motoko Kusanagi, a przedstawiony świat potrafił skutecznie przykuć uwagę. Mając styczność zarówno z wersją animowaną, jak i amerykańską byłem ciekaw, jak prezentuje się pierwowzór „Ghost in the Shell” stworzony przez Masamune Shirowa, czyli manga, która została wydana w 1989 roku w trzech częściach – 1, 1,5 i 2, a później wznowiona przez J.P. Fantastica.

    Gdybym miał streścić mangową fabułę „Ghost in the Shell”, określiłbym ją jako opowieść o oddziale policji – Sektorze 9, który działa w mieście przyszłości, walcząc z cybernetycznym terroryzmem. Taki jest ich główny cel i często muszą zmagać się ze skorumpowanymi urzędnikami czy firmami, które działają w wyjątkowy sposób. W swojej pracy zmuszeni są do wykorzystywania swoich umiejętności w rozmaity sposób. Taka jest fabuła dwóch pierwszych tomów – 1 i 1,5, natomiast ostatni – 2 tom, skupia się wyłącznie na postaci Motoko Kusanagi. Ale zacznijmy od początku.

    Tom 1 ,,Ghost in the Shell" to zdecydowanie część, która przeznaczona jest dla osób dorosłych. Autor nie waha się pokazać zmasakrowanych zwłok czy scen lesbijskiego seksu (swoją drogą, bardzo ciekawie rozwijany jest motyw współżycia seksualnego). Bardzo chwalę sobie autorów, którzy nie są ograniczani zewnętrznymi czynnikami, tylko przedstawiają wszystko tak, jak sobie obmyślili. Co się tyczy głównej postaci żeńskiej – Motoko, to różnice pomiędzy jej rysowaną wersją, a tymi, które mogłem zobaczyć na ekranie wyraźnie widać. W filmie anime z 1995 roku starano się upodobnić ją jak najbardziej do cyborga, jednocześnie umniejszając jej stronę emocjonalną. Tym samym tropem podążyli twórcy wersji amerykańskiej. Natomiast w mandze praktycznie niczym nie różni się od prawdziwego człowieka. Pełna jest różnych uczuć, potrafi rzucić rozbrajający tekst, a jej mimika czasami doprowadzała mnie do wybuchów śmiechu. Muszę przyznać, że taka Motoko jest chyba najlepsza. Oczywiście zrozumiałe jest, dlaczego twórcy filmu anime i wersji amerykańskiej postąpili inaczej – w końcu ciekawie jest obserwować, jak cyborg reaguje na różne niespodziewane sytuacje i jak się w nich zachowuje. Jednak nie sposób nie polubić mangowej Motoko i dużo frajdy sprawia jej interakcja z innymi bohaterami.

    Ten tom uświadomił mi również, że „Ghost in the Shell” to manga najbardziej wymagająca pod względem ilości tekstu, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia. Wszelkiej maści przypisów jest tutaj od groma. Przebicie się przez ścianę dialogów i różnych dopisków to prawdziwe wyzwanie i może ono niektórym osobom sprawić duży kłopot. A to niestety może wywołać irytację. Jednak moim zdaniem historia w pełni wynagradza tę ścieżkę pełną trudności. W mandze pełno jest scen, których nie ujrzycie w innych wersjach tej opowieści. Z zaskoczeniem muszę przyznać, że niektóre poważne obrazy zmieniono na lżejszy wydźwięk – co niejednokrotnie wyglądało lepiej.

    W tomie 1.5 „Ghost in the Shell” nie spotkacie Motoko. Ten wolumin skupia się wyłącznie na dokładniejszym wyjaśnieniu, na czym polega praca Sektora 9. Sam autor przyznał, że w pierwszym tomie nie miał okazji zbyt dokładnie go opisać. Jest to jednocześnie najkrótsza część, ale ma ona tę zaletę, że bardzo łatwo połapać się w tym, co się dzieje na jej kartach. Z racji, że bohaterów tego tytułu bardzo polubiłem, bardzo przyjemnie śledziło mi się ich poczynania. Nie ma tutaj jednej spójnej fabuły. Tom składa się z kilku historii, które pokazują sposoby pracy protagonistów w różnych, bardzo odmiennych od siebie sytuacjach. To bardzo dobra decyzja autora, bo dzięki temu „Ghost in the Shell” jest jeszcze bardziej kompletny i nie ma się poczucia niedosytu.

    Tom oznaczony numerem 2 to dość ciekawy i osobliwy przypadek. Generalnie skupia się on na postaci Motoko, która jedynie w małej części przypomina swoją osobę z pierwszej części. Mimo że akcja tego woluminu rozgrywa się po 4 latach, to ma się wrażenie, że technologia świata „Ghost in the Shell” ewoluowała drastycznie. Bohaterka zajmuje się w tej części różnymi zleceniami, działając w bardzo zróżnicowany sposób. Jednak największa zmiana zaszła w sposobie rysowania. Czytając poprzednie tomy czuło się, że ma się w rękach starocie, natomiast tutaj pełno jest kolorowych stron, na których... wiele elementów stworzonych jest w stylu przypominającym 3D. Czyta się to bardzo dziwnie, jednak czasami dzięki takiemu zabiegowi łatwiej jest odnaleźć się w otoczeniu. Co się zaś tyczy fabuły, to jest ona tutaj naprawdę poważnie zagmatwana i jako zwykły czytelnik zrozumiałem z niej może połowę. Stało się to dlatego, że pełno jest tutaj terminów związanych z cybernetyką. Trudno określić, czy jest to tylko pseudonauka, czy może wszystkie dialogi mają idealny sens.

    Motoko Kusanagi zmieniła się w tym tomie drastycznie i szczerze mówiąc, wolałem ją, gdy była „mniej skomplikowana”. Z drugiej strony, taka zmiana ma też swoje plusy – autor znacznie rozwinął pewne motywy i może to wrażenie, że technologia ukazana w tym tomie jest na zupełnie innym poziomie jest tak naprawdę błędne. Bo w poprzednich tomach być może nie miał wystarczającej ilości czasu, aby pokazać jak bardzo rozwinięty jest świat „Ghost in the Shell”.

    Co się zaś tyczy edycji tej mangi, to muszę przyznać, że jestem trochę rozczarowany. O ile tłumaczenie jest naprawdę bez zarzutu, to jednak „japońskie krzaczki” nie są wyczyszczone, co kłuje w oczy. Tom oznaczony numerem 2 z kolei wydany jest najlepiej ze wszystkich – pod kątem jakości papieru. Mimo że czuć, iż wydanie jest nowe, to zdarzają się niewyczyszczone onomatopeje, a strony nie są ponumerowane, co dla mnie podczas czytania było dość uciążliwe. Tom ten nie ma również spisu treści.

    Podsumowując, „Ghost in the Shell” to manga, która jest niesamowicie wymagająca. W pierwszym tomie czasami ciężko było mi się połapać, o co tak właściwie chodzi i uchwycić główny trzon historii. Tom oznaczony numerem 1,5 z kolei był bardzo przyjemny, ponieważ bardzo łatwo było zorientować się w sytuacji. Wolumin ostatni sprawi zdecydowanie najwięcej problemów. Bardzo ciekawy jest fakt (choć wpływa on na długość czytania), że autor odnosi się w swoich przypisach nie tylko do tego, co dzieje się na kartach jego dzieła, ale również wyraża swoją opinię na wiele tematów. Jeżeli nie jesteście fanami cyberpunku, to spokojnie możecie się obejść bez kupna tego tytułu. Jest to manga tylko i wyłącznie dla osób, które uwielbiają ten nurt, albo są fanami świata „Ghost in the Shell”. Cena pierwszego tomu wynosi 54,60 zł, 1.5 – 35 zł, a ostatniego 63 zł. Daje to łącznie dość sporą sumę, dlatego ich zakup należy dokładnie przemyśleć.

