Manga

  • Recenzja mangi: CLAMP - „Kobato”

    kobato

    Kobato

    JPF

    Autor: CLAMP
    Wydawnictwo: J.P.FANTASTICA
    Ilość tomów: 6
    Cena okładkowa: 19,90 zł

    „Kobato” to manga wydana przez grupę Clamp, która na swoim koncie ma także „Chobits” i „Wish”. Główną bohaterką jest Kobato Hanato i to od jej imienia wywodzi się tytuł mangi. Dziewczyna przybyła na Ziemię z niebieskim, pluszowym pieskiem, by zrealizować swe życzenie. Jednakże najpierw musi spełnić określony warunek – napełnić buteleczkę wyleczonymi sercami ludzi. Pierwszym zadaniem Kobato jest zdobycie butelki, co wcale nie jest takie łatwe, ponieważ jest dokładnie sprawdzana przez Ioryogi’ego – gadającego pluszowego pieska, który jest towarzyszem Kobato. Zapalona do działania dziewczyna chce jak najszybciej wykonać swoje zadanie, jednak pomimo tego, że ludzie naokoło mają pełno trosk, problemów, niechętnie przyjmują pomoc od nieznajomej. Dodatkowo Kobato przez swoją naiwność ciągle wpada w kłopoty, dlatego najpierw musi się wiele nauczyć o życiu na Ziemi i jej mieszkańcach. Z pomocną łapą zawsze przychodzi Ioryogi, który pomimo uroczego wyglądu ma wybuchowy charakter, łatwo traci cierpliwość i w dość ostry sposób wytyka swojej towarzyszce błędy oraz ją karci. Przeszłość gadającego pieska jest nam nieznana, jednak możemy się domyślać, że wcześniej Ioryogi wyglądał inaczej.

    Już od samego początku Kobato ma pod górkę: pierwsze próby zdobycia buteleczki kończą się niepowodzeniem, a nieporadna dziewczyna nie ma dachu nad głową i jest zmuszona spać na placu zabaw. Dodatkowo łatwo wpada w tarapaty, lecz wyciąga ją z nich nieznajomy, który nie daje sobie nawet podziękować. Jednakże los w końcu uśmiecha się do bohaterki i trafia ona do przedszkola Yomogi, którego właścicielka – Sayaka Okiura – jest zadłużona i potrzebuje rąk do pracy. Dziewczyna bez wahania oferuje swoją pomoc. Nie chce w zamian pieniędzy, pragnie tylko uleczyć serce pani Sayaki. W przedszkolu spotyka młodzieńca, który pomógł jej wcześniej – Kiyokazu Fujimoto. Wybawca dziewczyny jest dość szorstki wobec niej i sprawia wrażenie mało przyjaznego. Co gorsza, długi przedszkola są niemałym problem, przez co Kobato zostaje wciągnięta w kolejne kłopoty.

    „Kobato” to historia przedstawiona w dość cukierkowy sposób, poruszająca życiowe problemy. Główna bohaterka jest urocza, szczera, niewinna, łagodna i zawsze oddanie wierzy w ludzi. Jej postać może budzić u czytelników irytację, jeśli ktoś bardzo nie lubi niezdarnych, słodkich osobowości. Z drugiej strony, kto inny niż pogodne dziewczę pasowałoby do roli uzdrawiacza ludzkich serc? Bardzo dobrze przedstawiono postać pani Sayaki, która jest silną kobietą po przejściach i nie użala się nad swoim losem. Wątek opiekuna Kobato – Ioryogi’ego – wprowadza nutę tajemnicy, na czym zyskuje cała fabuła.
    Manga jest lekka i może poruszyć wrażliwych odbiorców, ponieważ z podobnymi troskami życia mamy do czynienia na co dzień. Kreska jest bardzo delikatna i słodka, tła są przedstawiane rzadko, jedynie wtedy, gdy zachodzi taka konieczność. Bohaterowie narysowani są bardzo dokładnie, ich ubrania są ładne (w szczególności zróżnicowane stroje Kobato). Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, to pysk pluszowego pieska, który wiele razy był otworzony pod dziwnym kątem, co wręcz raziło w oczy i nie pasowało do słodkiej maskotki. Szczególne pochwały należą się za kolorowe okładki oddające klimat całej serii. Co można jeszcze dodać? Manga pod względem graficznym jest ładna, ale bez fajerwerków. Tłumaczenie jest proste i przejrzyste, przez co tomy czyta się szybko.

    Ten tytuł polecam przede wszystkim fanom optymistycznych, kolorowych historii o szczęśliwym zakończeniu. Jeśli jesteś zwolennikiem zwrotów akcji, zawiłej fabuły czy tajemniczych postaci, to stanowczo odradzam tę serię. Znajdziesz tu tylko pogodny klimat z niezdarną bohaterką ogrzewającą ludzkie serca.

  • Patronat medialny nad ósmą edycją NiuConu

    Między 11 a 13 sierpnia we Wrocławiu odbędzie się ósma już edycja znanego wszystkim konwentu NiuCon. Jak zawsze skupiać się on będzie głównie na tematyce związanej z mangą i anime, jednak znajdzie się też miejsce na inne atrakcje. Tegoroczny NiuCon objęty został również naszym patronatem medialnym, dlatego jak tylko dowiemy się czegoś więcej, z pewnością Wam te informacje przekażemy.

  • Recenzja mangi: Nobuaki Tadano - „7 miliardów igieł”

    7 miliardow igiel 01

    7 miliardów igieł

    JPF

    Autor: Nobuaki Tadano
    Wydawnictwo: J.P.FANTASTICA
    Ilość tomów: 2
    Cena okładkowa: 44,90 zł

    Każdy czasem marzy o chwili spokoju, kiedy nikt od nas nic nie chce, kiedy możemy utonąć w swoim własnym świecie. No właśnie, kluczowym słowem jest „czasem”.

    Hikaru zawsze chodzi ze słuchawkami na uszach – czy to idąc przez miasto, czy siedząc w szkole na zajęciach. Odcina się od świata zewnętrznego oraz stroni od rówieśników. Jednak podczas szkolnej wycieczki, gdy spaceruje po plaży ma miejsce niezwykłe zdarzenie i od tamtej pory dziewczyna nie jest już sama. Budzi się podczas zajęć w szkole i nie pamięta nic, co działo się od czasu tego wypadku. W swojej głowie słyszy głos kosmicznego przybysza, który przybył na naszą planetę, by zniszczyć potwora, który chce doprowadzić do zagłady ludzkości.

    „7 miliardów igieł” łączy w sobie elementy science-fiction jak i okruchów życia. W ciele Hikaru zagnieżdża się Tengai, który towarzyszy jej całymi dniami. Prosi ją, by pomogła mu zmierzyć się z wrogiem, który chce zniszczyć całą ich planetę. Z początku dziewczyna marzy tylko o tym, żeby się odczepił. Dlatego gdy ten mówi jej, że da jej spokój, gdy już ocalą świat, zgadza się mu pomóc. Aby odnaleźć wrogiego przybysza, Hikaru jest zmuszona do rozpoczęcia interakcji z innymi rówieśnikami, co nie jest dla niej łatwe. Jednak po czasie zaczyna się otwierać na świat, dzięki dwóm nowo poznanym dziewczynom. Prócz wydarzeń fantastycznych, możemy więc również zaobserwować tutaj przemianę psychiczną naszej bohaterki, której udaje się nawiązać nowe przyjaźnie.

