Sponsorowane:Konwent RyuCon 2023 - długi baner pionowy

Sponsorowane:Konwent RyuCon 2023 - długi baner

Wydawnictwo Dolnośląskie

  • Z ekranu na papier, czyli serial „Stranger Things” w zupełnie innej odsłonie

    stranger things1Halo, halo! Czy są tu fani serialu „Stranger Things”? Jeśli tak, to mamy dla Was coś interesującego: recenzję komiksu „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie”! Seria komiksowa, którą otwiera wspomniany tytuł, ma zupełnie inne zadanie niż powtórzyć czytelnikom to, co znają już z produkcji Netflixa. Jakie? O tym przeczytacie w naszej recenzji, którą znajdziecie właśnie tutaj.

  • Recenzja komiksu: „Stranger Things. Tom 3. Prosto w ogień"

    Prosto w ogień

    „Stranger Things. Tom 3. Prosto w ogień”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Jody Houser, Ryan Kelly, Le Beau Underwood, Triona Farrell, Nate Piekos
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 112
    Cena okładkowa: 49,90 zł

    Dla zagorzałych fanów nie ma chyba lepszej rzeczy niż jeszcze więcej tego samego. Doskonale rozumie to Netflix, który do swoich tytułów uwielbia po prostu dorzucać kolejne gadżety, a także rozszerzać opowiadaną historię na inne media. W ten sposób powstają książki na podstawie serialu, a jeśli się tak nie da, to chociaż nowe wydania już istniejących, z odpowiednio opracowaną okładką. Trudno powiedzieć, by jakość tych produktów była jednoznacznie dobra, jednak zdarzają się również pozytywne zaskoczenia. Do takich należała zdecydowanie wydawana w Polsce przez Wydawnictwo Dolnośląskie seria komiksowa oparta na serialowym „Stranger Things”, której już trzeci tom mam przyjemność recenzować.

    „Prosto w ogień” jest kontynuacją wydarzeń z „Szóstki”, zmienia się jednak główna bohaterka. Tym razem to nie Francine, z oczywistych względów, będzie stanowić centrum wydarzeń, a Marcy, której udało się wraz z Rickiem uciec z laboratorium. Marcy nie ma żadnych specjalnych mocy – jest „Kontrolną” dla swojej siostry bliźniaczki (Jamie, Dziewiątka), która doznała znacznych obrażeń podczas ostatniej próby z jej udziałem. Marcy i Ricky ukrywają się, nigdy nie zostają dłużej w jednym miejscu, ale ich główną misją jest znalezienie innych podopiecznych doktora Brennera. Z pomocą zdolności Ricky’ego docierają do Ósemki – Kali – która zdradza im, że Jamie nie umarła w laboratorium, jak dotąd sądziła para bohaterów. Wręcz przeciwnie – żyje i jest wyjątkowo niebezpieczna.

    Nietrudno się domyślić, że postać zamaskowanej księżniczki, której poświęcono kilka urywanych scen, to właśnie Jamie. Dziewczyna miotana mieszanką wspomnień i urojeń, walcząca z blokadą, która tłumi jej zdolności, nie będzie łatwym przeciwnikiem dla osób, które właściwie chcą tylko ją odnaleźć i chronić. Ale jak przedostać się przez warstwę iluzji, którymi Dziewiątka była karmiona od małego, a które wypaczają jej postrzeganie przyjaciół i wrogów? I co z jej obecnym stanem psychicznym mają wspólnego Kali i… Jedenastka? „Prosto w ogień” to zdecydowanie najbardziej przesycona akcją i poczuciem zagrożenia część z trzech dotychczasowo wydanych.

    Oczywiście w międzyczasie dostaniemy więcej nawiązań do sytuacji głównych bohaterów „Stranger Things”, dowiemy się trochę o matce Nastki, a na zakończenie uraczeni zostaniemy dość ładnym powrotem do Hawkins i wydarzeń bieżących z serialu. Bardzo cieszy mnie pojawienie się w tej części Kali i to, jak ładnie zostało spięte w komiksie jej spotkanie z Nastką z odwiedzinami Marcy i Ricka. Wizualnie komiks nie odbiega od poprzednich części, znowu też pojawiają się pełnowymiarowe, piękne grafiki z bohaterami tej części, a na końcu – kilka alternatywnych okładek rysowanych przez innych autorów. Szczególnie podoba mi się ta autorstwa Evana Cagle, przedstawiająca Jamie jako księżniczkę – piękna! – rysowana w nieco mangowym stylu przywodzi na myśl Alicję z Krainy Czarów i dość dobrze, mam wrażenie, obrazuje stan psychiczny Dziewiątki.

    Nie mogę się doczekać już teraz – nie tylko nowego sezonu „Stranger Things”, ale też i następnego komiksu. To chyba znaczy, że seria komiksowa dobrze spełniła swoje zadanie: udało jej się i przykuć uwagę, i zaciekawić, a nawet i zostawić w czytelniku poczucie niedosytu. Co więcej powiedzieć – polecam.

  • Recenzja komiksu: „Stranger Things. Tom 2. Szóstka"

    Szóstka

    „Stranger Things. Tom 2. Szóstka”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Jody Houser, Edgar Salazar, Keith Champagne, Marissa Louise, Nate Piekos
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 96
    Cena okładkowa: 49,90 zł

    Stranger Things to serial, który właściwie ma już kilka lat, a przecież nadal utrzymuje się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych tytułów produkcji platformy Netflix. Trzy sezony, z których trzeci ukazał się w całości w zeszłym roku i zebrał już nieco chłodniejsze recenzje od poprzednich dwóch, pozostawiły po sobie w większości tylko wielką niecierpliwość co do tego, czy prędko przyjdzie widzom dowiedzieć się, co było dalej. Wydawnictwo Dolnośląskie dało polskim fanom możliwość zapoznania się z serią komiksową towarzyszącą produkcji. Oryginalnie wydawane przez Dark Horse tytuły przedstawiają wydarzenia serialowe z innej perspektywy – bądź uzupełniają je o brakujące detale. „Szóstka” to drugi z nich.

    W „Szóstce” poznamy inne dzieci z laboratorium zarządzanego przez doktora Brennera. Tytułowa bohaterka to Francine, nastolatka posiadająca zdolność do przewidywania niedalekiej przyszłości. Jej umiejętności stają się przyczyną narastającego konfliktu w domu rodzinnym – dziewczyna za sprawą przyjaciela z sąsiedztwa kończy więc jako obiekt badań projektu MK Ultra. Przebłyski jej mocy podpowiadają jej jednak, że cały projekt nie ma szans na pomyślne zakończenie, a obserwacja innych podopiecznych ośrodka szybko ujawnia, że niekoniecznie chodzi w tym wszystkim o pomoc dzieciom takim jak ona.

    Historia Francine jest dość sztampowa, ale w odniesieniu do realiów serialowych wystarczająco wiarygodna. Część z niuansów jej postępowania, decyzje i obserwacje będą łączyć się z bieżącymi wydarzeniami mającymi miejsce w drugim sezonie serialu – przez chwilę zobaczymy tam małą Nastkę, Kali (Ósemkę), a także inne dzieci. Wizje przyszłości, które w dość fragmentaryczny sposób ukazują przyszłość ośrodka i jego wychowanków uważny fan tytułu z łatwością rozpozna. Co więcej, zasiewają one nieco wątpliwości co do tego, na ile świadom nadchodzących wydarzeń był sam Brenner i na ile wszystko działo się zgodnie z jego oczekiwaniami…

    Tego typu smaczki czynią komiksową serię „Stranger Things” wyjątkowo ciekawą. Historia Szóstki nie łączy się już tak ściśle z wydarzeniami w Hawkins – w końcu ma ona miejsce kilka lat wcześniej – jednak nadal ładnie je uzupełnia i tworzy tło dla kolejnych elementów, które dopiero nadejdą, zarówno w serialu, jak i w kolejnych tomach komiksu. Wizualnie komiks trzyma wysoki poziom, choć zmieniły się osoby odpowiedzialne za tę część, postacie są wyraziste, ich mimika wyraźna, kolorystyka dobrze oddaje nastrój scen. Bardzo miłym dodatkiem są plansze z pełnowymiarowymi grafikami, które przedstawiają młodych bohaterów i ich diabolicznego opiekuna nieco bardziej „realistyczną” kreską – alternatywne okładki do wydania Dark Horse. Zeszyt kończą zaś dwie grafiki autorów występujących tu gościnnie, przedstawiające Nastkę z czasów pobytu w laboratorium.