  • Recenzja mangi: Tetsuya Tsutsui - „Manhole”

    manhole

    Manhole

    studiojg

    Autor: Tetsuya Tsutsui
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 2
    Cena okładkowa: 29,99 zł

    Powieści, seriale czy historie kryminalne od wielu lat cieszą się dużą popularnością. Nie ma chyba osoby, która nie zna postaci Sherlocka Holmesa czy nie widziała choć jednego odcinka CSI. Jednak wraz z rosnącą liczbą pozycji kryminalnych na rynku pewne wątki są co rusz odgrzewane na nowo, przez co coraz trudniej znaleźć naprawdę oryginalną i ciekawą historię. Myślę jednak, że „Manhole” sprostał temu wyzwaniu.   

    Sasahara, główna ulica handlowa. Sprzedawcy namawiają do zakupów, ludzie spokojnie spacerują po chodnikach, rozmawiają, śmieją się. Dzień, jak co dzień. Nagle na ulicy pojawia się nagi, zakrwawiony mężczyzna, który mamrocze coś sam do siebie. Zapatrzony w komórkę student wpada na niego i zostaje opluty krwią. Przerażony, odpycha mężczyznę od siebie, a ten pada martwy na ziemię. Sekcja zwłok wykazuje obecność w ciele zmarłego nieznanych pasożytów. W toku śledztwa udaje się ustalić, że miastu grozi epidemia, a policjanci rozpoczynają walkę z czasem w celu odnalezienia bioterrorysty. Poszlaki zaprowadzą ich wprost do czeluści tuneli kanalizacyjnych. Co takiego tam zastaną?

    „Manhole” to bardzo interesująca pozycja, która wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Historia cały czas trzyma w napięciu. Śledztwo prowadzone jest szybko, bez zbędnego rozwlekania, a poszlaki i wnioski, do których dochodzą śledczy, stają się coraz ciekawsze. Autor wykreował naprawdę dobrą i oryginalną historię.

    Akcja skupia się głównie wokół dwójki policjantów z wydziału śledczego – Kena Mizoguchiego oraz Nao Inoue. Ten pierwszy jest policjantem w średnim wieku, doświadczonym w swoim fachu. Nao natomiast jest młodą dziewczyną, która dopiero wchodzi w policyjny świat. Często zdarza się jej popełniać jakieś gafy czy zachować nieprofesjonalnie. Pomimo tego para tworzy całkiem zgrany duet. Postacie te nie są może jakoś bardzo interesujące. Nie posiadają szczególnie oryginalnych charakterów i raczej większość czytelników odniesie się do nich raczej w sposób neutralny, dzięki temu całą uwagę będzie mogła skupić na śledztwie.

    Kreska w mandze nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale na pewno nie jest nieprzyjemna dla oka. Kadry są uporządkowane. Jeśli już pojawia się jakieś tło, to jest ono bardzo proste i schematyczne. Obrazki nie posiadają dużej liczby szczegółów, a postacie nie są przerysowane czy cukierkowe. Pojawiają się krwawe i ohydne momenty, które sprzyjają budowaniu nastroju, sprawiają, że historia staje się bardziej realistyczna.

    Niestety, zdecydowanie nie podoba mi się polska wersja okładki. W oryginale jest ona dużo bardziej mroczna i tajemnicza – po jej zobaczeniu od razu miałam ochotę sięgnąć po mangę i dowiedzieć się, co jest w środku. Natomiast w polskim wydaniu na obwolucie pierwszego tomu znajdziemy postać śledczego Kena Mizoguchiego, który, niestety, do najprzystojniejszych nie należy. Moim zdaniem taka okładka psuje trochę klimat całego komiksu, odbiera mu tajemniczość i powoduje, że nie wyróżnia się on niczym szczególnym na tle pozostałych mang.

    Czy polecam tę pozycję? Zdecydowanie tak! Pomimo tego, że komiks nie jest zbyt ciekawy wizualnie, to historia w nim zawarta powoduje, że ciężko jest się od niego oderwać. Autor po mistrzowsku zaplanował całą akcję i sprawił, że czytając ją, odczuwamy niepokój. Mam nadzieję, że kolejny tom będą równie ciekawy, a potencjał historii zachowany.

  • Recenzja mangi: Junji Ito - „Czwórcio i Szóstek - koci pamiętnik Junjiego Ito”

    czworcio i szostek.jpg

    Czwórcio i szóstek - koci pamiętnik Junjiego Ito

    JPF

    Autor: Junji Ito
    Wydawnictwo: J.P. Fantastica
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa: 25,20 zł

    Nowy dom, świeżo wytapetowane ściany, porządek, cisza, spokój, istna sielanka. Jednak błogostan naszego bohatera zostaje zakłócony nowiną narzeczonej o tym, że jej kot Czwórcio zamieszka wraz z nimi. W dodatku, aby biedak nie czuł się samotny, postanawia dokupić mu towarzysza. Nasz bohater zaczyna poważnie martwić się tym, jak będzie wyglądał ich dom, kiedy pojawią się nowi lokatorzy.

    Junji Ito, mistrz japońskiego horroru, twórca takich dzieł jak „Uzumaki” oraz „Tomie”, tym razem
    w zupełnie innej odsłonie – jako właściciel dwóch kotów. Czy „miłośnik psów”, jak sam zwykł
    o sobie myśleć, poradzi sobie z niesfornym charakterem oraz niezależną naturą tych futrzaków?

    „Czwórcio i Szóstek - koci pamiętnik Junjiego Ito” to zbiór dziesięciu krótkich historyjek mających autobiograficzny charakter. Autor przedstawia w nich, jak zmieniło się jego życie po tym, jak koty zamieszkały z nim pod jednym dachem. Opowiadania są lekkie, nieraz zabarwione humorem. Ot codzienne perypetie, zmartwienia oraz radości właścicieli kotów.

    Pomimo tego, iż tematyka komiksu nie ma nic wspólnego z horrorem, to mroczny styl autora dostrzega się niemal na każdym kroku. Najbardziej widoczny jest w sposobie wykreowania postaci narzeczonej. Junji Ito na wielu obrazkach rysuje ją tak, że widać tylko białka jej oczu, co wygląda dość upiornie. Również ekspresja twarzy bohaterów nawiązuje do pozostałej twórczości autora. Postacie bardzo często mają groteskowo wykrzywione twarze, zwłaszcza podczas uśmiechu. Nadaje im to iście demonicznego charakteru. Nie mówiąc już o sposobie ukazania Czwórcia, którego sam autor nazywa „przeklętą mordą”. Gdy czyta się komiks, ma się wrażenie, że jest on jakąś bestią albo wcieleniem samego diabła, a nie zwyczajnym kotem.

    Mimo że autor bardzo demonizuje postacie Czwórcia i Szóstka, to jednak widać, że z czasem przyzwyczaja się do nich, bowiem z każdym kolejnym opowiadaniem zmienia się styl rysowania kotów. Stają się coraz mniej przerażające i coraz bardziej milutkie. Autor zaczyna też częściej zwracać uwagę na ich indywidulane cechy charakteru oraz zachowania.