    Po lekturze pierwszego tomu miałam uczucie, że ta manga mogłaby się skończyć w tym momencie i też byłoby dobrze. Jednak czekał na mnie jeszcze drugi, pełen zupełnie nowych wydarzeń i faktów, które czasem stwarzają nowe pytania, a czasem odpowiadają na stare. Zdecydowanie nie ma czasu na nudę, akcja cały czas brnie do przodu, wzbudzając w czytelniku nieprzemijającą ciekawość, dlatego nie chcę zdradzać żadnych dalszych szczegółów, jeśli chodzi o fabułę – trzeba to po prostu samemu przeczytać. Czasem jednak pewne wydarzenia sprawiają, że czytelnik może się lekko zgubić w tym, co się obecnie dzieje. Jedyną rzeczą, która mi trochę przeszkadzała, to nadzwyczaj spokojne reakcje znajomych Hikaru na wszystkie paranormalne rzeczy, które wokół niej miały miejsce.

    Czytając „7 miliardów igieł” nie da się przeoczyć wspaniałego warsztatu Nobuakiego Tadano, autora mangi, który z wielką dokładnością prezentuje nam najmniejsze szczegóły, zwłaszcza jeśli chodzi o tło i krajobrazy. Każda nowa strona zapewnia nam mistrzowsko wykończone kadry, które zachwycają przede wszystkim starannością wykonania.

    Obwoluty obydwu tomików przedstawiają Hikari i są po prostu cudowne – od samego patrzenia na nie aż chce się czytać. Pod nimi kryją się ich czarno-białe kopie. W oryginale seria w czterech tomach, jednak w polskiej wersji dostajemy dwa opasłe tomiszcze z serii Mega Manga od J.P.F., która jest większa i zarazem droższa od przeciętnego tomu. Jednak w tym przypadku było to jak najbardziej trafne posunięcie, ponieważ cała grafika jest dzięki temu lepiej wyeksponowana. Pierwsze kilka stron zarówno w pierwszym jak i w drugim tomie wydrukowanych jest w kolorze – co jest kolejną zaletą. Na końcu drugiej części znajduje się dodatek – jednorozdziałowa historia „Hikikomori – dziewczyna w słuchawkach”, która w niewielkim stopniu nawiązuje do Hikaru i jej problemu z asymilacją w społeczeństwie. Ostatnia strona to krótki opis autora, o którym niestety nie dowiadujemy się zbyt wiele, ponieważ woli nie ujawniać o sobie za dużo informacji.

    „7 miliardów igieł” to jedna z ciekawszych pozycji, z jakimi miałam ostatnio przyjemność się zetknąć. Bardzo dobrze się ją czyta (tu również zasługa tłumaczy, ponieważ w większości dialogi są bardzo naturalne), wzbudza zainteresowanie i jest genialnie wykonana. Jeśli szukacie historii innej niż większość wydawana na polskim rynku i macie chwilę, by zachwycić się rysunkowymi krajobrazami – nie wahajcie się i bierzcie się za lekturę!

  • Ruszyła oficjalna strona Sakurakonu

    Wydłużenie do dwóch dni to nie jedyna nowość tegorocznego konwentu Sakurakon. Z myślą o wygodzie uczestników i biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy, organizatorzy postanowili uruchomić oficjalną stronę wydarzenia. Znajdziecie tam nie tylko odpowiedzi na wszelkie nurtujące Was pytania odnośnie konwentu, ale także formularze zgłoszeniowe na helperów, do konkursu cosplay, czy dla twórców atrakcji. Strona jest cały czas aktualizowana, a link do niej znajdziecie tutaj oraz w naszym kalendarzu.

  • Znamy pełny program czwartej edycji Ućkonu

    Pamiętacie jak wczoraj wspominaliśmy we Flashu o zbliżającym się Ućkonie i ile pysznych atrakcji na Was czeka? No to teraz możecie sobie je sprawdzić we własnym zakresie, bowiem na stronie Tanzaku dostępny jest już pełny program. Do wyboru, do koloru. Smacznie, zdrowo i wesoło. 

    Tabelkę znaleźć możecie w tym miejscu.

  • Recenzja mangi: Junji Ito - „Kryjówka dezertera”

    Kryjówka Dezertera

    Kryjówka dezertera

    JPF

    Autor: Junji Ito
    Wydawnictwo: J.P.Fantastica
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa: 44,99 zł

        W trakcie swoich przygód z czytaniem mang miałem okazję zetknąć się już z kilkoma dziełami Junjiego Ito. Chociaż moje początki z tym autorem nie były najlepsze, któregoś razu postanowiłem dać szansę innym pozycjom. I tak w moje ręce trafiły „Miłosne cierpienia umarłych”, a następnie „Uzumaki”. Jako że te dwie pozycje bardzo mi się spodobały, postanowiłem iść za ciosem i ostatnio zagłębiłem się w lekturę tytułu, o którym będzie dzisiejsza recenzja. Jest nim „Kryjówka dezertera”. Miałem nadzieję, że czas spędzony z tą mangą nie będzie stracony, że będę mógł polecić ją innym osobom. Jak wyszło? Średnio.
            „Kryjówka dezertera” to tytuł, który, krótko mówiąc, jest zbiorem losowych opowieści, które nie są w żaden sposób powiązane. Nie prowadzą kompletnie do niczego. Niektóre z nich doprowadzone są do końca, jednak wiele historii jest urwanych i czytelnik może sobie jedynie wyobrażać, jaka była kulminacja wydarzeń w nich zawartych. W tym przypadku trudno powiedzieć czy jest to zaleta, czy jednak wada. Szczególnie tyczy się to historii, które nie powalają swoją fabułą. Mamy tutaj opowieść o kobiecie, która zostaje ugoszczona przez mężyznę o nietypowych zainteresowaniach, znalazło się również miejsce dla historii, w której główne skrzypce grają… włosy. Znaliście może nadopiekuńczych ojców? Tak, na taki motyw tutaj również znalazło się miejsce. Główna historia z kolei opowiada o zbiegłym z wojska Furukawie, który prosi przyjaciela o pomoc, aby uporać się ze swoją beznadziejną sytuacją. Jednak znalezienie schronienia nie sprawi, że jego problemy się rozwiążą…
              Mamy tutaj zarówno opowieści obrzydliwe, jak i mniej paskudne. Niektóre zapewne miały wzbudzić niepokój. Niekiedy się to im udało, a czasami były całkowicie bez polotu. Odnoszę także osobiste wrażenie, że Junji Ito totalnie się przy nich nie postarał. Ot, stworzył coś tak po prostu, może z nudów, a może dlatego, że miał taką zachciankę. Autor już wiele razy zaskoczył mnie tym, potrafi stworzyć na papierze. „Uzumaki” było w wielu miejscach nieprzewidywalne, podczas gdy z tytułową historią „Kryjówki dezertera” jest zupełnie odwrotnie. Kończy się ona w niesamowicie przewidywalny sposób. Widać w niej co prawda przekaz, jednak jest to zdecydowanie za mało. Nie wzbudza ani niepokoju, ani nie straszy. Za to trochę obrzydza.
         Autor próbuje sprawić, by czytelnik wczuł się w historię postaci, zrozumiał niekiedy tragedię, z którą borykają się bohaterowie. Moim zdaniem opowieści zawarte w „Kryjówce dezertera” są w większości za krótkie, żeby poczuć wystarczającą więź z protagonistami. Sporadycznie zdarzy się, że pewne zdarzenie wzbudzi w odbiorcy refleksję, jednak jest to bardzo rzadka sytuacja.
           O ile zazwyczaj chwaliłem autora za jego przywiązanie do szczegółowych rysunków, tak tutaj widać ewidentnie pewną niedbałość. Wielka szkoda.
        Wydanie „Kryjówki dezertera” oceniam bardzo dobrze. Tłumaczenie pozbawione jest literówek, a sama manga jest bardzo wytrzymała. Bardzo dobrze leży w ręku, czyta się ją komfortowo.
          Podsumowując, omawiana przeze mnie pozycja to tytuł przeznaczony jedynie dla fanów twórczości Junjiego Ito. Inni nie znajdą w niej absolutnie niczego ciekawego ani wartego ich uwagi. Nie jest to także publikacja, od której powinno się zacząć przygodę z tym autorem. O wiele lepiej będzie zajrzeć do „Uzumaki” czy „Miłosnych cierpień umarłych”, które ukazują prawdziwą magię twórczości Ito. Cena tego tytułu to 44,99 zł, dlatego warto porządnie się zastanowić, zanim się tę mangę kupi.