    Drugi tom komiksowej serii „Stranger Things” w nieco bardziej odległy sposób nawiązuje do serialowego pierwowzoru, ale nadal w ciekawy sposób go uzupełnia. Polecam niezmiennie fanom serii – i tu może nawet nie tylko, jako że „Szóstka” bardzo dobrze może funkcjonować nawet jako samodzielny tytuł.

  • Recenzja komiksu: „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie"

    Stranger Things

    „Stranger Things. Tom 1. Po drugiej stronie”

    Nazwa Wydawnictwa

    Autorzy: Jody Houser, Stefano Martino, Keith Champagne, Lauren Affe, Nate Piekos
    Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 96
    Cena okładkowa: 49,40 zł

    Gdy zaczyna się przygodę z tytułami towarzyszącymi aktualnym produkcjom medialnym, czy to grom, czy serialom, można mieć jedną zasadniczą obawę: że będą jedynie próbą kolejnego zarobienia na tym samym. Mieliśmy już wiele takich przypadków, więc i trudno się dziwić, że do kolejnego podchodzi się z dystansem. Zwłaszcza że „Stranger Things” to serial, który zebrał, całkiem słusznie zresztą, spore grono fanów. Seria komiksowa, która wychodzi równolegle do serialu, ma jednak zupełnie inne zadanie niż powtórzyć czytelnikom jeszcze raz to samo. Wręcz przeciwnie – stanowi ona uzupełnienie wydarzeń już znanych i dodanie do tej opowieści paru brakujących elementów.

    „Po drugiej stronie” pokazuje czytelnikowi wydarzenia związane z pierwszym sezonem serialu, ale… No właśnie, po drugiej stronie. Będziemy bowiem towarzyszyć Willowi w jego wędrówce po „odwróconym” Hawkings, świecie, do którego trafił po ucieczce przed potworem czającym się w ciemnościach wokół jego domu. Co Will tam robił, jak udało mu się przeżyć, jak komunikował się z matką, co widział? Jak się czuł, gdy zorientował się, że pozornie znajome otoczenie to nie dom rodzinny, tylko jakaś jego wynaturzona wersja zamieszkana przez śmiertelnie niebezpieczne stworzenie?

    Bardzo szybko nabrałam entuzjazmu do tego tytułu. Will jest postacią, której przedstawienie w „Stranger Things” było dość skąpe, ze zrozumiałych powodów. Tu jednak chłopak nie jest już ofiarą czekającą biernie na ratunek – choć oczywiście bardzo na niego liczy. Jest aktywnym bohaterem, starającym się poznać otoczenie i jakoś w nim przetrwać, a przy tym ostrzec bliskich przed grążącym im niebezpieczeństwem. W komiksie napotkamy znajome sceny – wspomnienia o grze w D&D, „rozmowa” przez światełka choinkowe czy spotkanie z Nastką (Eleven, Ell), ale też pojawi się wiele nowych. Komiksowy Will jest jednak dzieckiem – przerażonym, przemarzniętym, ale zdolnym do aktów wielkiej odwagi.

    Komiks wyraźnie jest stworzony „pod serial” – wydarzenia są zgodne z linią czasową „Stranger Things”, a postacie dość wiernie oddają wygląd aktorów serialowych. Wydaje się jednak dość krótki, sceny następują dość szybko po sobie, co stwarza wrażenie, jakby wszystko działo się w bardzo krótkim czasie. Wizualnie jest bardzo dobrze – poza podobieństwem do postaci klimat mocno podbijany jest przez charakterystyczną dla tytułu brudno-mroczną kolorystykę, świat „upside down” jest odpowiednio skontrastowany z tym „właściwym”. „Po drugiej stronie” to przyjemność też dla oczu.

    Bardzo cieszę się, że seria komiksowa oryginalnie wydawana przez Dark Horse pojawiła się też w języku polskim. Nie tylko daje możliwość przypomnienia sobie wydarzeń z serialu, ale też uzupełnia go o wiele szczegółów potrzebnych do „domknięcia” historii i zaspokojenia ciekawości. Nie mogę się doczekać, żeby zapoznać się z kolejnymi częściami.

  • Recenzja książki: „Mroczny zew" - Maciej Liziniewicz

    Tytuł książki

    Maciej Liziniewicz - „Mroczny zew”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 352
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Po udanym debiucie, jaki zapewniła mu powieść ,,Czas pomsty”, Maciej Liziniewicz powrócił z kolejną odsłoną przygód szlachcica Nadolskiego. Realia XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej, brutalność, strach, pojedynki, a także znani już bohaterowie po raz kolejny zagościli na kartach powieści przygodowo-historycznej o jakże tajemniczym tytule „Mroczny zew”.

    Żegota Nadolski, który w pierwszej części był miotanym przez los zubożałym szlachcicem, teraz zdołał odzyskać swoje włości i przywrócić im świetność. Ma teraz nowe życie, nową małżonkę, a w dodatku niedługo ma przyjść na świat jego potomek. Przyszłemu ojcu teraz ani w głowie powrót do dawnego awanturniczego życia i dalekich wypraw. W końcu odzyskał spokój. Zło jednak wciąż nie przepadło na dobre. Wraz z nadejściem zimy do dworku przyjeżdżają starzy znajomi z wieścią, że doszło do kilku krwawych morderstw, a winą za nie obarcza się niedawno zmarłą córkę pewnego szlachcica. Dla głównego bohatera jest to duży problem, bo odkąd odzyskał utracone szczęście, a największym lękiem napawa go myśl, że na powrót mógłby wszystko stracić, ale nie godzi się przecież odmówić pomocy ludziom, którym zawdzięcza szczęście. Nie pozostaje mu jednak nic innego, jak wraz z dawnymi towarzyszami ponownie wyruszyć na szlak i wyjaśnić krwawą sprawę która już od samego początku będzie jedynie bardziej się komplikować.

    Istotną rzeczą w kolejnej odsłonie przygód szlachcica jest to, że nie wymaga ona znajomości poprzedniej i równie dobrze można zacząć poznawać twórczość autora od „Mrocznego zewu”. Ci jednak, którzy sięgnęli po „Czas Pomsty”, od początku będą mogli wychwycić pewne smaczki związane z historią przygód głównego bohatera oraz zrozumieją owe enigmatyczne słowa „ale o prawdziwych zdarzeniach wiedzą nieliczni”, które znajdziemy na końcu niektórych opisów. Jest to bardzo pomysłowa i przemyślana strategia, bo rozbudza ciekawość, jednocześnie nie wywołując w nowym czytelniku poczucia zagubienia. Co ciekawe, nie tylko zmienił się główny motyw, bo nie jest to walka z duchami przeszłości, ale też śmiem stwierdzić, że sam Nadolski został zepchnięty na drugi plan przez jego towarzyszy – Stillera i Murraya.