    W środku, poza samymi historyjkami, czytelnik znajdzie również parę pytań skierowanych do Junjiego Ito wraz z odpowiedziami autora, dzięki czemu dowie się czegoś więcej o jego życiu prywatnym oraz twórczości. Dodatkowo manga posiada kolorową wkładkę ze zdjęciami Czwórcia i Szóstka. Niestety, są one kiepskiej jakości, co trochę psuje ogólną prezentację komiksu.

    Podsumowując, osobiście bardzo podoba mi się to, iż autor zdecydował się zachować swoją charakterystyczną kreskę w przedstawieniu tej historii. Nadaje jej oryginalny charakter i sprawia, że manga nie jest kolejną, zwyczajną opowieścią o kociakach. Według mnie na uznanie zasługuje również fakt, że Ito w bardzo oryginalny sposób przedstawił poprzez zmianę stylu rysowania swoje rosnące przywiązanie do kotów.

    Choć zdaję sobie sprawę, że niektórym przerysowanie bohaterów oraz ukazanie ich niczym postaci rodem z horrorów może nie pasować do lekkiej historyjki o kotach, to moim zdaniem to właśnie ono sprawia, że manga jest jedyna w swoim rodzaju, mimo oklepanej tematyki.

    Zdecydowanie polecam tę pozycję wszystkim czytelnikom mangi. Myślę, że oryginalność komiksów, przypadnie do gustu nie tylko wielbicielom kotów.

  • Recenzja mangi: Kakizaki Masasumi - „Green Blood”

    green blood 01

    Green Blood

    JPF

    Autor: Kakizaki Masasumi
    Wydawnictwo: JPFantastica
    Ilość tomów: 5
    Cena okładkowa: 21,00 zł

    Trudno o konwencję, która byłaby rozpoznawalna na równi z westernem. Opowieści o twardzielach w kapeluszach z szerokimi rondami przemierzających Zachód w poszukiwaniu zemsty, bogactwa, odkupienia lub właściwie czegokolwiek stanowią same w sobie odrębny gatunek, którego najmocniejszymi atutami są zazwyczaj wartka akcja bogata w strzelaniny i pościgi, charakterni bohaterowie, a przede wszystkim obraz dawno minionego świata, w którym zostało jeszcze wiele do odkrycia. Jest to jednocześnie konwencja dosyć ciasna, w obrębie której być może opowiedziano już wszystko. Jedyny powiew świeżości nastąpić może już tylko i wyłącznie z zewnątrz – stąd w ciągu ostatnich dwóch dekad obserwowało się próby kojarzenia westernu z fantastyką naukową (nawet z gatunku space opera), fantasy lub horrorem (a nierzadko nawet z wszystkim naraz). Również w mandze i anime western pojawiał się czasem, choć bardziej jako dekoracja niż sedno całej opowieści (przykładem może być choćby uwielbiany przeze mnie „Trigun”, który pod całą otoczką opowieści z pustynnego pogranicza był tak naprawdę science fiction). Oto dlaczego czymś nietypowym jest omawiana przeze mnie dzisiaj pozycja: „Green Blood”, pięciotomowa manga autorstwa Kakizaki Masasumiego. Jest ona po prostu czystej wody westernem – w dodatku, co dosyć dobitnie sugeruje tytuł, westernem z odrobiną irlandzkiej ikry.

    Koniec wojny secesyjnej i początek rewolucji przemysłowej w Stanach Zjednoczonych był jednym z ważniejszych przyczyn napływu imigrantów z Europy, przybywających do odrodzonego kraju w poszukiwaniu nowego, lepszego życia. To nowe, lepsze życie, „amerykański sen“, zbyt często jednak okazywało się ucieczką z deszczu pod rynnę, w bagno ubóstwa, dyskryminacji, przemocy. Nowy Jork drugiej połowy XIX wieku rządzony jest przez bezlitosne gangi, na których poczynania przymyka oko przekupna władza. Kwitnie rozbój i prostytucja, toczy się ciągła wojna o strefy wpływów. Najgorsza jest szósta dzielnica, Five Points, teren zmagań Grave Diggers i Iron Butterflies oraz dom dwóch młodych półsierot z Irlandii, Luke'a i Brada Burnsów. Chłopcy przybyli do Ameryki wiele lat temu, niedługo po śmierci matki, starając się jakoś znaleźć dla siebie miejsce w protestanckim kraju, który nie pała sympatią do katolickich imigrantów. Młodszy, Luke, pracuje w dokach jako tragarz, utrzymując starszego Brada, który od dłuższego czasu nie może znaleźć dla siebie pracy. A przynajmniej tak myślą wszyscy wkoło, łącznie z młodszym bratem – po zmroku Brad przyjmuje bowiem tożsamość Grim Reapera, Ponurego Żniwiarza, jednego z najbardziej skutecznych zabójców na zlecenie Grave Diggers. Jego cena zawsze jest taka sama – dziesięć dolarów – zaś jego jedynym celem w życiu jest odnaleźć ojca... I posłać go do piachu.

    Opowiedziana w pięciu zeszytach serii historia nie jest może szczytem oryginalności – to klasyczna westernowa opowieść o zemście i przemocy, ale też i nie dla fabuły sięga się po mangi pokroju „Green Blood”. Prym wiedzie tu przede wszystkim świetna, ostra kreska, kapitalne, szczegółowe i dynamiczne ilustracje, szczególnie scen starć, pojedynków i walk. Życie w Five Points jest przecież brutalne, jej mieszkańcy walczą często, trup się ściele, posoka bryzga na wszystkie strony... Wisienką na szczycie tortu są tu zajmujące całą stronę kadry będące komiksowym odpowiednikiem filmowych scen, w których akcja na chwilę przystaje, abyśmy mogli podziwiać w całej krasie sięgającego po broń lub zamierzającego się do oddania decydującego strzału bohatera. Całość buduje po prostu srogi klimat, aż chciałoby się zobaczyć to w formie anime!

    Rzeczywistość Nowego Jorku z początków rewolucji przemysłowej przedstawiona w „Green Blood” jest ponura, przesycona seksem i śmiercią. O ile jednak śmierci nie brakuje, sceny golizny przedstawiono w sposób niepozbawiony decorum, sugestywny, ale nie odsłaniający zbyt wiele. Wciąż jest to zdecydowanie pozycja dla dorosłych czytelników, ale przy tym estetyczna i nieepatująca zbędną pornografią. Zdecydowanie dorosły jest tu za to język, tak bliski mowie kowbojów i bandytów, jak tylko możemy sobie to wyobrażać – bohaterowie bluzgają bowiem na potęgę. Czasami jest to odpowiednie, częściej sprawia wrażenie mocno wymuszonego, nie sposób jednak stwierdzić, że nie pasuje to do nastroju całości. Bo pasuje.