  • Recenzja mangi: Moto Hagio - „Srebrny Trójkąt”

    srebrny trojkat

    Srebrny Trójkąt

    JPF

    Autor: Moto Hagio
    Wydawnictwo: J.P.Fantastica
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa: 44,99 zł

    Z reguły omijam mangi josei. I nie chodzi tu o to, że tego typu publikacje skierowane są do kobiet. Po prostu jak dotąd nie znalazłem pozycji, która by mnie zainteresowała na tyle, żebym się w nią zagłębił. Tak było do czasu, gdy wydawnictwo JPF postanowiło wydać mangę „Srebrny Trójkąt”, której autorką jest Moto Hagio. Moją uwagę przykuła piękna, tajemnicza okładka, która z pewnością wyróżnia się na tle wielu innych. Choć oczywiście jest ona tylko ozdobą, to zachęciła mnie do przyjrzenia się bliżej pozycji, której recenzję macie okazję właśnie czytać.

    „Srebrny Trójkąt” opowiada o osobliwych mieszkańcach pewnej planety (cóż, chyba niezbyt często spotyka się ludzi o podłużnych, złotych źrenicach), którzy posiedli wyjątkową umiejętność – odkrywania przyszłości za pomocą... muzyki. Zdolność ta była tak bardzo niesamowita, że planeta została wciągnięta w wojnę i przepadła na zawsze. Przynajmniej tak mówi legenda. Jednak po trzydziestu tysiącach lat pojawia się istota, której wygląd wyraźnie wskazuje na to, iż przybyła ona ze Srebrnego Trójkąta. Główny bohater, Marley, wyrusza w podróż, podczas której będzie próbował rozwikłać tajemnicę z przeszłości.

    Brzmi intrygująco? Bo taką właśnie mangą jest „Srebrny Trójkąt”. Jest to na tyle specyficzna pozycja, że nie odsłania ona wszystkich kart przy jednej lekturze. Żeby dokładnie ją zrozumieć, trzeba zapoznać się z nią kilka razy. Historia rozwija się stopniowo i potrafi skutecznie zaskoczyć czytelnika. Kiedy już wydaje nam się, że poznaliśmy właściwą odpowiedź, Moto Hagio udowadnia nam, że tak naprawdę jest zupełnie inaczej. Często zadawałem sobie pytanie „o co tu chodzi?”, ponieważ autorka w wielu miejscach nie mówi wszystkiego wprost. Co prawda niektóre wątki zostają wyjaśnione, jednak większość owianych jest tajemnicą i tylko odbiorca może próbować wytłumaczyć sam sobie ich znaczenie.

    Marley jest wyjątkowo ciekawą postacią, a jego zdolność ma ogromne znaczenie. Jednak czytelnik dopiero z czasem zdaje sobie sprawę, jak dobrze zaplanowano ujawnianie informacji na jego temat. Jego podróż to pasmo wielu niespodziewanych zwrotów akcji. Jednak największa zabawa zaczyna się w chwili, gdy Hagio miesza wiele wątków, w których Marley odgrywa różne role. Nie sposób przewidzieć, co się z nim stanie i jak bardzo jego istnienie wpłynie na przebieg historii. Trudno odgadnąć też jego zachowanie i odkryć prawdziwe intencje bohatera. Prowadzi to również do sytuacji, w której tak naprawdę nie wiemy, czy lubić go, czy nie lubić.

    Kreska, ze względu na to, iż jest dość staromodna, może zniechęcić do czytania co niektóre osoby. Jednak jest w niej piękno i ma ona swój wyjątkowy charakter, do którego trzeba po prostu przywyknąć.

    Wydanie JPF-u jak zwykle stoi na wysokim poziomie. Druk jest wysokiej jakości, onomatopeje dobrze dobrane, a tłumaczenie, mimo iż miejscami jest specyficzne, dobrze oddaje klimat historii. „Srebrny Trójkąt” został wydany jako Mega Manga i jego cena to 44,99 zł. Jeżeli nie lubicie josei, a specyficzna kreska was odstrasza, ta pozycja może nie przypaść wam do gustu. Jednak w przypadku, gdy lubicie mangi, które zostawiają czytelnikowi pole do interpretacji i które trzeba przeczytać kilka razy, żeby dokładnie je zrozumieć, możecie sięgnąć po tę bez wątpienia wyjątkową i oryginalną publikację. Bo Moto Hagio stworzyła dzieło nietypowe, w które przelała swoją wizję przyszłości. A odbiorca, w którego ręce trafi ta pozycja, będzie mógł zapoznać się z czymś, co w wielu miejscach skutecznie go zaskoczy i udowodni swoją wartość. Tytuł ten to doskonały przykład czegoś, co pokazuje, że nie wszystko jest takie, jak mogłoby się wydawać.

  • Bytom wraca na konwentową mapę Polski

    Znamy lokalizację drugiego konwentu spod szyldu Tsuru. Odbywający się w dniach 15-17 lipca Mochicon zorganizowany zostanie w Państwowej Szkole Budownictwa w Bytomiu przy ul. Powstańców Śląskich 10, gdzie wcześniej  odbyły się takie imprezy, jak Balcon, Animachina, czy DoubleBack. Bogate doświadczenie konwentowe to jednak nie wszystko, bowiem szkoła położona jest w bardzo dogodnej lokalizacji, około 30 minut od centrum Katowic. Niebawem pojawią się także informacje dotyczące wystawców, helperów i punktów programu, dlatego nie regulujcie odbiorników!

  • Recenzja mangi: Tsutomu Nihei - „Abara”

    abara

    Abara

    JPF

    Autor: Tsutomu Nihei
    Wydawnictwo: J.P.Fantastica
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa: 44,99

    Świat przyszłości. Chłodny, niepokojący i postapokaliptyczny, zdający chylić się ku upadkowi. Miasto. Ciasne, o bardzo ciekawej i skomplikowanej budowie, dające klaustrofobiczne odczucia. I fabuła... Tak skomplikowana, że trzeba się nad nią mocno zastanowić.

    Zdecydowałam się na zapoznanie z twórczością Tsutomu Nihei ze względu na interesujące opinie krążące po sieci. Miałam bardzo mieszane uczucia ze względu na to, że nie przepadam za tego typu tematyką i klimatem. Uznałam jednak, że czasami warto dać szansę czemuś nowemu.

    Na starcie przytłoczyła mnie kreska. Kompletnie nie wpadła mi w oko i była zupełnie sprzeczna z moimi „kanonami piękna”. Nie można jednak powiedzieć, że jest zła. Po prostu jest odpowiednia do klimatu, który panuje w mandze. Mam świadomość, że dla niektórych kreska ta może być dużym minusem, elementem nie do przeskoczenia. Na pewno jednak warto zwrócić uwagę na wspaniałe rysunki architektury. Dzięki nim manga uzyskuje mocny charakter. W kreacji bohaterów również jest coś bardzo interesującego oraz tajemniczego. Najbardziej jednak jestem pod wrażeniem tego, jak zostały wykreowane stwory, tak zwane pustelniaki, które aż kipią detalami i dopracowaniem w każdym szczególe. W mandze znajdziemy również bardzo ładne kolorowe strony.
    Sama obwoluta mangi jest mroczna i tajemnicza. Jest to na pewno plus i zachęta, by sięgnąć po nią w księgarni.