    Autor zachował swój unikalny styl i pomysłowość. Nie zabraknie tu zatem dobrze nakreślonego tła historycznego czy oddania charakteru epoki. Poza awanturniczymi szlachcicami, sporami o ziemię, okrucieństwem XVIII wieku, archaizacją słownictwa i wszystkim tym, co tak przyciągało w pierwszej części, dostaniemy także ukazaną dość szeroko perspektywę konfliktów na tle religijnym oraz metod wykorzystywania wiary do osiągnięcia własnych celów. Rozczaruję jednak tych, którzy oczekiwali od kolejnego tomu większej ilości motywów fantastycznych. Pomimo tego, że trzymamy się motywu upiora i bestii, w której istnienie czytelnik może wierzyć lub nie, to jednak ciężko mówić o fantastyce. Mitów i magii jest tu niewiele, a i te tłumaczy w sposób logiczny i sensowny. To samo wykazuje także śledztwo. Podejście do tematu oddaje jednak sposób myślenia ówczesnego ludu, który jeszcze nie do końca porzucił wiarę przodków i wciąż miał w sobie zakorzeniony strach przed złymi mocami. Ponadto powieść czerpie garściami nie tylko z realiów dawnych czasów, ale i z pełnego tajemnic i opowieści folkloru Bieszczad, na terenie których przyszło bohaterom przebywać.

    W tej powieści pierwsze skrzypce gra wątek dotyczący krwawej zagadki i prób jej rozwiązania. Autor powoli odsłania kolejne fakty, świetnie prowadzi fabułę i do samego końca nie zdradza rozwiązania, które – jak na XVIII- wieczne realia przystało – nie jest w stu procentach dobre. Jednak reszta przygód jest w znacznej mierze przegadana, nieraz pojawiają się fragmenty nie wnoszące nic do fabuły. Ciągnące się gawędy opowiadane przy ognisku czy biesiadzie czasami faktycznie bywają zabawne czy ciekawe przez wzgląd na wplecione anegdoty, ale szybko nudzą i spowalniają rozwój fabuły. Mimo tego „Mroczny zew” to wciąż świetnie napisaną książką w klimatach grozy i z fabułą pełną tajemnic. Bez problemu przypadnie do gustu zarówno zwolennikom powieści kryminalnych, jak i historyczno-przygodowych. Maciej Liziniewicz po raz kolejny udowodnił, że wie, co robi, i nie brakuje mu ani kunsztu, ani ambicji – już zapowiada kolejną część serii.

  • Recenzja książki: „Czas Pomsty" - Maciej Liziniewicz

    Tytuł książki

    Maciej Liziniewicz - „Czas Pomsty”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 416
    Cena okładkowa: 39,90zł

    Można odnieść wrażenie, że polskie powieści z historią w tle przeżywają prawdziwy rozkwit. W dodatku jest też duże zainteresowanie mitologią Słowian. Już niejedni próbowali łączyć te wątki. Spróbowali tego między innymi Komuda, Piekara, Sapkowski. W ostatnim czasie podjęła się tego kolejna osoba i tak oto do księgarni trafiło dzieło Macieja Liziniewicza.

    Już na samym wstępie poznajemy głównego bohatera – mężczyznę o długich szarych włosach, posępnym spojrzeniu i twarzy zdobionej blizną. Nosi na plecach miecz i podróżuje w milczeniu. Zapachniało „Wiedźminem”? Jednak Żegota Nadolski wcale nie jest zabójcą potworów, a żołnierzem i właśnie wraca z wojny. Jego dobytek został zniszczony podczas najazdu Tatarów, a żona wraz z dziećmi zabita. On sam coraz częściej zdaje się myśleć o tym, by dołączyć do nich. Jakby tego wszystkiego było mało, to na zgliszczach jego rodzinnego domostwa osiadł inny szlachcic, nie zważając na to, że Żegota nadal żyje. Do starego żołnierza wracają jednak siły, a w żyłach zaczyna gotować się krew, gdy dowiaduje się, że to wcale nie Tatarzy zabrali mu to, co miał najcenniejsze. Wyrusza więc na poszukiwanie sposobu rozwikłania tajemnicy morderstwa rodziny i sposobu odpędzenia złych mocy, które niczym czarne chmury kłębią się nad nim. To wcale nie jest dla szlachcica łatwe, pomimo legend, jakie o nim krążą, że żadnej walki mieczem nie przegrał, bo jak ma pokonać coś, co nie krwawi?

    Tu też pojawia się ciekawa sprawa, bo książka okazała się bardziej mroczna, niż się tego po niej spodziewałam. Głównie przez zaskakująco lekki stosunek do śmierci wykazywany przez bohaterów oraz dokładne opisy ran i cierpienia, którego przez całą historię nie brakuje. Nawet humor, który pojawia się od czasu do czasu, jest raczej czarny. Dodatkowo sam element fantasy podbija tą mroczną aurę przez obecności potwora, a także wiedźm i tajemniczego czarownika. Trzeba jednak oddać autorowi, że niezwykle sumiennie i wiernie nakreślił realia historyczne XVIII wiecznej Rzeczypospolitej. W tle obserwujemy wojny i konflikty, którymi nękana była ojczyzna, oraz panujące w niej stosunki międzyludzkie. Autor stara się również odtworzyć sposób myślenia ówczesnych ludzi, którzy głęboko wierzyli w istnienie wiedźm i demonów. Dla nich obcowanie z rozmaitymi domniemanymi potworami było codziennością. Współczesny czytelnik poza dosłownym odbiorem ma też możliwość logicznego przeanalizowania zjawisk, zwłaszcza że sam autor podpowiada pewne dość wiarygodne wyjaśnienia istnienia zjawisk nadprzyrodzonych. Poza tym jest też intryga, gonitwy, wędrówka i pojedynki, które najczęściej powodowane są legendarną dumą i awanturnictwem naszej szlachty. Dla mnie stanowiły też pewną perełkę, bo są opisane niezwykle dynamicznie, przyjemnie i w sposób, dzięki któremu nie sposób się od nich oderwać. Z niezwykłą łatwością przychodzi wczucie się w klimat toczonych walk, wręcz gdzieś z tyłu głowy słychać brzęk stali. Powieść ma wszystko to, co powinna mieć dobra pozycja awanturniczo-przygodowa, ten gatunek nawet bardziej pasuje mi do niej niż fantastyka czy powieść historyczna.

    Dużym plusem jest tu też archaizacja słownictwa nie tylko w dialogach, ale i narracji. Autor zrobił to przyjemnie dla oka, nie szarżował z wyrażeniami, oddał ducha powieści, a ponad wszystko uczynił to łatwym w odbiorze, nawet dla ludzi niemających wcześniej do czynienia z tym typem słownictwa. Do minusów za to zaliczę z pewnością niektóre wątki, które albo są przepełnione nazwiskami, o których i tak po minucie się zapomina, albo ciągną się niemiłosiernie długo, czasami wręcz nudząc. Nawet jeżeli są to tylko poboczne perypetie mające stworzyć tło dla głównego wątku, to pomimo tego mogły być lepiej dopracowane.

    Powieść sama w sobie nie jest jakimś wielkim odkryciem, nie wnosi też nic zaskakującego i odkrywczego do gatunku. Czuć w niej wpływ prac Komudy, a nawet Sapkowskiego. Jest mroczna, brutalna i owiana pogańską wiarą naszych przodków. Zdecydowanie nie jest to coś pisane ku pokrzepieniu serc, jak to czynili dawni wieszcze i Nadolski nowym Kmicicem nie zostanie. Maciej Liziniewicz wykreował jednak bardzo wiarygodny i powodujący dreszcze świat, a nawet zdołał poprowadzić w nim historię z naszą rodzimą mitologią w tle. Moim zdaniem autor ma zadatki na to, by odnieść sukces i sama z chęcią to sprawdzę, sięgając po kolejny tom.