    Jak przystało na western, przewijają się w „Green Blood” motywy nierówności, zemsty, społecznego odrzucenia, a nawet rasizmu – tym jednak, co świadczy o wyjątkowości tej pozycji, jest sposób ukazania tych zjawisk. Kakizaki Masasumi, jak przystało na Japończyka, wywodzi się z kręgu kulturowego, który wszystko to zna wyłącznie z opowieści, posiada więc na nie własne spojrzenie, zadziwiająco odrębne od naszego. Właśnie to „spojrzenie wędrowca” sprawia, że z pozoru prosta historia opowiedziana w serii okazuje się być dla czytelnika z Zachodu nie lada przygodą – i stanowi dla mnie jeden z najważniejszych powodów, dla których po „Green Blood” po prostu warto sięgnąć. Masasumi nie jest jednak turystą, który nie rozumie tego, co zobaczył – do rysowania swojej mangi znakomicie przygotował się merytorycznie, uzupełniając wiedzę czytelnika o pojawiające się czasami notki na temat tła rozgrywających się w jego historii wydarzeń, a nawet dając do rąk swoim bohaterom i antybohaterom dopracowaną po najdrobniejsze detale wyglądu autentyczną broń z epoki.

    Finalny werdykt może być tylko jeden: „Green Blood” zdecydowanie wart jest poświęconego mu czasu. To klasyka westernu narysowana na nowo, w sposób zadziwiająco świeży i stylowy jak na gatunek, w którego obrębie wymyślono już chyba wszystko. Świetni, charakterni bohaterowie z łatwością wciągają czytelnika do swojego ponurego, niesprawiedliwego świata i nie pozwalają go opuścić aż do momentu, w którym poznamy finał ich losów. Ich historia, choć prosta, jest angażująca, pełna niespodziewanych zwrotów, opowiedziana z epickim rozmachem. Każdemu fanowi mangi, który cenił sobie choćby „Django. Unchained” (główne źródło inspiracji autora, jak sam przyznaje w posłowiu) czy dolarową trylogię Sergio Leone, pięciotomową serię Kakizaki Masasumiego mogę tylko i wyłącznie polecić.

  • Recenzja mangi: Enzo - „Mother's Spirit”

    mothers spirit

    Mother's Spirit

    studiojg

    Autor: Enzo
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa: 

    W XXI wieku cywilizacja rozwija się tak szybko, że ciężko nadążyć za wszystkimi nowinkami technicznymi. Ludzie tworzą coraz nowsze wynalazki, by żyło nam się lepiej i szybciej. Lecz na świecie nadal istnieją tereny, do których cała ta nowoczesność nie dotarła. Jednym z takich miejsc jest odległa i odcięta od cywilizacji wyspa, którą zamieszkuje plemię Ruta. Jak poradzi sobie przyszły wódz plemienia w najbardziej rozwiniętym kraju na świecie, Japonii?

    Ryoichiro, dwudziestosiedmioletni pracownik dziekanatu na Uniwersytecie Kojo, został wybrany przez samego rektora na opiekuna niezwykłego studenta z zagranicy. Ponieważ Qaltaqa nie zna ani słowa w języku japońskim czy angielskim i nigdy nie słyszał o takich cudach cywilizacji jak telewizor czy łazienka (chociaż japońskie łazienki nawet dla nas, Europejczyków, stanowią zagadkę), Ryoichiro musi czuwać nad nim niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę i jest to dla niego nie lada wyzwanie. Nie zdaje sobie sprawy z tego, jakim zaskoczeniem dla przybysza są nasze przedmioty codziennego użytku. Plemię Ruta ma również własne zwyczaje, które dla Japończyka są szokujące i... zawstydzające? Mimo wielu barier dwójka bohaterów odnajduje wspólny język i wytwarza się między nimi silna więź.

    „Mother's Spirit” to manga yaoi, jednotomowa, z przyczyn oczywistych przeznaczona dla dojrzałego czytelnika i głównie skierowana do żeńskiej części odbiorców. Jako „stary wyjadacz” tego typu gatunku ucieszyłam się na kolejny, nowy tytuł na polskiej scenie wydawniczej, zwłaszcza ze względu na oryginalną fabułę. Szkoda, że jest to tylko jednotomówka. Wydaje mi się, że gdyby manga była chociaż trochę dłuższa, akcja mogłaby się lepiej rozwinąć. Autor mógł skupić więcej uwagi na relacjach między bohaterami, bo wszystko stało się tak nagle. Brakowało mi również informacji o plemieniu, z którego wywodzi się Qaltaqa. Poznajemy jedynie kilka zwyczajów tam panujących oraz dowiadujemy się, że członkowie plemienia noszą dziwne maski. Mimo to nie jestem zawiedziona.

    Postacie są ładnie narysowane, a to chyba najważniejszy aspekt w mangach yaoi, szczególnie Qaltaqa, opisywany mianem „młodego boga” i paroma innymi epitetami. Sama bym brała, czemu nie. Różnie bywa z tłem, czasem jest kilka stron, gdzie przedstawione są same sylwetki bohaterów, a czasem przeplatają się kadry, które są całkiem zgrabnie wykonane.

    „Mother's Spirit” przyciąga wzrok swoją kolorową obwolutą, na której widnieje dwóch głównych bohaterów. Pod spodem, na samej okładce, z obydwu stron są krótkie, humorystyczne komiksy. Jedyne, co mnie razi, to określanie Qaltaqi „dzikusem”, a jego domu „buszem” (z tyłu w opisie fabuły), no ale domyślam się, że podobnie było w oryginale.

    Jest to tytuł przeznaczony do dość wąskiej grupy odbiorców, więc jeśli nie przepadasz za miłością męsko-męską, to raczej trzymaj się z daleka. Jednak każdej miłośniczce tego gatunku jak najbardziej polecam.

  • Relacja z konwentu: Sakurakon V - dwa dni w Opolu

    Sakurakon V - Opole 13-14.05.

    W weekend 13 i 14 maja miałem okazję zawitać w Opolu na piątej edycji Sakurakonu. To była moja pierwsza wizyta zarówno w tym mieście, jak i na opolskim konwencie. Trwała ona dwa dni. Serdecznie zapraszam do zapoznania się z moimi wrażeniami.

  • Recenzja mangi: Julietta Suzuki - „Jak zostałam bóstwem!?”

    jak zostalam bostwem

    Jak zostałam bóstwem!?

    studiojg

    Autor: Julietta Suzuki
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 25
    Cena okładkowa: 19,90 zł

    Jesteście w stanie sobie wyobrazić, co zrobilibyście, gdyby w liceum zabrakło wam dachu nad głową i rodziny? W takiej sytuacji zostaje postawiona Nanami, której ojciec hazardzista stracił dom i postanowił „dać nogę”, zostawiając ją zupełnie samą. Dziewczynie pozostaje tylko torba, w której też nie posiada zbyt wiele. Spacerując po parku, zastanawia się, co dalej ze sobą zrobić. Spotyka mężczyznę, który siedzi na drzewie i ucieka przed psem. Nanami pomaga mu, a on w podziękowaniu oferuje jej, by zaopiekowała się jego domem. Z braku innych perspektyw Nanami zgadza się, lecz gdy dociera pod wskazany adres, okazuje się, że nie jest to zwykły dom, ale podupadająca świątynia. Co więcej, nieznajomy nadał jej moc bóstwa opiekuńczego, by dziewczyna mogła w pełni zaopiekować się przybytkiem. Niestety sprawy przybierają nieciekawy obrót, gdy spotyka służącego tam demonicznego lisa.

    „Jak zostałam bóstwem?!”, w oryginale „Kamisama Hajimemashita” to tytuł, którego chyba nie trzeba przedstawiać. Myślę, że większość chociaż raz o nim słyszała za sprawą dwóch sezonów anime. Dla mnie jest to manga, z którą zdecydowanie warto się zapoznać. Fabuła nie stoi w miejscu i nieustannie prze do przodu, przedstawiając nam nowych bohaterów i coraz ciekawsze rozwoje sytuacji. Już w pierwszym tomie poznajemy nowych pobocznych bohaterów, księżniczkę Himemiko, od której Nanami otrzymuje swoje pierwsze zadanie jako bóstwo.