    Jeśli chodzi o samą fabułę, to mamy do czynienia ze skokiem na głęboką wodę. Nie dostajemy w mandze niemalże żadnych odpowiedzi wprost. Od razu zostajemy wciągnięci w sam środek akcji. Manga rozpoczyna się w momencie, gdy jeden z mieszkańców miasta przeistacza się w potwora, pustelniaka, który zaczyna pożerać ludzi. Dzięki temu rośnie w zastraszającym tempie. Stwór ten jest oczywiście nie do pokonania przez zwykłych śmiertelników. Wtedy poznajemy Tadohomy, która poszukuje pomocy u znajomego z danych lat – Kudou. Chłopak ten okazuje się być niezwykły. Potrafi przemienić się w dziwną istotę podobną do tych, z którymi przyszło mu walczyć.
    Muszę przyznać, że gdyby nie posłowie, w którym wydawnictwo przybliża nieco treść, terminologię, postaci oraz wyjaśnia niektóre tłumaczenia, miałabym problem z ogarnięciem, o co chodzi w fabule. Była to dla mnie ciężka przeprawa, pełna niejasności, z którymi bez pomocy końcowych wyjaśnień w ogóle bym sobie nie poradziła. Lubię tajemnice, jednak chciałabym z czasem poznawać odpowiedzi, tudzież sama do nich dojść na podstawie dostępnych wskazówek. Tutaj tego mi zabrakło. Być może jest to kwestia przyzwyczajenia i tego, że jest to pierwsza manga tego typu, jaką czytałam. Do końca jednak nie potrafiłam dojść do tego, którzy bohaterowie są po której stronie...

    Warto również zaznaczyć, że na końcu tomiku możemy zapoznać się z historią „Digimortal” – one-shotem autora z 2004 roku. Jest to króciutki twór, fabularnie dużo łatwiejszy do zrozumienia, a jednocześnie nadal mamy w nim do czynienia z szybkim tempem akcji.

    Czy poleciłabym ten tytuł? I tak, i nie.
    Myślę, że może spodobać się fanom ciężkich, mrocznych klimatów, nad fabułą których trzeba się nieco zastanowić. Nie ma co ukrywać, że jest to tytuł naprawdę trudny w odbiorze, aczkolwiek intrygujący. Uważam więc, że niektórzy uznają mangę za wartą chwili uwagi, ale też wiele osób uzna, że po prostu szkoda na nią czasu.

  • Recenzja mangi: Kafka Asagiri, Sango Harukawa - „Bungou Stray Dogs - Bezpańscy Literaci"

    Bungou stray dogs okl

    Bungou Stray Dogs - Bezpańscy Literaci

    waneko

    Autor: Kafka Asagiri, Sango Harukawa
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 2, seria dalej powstaje
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Na początku pierwszego tomu „Bungou Stray Dogs” spotykamy Atsushi’ego Nakajimę – przymierającego głodem, błąkającego się po Jokohamie chłopaka, który został wyrzucony z sierocińca. Na skraju śmierci głodowej jego jedynym marzeniem jest ciepły posiłek. Aby przeżyć, nasz bohater postanawia napaść pierwszą osobę, na którą się natknie, i ją okraść. I właśnie w tym momencie zauważa dryfujące w rzece ciało człowieka…Bez namysłu rzuca się na ratunek mężczyźnie o imieniu Dazai. W ramach podziękowań Atsushi otrzymuje od uratowanego i jego znajomego danie chazuke. Okazuje się, że obaj mężczyźni są członkami organizacji zwanej Zbrojną Agencją Detektywistyczną, zrzeszającej Uzdolnionych, czyli ludzi o nadnaturalnych umiejętnościach. Według pogłosek agencja specjalizuje się w sprawach niebezpiecznych, których nie można powierzyć milicji czy wojsku. Nasz bohater dowiaduje się, że Osamu Dazai oraz Doppo Kunikida prowadzą śledztwo w sprawie ludożerczego tygrysa, który od pewnego czasu grasuje po okolicy. Niespodziewanie Atsushi zostaje wplątany w dochodzenie, które przybiera niespodziewany obrót.

    Co więcej, Dazai werbuje młodzieńca do Agencji, by pomóc mu odbić się od finansowego dna. Od tej pory chłopak zyskuje dach nad głową. Jednakże praca w organizacji Uzdolnionych nie jest wcale taka łatwa i nie należy do najprzyjemniejszych. Już w trakcie swojego pierwszego dochodzenia Atsushi kładzie swoje życie na szali. Zostaje zaatakowany przez członków Mafii Portowej – najmroczniejszej i najbardziej niebezpiecznej organizacji przestępczej półświatka mającej w porcie swoje terytorium, w tym przez słynnego Uzdolnionego na usługach Mafii – Akutagawę.

    „Bungou Stray Dogs” ma dwa sezony anime liczące po 12 odcinków. Ten tytuł to typowa przygodówka z elementami sensacji. Jest tutaj przedstawiony motyw walki dobra (Zbrojna Agencja Detektywistyczna) ze złem (Mafia Portowa). Po jasnej stronie mocy mamy Atsushi’ego, a po ciemnej Akutagawę. Pojawiają się intrygujące postacie takie jak: Dazai, którego przeszłość nie jest znana, Yukichi Fukuzawa - dyrektor Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, oraz Ryuunosuke Akutagawa, który sieje postrach w sercach członków Agencji. W mandze występują też komiczne wstawki w postaci pomysłów Dazaia na swoje samobójstwo, a także drastyczne sceny, jak np. ranni bohaterowie, jednakże te ujęcia nie są aż tak przerażające.

    Na obwolucie pierwszego tomu widzimy członków Agencji wraz z Atsushim Nakajimą, oryginalny tytuł jest koloru białego, co daje miły kontrast z czarnym tłem, zaś nad nim widnieje pomarańczowy polski odpowiednik tytułu: „Bezpańscy literaci”. Na okładce jest przedstawiona krótka komediowa historyjka poboczna. Kreska jest miła dla oka, aczkolwiek autor mógłby jeszcze bardziej popracować nad anatomią tygrysa. Tłumaczenie jest przejrzyste i jedyne, do czego mogę się przyczepić, to teksty Akutagawy. Wypowiedzi „Jam jest Akutagawa”, „Co, jakbyś go była trafiła?!” brzmią jak staropolszczyzna, którą znamy co najwyżej z lektur szkolnych.

    Na końcu tomu znajduje się posłowie, jednakże nie od autorów, tylko od głównych postaci: Dazaia i Atsushi’ego w postaci komicznego dialogu. Jako ciekawostkę można dodać, że imiona i nazwiska przeważającej części postaci, które pojawiają się w tej mandze, zostały zapożyczone od największych pisarzy i poetów japońskich, natomiast Zdolności to tytuły bądź nawiązania do ich najwybitniejszych utworów.

    Mówiąc krótko, pierwszy tom pozostawił u mnie niedosyt (szczególnie informacja z ostatniej strony), ponieważ zostało wprowadzonych wiele postaci i aby dowiedzieć się o nich czegoś więcej, trzeba sięgnąć po kolejne tomy. Ciężko powiedzieć, z jakimi zadaniami zmierzą się w przyszłości nasi bohaterowie, ale jedno jest pewne: kluczową rolę odegra Atsushi, którego będzie wspierał jego mentor – Dazai. Jeśli miałabym wskazać postacie, dla których warto zakupić mangę, to jest to z pewnością nasz niedoszły samobójca oraz psychopatyczny zabójca. Podsumowując – jeśli lubisz klimaty detektywistyczne połączone z konfliktami mafijnymi, to ten tytuł jest w sam raz dla Ciebie. Ta propozycja jest także odpowiednia dla zwolenników nadprzyrodzonych mocy oraz nietuzinkowej komedii z dramatycznym zapleczem.