  • Recenzja książki: Tomi Adeyemi – „Dzieci prawdy i zemsty”

    Tytuł książki

    Tomi Adeyemi - „Dzieci prawdy i zemsty”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 408
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    „Dzieci prawdy i zemsty” to druga część trylogii „Dziedzictwo Oriszy”. Pierwsza – „Dzieci krwi i kości” – pozytywnie mnie zaskoczyła, gdy sięgnęłam po nią ponad rok temu. Autorka postawiła sobie wysoką poprzeczkę; w książce było coś nowego i świeżego, co nie pozwoliło przejść obok niej obojętnie. Tomi Adeyemi nie tylko wprowadziła czytelników w piękny świat mitów Czarnego Lądu, lecz także wyraziła swoje zdanie w dyskusji na temat dyskryminacji, przemocy, represji czy segregacji rasowej, ukrywając je pod płaszczykiem powieści fantasy. Od kolejnej części cyklu mogłam więc wiele oczekiwać…

    „Dzieci prawdy i zemsty” ponownie zabierają nas do niezwykłego świata. Dzięki poświęceniu Zélie, Amari i Tzaina, wbrew staraniom Inana, udało się przywrócić magię w Oriszy. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Zdolności magiczne zyskały także osoby, które do tej pory nie miały z magią nic wspólnego. To, co miało zapewnić pokój, jeszcze bardziej zaogniło konflikt. Dyskryminacja, przemoc, agresja są na porządku dziennym, a nad głowami Oriszan wisi widmo wojny domowej. Zélie i Amari muszą podjąć trudną decyzję: opuścić ojczyznę i zacząć nowe życie czy wziąć odpowiedzialność za swój kraj i znów walczyć o pokój. Amari, wspierana przez Zélie i pewna, że brat nie żyje, a matka poprze jej decyzję, postanawia zasiąść na tronie i stać się najlepszą królową dla swoich poddanych – wszystkich bez wyjątku, magicznych i niemagicznych. Niestety, przewrotny los pod postacią jej rodzicielki pokrzyżuje te plany. Szybko do głosu dojdą ukrywane głęboko żale i frustracje, a przyjaźnie i miłości zostaną wystawione na ciężką próbę. Znów trzeba będzie walczyć o to, co najważniejsze, czasem nawet wbrew najbliższym.

    Tomi Adeyemi dała swoim młodym bohaterom trudne zadanie do wykonania. Na ich barki zrzuciła odpowiedzialność za losy całego narodu i ta odpowiedzialność zdecydowanie zaczyna ich przytłaczać. Ci, których do tej pory uważaliśmy za dobrych, pokażą się nam od jak najgorszej strony, a podejmowane przez nich decyzje będą czasem pozbawione sensu. Na ich misternie wykreowanych wizerunkach pojawią się rysy, których nie będziemy mogli zignorować, a dzięki ujawnieniu kilku tajemnic być może przychylniejszym okiem spojrzymy na bohaterów z założenia złych. Ale może to i dobrze? Postaci ukazane w tej książce stają się przez to prawdziwsze, bardziej podobne do zwykłych ludzi, którzy popełniają błędy i nigdy nie są idealni. W końcu mamy tu do czynienia głównie z osobami młodymi, wchodzącymi w dorosłość, dlatego nie powinna dziwić ta ich nieracjonalność, emocjonalność, pochopność i chęć działania na przekór wszystkim i wszystkiemu. Może to czasem irytować, ale prawda jest taka, że młodość rządzi się swoimi prawami.

    Akcja w „Dzieciach prawdy i zemsty” jest tak samo niestabilna jak emocje bohaterów. Mamy tu prawdziwą sinusoidę – po fragmentach pełnych napięcia przychodzą takie, które mogą nużyć. Potem znów trafiamy w sam środek dramatycznych wydarzeń. Akcja jednak cały czas, konsekwentnie, posuwa się do przodu – w zmiennym tempie, ale nieubłaganie. Do zakończenia, które... Nie, lepiej nie zdradzać zbyt wiele.

    System magiczny zaprezentowany w pierwszej odsłonie cyklu został teraz wzbogacony, ale nie na tyle, by całkowicie zaspokoić naszą ciekawość. Poznajemy przedstawicieli kolejnych klanów, dowiadujemy się więcej o ich magii, przyglądamy się rytuałom, ale niewiele ponad to. Jeśli ktoś czekał na konkretne informacje dotyczące bogów, ich historii, powiązań czy wpływu na magów Oriszy, to raczej nie będzie usatysfakcjonowany.

    Trzeba przyznać, że książka prezentuje się naprawdę ładnie. Atrakcyjna okładka i ciekawe grafiki na wewnętrznych stronach zachęcają do czytania. Tylko czy warto? Jeśli uznamy tę powieść jedynie za kontynuację „Dzieci krwi i kości”, to uważam, że powinno się po nią sięgnąć, choćby po to, by poznać dalsze losy Zélie, Amari, Tzaina i Inana. Należy mieć jednak na uwadze, że jest słabsza od poprzedniczki i może niektórych czytelników rozczarować.

  • Wywiad z pisarzem - Rafał Dębski

    Rafał Dębski

    Rafał Dębski

    Rok urodzenia: 1969
    Miasto pochodzenia: Oleśnica
    Rok pierwszej wydanej książki: 2005

     

     

     

     

    Słowiańskie bestie, dawne wierzenia, nowa religia i bezwzględna polityka – to wszystko można znaleźć w finale Trylogii Piastowskiej Rafała Dębskiego. Przy okazji premiery „Miłości Bogów” rozmawiamy z autorem o historii, o dynastii Piastów i o tym, jak wiele zostało z dawnych Słowian w nas samych.

    Wywiad

    Arkady Saulski: Po ponad 10 latach otrzymamy wreszcie finał trylogii zapoczątkowanej powieścią „Kiedy Bóg Zasypia”. Historia, batalistyka, ale i horror – dlaczego akurat w taki sposób zdecydował się Pan opisać historyczne wydarzenia z czasów piastowskich? Czy historie opisane w powieściach istotnie były tak… mroczne?

    Rafał Dębski: Historia tamtych czasów jest znacznie bardziej mroczna, niż to ukazują moje powieści. Okropieństwa, jakich dopuszczano się w czasie buntu po śmierci Mieszka Lamberta, są trudne do opisania, podobnie jak zbrodnie czeskich najeźdźców, a niecały wiek później – żniwo buntu palatyna Awdańca. Paradoksalnie, poczwary i upiory, które dokonują krwawego dzieła na kartach książek, łagodzą znacznie straszliwy obraz ludzkiego okrucieństwa. Naturalistyczne oddanie rzeczywistości z pewnością odrzucałoby większość czytelników.
    Ale jest też inna strona tego medalu. Osobiście najchętniej opisałbym tamte czasy w powieści stricte historycznej. Problem w tym, że polską historią nikt nie był wówczas zainteresowany – zresztą do dzisiaj z tym marnie –, i jedynie Fabryka Słów chciała zaryzykować z taką materią. Automatycznie musiałem więc włożyć „Kiedy Bóg zasypia” w kanon fantastyczny. Po latach stwierdzam, że nie zaszkodziło to jednak opowieści, a może wręcz przeciwnie.

    AS: Czytając Pana książki wchodzące w skład „Trylogii Piastowskiej”, można odnieść wrażenie, iż jest Pan wobec niektórych władców z tej dynastii niezwykle krytyczny. Czy ów ród był istotnie tak brutalny i bezwzględny, jak Pan to przedstawia?

