Zysk i S-ka

  • Recenzja książki: Robert Jordan - „Oko świata”

    Tytuł książki

    Robert Jordan - „Oko świata”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 956
    Cena okładkowa: 59,90 zł

    Wznowienia klasycznych tytułów, które pamięta się niemal z początków swojej przygody z fantastyką, to zawsze wielkie wydarzenie. Wielokrotnie planowałam wrócić do cyklu „Koło czasu” Roberta Jordana, który w większości już zatarł się w mojej pamięci, pozostając raczej jako zestaw wrażeń wiążących się z latem, wakacjami i rowerowymi wycieczkami do pobliskich bibliotek. Ach, piękne czasy… Wydawnictwo Zysk i S-ka postanowiło zaskoczyć mnie jakże przyjemnie wznowieniem tego cyklu. I to nie byle jakim, bo w twardej oprawie – a jest to coś, co marzyło mi się od jakiegoś czasu. Pierwszy tom, „Oko świata”, trafił do sprzedaży – i w moje dłonie – pod koniec kwietnia tego roku.

    Cała historia zaczyna się od trzech pasterzy – Randa, Matta i Perrina. Ich życie w niewielkiej wsi gdzieś na krańcu królestwa koncentruje się wokół bieżących prac gospodarskich, a także zbliżającego się święta. Rand al’Thor, wyruszając wraz z ojcem do pobliskiej wsi z dostawą brandy dla miejscowej karczmy, w pewien sposób przeczuwa, że tym razem nie wszystko pójdzie jak trzeba. Mroczna postać, która ukazuje się Randowi, a której nie widzi Tam, jest tylko zapowiedzią dalszych problemów – napaści na farmę al’Thorów, a następnie na Pole Emonda, dokonanej przez przedziwne istoty, o których mieszkańcy wsi słyszeli jedynie w legendach. Jak się okazuje, trolloki, bo tak zwą się owe kreatury, działają w sposób bardzo konkretny – ich ataki wskazują na to, że ich celem jest wspomniana na początku trójka. Dlaczego? Więcej na ten temat wie przybyła do wsi tajemnicza Moiraine – z którą też wkrótce będą zmuszeni pod osłoną nocy uciekać.

    Trudno nie odgadnąć, że trzech przyjaciół – pasterzy czeka nie tylko długa wędrówka, ale też i stopniowe odkrywanie własnego pochodzenia i prawdziwej natury. „Oko świata” jest typową powieścią drogi, w której bohaterowie, na początku całkowicie nieświadomi tego, kim naprawdę są, będą zmuszeni do walki z zagrożeniami przekraczającymi ich pojęcie. Fantastyczne stwory rodem z najciemniejszego mroku i wielkie zło, które już zaczęło się budzić, to jednak dopiero początek, a przejście od swojskości wsi do pełnych tajemnic i dalszych niebezpieczeństw bezdroży będzie tu bardzo szybkie. I tu jest pierwsza cecha twórczości Jordana, która zdecydowała o moim sentymencie – autor nie bawi się w bajkopisarstwo. Jest źle, będzie jeszcze gorzej, pewnie nam się nie uda, ale musimy spróbować – taka myśl będzie przyświecała małej (choć może nie tak małej, jak się okaże) grupce wędrowców w ich desperackiej ucieczce przed mrocznym prześladowcą. A w tym wszystkim znajdzie się jeszcze mnóstwo niewiedzy, sporo nieporozumień i wcale niemała szczypta nieufności.