    Nie tylko fabularnie jest dobrze. Charakter bohaterów i ich zachowanie też nie jest nudne i wkurzające – i tu głównie chodzi mi o Nanami. Mimo że jak w większości tytułów shoujo jest raczej słodka, to potrafi się wkurzyć, zirytować i pokazać na co ją stać. Wierzy w siebie i nie zachowuje się jak ostatnia ciapa, co zdecydowanie jest plusem. Widać to szczególnie w momencie, kiedy zmusza Tomoe do zostania jej chowańcem – scena, na którą wszyscy czekali.

    Polskie wydanie, którym zajmuje się Studio JG, jest bardzo dobre. Dostajemy kolorową obwolutę, która moim zdaniem prezentuje się lepiej od japońskiej. Tłumaczeniu tomiku też nie mam raczej nic do zarzucenia, czytało mi się bardzo płynnie i bez zgrzytów.
    W oryginale manga posiada aż 25 tomów, ale ani przez chwilę nie będziecie się nudzić. Zwłaszcza dla sympatyków romansów powinien to być tytuł obowiązkowy na półce mangowej, ale myślę, że większości przypadnie do gustu. Jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności obcowania z tym tytułem, zmieńcie to czym prędzej!

  • Recenzja mangi: Natsuo Kumeta - „Nasz cud”

    naszcud

    Nasz Cud

    waneko

    Autor: Natsuo Kumeta
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 15+
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Każdy z nas na pewno choć raz zastanawiał się, czy istnieje życie po śmierci. Czy możliwe jest coś, co nazywamy reinkarnacją? Czy prowadziliśmy inne życie, którego nie pamiętamy? A co, jeśli wam powiem, że pewien licealista posiada wspomnienia ze swojego poprzedniego życia, w którym był księżniczką Veronicą i potrafił posługiwać się magią? Brzmi ciekawie, prawda? Przenieśmy się więc razem do historii Harusumiego oraz jego przyjaciół z liceum... i nie tylko.

    Harusumi Minami od dziecka posiada przebłyski wspomnień ze swojego poprzedniego życia w innym świecie, w którym magia i rycerze byli czymś normalnym. Gdy był w szkole podstawowej, ujawnił swój sekret, lecz jego znajomi odrzucili go i zrobili z niego pośmiewisko. Wtedy postanowił nie mówić o tym nikomu i skupić się na teraźniejszości. Jednak wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Dlaczego w poprzednim życiu jego zamek został zaatakowany? Dlaczego księżniczka Veronica umarła? Gdy Harusumi przypomina sobie, jak używać magii i okazuje się, że działa ona także w tym świecie, jest już zupełnie pewny, że to wszystko to nie tylko wytwór jego wyobraźni, ale prawdziwe wydarzenia. Wszystko zmienia się, gdy okazuje się, że nie tylko on skrywa w sobie osobowość z przeszłości.

    Muszę przyznać, że „Nasz cud” bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Sam opis może i był ciekawy, ale nie było w nim też nic wyjątkowego lub nowego. Jednak mimo tego, że temat ten nie należy do najbardziej oryginalnych, jest bardzo interesujący. Po lekturze pierwszego tomiku od razu sięgnęłam po następny i tak było przy wszystkich kolejnych. W dalszych częściach okazuje się, że większość znajomych z klasy Harusumi posiada wspomnienia z poprzedniego życia. Zaczynają się konflikty, spory, niedopowiedzenia. Chłopak stara się jakoś uporać z tą sytuacją i za główny cel obiera ochronę szkoły. Stara się jednak, by wcielenie Veronici i jej życie nie zawładnęło jego obecnym, co okazuje się nie być wcale takie łatwe. Postanawia także, że na początku nie będzie dzielił się ze wszystkimi prawdą o swojej osobowości z przeszłości. Inni bohaterowie należą do kilku grup, do których przynależeli w poprzednim życiu, a są to Kościół, Zerestria i Moswick. Między tymi ostatnimi dochodzi do walki z powodu nierozwiązanego sporu z przeszłości.

    O fabule można mówić dużo, bo przez pierwsze pięć tomów wiele się dzieje, ale żeby się nie zgubić, trzeba sięgnąć po „Nasz cud”. Chociaż i wtedy można mieć problem, bo mimo że manga jest naprawdę ładnie narysowana, postacie są do siebie bardzo podobne (co na początku było dla mnie kłopotliwe, nie mogłam się połapać, kto jest kim), jest ich też bardzo dużo – i można tę liczbę pomnożyć razy dwa, ponieważ ukazywane są wspomnienia z przeszłości, w której bohaterowie wyglądali zupełnie inaczej. Naprzeciw temu wychodzi spis postaci z opisem i rysunkami, który znajduje się na początku dalszych tomików – dla mnie było to bardzo pomocne, zwłaszcza w przypadku bohaterów, którzy pojawiają się sporadycznie i niczym się nie wyróżniają.

    Obwoluta tomiku nieszczególnie zachęcała mnie do sięgnięcia po ten tytuł, ponieważ wydawało mi się, że kreska jest zupełnie nie w moim guście i ogólnie prezentuje się jak dla mnie dość przeciętnie. Ale jak to mówią, nie należy oceniać książki po okładce i to powiedzenie idealnie pasuje do „Naszego Cudu”. Pod obwolutą, na okładce kryją się krótkie historyjki z mangi. Pierwsze strony w każdym tomie są kolorowe i przedstawiają naszych bohaterów – tam łatwiej ich rozróżnić, bo mają różne kolory włosów. Całość, na przekór mojemu pierwszemu wrażeniu, prezentuje się bardzo dobrze. Nie ma zbyt wielu kadrów z tłem, autorka skupia się głównie na postaciach bohaterów, ale w żadnym stopniu mi to nie przeszkadza. Polska wersja od wydawnictwa Waneko stoi na wysokim poziomie.

    „Nasz cud” to bardzo dobry tytuł, na który trzeba zwrócić uwagę. Myślę, że nie jest on zbyt popularny w Polsce – a szkoda, bo warto po niego sięgnąć. Może nawet kiedyś doczeka się ekranizacji. Szukacie czegoś dobrego do poczytania? No to macie odpowiedź: sięgajcie czym prędzej po tę mangę!

  • Recenzja mangi: Steven Moffat, Mark Gatiss, Jay - „Sherlock - Wielka Gra"

    sherlock wielka gra

    Sherlock - Wielka Gra

    studiojg

    Autor: Steven Moffat, Mark Gatiss, Jay
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 3+ (kontynuowana)
    Cena okładkowa: 22,90 zł

    Któż nie zna kultowej postaci Sherlocka Holmesa z opowiadań kryminalnych Arthura Conan Doyle’a? Dzisiaj słynny detektyw jest bohaterem wielu gier komputerowych, filmów, seriali, spektakli teatralnych, komiksów. Nie mogło więc na rynku zabraknąć też mangi z zagadkowymi przestępstwami.