    RD: Zaraz krytyczny! Jeśli chodzi o Piastów, cierpię na to samo schorzenie, które dotknęło Pawła Jasienicę. A zatem uważam ich za ród srogi i okrutny. Potrafili być straszni, krwawi, wiarołomni, a przy tym niekiedy zachowywali się wręcz tchórzliwie. Ale to właśnie oni stworzyli Polskę, to ich starania zlepiły ją później w całość po prawie dwóch wiekach rozbicia dzielnicowego. Byli też szaleńczo odważni, szlachetni, skłonni do poświęceń w imię racji stanu.
    I tak, jak Paweł Jasienica, kocham tych skurczybyków całym sercem!
    A że o takim Krzywoustym sądzę swoje, to inna sprawa. Zasłużył – i jego akurat nie lubię, chociaż umiem bezstronnie docenić genialny cynizm niektórych jego poczynań, jak choćby zwabienia przyrodniego brata niby w pokojowych zamiarach i wydarcia mu oczu. Nie zabójstwo, bo przecież Piast nie powinien zabijać Piasta, tylko okaleczenie. A że potem tak pielęgnowano konkurenta do książęcego diademu, że zmarł? Cóż, wola Boska. Zresztą, nie tylko on miał takie sprawki na sumieniu, do podobnych podstępów nie uciekali się też jedynie nasi władcy. Jeśli się spojrzy na historię Europy, był to raczej proceder niż jakieś niechlubne wyjątki. Niemniej, właśnie Krzywoustego uważam rzeczywiście za najgorszego z Piastów – oczywiście tych sprawujących władzę nad całym krajem (bo z mojego wyklinania na takiego Konrada Mazowieckiego można by spory gmach zbudować). Ale i tak wolę tego Bolka krzywoprzysięzcę od chociażby Zygmunta Wazy i w ogóle całej szwedzkiej dynastii. Co robił, to robił, ale zawsze starał się budować i umacniać państwo. Tamci zaś wiecznie spoglądali łakomie za morze, a nie jak Krzywousty – na morze. Ten kierunek jego polityki, to znaczy dążenie do umocnienia się nad Bałtykiem, uważam za bodaj najbardziej wartościowy.

    AS: W trylogii silnie obecny jest motyw dawnych, prasłowiańskich wierzeń. Chciałem zapytać o rzecz następującą – ile z tych dawnych rytuałów, zwyczajów, wierzeń przetrwało, Pana zdaniem, do współczesności? Czy istotnie odcięliśmy się od dawnych, słowiańskich korzeni? A może są one jednak obecne w naszym życiu, zwyczajach, świętach?

    RD: Oj, można się zdziwić, ile dawnych zwyczajów tkwi w naszych na wskroś chrześcijańskich obrzędach. Chociażby święcenie jajek. Jajko to przecież symbol witalności. Czy chrześcijański? Skąd – uniwersalny. A te wszystkie Matki Boskie Zielne i w ogóle nabożeństwo dla matki? Czy to chrześcijaństwo? Przecież przedstawienia Maryi z Dzieciątkiem to istny kult Izydy, a na Słowiańszczyźnie kobieta również była otaczana szczególną czcią. Takich przykładów jest wiele. Kościół chrześcijański był na tyle mądry, żeby te najbardziej zakorzenione zwyczaje i wierzenia wchłaniać, a nie zwalczać za wszelką cenę. Etnografowie potrafią godzinami opowiadać o pozostałościach pogańskich w wierzeniach chrześcijańskich.
    We wszelkich kulturach, w tym słowiańskich, krzyż jest symbolem solarnym, znakiem życia i nadziei. Dzisiaj o tym zapominamy, ale przecież z jakiegoś powodu tak naturalnie przyjął się również wśród naszych przodków. A nie były to grzeczne owieczki. Prędzej grzeszne. Już za Chrobrego wybuchały bunty przeciw nowej wierze. Tyle że krwawy Bolesław miał na tyle mocy, aby je tłumić bez większego wysiłku i hałasu na cały świat. Z kolei powstanie po śmierci jego syna jest mocno przeceniane jako tak zwana „reakcja pogańska”. To był raczej bunt możnowładców, którym nie odpowiadała silna władza królewska lub książęca, ale ruchawka najwyraźniej wymknęła się spod kontroli. No i czeski Brzetysław skorzystał wtedy z okazji, żeby nam całkiem sporo urwać.
    Niemniej, kulty pogańskie istniały przez długi czas po ochrzczeniu zarówno Polski, jak i Rusi. U naszych wschodnich sąsiadów można mówić o reakcji pogańskiej tlącej się grubo ponad sto lat. Historycy mówią nawet o stu osiemdziesięciu.

    AS: Na koniec chciałem zapytać o „Miłość Bogów” – czego mogą się spodziewać czytelnicy po tym finale cyklu? Czy będzie to historia równie mroczna, jak pozostałe, a może na finał pozwolił sobie Pan na wpuszczenie do nich nieco światła?

    RD: Ta część jest nieco inna od poprzednich. Dzieje się bowiem nie w Polsce, lecz na terenie Saksonii, w której znalazł schronienie Władysław Wygnaniec po przegranej wojnie domowej. Jest on zresztą jedną z głównych postaci dramatu. Różnica polega również na tym, że wprawdzie odwołuję się do faktów historycznych, ale tylko w reminiscencjach. Główna oś fabuły nie ma nic wspólnego z autentycznymi wydarzeniami, za to mocno wyeksponowałem tło obyczajowe – życie zarówno wysoko urodzonych, jak i chłopów, panujące między nimi stosunki, a przede wszystkim: nabierające rozpędu obyczaje rycerskie, w tym szczególnie miłość dworską.
    Co nie znaczy, że nie jest krwawo, bo jest – i to chwilami nawet chyba bardziej okrutnie niż we wcześniejszych tomach.
    A jeśli chodzi o nieco światła? Uchylę rąbka tajemnicy. Dominika Repeczko, moja agentka i ulubiona redaktorka, wyrzucała mi nieraz daleko posunięty szekspiryzm rozwiązań fabularnych, dotyczących przeżywalności postaci dramatu. Dlatego, aby zrobić jej przyjemność, w „Miłości bogów” zrobiłem coś w rodzaju happy endu. Jak Dominika stwierdziła, popełniłem rzeczywiście „tylko coś w tym rodzaju, ale dobre i to”.
    I jeszcze jedno. Wszystkie części trylogii spina jedna postać – moja ukochana bogini Wiłła. Tutaj ponownie występuje w towarzystwie wilka, jako że uwielbiam wilki. Co nie znaczy, że czytelnicy poprzednich części nie spotkają innych starych znajomych. Aczkolwiek, podobnie jak drugi tom, również ten można przeczytać bez znajomości poprzednich historii, bo mimo pewnych nawiązań, każda opowieść stanowi kompletną, zamkniętą całość.

    Wydane dotychczas pozycje (w chwili publikacji wywiadu):

    Pojedyncze powieści:

    • Łzy Nemesis
    • Czarny Pergamin
    • Przy końcu drogi
    • Gwiazdozbiór kata
    • Kiedy Bóg zasypia
    • Wilki i Orły
    • Słońce we krwi
    • Zoroaster. Gwiazdy umierają w milczeniu
    • Światło cieni
    • Kamienne twarze, marmurowe serca
    • Łuna za mgłą
    • Ramię Perseusza
    • Jadowity miecz

    Cykl „Wilkozacy”:

    • Wilcze prawo
    • Krew z krwi
    • Księżycowy Sztylet

    Cykl „Rubieże Imperium”:

    • Kraniec nadziei
    • Żar tajemnicy

    Cykl o komisarzu Wrońskim:

    • Labirynt von Brauna
    • Żelazne kamienie
    • Krzyże na rozstajach

    Cykl „Żelazny kruk”:

    • Wyprawa
    • Szalony mag

    Zbiory opowiadań:

    • Pasterz upiorów
    • Serce teściowej

    Źródło: Wikipedia

  • Duchy są wśród nas

    wciaz cie widze„Po Wydarzeniu, które odebrało życie kilku milionom ludzi, na świecie zaczęły pojawiać się duchy. Właściwie nikomu nie przeszkadzają – ot, istnieją sobie jako fragment codzienności. Jednak dwoje nastolatków i ich nauczyciel postanawiają poznać przyczynę obecności zjaw. Odkrywają jednak inne tajemnice”. Jakie? O tym przeczytacie w naszej recenzji książki „Wciąż cię widzę”, którą Konwenty Południowe objęły patronatem medialnym.

  • Recenzja książki: Daniel Waters - „Wciąż cię widzę”

    wciaz cie widze

    Daniel Waters - „Wciąż cię widzę”

    wydawnictwo dolnoslaskieWydawnictwo: Dolnośląskie
    Liczba stron: 304
    Cena okładkowa: 35,00 zł

    Książka młodzieżowa, której lepiej nie czytać przed snem. A przed lekturą – streszczenia na okładce, zdradzającego zbyt wiele. Co prawda i tak ten ujawniony wątek szybko wyjaśnia się także w treści, ale opis pozbawił tajemnicy kilka pierwszych rozdziałów. Wspominam o tym jeszcze przed wstępem, jako ostrzeżenie.