    Cykl „Koło Czasu” jest tworem wyjątkowo skomplikowanym fabularnie i posiadającym ogromną liczbę postaci; w „Oku świata” da się zauważyć przedsmak tego zjawiska. Narracja dość szybko rozdziela się na kilka grup bohaterów, których poczytania czytelnik będzie śledził naprzemiennie niemal przez całą długość książki. Nie każdy lubi tego typu zabiegi, zwłaszcza że fragmenty poświęcone poszczególnym postaciom są dość długie i nieuważni mogą zgubić się wśród natłoku wrażeń. Jest to jednak jeszcze na tyle złagodzone, by w pewien sposób dać się przyswoić i przyzwyczaić czytelnika do tego, co go czeka dalej. Nade wszystko jednak „Oko świata” nie pozwala się nudzić, nie znajdzie się w nim wielu scen pozbawionych akcji, statycznych, odpoczynku – to ciągła ucieczka przed kolejnym zagrożeniem, unikanie pułapek i wpadanie w kolejne, odkrywanie własnej tożsamości i utrata złudzeń co do tego, czy jeszcze kiedyś będzie tak, jak dawniej.

    „Oko świata” zapoznaje też wstępnie czytelnika z systemem magii charakterystycznym dla tego tytułu i dalszych tomów cyklu. Podział magii na dobrą – żeńską i złą – męską, jego geneza i konsekwencje są w książce opisane dość szczegółowo, by czytelnik mógł wczuć się w realia przedstawione i zrozumieć rządzące nimi reguły. Dodatkowo mamy tu grupkę bohaterów pochodzących z ziem zapomnianych nawet przez królewskich stróżów prawa, nieufnych wobec wszystkiego, co magiczne i uznających w tym względzie najwyżej własną Wiedzącą (byleby nie była zbyt młoda – o czym boleśnie przekonała się Nynaeve). Wobec Moiraine, pełnoprawnej Aes Sedai, żywią ogromną nieufność i boją się powierzyć jej własne bezpieczeństwo, nawet pomimo tego, że fakty przemawiają na jej korzyść. W to wrzucono jeszcze ciągłe podszepty Czarnego, mistrza kłamstw, próbującego dostać się do bohaterów na jawie i we śnie – tworzy to atmosferę ciągłego niepokoju i niepewności, co, nawet pomimo dość sztampowych rozwiązań dotyczących konstrukcji samych postaci, genialnie spełnia swoją rolę i przykuwa uwagę.

    „Oko świata” to solidna pozycja dla osób, które lubią klasyczne fantasy, powieści magii i miecza, a także wielotomowe, skomplikowane historie. Nowe wydanie nakładem Zysku i S-ki, wreszcie w twardej oprawie, prezentuje się naprawdę dobrze, nie jest też tak ciężkie jak wcześniejsze dzięki zastosowaniu papieru o mniejszej gramaturze. To świetna okazja dla tych, którzy jeszcze się z twórczością Jordana nie zapoznali – bądź chcą ją sobie odświeżyć, zanim pojawi się serial na motywach powieści.

     

  • Recenzja książki: Brandon Sanderson „Do gwiazd”

    Tytuł książki

    Brandon Sanderson - „Do Gwiazd”

    Nazwa WydawnictwaWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 606
    Cena okładkowa: 39,90 zł

    W odległej przyszłości niedobitki rasy ludzkiej muszą kryć się pod powierzchnią pustynnej planety gdzieś na obrzeżu wszechświata. Detritus, bo taką nazwę nosi glob, otacza imponująca powłoka kosmicznego złomu. Za warstwą szczątków i wszelkiego śmiecia czyha wojenna flota obcych, zwanych przez ludzi Krellami. Krelle od pokoleń już przypuszczają regularne ataki na jedyny obiekt, jaki ludzie zbudowali na powierzchni – bazę myśliwców, postawioną wspólnymi siłami wszystkich klanów. Jeśli jeden bombowiec prześlizgnie się przez ludzkie linie obrony, przepadną wszelkie wysiłki, jakie ludzkość podjęła, by podnieść się z gruzów. Piloci myśliwców uważani są za bohaterów narodu, zaś ci, którzy po raz pierwszy wydali Krellom zwycięską bitwę pięćdziesiąt lat temu, noszą tytuł Pierwszych Obywateli i otaczani są powszechną czcią. Wszyscy oprócz jednego… Panie i Panowie, Brandon Sanderson i jego nowa młodzieżowa powieść science fiction – oto „Do gwiazd”.