  • Recenzja mangi: Ayuko Hatta - „Wilczyca i czarny książę”

    wilczyca i czarny ksiaze

    Wilczyca i czarny książę

    waneko

    Autor: Ayuko Hatta
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 16 (zakończona)
    Cena okładkowa: 19,99 zł

    Erika Shinohara to typowa nastolatka, która po rozpoczęciu nauki w liceum próbuje się dopasować do swojej nowej klasy. Aby nie zostać odludkiem, zaprzyjaźnia się z dwoma dziewczynami, które uwielbiają przechwalać się swoimi chłopakami. Sama oczywiście nie ma i nigdy nie miała chłopaka, więc postanawia skłamać. Udaje przed nimi, że jest w cudownym związku, ale przez przypadek dowiaduje się, że jej "przyjaciółki" nie do końca wierzą w jego istnienie. To skłania Erikę to zrobienia zdjęcia pierwszemu lepszemu przystojnemu chłopakowi, którego spotkała na mieście i pokazania go dziewczynom jako dowód, że naprawdę posiada partnera. I tu zaczyna się cała nasza historia, ponieważ okazuje się, że Sata, bohater miłosnych opowieści Eriki, chodzi z nią do tej samej szkoły. Dziewczyna postanawia porozmawiać z nim i przyznać się do swoich kłamstw. Ten natomiast zgadza się udawać jej chłopaka, pod warunkiem, że Erika zostanie jego... psem.


    "Wilczyca i czarny książę" to kolejny tytuł z gatunku shoujo, który został zekranizowany w 2014 roku w postaci 12 odcinków anime. Jest to jeden z wielu szkolnych romansów, którego akcja rozgrywa się, gdy nasi bohaterowie są licealistami. Biorąc to pod uwagę, zabierając się za lekturę pierwszego tomu spodziewałam się raczej czegoś, co będzie przyjemne i lekkie, jednak skończyłam czytać z dość mieszanymi uczuciami.
    Na pierwszy ogień autorka pokazuje nam Erikę i jej "przyjaciółki", które są nadzwyczaj irytujące. Serio, dziewczyny w romansach zwykle są nie do zniesienia, ale te przekraczają wszelkie granice. Na szczęście później robią się trochę bardziej znośne (może dlatego, że jest ich mniej?). Shinohara przez cały tomik jest dla mnie postacią zupełnie bez wyrazu – nie ma jakichś specjalnych cech charakteru, które w jakikolwiek sposób by ją wyróżniały, a jedyne, czego się o niej dowiadujemy to to, że bardzo chciałaby mieć chłopaka. Natomiast Kyouya Sata, cóż... Nie mam pojęcia, co o nim myśleć. Odnoszę wrażenie, że ma wątpliwe społecznie zboczenie na punkcie psów i zachowuje się co najmniej dziwnie. Kreowany jest na postać o dwóch osobowościach - jedną znaną wszystkim, wspaniałego "księcia" i drugą, tą "złą" i sadystyczną. Pomniejszą rolę gra tutaj też najlepsza przyjaciółka Eriki, która wydaje się być jedyną postacią zachowującą zdrowy rozsądek.
    Fabuła przebiega tak, jak ma to miejsce w każdym romansie - wspólny wypad nad morze, choroba Kyouya Sata i Erika nadciągająca z pomocą... Czyli dość banalnie i przewidywalnie. Nie ma tu nic zaskakującego. Pod koniec nasza bohaterka uświadamia sobie, że szukając miłości, może mogłaby dać szansę naszemu tytułowemu księciu.


    Nie chcę mówić, że ta manga jest zła – bo nie jest. Jest za to bardzo ładnie narysowana, to przede wszystkim. Nie jest to pierwsza pozycja tej autorki (o czym wspomina w swoim przywitaniu na samym początku) i to widać. Fabularnie przebiega... prawidłowo. Bo czego nowego spodziewać się po kolejnym romansie? Tylko samo rozpoczęcie perypetii naszej dwójki głównych bohaterów jest dość infantylne. Nie czyta się jej tak źle, kiedy zignoruje się dwie upierdliwe przyjaciółki i czasem lekkie przekoloryzowanie tej "ciemniejszej strony" Kyouya Sata.
    Przejdźmy do strony technicznej – na obwolucie pierwszego tomu mamy oczywiście naszego zabójczo przystojnego księcia. Niespecjalnie podoba mi się czcionka tytułu - ale wiadomo, to już raczej kwestia gustu. Na okładce nie ma nic ciekawego – zwykła, szara, z tytułem mangi. Na samym początku mamy spis treści - nie jest on zbytnio przydatny, bo strony są w większości nieponumerowane, ale jest. Dalej w mandze po boku strony mamy dwa dopiski autorki mangi, która opowiada trochę o swoim życiu i perypetiach z fryzjerką.
    Jeśli chodzi o tłumaczenie – czytało się raczej przyjemnie, w większości wypowiedzi były stylizowane na język młodzieżowy, ale jest jedna rzecz, która mnie drażniła – słowo "wkuźwia". To psuło każdą wypowiedź, w jakiej się pojawiło, bo ani nie brzmi dobrze, ani nigdzie nie pasuje.
    Podsumowując – jeśli jesteś fanem romansów, myślę, że tytuł przypadnie ci do gustu, bo im dalej w las, tym lepiej. Jeśli nie – raczej sobie odpuść i poczytaj coś innego.

  • Recenzja mangi: Yuu Kamiya - „No Game No Life Light Novel”

    no game no life ln

    No Game No Life Light Novel

    waneko

    Autor: Yuu Kamiya
    Wydawnictwo: Waneko
    Ilość tomów: 9
    Cena okładkowa: 24,99 zł

    Tajemniczy gracz o pseudonimie „[ ]” zajmuje pierwsze miejsca w rankingach ponad 280 gier. Nigdy nie przegrał żadnego pojedynku. Nigdy też nie udzielał się na czatach internetowych ani nie podał żadnej informacji na temat swojej tożsamości. Nic dziwnego, że powstało wiele spekulacji na temat tego, kim jest. Tajemniczy „[ ]” urósł do ragi miejskiej legendy.

    Zagracony pokój, w którym po podłodze porozrzucane są racje żywnościowe, puste butelki i pudełka od gier. Stoi w nim osiem komputerów oraz przeróżne konsole. Oto cały świat dwojga przyrodniego rodzeństwa NEET-ów i hikikomori - osiemnastoletniego Sory i jedenastoletniej Shiro. Odrzuceni przez własnych rodziców i rówieśników, niezdolni do funkcjonowania w otaczającej ich rzeczywistości, uciekli w wirtualny świat gier, spędzając całe dnie i noce na ustanawianiu nowych rekordów. Razem stworzyli niepokonany duet o pseudonimie „[ ]”.

    Pewnie ich życie wyglądałoby tak nadal, gdyby nie zaproszenie od nieznajomego gracza do rozegrania z nim przez Internet partii szachów. Po wygraniu wymagającego pojedynku rodzeństwo zostaje przeniesione do innego świata, gdzie wszelka przemoc jest zabroniona, a spory rozwiązywane są wyłącznie za pomocą gier. To istny raj dla naszych bohaterów. Jednak na ich barkach spoczywa wielka odpowiedzialność, mianowicie los mieszkających tam ludzi, którzy zostali zdominowani przez inne rasy i są bliscy zagłady.

    Muszę przyznać, że sięgnęłam po tę nowelkę po przeczytaniu opisu fabuły. Wydawała mi się ona niezwykle ciekawa i pomysłowa – nie zawiodłam się. Autor stworzył naprawdę niesamowity świat, w którym rozgrywka w dowolną grę decyduje o wszystkim: zdobyciu informacji, bogactwie, granicach państwa, a nawet o miłości.