    „Wciąż cię widzę” nie jest nowością na światowym rynku wydawniczym. W Polsce premierę miała, co prawda, w styczniu 2019 r., za to w USA – w 2012 r. Jej autor, Daniel Waters, napisał dotychczas pięć książek, z których wszystkie przeznaczone są dla nastolatków. Z noty biograficznej na okładce nie dowiemy się jednak zbyt wiele o jego twórczości, zamiast tego dostajemy informację o miejscu zamieszkania i posiadaniu dwójki dzieci. Dlaczego zatem sięgnęłam po tę książkę? Miałam ochotę na coś, co szybko przeczytam i czego akcja nie będzie skomplikowana i wielowątkowa (nie zawiodłam się). Zastanowiło mnie też, jak oszczędny w krew i morderstwa będzie kryminał dla młodzieży i – przede wszystkim – jak wpleciono w niego zjawiska paranormalne, by całość miała sens. Okazuje się, że można zrobić to w całkiem interesujący sposób, nie cenzurując krwi i opisów umierania.

    Po Wydarzeniu, które odebrało życie kilku milionom ludzi, na świecie zaczęły pojawiać się duchy. Właściwie nikomu nie przeszkadzają – ot, istnieją sobie jako fragment codzienności. Jednak dwoje nastolatków i ich nauczyciel postanawiają poznać przyczynę obecności zjaw. Odkrywają jednak inne tajemnice, na przykład tę, że życie Veroniki, głównej bohaterki, jest zagrożone – ktoś dzięki jej ciału pragnie przywrócić do życia swoją zmarłą przed laty córkę...

    Tak w skrócie można opisać fabułę bez ujawniania jej wątków (tak, spoiler na okładce jest większy). Brzmi jak kryminał fantasy o nastolatkach i dla nastolatków? Tym też, w zasadzie, jest. Główni bohaterowie mają około szesnastu lat, wiele czasu spędzają w szkole, rozmawiają przede wszystkim z rówieśnikami, rodzicami i nauczycielami, ich znaczące problemy wynikają ze źle ulokowanych uczuć. Idealna Veronica ma, rzecz jasna, brzydszą, niewyróżniającą się przyjaciółkę, a jej kolega Kirk, jak typowy amerykański uczeń, grał kiedyś w kosza. A poza tym otaczają ich duchy i nad jedną z dziewczyn wisi groźba śmierci z ręki dotychczas nieuchwytnego seryjnego mordercy.

    I tutaj pojawia się druga wada (pierwsza to tekst na okładce), która z jednej strony pozwala nam docenić pełne aluzji, nieco psychopatyczne wypowiedzi kryminalisty, z drugiej – informacja o jego tożsamości podana jest zbyt wprost i całkowicie pozbawia elementu niepewności. Od razu wiemy, kto jest sprawcą i jakie ma motywy. Pozostają jedynie pytania, czy osiągnie cel i, ewentualnie, czy ma schizofrenię. Mimo wszystko główny negatywny bohater… najszybciej zdobywa sympatię czytelnika. O nim wiemy najwięcej, ma najpełniej opisane emocje pozwalające go zrozumieć. Brakuje tego u innych postaci. Są po prostu płytkie, a tempo akcji w znacznej mierze przyćmiewa wzmianki o ich wewnętrznych przeżyciach. Owszem, ci bohaterowie także mają swoje przemyślenia i uczucia, ale nawet ich najsmutniejsze historie nie są w stanie dotknąć nas tak, by zostały zapamiętane. Trzeba jednak zaznaczyć, że pokazany jest punkt widzenia właściwie każdej kluczowej postaci. Mimo to odbioru nie zmienia nawet zastosowana w niektórych podrozdziałach pierwszoosobowa narracja jednego z bohaterów. Wprowadzono ją zapewne w celu stworzenia atmosfery tajemnicy, włączenia kolejnego chłopaka do życia Veroniki albo powiedzenia nam więcej o zjawach. Tylko właściwie… po co? Chyba nawet duchy siebie nie rozumieją, choć czasami wydają się bardziej żywe i prawdziwsze niż ludzie.

    Ci wszyscy chłopcy i wątki miłosne z życia Veroniki to zresztą kolejne zbędne motywy w książce. Akcja równie dobrze – a może i lepiej – potoczyłaby się bez nich, ale docelowi odbiorcy zapewne potrzebują też takich, jakże im bliskich, rozterek. Starsi czytelnicy po prostu muszą przez nie przebrnąć. Zachowania związane z uczuciami są aż nazbyt stereotypowe, niemniej szybko zapomina się o ich drażniących, przesłodzonych aspektach. Dają za to autorowi kilka okazji do pokazania swojego ironicznego poczucia humoru, które Waters zgrabnie dostosowuje do oczekiwań nastolatków. O humorze jednak za chwilę, wróćmy jeszcze do zarzutów wobec książki.

    Jakie inne wady ma powieść? Bardzo często brakuje w niej logiki. Jeśli autor decyduje się na osadzenie fabuły w, mimo wszystko, rzeczywistym świecie, powinien wziąć pod uwagę prawa obowiązujące w społeczeństwie i przewidzieć zachowanie ludzi jako ogółu. Tymczasem istotę duchów badają tylko nauczyciel i nastolatkowie, a nie – rząd lub policja (służby mundurowe istnieją, choć nie działają szczególnie sprawnie). Nieokreślonego Wydarzenia, w którym giną miliony osób, także nikt nie próbuje zrozumieć, co więcej – po kilku latach życie toczy się tak, jakby nic się nie stało. Poza tym Waters wyjaśnia to, co nie powinno być wyjaśnione aż do przedostatnich stron, a przy tym nie odpowiada na nurtujące czytelnika pytania, także te, które padają w książce. Pojawia się wiele niezrozumiałych sytuacji, które dałoby się wytłumaczyć, gdyby autor zechciał poświęcić im kilka zdań. Odnoszę wrażenie, że po prostu sam twórca… nie miał na nie pomysłu. Potrzebował danego elementu, więc go wprowadził. I tyle.

    Co jednak sprawiło, że książkę przeczytałam z przyjemnością, zainteresowaniem i mimo wszystko mnie przekonała? Przede wszystkim wspomniany ironiczny, nieco złośliwy humor narratora i postaci – codzienny, ale mający wiele uroku. Ogromnym plusem jest także tempo akcji. Czasami spada, jednak wówczas zdarza się coś, przez co znowu wzrasta. Sama fabuła może nie jest szczególnie ambitna i zaskakująca, ale trzyma w napięciu. Do tego niektóre zjawy nieco przerażają (jeśli je sobie odpowiednio wyobrazimy, bo podczas lektury wiele rzeczy trzeba sobie dopowiadać). Ale przede wszystkim – treść sprawia, że zastanawiamy się, czym tak naprawdę jest dusza i co dzieje się z nią po śmierci. Autor podaje bardzo interesujące koncepcje, choć szkoda, że tylko lekko je nakreśla i nie opowiada się za żadną z nich.

    Przechodząc na koniec do kwestii technicznych, muszę przyznać, że w tym zakresie nie mogę zarzucić nic poważnego. Raczej duża czcionka i odpowiednie interlinie ułatwiają lekturę, a miękka okładka sprawia, że książka jest bardziej poręczna. Wydawnictwo nie oszczędzało na druku i papierze. Korektor, co prawda, zostawił jeden czy dwa zbędne przecinki, ale wykazał się znajomością najtrudniejszych zasad ortografii (np. podstępne „toby”). Mocno razi jedynie zastosowanie czasownika w nieodpowiednim rodzaju („mogła” zamiast „mógł”). Nie dodano ilustracji poza tymi na okładce – grafiką na jej przedniej stronie (dość odległa wariacja na temat treści) i zdjęciem autora przy notce biograficznej na tylnej.