    Spensa „Spin” Nightshade ma siedemnaście lat, a jej największym marzeniem jest zostać pilotem, tak jak jej ojciec. Marzenie to jest właściwie niemożliwe do spełnienia – stary Zeen Nightshade, najdzielniejszy człowiek, jakiego znała mała Spin, także walczył w bitwie o Altę… i zginął w niej, zestrzelony jako dezerter i tchórz, okrywając hańbą całą rodzinę. Jego córka nie ma jednak zamiaru poddać się bezlitosnemu systemowi, którego narzędzia chętnie dzielą ludzi na lepszych i gorszych. W ostatni dzień szkoły przystępuje do egzaminu, który ma zagwarantować jej miejsce w Akademii. Test okazuje się ustawiony w taki sposób, by uniemożliwić dziewczynie napisanie go. Spensa nie może w to uwierzyć, w oślim uporze zostając w sali egzaminacyjnej aż do nocy. Jej determinacja imponuje Cobbowi, dawnemu towarzyszowi Zeena, obecnie szkolącemu młodych pilotów. Na przekór decyzji pani Admirał, Cobb postanawia dać szansę córce tchórza.

    Brandon Sanderson, oprócz kilku cykli fantasy z ogromnym rozmachem osadzonych w wieloświecie Cosmere, ma na koncie także powieści młodzieżowe („Rytmatysta” czy trylogia „Mściciele”, by wymienić tylko parę z nich). I chociaż we wszystkich jego utworach czuć tę nieskrępowaną niczym radość z tworzenia nowych, interesujących światów i sytuacji, akurat w tej konkretnej kategorii da się dostrzec pewien powielający się schemat. I tutaj mamy nastoletnią bohaterkę, która przeżywa problemy i dylematy typowe dla swojego wieku, choć nieco zniekształcone przez soczewkę niezwykłego świata, który ją otacza. Spensa, podobnie jak bohaterowie pozostałych powieści, jest outsiderką, najbardziej definiującą ją cechą jest jej wielkie marzenie, a jednym z najważniejszych wątków w powieści będzie próba pokonania ograniczeń, które stoją na drodze do jego zrealizowania – osadzona na tle wielkich wydarzeń zmieniających świat wokół. Obowiązkowo musi pojawić się barwna, choć niekoniecznie liczna grupka znajomych i przyjaciół, wśród których, co ciekawe, zawsze można znaleźć co najmniej jedną dziewczynkę o niewyparzonej gębie (w tym wypadku to sama Spensa) oraz jednego geniusza, który niezbyt dobrze radzi sobie w sytuacjach towarzyskich (tutaj Rodge). Koniecznym dodatkiem jest wątek romansowy, choć tutaj raczej zasugerowany w finezyjny sposób niż pokazany otwarcie, w taki sposób, że nie przeszkodzi nawet czytelnikom reagującym alergicznie na wszelkie umizgi. Podobieństwa te nie są zarzutem – gatunek young adult rządzi się przecież pewnymi utartymi prawidłami – zwłaszcza że Sanderson, co też jest w przewrotny sposób typowe dla niego, zawsze znajduje sposób, by twórczo bawić się oczekiwaniami czytelnika.

    Na przestrzeni wielu powieści tego autora widać postępy, które poczynił w kreowaniu ciekawych postaci. W „Do gwiazd” może i dochodzi do odtworzenia pewnych typowych dla gatunku schematów, ani razu nie miałem jednak wrażenia, że bohaterowie ograniczeni są tylko do roli, jaką muszą spełnić w historii – każdy z nich ma przynajmniej jeden element, który czyni go kimś więcej. Jorgen, przywódca paczki i lider eskadry, może i jest typowym chłopczykiem z dobrego domu, ale bardzo przekonująco oddano jego starania, by zasłużyć na rolę, którą z góry mu przydzielono. Entuzjastyczna Kimmalyn na pierwszy rzut oka może się wydawać naiwna ze swoim ciągłym cytowaniem Świętej, później jednak wychodzi na jaw, kim jest naprawdę. Rodge, przyjaciel Spensy z dzieciństwa i młodociany geniusz, także w interesujący sposób wykracza poza ramy wykreślone dla typowego nerda, okazując zaskakująco sporo zdolności do autorefleksji. A to tylko kilkoro z nich. Nie wszyscy otrzymują szansę, by się rozwinąć, ale miałem wrażenie, że zrobiliby to, gdyby dostali swoją szansę.