    Istoty zamieszkujące ten świat są równie interesujące. Spotkamy tutaj takie rasy jak: elfy, giganci, zwierzołaki, a nawet bogów. Wszystkie rasy zajmują określone miejsce w rankingu ze względu na posiadane zdolności magiczne. Na pierwszym miejscu znajdują się oczywiście bogowie, a na ostatnim imanici, czyli ludzie. Przedstawiciele każdej nacji posiadają też specyficzne cechy czy umiejętności. Niestety, za główną cechę ludzi uważa się głupotę. Może coś w tym jest?

    Przejdźmy teraz do postaci głównych bohaterów. Jak na dwójkę hikikomori Sora i Shiro niezwykle dobrze radzą sobie w nowym społeczeństwie. Razem są wygadani, śmiali oraz odważni, jednak jeśli którekolwiek z nich choć na chwilę pozostanie samo, wpada w panikę i zostaje obezwładnione strachem. Na pewno łączy ich silna więź, przywiązanie graniczące z uzależnieniem oraz miłość, która czasem wygląda na coś więcej niż tylko miłość brata do siostry (przynajmniej z mojego punktu widzenia).

    Kolejną mocną stroną nowelki są same gry. Autor wykazał się tutaj naprawdę ogromną pomysłowością. Czy zwykły turniej szachów lub pojedynek shiritori (japońskiej gry słownej) mogą być pełną emocji i niezwykle wciągającą potyczką? Okazuje się, że tak. Wszystko to za sprawą wprowadzenia przez Yuu Kamiyę elementów magii oraz niezwykłych zdolności rodzeństwa do rozpracowywania reguł gry oraz samego przeciwnika i jego zamiarów, przez co zwykła rozgrywka staje się niekiedy prawdziwą grą psychologiczną.

    Na pochwałę zasługuje również wydanie nowelki. Tekst urozmaicają nam obrazki przedstawiające poszczególne postacie, a na początku znajdziemy kolorowe wkładki z bohaterami. Ten barwny dodatek spodoba się w głównej mierze męskiemu gronu czytelników, gdyż przedstawione na nich bohaterki nie mają nic do ukrycia (wiecie, o co chodzi). W dodatku są one wykonane przez samego autora mangi, także należy przyznać, że jest on bardzo uzdolniony i włożył sporo pracy w wydanie nowelki. Na końcu tomiku znajduje się krótkie posłowie, w którym twórca pisze co nieco o sobie i swojej pracy.

    Co najbardziej denerwuje mnie w noweli, to wielokrotne przytaczanie faktu, iż Sora jest 18-letnim prawiczkiem uzależnionym od pornografii i gier erotycznych. Pomimo tego, iż bardzo chciałby przespać się z dziewczyną, powstrzymuje się ze względu na młodszą siostrę, której nie opuści ani na minutę, a która jest zbyt mała, żeby oglądać takie sceny. Shiro, aby ulżyć bratu, pomaga mu w kręceniu filmów erotycznych i dba o to, żeby nie było w nich zbyt dosłownych przekazów – takich, jakich nastolatka nie mogłaby oglądać. Według mnie jest to trochę przesadzone, zwłaszcza że Sora nagrywa nawet kąpiel własnej siostry, a to podpada pod kazirodztwo lub pedofilię, ale co kto lubi.

    „No Game No Life” zasługuje na słowa uznania, choćby za sam pomysł fabuły. Jest to na pewno bardzo oryginalna propozycja. Jedyne, co przeszkadzało mi w czytaniu, to zboczone zapędy bohaterów, które czasem wydawały się nie na miejscu i zamiast śmieszyć, wywoływały u mnie zażenowanie.

  • Recenzja mangi: Masasumi Kakizaki - „Hideout”.

    hideout

    Hideout

    JPF

    Autor:Masasumi Kakizaki 
    Wydawnictwo: JPF
    Ilość tomów: 1
    Cena okładkowa:25,20zł 

    „Oto gorąca, tropikalna wyspa. Istny raj na ziemi. Jednak nie dla wszystkich...” – taki początek opisu okładkowego przeczytać możemy sięgając po tomik. Nie ukrywam, że już na samym początku skojarzył mi się z tym opisem motyw z gry „Dead Island”, zwłaszcza gdy wiedziałam, że jest to manga z gatunku horror. Dotąd nigdy nie sięgałam po mangi o tej tematyce ze względu na to, iż byłam przekonana, że rysowany horror nie jest w stanie wywołać takich emocji jak gra czy film. Ale, jako że mam słabość do opowieści z dreszczykiem, postanowiłam dać jej szansę.

    „Proszę cię... o ty, nieznany czytelniku, w którego ręce trafił ten rękopis...”

    Do sięgnięcia po ten tytuł zdecydowanie zachęca klimatyczna i niepokojąca obwoluta z piękną grafiką. Te ogromne oczyska i pazury „rozrywające okładkę” już na starcie budują klimat grozy i niepokoju, a jednocześnie są bardzo intrygujące i zachęcające by zajrzeć do środka. Sam dobór papieru jest również strzałem w dziesiątkę! Prawdę powiedziawszy, okładka po zdjęciu obwoluty –  mimo swej prostoty – nadal pasuje do tego, z jaką fabułą mamy do czynienia.

    Hideout wita nas kolorowymi stronami z tajemniczym wstępem pierwszoosobowym. Czytelnik zostaje przygotowany na to, że historia będzie opowiadana przez jednego, w domyśle głównego bohatera. Kolorowe strony zachwyciły mnie stylem. Kiedy jednak przeszłam do standardowych czarno-białych stron nie byłam zadowolona. Ciężko było mi na początku przywyknąć do kreski. Wydawała mi się wręcz koszmarna i jedną z gorszych jakie widziałam. Okazało się jednak, że musiałam najwyraźniej w świecie się do niej przyzwyczaić. Po kilku kolejnych stronach zaczęłam ją lubić, a nawet uznałam, że niesamowicie pasuje do opowiadanej historii. Styl bardzo dobrze wpisał się w gatunek. Na pochwałę zasługuje również dobór papieru, gdyż czerń wygląda na nich rewelacyjnie, a całkowicie zaczernionych stron w tej mandze nie brakuje. Rysunki, które mają wzbudzać niepokój i strach moim zdaniem spełniają swoją funkcję, zwłaszcza kiedy czyta się ją w ciemnym pokoju z pomocą skromnej lampki!

    Ale przecież walory wizualne w mandze to nie wszystko! 

    Fabułę Hideout mogę śmiało uznać za niebanalną, mimo kilku przewidywalnych motywów. Przede wszystkim zapunktowała u mnie bardzo filmowa narracja głównego bohatera, Seiichi Kirishimy. Jest on zawodowym pisarzem, który „spisuje” historię poznawaną przez nas. Dzięki temu możemy bez problemu w pewnym stopniu zrozumieć motywy jego działań. Poza opisywaną „teraźniejszością” mamy do czynienia z przebitkami z przeszłości Kirishimy, a wszystko jest tak dobrze wyważone, że czytając nie gubimy wątków. Całość po prostu składa się w logiczną całość. Autor mangi wspomina na ostatnich stronach, że duży wpływ na jego twórczość miały dzieła Stephena Kinga i myślę, że to zdecydowanie widać w Hideout. Przechodząc już do samej historii – mamy głównego bohatera Seiichi Kirishime, któremu życie dawało ostro w kość, co zdecydowanie zaczęło bardzo źle wpływać na jego psychikę. Chciał wszystko naprawić, a przede wszystkim chciał odbudować swoje relacje z żoną, które również były niezbyt dobre, wręcz bliskie rozpadowi związku. Seiichi chcąc zacząć wszystko od nowa zabiera swoją ukochaną na wycieczkę na piękną tropikalną wyspę. Tam opowiada jej o wodospadzie, który polecany jest parom, ze względu na swoje „magiczne” właściwości. Cały ten czas kobieta jest bardzo sceptycznie nastawiona do całej wyprawy i ciągle wyraża swoje niezadowolenie. W drodze do owego wodospadu małżeństwo gubi się w przerażającym, obrosłym w mroczne historie miejscu, gdzie nadal można było znaleźć wiele ludzkich szczątek czy ciał. Do tego w samochodzie zabrakło paliwa... No, co złego może się stać? I co mrocznego można spotkać w takim miejscu? Po tej lekturze przekonamy się, że nie zawsze fantastyczne potwory są straszniejsze od ludzi.