    Pierwszy rozdział rozpoczyna się w Mińsku na Białorusi, gdzie Sherlock wysłuchuje klienta  opowiadającego o pewnym morderstwie. Jednakże detektyw rezygnuje ze sprawy, ponieważ dochodzi do wniosku, że nie jest warta jego cennej uwagi. W następnej scenie główny bohater znajduje się w swoim mieszkaniu na Baker Street i siedząc w fotelu, strzela z nudów w ścianę. Jego zaufany przyjaciel, John Watson, natychmiast zabiera mu broń. Słynny detektyw jest zrozpaczony, ponieważ żadne morderstwo, zaginięcie ani kradzież nie stanowią dla niego wystarczającego wyzwania. Niespodziewanie na Baker Street dochodzi do potężnej eksplozji. W miejscu wybuchu znajduje się zaadresowana do Sherlocka Holmesa koperta zawierająca różowy telefon. Na telefonie znajduje się jedna nowa wiadomość z tajemniczym zdjęciem pokoju, a urządzenie nadaje pięć sygnałów. Okazuje się, że to ostrzeżenie przed kolejnym wybuchem. W ten oto sposób Sherlock zostaje wplątany w sprawę godną jego uwagi. Detektyw wraz ze swoim przyjacielem udaje się do mieszkania, w którym zlokalizowany jest pokój ze zdjęcia. W środku znajdują parę butów i w tym momencie ktoś zaczyna dzwonić na różowy telefon z zastrzeżonego numeru. Po drugiej stronie odzywa się zapłakany głos oznajmujący, że nasz bohater ma dwanaście godzin na rozwiązanie zagadki...

    Tytuł mangi „Wielka gra” odnosi się do wyzwania, z którym musi zmierzyć się Sherlock Holmes. Stawka jest wielka, ponieważ mistrz zbrodni bierze zakładników i narzuca detektywowi czas na rozwiązanie zagadki. Pierwowzór postaci oraz czasu akcji stanowi  brytyjski serial emitowany przez BBC One, stworzony przez Stevena Moffata i Marka Gatissa. To uwspółcześniona wersja przygód Sherlocka Holmesa. Tytułową rolę odtwarza Benedict Cumberbatch, a rolę doktora Watsona – Martin Freeman, więc bohaterowie mangi wzorowani są na aktorach. Na obwolucie pierwszego tomu widzimy Sherlocka oraz Johna na białym tle, zaś tytuł jest koloru srebrnego, który ładnie wkomponowuje się w całość. Na okładce jest John Watson w Scotland Yard z dwoma tajemniczymi postaciami w tle (kobietą i mężczyzną). Tłumaczenie jest lekkie, dzięki czemu mangę czyta się szybko i przyjemnie. Kreska jest specyficzna i moim zdaniem bardzo zbliżona do europejskiego stylu rysowania komiksów, jednak to nic dziwnego, skoro za scenariusz odpowiada współtwórca i producent serialu „Sherlock”, a za ilustracje autor posługujący się pseudonimem Jay.

    Sięgnęłam po ten tytuł, ponieważ jestem fanką serialowego Sherlocka oraz bardzo ciekawiła mnie ta brytyjska powieść w japońskiej interpretacji. I nie zawiodłam się, bo to nadal pełna akcji historia z momentami pozwalającymi na refleksję i porównanie do oryginału. Z pewnością przeczytam kolejne tomy, by dowiedzieć się, jak Sherlock doprowadzi sprawę wielkiej gry do końca. Mangę polecam oczywiście wszystkim fanom genialnego detektywa i zwolennikom wszelkich zbrodni.

  • Recenzja mangi: Mayu Minase - „Miłość, jenoty i inne kłopoty”

    milosc jenoty i inne klopoty

    Miłość, jenoty i inne kłopoty

    studiojg

    Autor: Mayu Minase
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 9
    Cena okładkowa: 22,90 zł

    „Miłość, jenoty i inne kłopoty” to manga, po którą sięgnęłam głównie dlatego, że zainteresował mnie jej tytuł. Biorąc ją pierwszy raz do ręki, nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, i muszę przyznać, że po przeczytaniu pierwszego tomu jestem pozytywnie zaskoczona.

    Głównym bohaterem opowieści jest Riku, zwykły nastolatek, który mieszka w małym miasteczku Komatsushima. Jego rodzina od pokoleń prowadzi farbiarnię i ma nadzieję, że chłopak będzie kontynuował tradycję. On ma jednak inne plany. Chce wyjechać razem ze swoją przyjaciółką, Momoką, na studia. Jego matka jest temu przeciwna i – co więcej – przedstawia mu jego narzeczoną, Miyo, która, jak się okazuje, nie jest zwykłą dziewczyną.

    Manga przeznaczona jest dla dojrzałego czytelnika, pewnie ze względu na wiele scen, w których Miyo jest w negliżu, ale to wszystko, jeśli chodzi o nieodpowiednie dla młodszych czytelników obrazy. Poza tym cała historia jest bardzo ładnie narysowana – postacie są wyraziste, dynamiczne, a tła, które głównie składają się z krajobrazów i świątyń, są bardzo dokładne.

    W całej historii przeplatają się komiczne wątki i teksty bohaterów, dzięki czemu można się niejednokrotnie mimowolnie uśmiechnąć podczas lektury. Nawet tytuły kolejnych rozdziałów, które mamy rozpisane na skrzydełkach obwoluty, są ułożone w zabawny sposób.

    Ogólnie fabuła mangi nie należy raczej do wybitnie nowatorskich. Riku sprzeciwia się swoim rodzicom, ponieważ wybrana przez nich dziewczyna nie przypadła mu specjalnie do gustu i chce iść swoją drogą. Podczas gdy jenocia dziewczyna szaleje na jego punkcie i zrobiłaby dla niego wszystko, prawdziwa miłość Riku wydaje się nie dostrzegać jego uczuć... Brzmi dość znajomo. Jednak jest kilka pomysłów, które sprawiają, że ten tytuł wyróżnia się na tle innych – podstawowym z nich są właśnie tajemnicze tytułowe jenoty. Cieszę się również, że przybliżono nam fach rodziców Riku – farbowanie indygowca. Dodatkowym atutem jest też to, że każda z postaci ma swój własny, indywidualny charakter, który wyraźnie odznacza się na tle innych.

    Jeśli chodzi o stronę techniczną, to nie mam żadnych zarzutów. Tłumaczenie jest zgrabnie wykonane, obwoluta oraz sama okładka prezentują się bardzo ładnie. Na początku dostajemy także kilka kolorowych stron, co zdecydowanie możemy zaliczyć na plus.

    Ciekawa jestem, jak dalej rozwinie się ta historia – po lekturze pierwszego tomu mogę stwierdzić, że zapowiada się obiecująco. Jeśli jesteście fanami romansów i komedii – to dla Was obowiązkowy tytuł!
       

  • Recenzja mangi: Yayoi So - „ReLIFE”

    relife2

    ReLIFE

    waneko

    Autor: Yayoi So
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 8+
    Cena okładkowa: 23,99 zł

    „ReLIFE” to jeden z tych tytułów, na którego wydanie w Polsce czekałam najbardziej. Pamiętam, że gdy wyszła ekranizacja mangi, wszystkie odcinki anime pojawiły się tego samego dnia i pierwszy raz od dłuższego czasu usiadłam i obejrzałam jeden za drugim. Tych, którzy nie mieli jeszcze przyjemności obcowania z tym tytułem, zachęcam do sięgnięcia zarówno po mangę, jak i anime.