    Na podstawie powieści powstał film pt. „I still see you”. Być może dlatego polski wydawca zdecydował się na zmianę tytułu książki, oryginalnie brzmiącego „Break my heart 1,000 times”. Osobiście jestem przeciwna tak znaczącym ingerencjom – chociaż oba tytuły pasują do treści, to pierwotny przekonuje mnie bardziej. Zwraca uwagę na te nie do końca podkreślone uczucia bohaterów, którzy mimo wszystko nie są aż tak płytcy, oraz drugie, głębsze dno powieści.

    „Wciąż cię widzę” polecam i nasto-, i dwudziestoparolatkom. Nieskomplikowana fabuła, mnogość dialogów i skąpe opisy sprawiają, że to idealna lektura „do autobusu” lub gdy ma się ochotę na coś prostego, naiwnego, ale skłaniającego do przemyśleń. Bo mimo wszystko jest to książka lekka, choć siejąca ziarno niepewności, czy ci, którzy w tym autobusie stoją obok nas, rzeczywiście… żyją.

  • Spiski, nieszczęścia i magia, czyli „Ostatni Mag” Lisy Maxwell

    ostatnimagEsta posiada umiejętność podróżowania w czasie, jednak żyje w świecie, w którym magia została niemal całkowicie zapomniana, a Magini tacy jak ona muszą ukrywać moc. Mimo to dziewczyna podejmuje się wykonania najważniejszego ze wszystkich dotychczasowych zadań. Musi przenieść się do roku 1902 i ukraść księgę zawierającą sekrety Zakonu zanim Magini stracą szanse na lepsze jutro. Zaintrygowani? Zapraszamy zatem do przeczytania naszej recenzji powieści Lisy Maxwell „Ostatni Mag”, którą Konwenty Południowe objęły patronatem medialnym.

  • Magia i nienawiść pod słońcem Afryki

    dzieci krwi i kosciCzas na kolejną książkę, która ukazała się pod patronatem medialnym Konwentów Południowych! „Dzieci krwi i kości” to debiutancka powieść Tomi Adeyemi i pierwsza część trylogii „Dziedzictwo Oriszy”. Określana jest jako książka wyjątkowa, polecają ją znane osobistości ze świata literatury młodzieżowej oraz poczytne magazyny. Tylko czy na pewno taka jest? Czy ma w sobie to coś, co sprawia, że kupują ją ludzie na całym świecie? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w naszej recenzji.

  • Recenzja książki: Lisa Maxwell - „Ostatni mag"

    ostatni mag

    Lisa Maxwell - „Ostatni mag”

    wydawnictwo dolnoslaskieWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 488
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Akcja książki „Ostatni mag” ma miejsce na Manhattanie, Nowy Jork, czas jednak nie jest równie stały co jej miejsce, ponieważ osadzona jest zarówno w przeszłości sięgającej aż do 1902 roku po dobrze nam znaną teraźniejszość. Rozpoczyna się momentem, kiedy to misja głównej bohaterki, Esty, idzie nie do końca zgodnie z planem, a jej drużyna, jak i wszyscy Magini, przez nierozwagę i impulsywność dziewczyny zostają narażeni na niebezpieczne konsekwencje. Mimo to, profesor Lachlan decyduje się powierzyć jej najważniejsze ze wszystkich dotychczasowych zadań, a mianowicie zdobycie Ars Arcana, księgi tajemnic, w której posiadaniu jest Zakon. Dziewczyna, z pomocą swojego daru, jakim jest podróżowanie w czasie, rozpoczyna swój najważniejszy jak dotąd sprawdzian. Musi odzyskać skradziony lata temu skarb od Maga zdrajcy, który oszukał członków swojego zespołu składającego się z Maginów i z nią zaginął..

    Muszę przyznać, że na przekór ciekawemu opisowi z okładki, książka z początku kompletnie mi się nie spodobała. Z każdą kolejną stroną moje negatywne nastawienie do niej tylko rosło i rosło. Częste zmiany perspektywy i czasu utrudniały czytanie, i nie pozwalały wczuć się odpowiednio w akcję. Gdy tylko wydarzenie zbliżało się do punktu kulminacyjnego, a czytelnik z zapartym tchem zastanawiał się, co nastąpi dalej, autorka wątek urywała, zastępując go nowym, po czym z kolejnym robiła to samo. Główna bohaterka, Esta, była niezwykle irytująca. Dziewczyna ma wiele zalet, pozornie też wiele wad, ale mimo to jest w jakiś sposób zbyt doskonała. Niby jest impulsywna, co autorka przedstawia jako dużą wadę postaci, jednak to właśnie dzięki temu i co ważniejsze pomimo tego, wszystko wychodzi idealnie tak, jak miało. Opisy innych bohaterów z początku wyglądały też jak jeden wielki żart, czarę goryczy przelało sformułowanie „(…) zbliżając do niej swoją zbyt przystojną twarz”, przy którym wybuchnęłam śmiechem. Na tamten moment był to jedyny opis jakiegokolwiek bohatera, jaki dostałam i zabrzmiał on jak wyjęty z podrzędnego Harlequina, a nie fajnej powieści fantasy, jaką okazała się ta książka.

    Dużym plusem lektury na pewno jest wciągająca historia, która z początku wydawała się łatwym i tanim romansem, jednak z biegiem stron wszystko przestawało być jednoznaczne. Gdy już wydawało mi się, że rozgryzłam całą książkę, a przyznaję, że w niektórych momentach tak było, autorka umiała tak zręcznie manipulować linią fabularną, że mimo tej wiedzy byłam zaskoczona, gdy prawda wychodziła na jaw.

    Postacie w „Ostatnim magu”, mają własną historię i marzenia, co nadaje im pewnego rodzaju realizmu, ale ich osobowość, gdyby nie ich szczegółowo przedstawiona przeszłość, wydaje się nie istnieć.

    Język w książce jest prosty, jednak czasem pojawiają się dziwaczne i z tego, co mi wiadomo, mało znane sformułowania, takie jak „buńczuczne spojrzenie”, co samo w sobie nie stanowi problemu, ale wypada dość śmiesznie w kontraście z dość potocznym słownictwem reszty książki. Możliwe, że jest to po prostu kwestia przekładu. Znajdziemy też całe zdania w języku francuskim oraz hiszpańskim pozostawione bez tłumaczenia, co czytelników nieznających tych języków może wprowadzić w lekki dyskomfort. Na szczęście dzieje się tak tylko w paru miejscach, ale jest gafą ze strony autorki bądź tłumacza. Można by było temu z łatwością zapobiec zamieszczając przypisy z tłumaczeniem.

    Drama w powieści Lisy Maxwell goni dramę i w niektórych momentach książka przez swój aż zbyt skomplikowany bieg zaczyna przypominać hiszpańską telenowelę. „Spiski, nieszczęścia i magia!” – tak bym w skrócie opisała tę powieść.

    W moim odczuciu „Ostatni mag” jest opowieścią zagmatwaną, a jednak przez prostotę słownictwa łatwą do pochłonięcia w parę wieczorów. Bardzo spodobały mi się rozbudowane historie bohaterów oraz umiejętność autorki do przeplatania komedii z poważniejszymi tonami. Jeśli chcecie przeczytać coś luźnego, co nie wymaga skupienia całej uwagi na tym, o co autorowi tak właściwie chodzi, to ta książka na pewno jest dla was. Samo zakończenie naprawdę mnie wciągnęło i pozostawiło po sobie ogromny niedosyt, przez co z niecierpliwością czekam na drugą część.