    Jak wspomniałam wcześniej, spotkamy się z kilkoma przewidywalnymi i znanymi z klasycznych horrorów motywami. Są jednak i takie (moim zdaniem te bardziej znaczące dla fabuły) momenty, które są dość oryginalne i zaskakujące. Przede wszystkim pozytywnie wpłynęło na mnie zakończenie, o które się bałam, gdyż wiele horrorów po prostu się na nich wykłada. Zakochałam się też w filmowym podejściu do przedstawienia fabuły, tytuł z pewnością wspaniale prezentowałby się jako anime, a dodatkowe dźwięki dodałyby niesamowitego klimatu grozy!

    Ode mnie manga otrzymuje mocną ocenę 9/10!

    Oto gorąca, tropikalna wyspa. Istny raj na ziemi. Jednak nie dla wszystkich...” – taki początek opisu okładkowego przeczytać możemy sięgając po tomik. Nie ukrywam, że już na samym początku skojarzył mi się z tym opisem motyw z gry „Dead Island”, zwłaszcza gdy wiedziałam, że jest to manga z gatunku horror. Dotąd nigdy nie sięgałam po mangi o tej tematyce ze względu na to, iż byłam przekonana, że rysowany horror nie jest w stanie wywołać takich emocji jak gra czy film. Ale, jako że mam słabość do opowieści z dreszczykiem, postanowiłam dać jej szansę.



    Proszę cię... o ty, nieznany czytelniku, w którego ręce trafił ten rękopis...”



    Do sięgnięcia po ten tytuł zdecydowanie zachęca klimatyczna i niepokojąca obwoluta z piękną grafiką. Te ogromne oczyska i pazury „rozrywające okładkę” już na starcie budują klimat grozy i niepokoju, a jednocześnie są bardzo intrygujące i zachęcające by zajrzeć do środka. Sam dobór papieru jest również strzałem w dziesiątkę! Prawdę powiedziawszy, okładka po zdjęciu obwoluty – mimo swej prostoty – nadal pasuje do tego, z jaką fabułą mamy do czynienia.

    Hideout wita nas kolorowymi stronami z tajemniczym wstępem pierwszoosobowym. Czytelnik zostaje przygotowany na to, że historia będzie opowiadana przez jednego, w domyśle głównego bohatera. Kolorowe strony zachwyciły mnie stylem. Kiedy jednak przeszłam do standardowych czarno-białych stron nie byłam zadowolona. Ciężko było mi na początku przywyknąć do kreski. Wydawała mi się wręcz koszmarna i jedną z gorszych jakie widziałam. Okazało się jednak, że musiałam najwyraźniej w świecie się do niej przyzwyczaić. Po kilku kolejnych stronach zaczęłam ją lubić, a nawet uznałam, że niesamowicie pasuje do opowiadanej historii. Styl bardzo dobrze wpisał się w gatunek. Na pochwałę zasługuje również dobór papieru, gdyż czerń wygląda na nich rewelacyjnie, a całkowicie zaczernionych stron w tej mandze nie brakuje. Rysunki, które mają wzbudzać niepokój i strach moim zdaniem spełniają swoją funkcję, zwłaszcza kiedy czyta się ją w ciemnym pokoju z pomocą skromnej lampki!



    Ale przecież walory wizualne w mandze to nie wszystko!



    Fabułę Hideout mogę śmiało uznać za niebanalną, mimo kilku przewidywalnych motywów. Przede wszystkim zapunktowała u mnie bardzo filmowa narracja głównego bohatera, Seiichi Kirishimy. Jest on zawodowym pisarzem, który „spisuje” historię poznawaną przez nas. Dzięki temu możemy bez problemu w pewnym stopniu zrozumieć motywy jego działań. Poza opisywaną „teraźniejszością” mamy do czynienia z przebitkami z przeszłości Kirishimy, a wszystko jest tak dobrze wyważone, że czytając nie gubimy wątków. Całość po prostu składa się w logiczną całość. Autor mangi wspomina na ostatnich stronach, że duży wpływ na jego twórczość miały dzieła Stephena Kinga i myślę, że to zdecydowanie widać w Hideout. Przechodząc już do samej historii – mamy głównego bohatera Seiichi Kirishime, któremu życie dawało ostro w kość, co zdecydowanie zaczęło bardzo źle wpływać na jego psychikę. Chciał wszystko naprawić, a przede wszystkim chciał odbudować swoje relacje z żoną, które również były niezbyt dobre, wręcz bliskie rozpadowi związku. Seiichi chcąc zacząć wszystko od nowa zabiera swoją ukochaną na wycieczkę na piękną tropikalną wyspę. Tam opowiada jej o wodospadzie, który polecany jest parom, ze względu na swoje „magiczne” właściwości. Cały ten czas kobieta jest bardzo sceptycznie nastawiona do całej wyprawy i ciągle wyraża swoje niezadowolenie. W drodze do owego wodospadu małżeństwo gubi się w przerażającym, obrosłym w mroczne historie miejscu, gdzie nadal można było znaleźć wiele ludzkich szczątek czy ciał. Do tego w samochodzie zabrakło paliwa... No, co złego może się stać? I co mrocznego można spotkać w takim miejscu? Po tej lekturze przekonamy się, że nie zawsze fantastyczne potwory są straszniejsze od ludzi.



    Jak wspomniałam wcześniej, spotkamy się z kilkoma przewidywalnymi i znanymi z klasycznych horrorów motywami. Są jednak i takie (moim zdaniem te bardziej znaczące dla fabuły) momenty, które są dość oryginalne i zaskakujące. Przede wszystkim pozytywnie wpłynęło na mnie zakończenie, o które się bałam, gdyż wiele horrorów po prostu się na nich wykłada. Zakochałam się też w filmowym podejściu do przedstawienia fabuły, tytuł z pewnością wspaniale prezentowałby się jako anime, a dodatkowe dźwięki dodałyby niesamowitego klimatu grozy!



    Ode mnie manga otrzymuje mocną ocenę 9/10!

  • Znamy datę tegorocznego Magnificon EXPO

    Wiele było pytań i spekulacji odnośnie kolejnej edycji Magnificonu. Obawiano się nawet, że konwent w ogóle nie dojdzie do skutku. MiOhi przerwało jednak milczenie i oficjalnie podało datę Magnificon EXPO 2017, które tym razem odbędzie się w dniach 26-28 maja. Z niecierpliwością czekamy teraz na więcej szczegółów.

  • Przedpłaty nawet w kolejce

    W związku z dużym zainteresowaniem biletami na konwent Aishiteru, organizatorzy postanowili wykorzystać możliwości ich systemu rezerwacyjnego i przedłużyli możliwość zakupu wejściówek w formie przedpłaty do 11 lutego. Oznacza to tyle, że będziecie mogli się w nie zaopatrzyć nawet stojąc już w kolejce do głównych drzwi. A później ominąć kolejkę i ograniczyć czas potrzebny na akredytację. Oczywiście, nadal będzie można nabyć bilety za gotówkę, odpowiednio w cenie 30 lub 40 zł, w zależności od tego, na jak długo przybywacie. Przedpłaty dokonać możecię tutaj.