    No właśnie. Co jest powodem tego rozwijania się bohaterów w nieoczekiwanych kierunkach? „Do gwiazd” nie jest w końcu przeciętną powieścią młodzieżową – nie zapominajmy, że ciągle trwa wojna, a bohaterowie są przecież kadetami w akademii pilotów. Koszmar trwającej bez przerwy walki z przeważającym liczebnie i technologicznie wrogiem jest właśnie tym obcym elementem, który sprawia, że mimo lekkiego, niekiedy humorystycznego wydźwięku całości, mamy tu do czynienia z pozycją zaskakująco mroczną i dojrzałą. Z jednej strony niezwykłą przyjemność sprawia obserwowanie, jak młodzi i naiwni kandydaci na pilotów w ogniu walki hartują się i przekształcają w dorosłych – z drugiej jednak przyjemność ta potrafi mieć głęboko gorzki posmak, zwłaszcza kiedy nie wszystkim udaje się na koniec dnia wrócić do hangaru…

    Spore brawa należą się wydawnictwu za opracowanie i tłumaczenie. Przekład na pewno nie był prostym zadaniem – trudno było, na przykład, oddać sens oryginalnych kryptonimów kadetów albo niektórych gierek słownych. Tutaj zastosowano bardzo ostrożne, oszczędne podejście – rzeczy nieprzetłumaczalnych nie tłumaczono na siłę, resztę zrobiono tak, by zachować choć minimum sensu. Spory postęp w stosunku do cyklu o Mścicielach, również wydanego nakładem Zysku i S-ki.

    Werdykt? Nie mogłem się oderwać od „Do gwiazd”. Akcja prowadzona jest bardzo umiejętnie i trzyma w napięciu, zaś zakończenie przychodzi nieoczekiwanie oraz, jak przystało na tego autora, stawia całą sytuację na głowie, zmuszając czytelnika do zastanowienia się nad tym, co właśnie przeczytał. Na tle całej masy tandetnych, masowo produkowanych młodzieżówek, ta jest istnym arcydziełem – mnóstwo akcji z tendencją do nagłych, ostrych zakrętów, nieco tajemnicy, świetne postaci prowadzące fajne, dowcipne dialogi, humor i powaga w znakomitych proporcjach. Szczerze polecam – i czekam na ciąg dalszy!

  • O podróży, którą odbywa się tylko raz

    przewoznikKiedy nastoletnia Dylan wsiada do pociągu, nic nie wskazuje na to, że zamiast na następnej stacji, ocknie się w świecie, który tylko początkowo wydaje się niezmieniony. Dziewczyna podejrzewa, że jako jedyna przeżyła straszny wypadek. Nie pozostaje jej nic innego, jak podążyć za Tristanem, którego dopiero co poznała. Dylan ma przed sobą podróż, którą odbywa się tylko raz i tylko w jedną stronę. Dokąd zmierza? Między innymi o tym przeczytacie w naszej recenzji powieści „Przewoźnik” Claire McFall.

  • Recenzja książki: Claire McFall - „Przewoźnik”

    przewoznik

    Claire McFall - „Przewoźnik”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 360
    Cena okładkowa: 36,90 zł

    Temat śmierci i sprzeciwiającego się jej uczucia to nie nowość w literaturze. Motyw wyprawy do świata umarłych po ukochaną osobę czy przeciwnie – powrotu zza grobu, by odzyskać miłość – powtarzany był już wielokrotnie. Ale co w sytuacji, gdy zakochani zawieszeni są w przestrzeni między życiem a śmiercią?
    Claire McFall postanowiła tchnąć nieco świeżości w temat uczucia przezwyciężającego śmierć i tak powstał „Przewoźnik”, młodzieżowa książka, która zdobywa coraz większą popularność na całym świecie.