  • Recenzja książki: Tomi Adeyemi – „Dzieci krwi i kości”

    dzieci krwi i kosci

    Tomi Adeyemi - „Dzieci krwi i kości”

    wydawnictwo dolnoslaskieWydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
    Liczba stron: 512
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    Żyjemy w społeczeństwie konsumpcyjnym. Nauczono nas, że pieniądze mają ogromne znaczenie, wszystko można wycenić, kupić lub sprzedać. Liczy się każda przehandlowana sztuka towaru. Nic więc dziwnego, że i wydawcy prześcigają się w próbach zachęcenia potencjalnych klientów do zakupu książek. Właśnie dlatego okładki kuszą nas wyświechtanymi hasłami: „wspaniała”, „wyjątkowa”, „oryginalna”, „bestseller”, które często mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Czasami, znęceni reklamą, zapowiedziami i kilkoma pozytywnymi opiniami, sięgamy po taką pozycję i rozczarowujemy się, bo za ogromną liczbą sprzedanych egzemplarzy nie idzie nic więcej. Za określeniem „bestseller” nie kryje się rzeczywista wartość książki i wynikające z niej zadowolenie nabywców.

    „Dzieci krwi i kości”, debiutancka powieść Tomi Adeyemi i pierwsza część trylogii „Dziedzictwo Oriszy”, także określana jest jako książka wyjątkowa, polecają ją znane osobistości ze świata literatury młodzieżowej, m.in. autorka bestsellerów Marie Lu, oraz poczytne magazyny, jak „New York Times” czy „Entertainment Weekly”. Tylko czy na pewno taka jest? Czy ma w sobie coś niezwykłego, co sprawia, że kupują ją ludzie na całym świecie? Czy znajdziemy tu coś jeszcze poza sukcesem sprzedażowym? Przekonajmy się.

    Niegdyś królestwo Oriszy było krainą tętniącą magią. Jego mieszkańcy chętnie korzystali z dobrodziejstw, jakie zapewniało posiadanie nadnaturalnych umiejętności, a magowie i zwykli ludzie żyli obok siebie w zgodzie. Niestety, król Saran w odwecie za śmierć swojej rodziny postanowił całkowicie wyplenić magię. W noc Obławy zamordowano wielu władających mocą, między innymi matkę sześcioletniej wówczas Zélie. Teraz już nastolatka i jej rodzina żyją w strachu, gdyż potomkowie magów, wyróżniający się białym kolorem włosów, są prześladowani, dyskryminowani, tępieni i zabijani bez większych konsekwencji. Zélie trwa w poczuciu ciągłego zagrożenia i musi walczyć o swoje życie. Niespodziewanie jednak spotyka na swej drodze księżniczkę Amari i staje przed szansą przywrócenia magii, która z niewiadomego powodu zniknęła bezpośrednio przed Obławą. Walka o zwrócenie mocy mieszkańcom Oriszy będzie mozolna, najeżona nie tylko piętrzącymi się przeciwnościami losu, ale przede wszystkim wewnętrzną walką z samym sobą.

    Dzięki wprowadzeniu narracji pierwszoosobowej wszystkie wydarzenia możemy obserwować z perspektywy trzech osób, w dodatku znacznie różniących się od siebie, w odmienny sposób patrzących na świat i wywodzących się z różnych środowisk. Na pierwszy plan wysuwa się opowieść Zélie – osoby, która powinna posiadać magiczne zdolności, lecz zostały jej one odebrane, zanim odkryła, co tak naprawdę oznacza bycie magiem. Tę młodą kobietę dotknęło straszne nieszczęście, które odcisnęło swoje piętno na całym jej późniejszym życiu. Ze względu na warunki panujące w królestwie Oriszy zmaga się ze strachem towarzyszącym jej od momentu, gdy była świadkiem morderstwa matki. Nie poddaje się jednak beznadziei i ze wszystkich sił walczy, by odzyskać godność odebraną jej w noc Obławy.

    Drugą ważną postacią jest księżniczka Amari. Wychowana pod kloszem i w cieniu despotycznego ojca w jednej chwili podjęła decyzję, która wpłynęła na losy znanego jej świata. Dziewczyna porzuciła królewski pałac i luksusy. Kierują nią zupełnie inne pobudki niż Zélie, ale jednocześnie jest tak samo zmotywowana, aby zmienić rzeczywistość w swoim kraju i przywrócić magię. Brakuje jej czasem odwagi i pewności siebie, jednak robi to, co należy zrobić, niejednokrotnie narażając życie. W przeciwieństwie do swojego brata Inana doskonale wie, co chce osiągnąć i którą drogą powinna podążać, a w czasie tej wędrówki dojrzewa do bycia królową.

    Książę Inan tymczasem jest porywczy, nerwowy i rozdarty między powinnościami wobec swojego kraju i stanowczego, brutalnego ojca a magią, którą nagle zyskał, oraz miłością. Przez to często podejmuje decyzje, które doprowadzają do tragedii. Wybiera jedną ścieżkę, by za chwilę z niej zawrócić i podążyć inną. A my, obserwując te zmagania, zastanawiamy się, co będzie najlepsze dla Oriszy. Jesteśmy tak samo rozdarci jak Inan, bo widzimy wszystkie wydarzenia z różnych perspektyw. Doskonale wiemy o tym, że utopia, o której marzą bohaterowie, nie ma racji bytu.

    Trzeba przyznać, że Tomi Adeyemi wykreowała w swojej powieści niezwykły świat. Oczami wyobraźni zobaczymy kraj dotknięty klęską nienawiści, w którym jedni żyją dostatnio, a drudzy są prześladowani tylko dlatego, że odrobinę różnią się od większości. Ta książka to głos w dyskusji o dyskryminacji, przemocy, represjach czy segregacji rasowej i nie należy patrzeć na nią jedynie jak na fantastykę. Pod tą „magiczną” warstwą kryje się opowieść o rasizmie, nienawiści i strachu przed odmiennością. To także historia o silnych kobietach, które dzięki swojej odwadze i chęci wprowadzenia zmian są w stanie zdziałać cuda.

    Na naszą szczególną uwagę zasługuje wykorzystanie rzadko spotykanej w książkach mitologii afrykańskiej. Autorka wprowadza nas w świat mitów Czarnego Lądu, przedstawiając je w interesujący sposób i umiejętnie wplatając w fabułę. Może nas zainteresować również ciekawy system magiczny, w którym magowie przypisani są do klanów ze względu na typ czarów, którymi się posługują.

    Mimo wszystko obawiam się, że dla polskiego czytelnika historia Oriszy i jej mieszkańców nie będzie miała takiego wydźwięku, jak na przykład dla Amerykanina. I Polak powinien jednak dostrzec w niej uniwersalne wartości i prawdy, zwłaszcza tę, że przemoc zawsze rodzi tylko przemoc, a zatrzymanie spirali nienawiści jest niezwykle trudne.

    Zastanawiać może jedynie określenie tej książki jako powieści przeznaczonej dla młodzieży. Wprawdzie bohaterowie mają około osiemnastu lat, ale doświadczają rzeczy, z którymi nawet dojrzały człowiek mógłby sobie nie poradzić. Mamy tu do czynienia z zabójstwami, gwałtami, znęcaniem się psychicznym i fizycznym, torturami, a opisy są na tyle sugestywne, że u bardziej wrażliwych czytelników mogą powodować dyskomfort.

    Czy warto zatem sięgnąć po „Dzieci krwi i kości”? Odpowiedź może być tylko jedna: tak! Narrację poprowadzono w taki sposób, że od powieści trudno się od oderwać, akcja nie zwalnia (choć autorka zapewnia nam chwile na złapanie oddechu), jej zwroty są dokładnie zaplanowane i uzasadnione, zaś bohaterowie – prawdziwi i ludzcy w swych wątpliwościach. Wszystkie zachwyty nad tą książką z pewnością znajdują uzasadnienie, a za sukcesem sprzedażowym stoją nie tylko konkretne liczby, lecz także satysfakcja tych osób, które sięgnęły po książkę Tomi Adeyemi. Nie wahajcie się i śmiało wkroczcie do królestwa Oriszy!