    Początkowo „ReLIFE” ukazywało się jako komiks internetowy w formie jednego długiego pasa kadrów zamiast standardowych stron, do których przywykliśmy przy większości mang. Kolejną rzeczą, która wyróżnia ten tytuł na tle innych, jest to, że w całości został publikowany w kolorze i w tej kwestii polskie wydanie dotrzymuje kroku oryginałowi, co zapewne zaważyło na wyższej cenie tomiku. 

    Jeśli chodzi o fabułę, to na wstępie poznajemy dwudziestosiedmioletniego Aratę Kaizakiego, który stara się uzyskać posadę w pewnej firmie. Niestety, przez to, że na poprzednim stanowisku utrzymał się zaledwie trzy miesiące, nikt nie jest zainteresowany zaoferowaniem mu pracy. Dla młodego Japończyka brak stałego zatrudnienia jest powodem do wstydu, dlatego Arata przed znajomymi udaje, że pracuje w korporacji. Gdy wraca z jednego z zakrapianych alkoholem spotkań, natyka się na dziwnego człowieka, Yoake Ryou z Instytutu ReLIFE, który oferuje mu roczne zatrudnienie jako obiekt badawczy w eksperymencie. Arata połyka tabletkę, która sprawia, że wygląda dziesięć lat młodziej, i wraca do ostatniej klasy liceum.

    Już od samego początku widać, że mamy tutaj do czynienia z nietuzinkową fabułą. Ponadto poznajemy kilku dobrze przemyślanych bohaterów z różnorodnymi i rozbudowanymi charakterami, a są to: Hishiro Chizuru – bardzo inteligentna dziewczyna, ale z poważnymi brakami w umiejętnościach interpersonalnych, Kazuomi Oga – dobrze się uczy, ale zupełnie nie radzi sobie z aktywnością fizyczną, oraz Rena Kariu, która uwielbia rywalizację i nienawidzi przegrywać. Nieustannie pojawia się również Yoake, który jest obserwatorem Araty, lecz niestety, niewiele wiemy na temat jego prawdziwej osobowości.

    W pierwszym tomie obserwujemy głównie nieudolne próby przystosowania się Araty do szkolnego życia. Chłopak od początku mówił, że spróbuje przetrwać ten rok, nie angażując się w życie licealistów. Ponieważ napisał już pracę magisterską, zbagatelizował naukę, więc gdy okazało się, że niewiele pamięta z czasów licealnych, narobił sobie trochę kłopotów. Na samym początku zaliczył też kilka wpadek, ale jego „rówieśnicy” nie zwrócili na to zbytniej uwagi i szybko nawiązali z nim kontakt. Pochłonięty ich codziennymi, błahymi jak dla niego problemami, nawet sam nie wie kiedy mocno angażuje się w życie dzieciaków. Czasami można nawet zapomnieć, że jest on kilka lat starszy, ale podoba mi się, że autor nieustannie nam o tym przypomina, nie tylko pokazując od czasu do czasu, że Arata popala lub pije alkohol, ale przez sposób myślenia i rozmawiania z innymi.  

    Drugi i trzeci tom w większości poświęcone są Kariu. Przyglądamy się jej problemom i rywalizacji z Hishiro o tytuł najlepszej uczennicy w klasie oraz z jej najlepszą przyjaciółką, Honoką, w sporcie. Z pomocą Araty Kariu udaje się spojrzeć na swoją sytuację z innego punktu widzenia i rozwiązać pewne problemy. Pod koniec trzeciego tomu poznajemy również prawdziwą tożsamość An Onoyi, która tak jak Arata przeniosła się w tym roku do tego samego liceum i ma spore zaległości w nauce.

    Gdy bierze się do ręki tomik mangi, można wyczuć, że jest delikatnie cięższy niż standardowe wydania, co zawdzięczamy temu, że całość wydrukowana została na śliskim papierze. Jeśli chodzi o polskie wydanie, Waneko wykonało mnóstwo dobrej roboty.  Tłumaczenie jest bardzo naturalne, dopasowane zarówno do sytuacji, jak i wieku wypowiadających się osób.

    Lektura „ReLIFE” to czysta przyjemność. Postacie są fantastycznie narysowane, a każda z nich ma swój indywidualny styl. Na stronach mangi pojawia się mnóstwo elementów humorystycznych, przez co czytałam wszystkie trzy tomy z uśmiechem na twarzy. To tytuł, którego zdecydowanie nie powinno zabraknąć na Waszej półce!

  • Recenzja trzech pierwszych tomów mangi: Shinobu Ohtaka - „Magi”

    magi

    Magi

    waneko

    Autor: Shinobu Ohtaka
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 32+
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Wydawnictwo Waneko jakiś czas temu spełniło jedno z moich największych mangowych marzeń i wydało mangę ,,Bakuman", na którą czekałem dobre parę lat. W końcu nadszedł dzień, w którym pierwszy tomik w moim ojczystym języku mogłem postawić na półce. Nie spodziewałem się jednak, że właśnie to wydawnictwo pójdzie za ciosem i zapowie tytuł, na który miałem jednakowo duże nadzieje: ,,Magi". To właśnie recenzję pierwszych trzech tomów będziecie mieli okazję za chwilę przeczytać. Ale o co tyle krzyku? Czy naprawdę było warto czekać aż tak długo? Przecież zawsze można sprowadzić sobie tę mangę w języku angielskim. Wiem, że dużo osób wybiera właśnie taką opcję, jednak z natury jestem człowiekiem cierpliwym. Moje marzenie spełniło właśnie Waneko, za co jestem im naprawdę wdzięczny. Jak im to wyszło? O tym już za chwilę.
        Jednak najpierw podstawy podstaw. ,,Magi" to opowieść o świecie, w którym pewnego dnia w różnych miejscach na ziemi zaczęły powstawać tajemnicze budowle. Lochy, bo właśnie tak się je określa, okazały się pełne wielu wspaniałych skarbów, dzięki którym ich zdobywca opływałby w luksusy do końca swojego życia. Zdobyłby również niesamowitą moc. Jednak były to też niesłychanie niebezpieczne miejsca, w których zginęło wielu śmiałków. Tylko niektórym udało się przeżyć i wynieść z nich zdobycze. ,,Magi" zaczyna się w momencie, w którym tajemniczy chłopiec imieniem Aladyn (którego towarzyszem jest dżin Ugo, mieszkający w flecie, który bohater nosi na szyi) spotyka Alibabę, dążącego do zdobycia legendarnych bogactw. W pewnym momencie ich losy splatają się z niewolnicą Morgianą. Co się z nimi stanie? Kim jest Aladyn? Czy Alibabie uda się spełnić swój cel?
        I tak właśnie wygląda fabuła tej mangi. W moje ręce dostały się 3 tomy(obecnie wydano 4), które pochłonąłem bardzo szybko. Miałem pewne obawy co do tłumaczenia i edycji, zastanawiałem się, czy Waneko podoła zadaniu, jednak, jak się okazało, wyszło im to bardzo zgrabnie i jako fan ,,Magi" jestem w pełni zadowolony z tego, co przeczytałem. Mam nawet wrażenie, że Waneko przykłada się do tego tytułu jeszcze bardziej niż do innych swoich mang. Przez te trzy tomy nie uświadczyłem ani jednej literówki (z którymi wydawnictwo miewało problemy, szczególnie widoczne na przykład w ,,Zerowej Marii”). Czcionka nie kłuje w oczy (w przeciwieństwie do tej użytej w ,,Bakumanie”), a onomatopeje zostały dobrze dobrane. Tłumaczenie bawi, jest luźne i pozbawione zauważalnych błędów. Krótko mówiąc, przekład pasuje do treści, dzięki czemu czyta się płynnie i przyjemnie.
        ,,Magi" to tytuł przepełniony klimatem arabskim, który wciąga bardzo szybko. Cała ta otoczka tajemnicy wokół Aladyna intryguje i sprawia, że chcemy poznać jak najwięcej historii, odkryć jego wszystkie sekrety. Ten mały chłopiec ma w sobie dużo uroku, szybko przekonuje do siebie czytelnika, a jego zamiłowanie do kobiecych piersi nie raz wywoła uśmiech na twarzy. Zresztą, rysowanie zabawnych momentów wychodzi autorce bezbłędnie.
    Przez te trzy tomy Aladyn pozna jedynie ziarnko prawdy o sobie. Kto wie, ilu jeszcze faktów się o nim dowiemy w dalszych częściach. Alibaba to również niezwykle ciekawa postać. Czuć, że ma on w sobie wielki potencjał i czas pokaże, jak bardzo się rozwinie. Przez te 3 tomy również o Morgianie dowiadujemy się co nieco. Świetnie się ogląda jej wewnętrzną walkę z samą sobą. To dziewczyna, która wiele wycierpiała. Jest także kimś nietypowym i ma niezwykle ciekawe pochodzenie. Podsumowując, nasi bohaterowie diametralnie się między sobą różnią, a kontrast widać na pierwszy rzut oka. Początkowo można Morgiany nie polubić, jednak jako osoba, która poznała już sporą część fabuły, mogę spokojnie powiedzieć, że z czasem, dziewczyna ta zaskarbi sobie serca wielu czytelników i czytelniczek.
        Manga ta nie posiada wyjątkowo pięknej kreski, jednak nie jest też ona brzydka. Lektura wciąga tak bardzo, że na pewne niedociągnięcia spokojnie można przymknąć oko, a sceny narysowane są w tak specyficzny sposób, że przy czytaniu nie raz można wybuchnąć śmiechem.
        Krótko mówiąc, warto. To, co zaoferowało nam wydawnictwo Waneko jest na bardzo dobrym poziomie, dlatego warto wydać te 19,99 zł raz na jakiś czas i sukcesywnie stawiać kolejne tomy na półce. Bo ,,Magi" to dobra manga, która niewątpliwie Was wciągnie i sprawi, że będziecie chcieli poznawać coraz więcej sekretów tego świata, który kryje jeszcze wiele tajemnic.