    Powieść opowiada o losach Dylan, zwyczajnej dziewczyny mieszkającej w Szkocji. W pierwszych dwóch rozdziałach poznajemy codzienne życie nastolatki – bohaterka ma problemy typowe dla swojego wieku, spóźnia się do szkoły, tęskni za przyjaciółką, ale przy tym pragnie odnaleźć ojca, który przed laty opuścił rodzinę. Jak to zwykle bywa, do zdarzenia, które na zawsze ją odmienia, doprowadza przypadek. Kiedy dziewczyna wsiada do pociągu, nic nie wskazuje na to, że zamiast na następnej stacji, ocknie się w świecie, który tylko początkowo wydaje się niezmieniony. Sądząc, że jako jedyna przeżyła straszny wypadek, nie ma innego wyboru, niż podążyć za nowo poznanym Tristanem – on przynajmniej sprawia wrażenie, że wie, co dzieje się wokół nich.
    Dylan ma przed sobą podróż, którą odbywa się tylko raz i tylko w jedną stronę. I tym razem nie będzie to spokojna przeprawa przez rzekę na drugi brzeg – by dostać się do ostatecznego celu, musi przejść przez pustkowie pełne czyhających na nią zjaw. Wyprawa jest trudna, nieprzyjazna i wyczerpująca.
    Czy bohaterce uda się przejść taką drogę? I co ważniejsze – czy naprawdę chce dotrzeć do jej końca?

    Historia prowadzona jest w ciekawym, ustalonym porządku, naśladującym rytm, według którego działają bohaterowie. Czytelnik może obserwować, jak z każdym wschodem słońca zmieniają się nie tylko krajobraz i kolejne przeszkody, lecz także relacje między postaciami. Wygląd, mieszkańcy i funkcjonowanie świata umieszczonego pomiędzy życiem a śmiercią stanowią dla autorki dobrą okazję do wykazania się pomysłowością. I trzeba przyznać, że McFall całkiem dobrze wykorzystała tę szansę, bo pustkowie jest oryginalnym i czasami zaskakującym spojrzeniem na życie po życiu.

    Chociaż niewiele można zarzucić tempu akcji czy sposobowi przedstawienia świata, w tworzeniu postaci zauważalna jest niestety kalka kreacji znanych już z innych powieści skierowanych do młodszych czytelników – bohaterka jest outsiderką, nie dogaduje się z samotnie wychowującą ją matką i mimo że szczególnie nie wyróżnia się spośród rówieśników, sprawia wrażenie, że do nich nie pasuje. Choć na początku trudno jest się z nią utożsamić, to umieszczenie jej w zupełnie nowym środowisku, w którym tak powtarzalne cechy nie wybijają się na pierwszy plan, sprawiają, że po pewnym czasie da się ją nawet polubić. Trudniej jest przymknąć oko na charakterystyczne dla tego gatunku przedstawianie głównej bohaterki jako osoby wyjątkowej i jedynej w swoim rodzaju, lecz i to można wybaczyć.
    Jedną z mocnych stron powieści jest natomiast kreacja Tristana, czyli tytułowego Przewoźnika. Mimo że mniej ludzki (i to w dosłownym znaczeniu słowa) z dwójki głównych bohaterów, to on jest tu postacią z krwi i kości, z którą można empatyzować. Ciekawe jest ukazanie go jako słusznie zmęczonego pracą, którą mu przydzielono, i obdarzenie go konkretnym charakterem, zamiast ograniczenia się jedynie do płytkiego psychologicznie przewodnika dusz.