  • Poniedziałkowy Flash Konwentowy #16

    Trudno już powiedzieć, czy powietrze wokół nas gęste jest od zawieszonego w nim pyłu, czy od oparów miłości, które zwiastują zbliżający się 14 dzień lutego. A może tak naprawdę nie ma tu różnicy? Faktem jest natomiast, że najbliższy weekend bogaty będzie w wydarzenia, a dowiecie się o nich z naszego Poniedziałkowego Flasha Konwentowego.

  • Ruszyła sprzedaż biletów na Ućkon 4

    Najsmaczniejszy konwent tego roku - Ućkon, rozpoczął wczoraj pierwszą turę rezerwacji biletów. W puli dostępne są póki co jedynie karnety dwudniowe, a sama rejestracja potrwa do 11 lutego. Dla spóźnialskich oraz osób, które preferują opcję wejścia jedynie w sobotę, dostępna będzie druga tura rejestracji, odbywająca się między 12 lutego a 4 marca. Wejściówki nabyć możecie za pośrednictwem serwisu Fouton. Istnieje także możliwość zakupu biletów na miejscu. Dodatkowo, na stronie Tanzaku pojawiły się formularze zgłoszeniowe dla wystawców, a także na helperów. Jeżeli zatem chcecie pomóc w organizacji wydarzenia, koniecznie się z nimi zapoznajcie.

  • Yuki Kodama - „Wzgórze Apolla”

    wzgorze apolla

    Wzgórze Apolla

    JPF

    Autor: Yuki Kodama
    Wydawnictwo: JPF
    Ilość tomów: 7
    Cena okładkowa: 25,20zł

    Przypomnijcie sobie jakiś jazzowy utwór, który ostatnio słyszeliście. Pamiętacie te charakterystyczne dźwięki instrumentów? Tę energię bijącą z nich? To uczucie wolności i spontaniczności? Arogancji i nonszalancji? Tak, to jest właśnie jazz. A jeśli już mówimy o tym gatunku muzycznym, to jedną z niewielu rzeczy, prócz Neila Armstronga, trąbki i Cheta Bakera, która kojarzy mi się z nim, to „Sakamichi no Apollon” albo – jeśli lepiej jest Wam znana Polska wersja tytułu - „Wzgórze Apolla”.

    Ta dziewięciotomowa manga autorstwa Yuki Kodamy została wprowadzona na polski rynek przez wydawnictwo Japonica Polonica Fanstastica w lipcu 2015 roku i chwała im za to! Dlaczego? Proste pytanie, prosta odpowiedź – bo jest dobra. Dlaczego jest dobra? Bo „Wzgórze Apolla” to opowieść dla każdego odbiorcy – młodszego, starszego, dziewczyny, chłopaka; bo to opowieść wielowątkowa, wśród których każdy z odbiorców znajdzie taki, który będzie dotyczył go w mniejszym lub większym stopniu. „Wzgórze Apolla” to historia, którą przeżywamy, która uczy i uświadamia nam, jak ważni w życiu są ludzie, jak ważne jest to, by tworzyć swoją ścieżkę życia i nie lękać się przeznaczenia.

    No, okej – Dono mówi, że warto przeczytać, to pewnie warto. Ale o czym to jest? Już mówię.

    Kodama wykorzystała szablon Kopciuszka jako protagonisty – opuszczony, znienawidzony przez rodzinę, która musi opiekować się nim, gdy prawdziwy opiekun wyjeżdża. Odizolowany, pełen nienawiści i niechęci do wszystkiego, co go otacza, zamyka się w sobie. Uważa się za lepszego od reszty. Dzięki pewnym wydarzeniom poznaje nową osobę, całkiem inną niż on sam i nawiązuje z nią więź, która wzmacnia się dzięki wspólnym zainteresowaniom i doświadczeniom bohaterów. Kaoru Nishimi oraz Sentarou Kawabuchi, to o nich mówimy. To tych dwóch właśnie połączyła jedna rzecz – jazz. Z rozdziału na rozdział możemy zaobserwować, jak nijaki i bezbarwny Kaoru staje się młodzieńcem pełnym pasji, poznającym nowe oblicze życia. Z początku grał tylko utwory klasyczne, a teraz? Teraz z rumianymi policzkami napawa się każdym dźwiękiem wydobytym spod klawiszy pianina, które stoi w piwnicy sklepu ojca lubej Kaoru – Ritsuko Mukae. Obok stoi perkusja, a na niej gra jego przyjaciel Sentarou. Dorzućmy do tego jeszcze kontrabas, na którym przygrywa pan Mukae, oraz trąbkę, której właścicielem jest tajemniczy Junichi Katsuragi. Takim sposobem tworzy nam się idealny przepis na fantastyczną muzykę, ale przede wszystkim historię, której jazz towarzyszy na każdym kroku.

    „Wzgórze Apolla” prócz pięknej fabuły zachwyca również ciekawymi ilustracjami. Styl rysunku Yuki Kodamy wyróżnia się spośród innych, bardziej popularnych publikacji. Niemniej jednak pasuje idealnie do nastroju panującego w mandze, a sama kreacja postaci znacząco punktuje. Muszę przyznać, że okładki serii także mają „to coś”. Choć nie jestem osobą, która zwraca szczególną uwagę na okładki książek lub mang, to te bardzo mi się spodobały. Na każdym kolejnym tomiku znajduje się inna postać z historii na innego koloru tle. Bije od nich spokój; widać, że autorka przemyślała dobrze, jak wyglądać ma każda postać, nie mówiąc już o idealnym dopasowaniu kolorów.

    Od tego tytułu bije pozytywne ciepło, pewnego rodzaju magia. Może to ja odnoszę takie wrażenie, może czuję nostalgię po obejrzeniu ekranizacji parę lat temu. Ale jedno wiem na pewno – mogę ze spokojnym sumieniem polecić ten tytuł każdemu. Nie smuci, nie wstrząsa, a można się nieźle uśmiać (choćby z gwary używanej przez postacie) i pozachwycać ładną kreską. Wszystko ze smakiem i klasą.

    Dono

  • Ućkon 4 i pyszny patronat

    Patronat. To słowo ostatnio często przewija się w naszych wiadomościach. I bardzo nas to cieszy. A jeszcze bardziej cieszy nas fakt, że możemy pochwalić się Wam kolejnym, tym razem nad organizowanym przez Tanzaku konwentem Ućkon. Czwarta edycja zapowiada się naprawdę pysznie, a to za sprawą podejścia do kultury Dalekiego Wschodu od strony gastronomii. Innymi słowy, będzie dużo jedzenia. Jeżeli zatem jesteście głodni nowych smaków, zajrzyjcie do Łodzi między 18 a 19 marca. Podobno mają nowy dworzec.

  • Aishiteru muzycznie i w Internecie

    Mamy dla Was dwie ciekawostki związane ze zbliżającym się konwentem Aishiteru. Pierwsza z nich to ciekawostka muzyczna. Mianowicie zagra dla Was zespół Sir Fink Funk, których świat może nie jest do końca jednoznaczny, ale za to dostarcza naprawdę sporo pozytywnej energii, pokazując jednocześnie, że życie choć ciężkie, nie musi być nudne.

    Druga ciekawostka z pewnością ucieszy wszystkich, którym nie uda się dotrzeć do Wrocławia. Całą główną galę Aishiteru będziecie mogli obejrzeć na żywo, za pośrednictwem specjalnego live-streama. Póki co czekamy na więcej szczegółów, ale jak widać, nawet nieobecni nie będą samotni.