  • Recenzja mangi: Misaki Saitō - „Drug-On”

    Drug-On

    Drug-On

    studiojg

    Autor: Misaki Saitō
    Wydawnictwo: Studio JG
    Ilość tomów: 5
    Cena okładkowa: 19,90 zł

    Istnieje pewna miejska legenda o wyspie spełniającej życzenie osoby, która na nią dotrze. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ wejście na wyspę prowadzi przez długi most, którego pilnie strzeże policja. Mimo to śmiałków nie brakuje.

    Jednym z nich był Ian Knox, piętnastolatek, który wraz z dwojgiem przyjaciół postanowił wybrać się na magiczną wyspę. Niestety, wyprawa zamieniła się w horror. Tylko Ianowi udało się z niej wrócić, a wydarzenia, których był świadkiem, odcisnęły na nim duże piętno. Po trzynastu latach bohater nadal szuka informacji o tym, czym tak naprawdę jest wyspa, kto ją zamieszkuje i co stało się z innymi, którzy na nią dotarli.

    Kai ma około 70 lat, wygląda jak nastolatek i jest najmłodszym takerem (łowcą). Do jego zadań należy dbanie o to, aby nikt nie dostał się na wyspę, oraz pozbywanie się z niej niechcianych gości. Jednak przez cały czas męczą go pytania: kim tak naprawdę jest, dlaczego żyje tak długo, jak to się stało, że w ogóle został łowcą? Niestety, żaden inny taker nie jest w stanie udzielić mu na nie odpowiedzi.

    Historia ukazana w „Drug-On” wciąga już od pierwszych stron. Każdy z bohaterów mangi ma swój własny styl, charakter i historię. Relacje między poszczególnymi postaciami również są bardzo ciekawe. Nie brakuje też wątków humorystycznych. Osobiście bardziej podoba mi się przedstawienie męskich bohaterów, ponieważ według mnie mają ciekawsze osobowości i bardziej rozbudowaną przeszłość. Postacie kobiece są niestety trochę stereotypowe, czyli słodkie, ładne i mało wyraziste.

    W mandze podoba mi się sposób przedstawienia niektórych postaci, a konkretnie to, iż czytelnik nie może być do końca pewny, czy są one dobre, czy też nie. Wraz z upływem czasu pojawia się coraz więcej wątpliwości. Im bardziej poznajemy daną postać, tym trudniej jest nam ją ocenić w kategoriach dobra czy zła.

    Wątki głównych bohaterów również są interesujące, zwłaszcza historia Kaia oraz fakt, iż nawet on sam nie wie, kim tak naprawdę jest. Chłopak jest bardzo tajemniczą postacią. Wydaje się być oschły, poważny i wyprany z wszelkich uczuć. Bywa nawet brutalny w stosunku do swojej partnerki, którą traktuje niczym służącą. Jednak łowcy, którzy znają go od dzieciństwa, twierdzą, że nie zawsze taki był. Co w takim razie się wydarzyło, że zachowanie Kaia uległo przemianie? Dlaczego tak bardzo nienawidzi swojej towarzyszki?

    Podczas czytania nie dawał mi spokoju fakt, iż tylko Kai tak naprawdę pragnie odkryć, kto stworzył łowców. Pozostali takersi nie przejmują się tym. Czyżby tylko udawali, że nie znają prawdy? Może za ich działalnością stoją władze miasta, których rozkazy wykonują łowcy? To tylko niektóre z licznych pytań zadawanych przez czytelnika, który sięgnie po tę pozycję.

    Kreska w „Drug-On” jest dopracowana i przyjemna dla oka. Bardzo podoba mi się styl ubierania się bohaterów, który został dopasowany do ich osobowości. Pierwsza strona komiksu jest pokolorowana, a z tyłu tomiku znajdują się szkice postaci i ich krótki opis oraz kilka uwag na ich temat od autorki.

    Polecam tę pozycję wszystkim miłośnikom mangi. Osobiście na pewno sięgnę po kolejne tomy.

  • Promocja na bilety na Mochicon

    To nie żaden żart! Od dziś do pierwszego kwietnia możecie nabyć w promocyjnej cenie bilety na Mochicon. Za dwudniową wejściówkę zapłacicie tylko 35 zł. Co z resztą opcji? Już piszemy.

    Od 1 do 30 kwietnia bilet normalny zakupicie w cenie 40 zł,  od 1 do 31 maja cena ta wynosić będzie 45 zł, natomiast od 1 czerwca do 5 lipca - 50 zł. Możliwy będzie także zakup wejściówek w dniu konwentu, jednak ich cena wyniesie wtedy odpowiednio 55 zł za karnet dwudniowy, 45 zł na sobotę i 25 zł na niedzielę.

    Przedsprzedaż biletów prowadzona jest przez system ramiel.pl.

    Przypominamy również, że możliwe jest wyposażenie się w specjalne bilety VIP. Więcej informacji na ten temat znajdziecie w naszym wcześniejszym poście.