    „Przewoźnik” to powieść skierowana przede wszystkim do nastoletniego czytelnika i tak należy ją odbierać. Nie jest dziełem wybitnym, ale i nie próbuje aspirować do takiego miana. Jednak mimo niewielkich niedociągnięć w fabule i naiwności w zachowaniu bohaterów książka oferuje wciągającą akcję i nowe pomysły na przedstawienie tematu, po który sięgano już wielokrotnie.
    Opowieść jest poprowadzona sprawnie od początku aż do zakończenia, bardzo dobrego i wzbudzającego ciekawość. „Przewoźnik” jest przecież tylko wprowadzeniem do trylogii, mającym zachęcić do lektury kolejnych części. I z pewnością ten cel zostaje osiągnięty.

  • „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa” w nowej odsłonie

    opowiescizniebezpiecznegokrolestwaJ. R. R. Tolkien – to nazwisko znają niemal wszyscy, nie tylko fani fantastyki. Dzięki ciekawym ekranizacjom opowieści o zmaganiach hobbitów, elfów i krasnoludów z siłami mroku poznało szerokie grono odbiorców. Ale Tolkien ma w swoim dorobku nie tylko historie z uniwersum Śródziemia, na przykład „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”, które specjalnie dla Was zrecenzowaliśmy.

  • Odkrywajmy tajemnice Wszechświata

    i krotkie odpowiedzi na wielkie pytania stephen hawkingW zeszłym roku pożegnaliśmy jedną z bardziej znanych postaci współczesnej nauki – człowieka o wielkim umyśle, który mimo poważnej choroby nie zrezygnował z badania Wszechświata, czyli Stephena Hawkinga. Dzisiaj przedstawiamy Wam recenzję „Krótkich Odpowiedzi na Wielkie Pytania”, czyli zbioru popularnonaukowych esejów na przeróżne tematy, ostatnie spisane dzieło naukowca. Recenzję można znaleźć tutaj.

  • Recenzja książki: J. R. R. Tolkien „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”

    opowiescizniebezpiecznegokrolestwa

    J. R. R. Tolkien - „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 320
    Cena okładkowa: 49,90 zł

    O niektórych pisarzach po prostu trudno jest pisać. Oceniamy nierzadko to, jak biegle autor danego dzieła porusza się w obrębie swoich ram gatunkowych – jak, posługując się tymi samymi kryteriami, ocenić kogoś, kto pod te ramy położył podwaliny, na którego oglądają się wszyscy piszący współcześnie autorzy, czerpiąc pełnymi garściami z jego dorobku? W obliczu takiego dylematu stanąłem, czytając „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa” J. R. R. Tolkiena, który to zbiór wznowiony został niedawno nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.

    Czym są „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”? Zestawieniem pięciu różnych tekstów Tolkiena – te nie są pokrewne tematycznie, ale mimo to mają ze sobą nieco wspólnego. Tylko jeden z nich luźno nawiązuje do najbardziej znanego uniwersum autora. Mowa o zbiorze krótkich poetyckich utworów stanowiących popularne przyśpiewki i wiersze, które powtarzają mieszkańcy Śródziemia, a jego tytuł to, oczywiście, „Przygody Toma Bombadila”. Wbrew tytułowi, nie wszystkie wiersze dotyczyć będą najbardziej zagadkowej postaci pojawiającej się na kartach „Drużyny Pierścienia”, choć spora część z nich owszem. „Łazikanty” to adresowana do najmłodszych czytelników opowiastka o psie, który zostaje przez złośliwego czarodzieja zamieniony w zabawkę i musi zwiedzić kawał świata, w tym również księżyc i oceaniczne głębie, aby odzyskać swoją prawdziwą postać. Geneza tegoż zasługuje na uwagę – Tolkien napisał „Łazikantego”, by pocieszyć swojego małoletniego krewnego po utracie zabawkowego pieska. „Gospodarz Giles z Ham” jest interesującą próbą zmierzenia się z ramami gatunkowymi legendy, opowiadając historię dumnego, dzielnego i przebiegłego gospodarza, który zupełnym przypadkiem zostaje bohaterem swojego królestwa. „Liść, dzieło Niggle'a” opowiada o malarzu obsesyjnie malującym jeden pejzarz, nawet kosztem swoich pozostałych dzieł, które ostatecznie stają się częścią tego jednego, ulubionego – choć sam Niggle zdaje sobie sprawę z tego, że jego magnum opus nigdy nie zostanie ukończone. Opowiadanie nosi ciekawy rys autobiograficzny, w którym odnajdziemy strzępki tego, jak ojciec fantasy postrzegał swoje największe dzieło. Jest też „Kowal z Przylesia Wielkiego”, oniryczne dzieło o tym, jak zwykła codzienność ściera się z fantazją, które można nawet potraktować jak swego rodzaju manifest.

    Jednak przypuszczalnie najważniejszą częścią „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa” są nie opowiadania, a zawarty w nich esej, „O Baśniach” – do którego treści z resztą nawiązuje sam tytuł zbioru. Tolkien zabiera czytelnika we wspólną podróż celem odkrycia korzeni baśniowości, z dużą precyzją wywodząc, co baśnią jest, a co uchodzić za nią właściwie nie powinno, odwołując się przy tym do mitologii, legend, a także późniejszych protoplastów gatunku. Czyni to z właściwą sobie gawędziarską biegłością, opowiadając w sposób zajmujący i wciągający. Tekst, a przez to cała książka, jest zatem nie lada gratką dla każdego, kto choć trochę interesuje się systematyką bądź historią pochodzenia literackich gatunków.

    Warto zwrócić uwagę także na to, jak pięknie została wydana ta książka – szczególnie na ilustracje autorstwa Alana Lee. Te, w całości w ołówku, są znakomicie dobrane do treści ilustrowanych przez nie tekstów. Artysta był w stanie w prostych ilustracjach uchwycić zarówno baśniowość, jak i tajemniczość opisywanych przez Tolkiena światów.

    Myślę, że „Opowieści z Niebezpieczengo Królestwa” mogę śmiało polecić chyba każdemu, kto lubi ten tolkienowski styl opowiadania historii, nawet pomimo tego, a może nawet zwłaszcza dlatego, że stanowią one zebranie tekstów autora w większości spoza uniwersum Śródziemia. W rzeczy samej, Tolkien to nie tylko zmagania hobbitów, elfów i krasnoludów z siłami mroku, choć medialna sława tychże sprawiła, że o jego pozostałym dorobku zdecydowanie za mało się mówi. Samo to sprawia, że nowa propozycja wydawnictwa Zysk i S-ka powinna skusić wszystkich fanów pisarza, zwłaszcza tych, którzy chcieliby wyjść poza to, co już dobrze znane – a także, w pewnym stopniu, wszystkich miłośników fantasy, którzy chcieliby sięgnąć do źródła swojego ulubionego gatunku.

  • Recenzja książki: „Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania” Stephen Hawking

    i krotkie odpowiedzi na wielkie pytania stephen hawking

    Stephen Hawking - „Krótkie odpowiedzi na wielkie pytania”

    zysk logo noweWydawnictwo: Zysk i S-ka
    Liczba stron: 264
    Cena okładkowa: 39,00 zł

    W ubiegłym roku przyszło nam pożegnać jedną z ikonicznych postaci współczesnej nauki, człowieka o wielkim umyśle i wielkim duchu, który, mimo wyniszczającej choroby, osiągnął rzeczy wielkie i pchnął nas jeszcze dalej ku zrozumieniu Wszechświata. Mowa, rzecz jasna, o Stephenie Hawkingu, astrofizyku z Cambridge, badaczu czarnych dziur i odkrywcy promieniowania przez nie emitowanego (nazwanego później na jego cześć). Mimo stwardnienia zanikowego bocznego, bycia przykutym do samojezdnego wózka inwalidzkiego oraz niepomyślnych rokowań dających mu ledwie parę lat życia, nie tylko dożył sędziwego wieku, ale przez cały czas pozostawał osobą tryskającą humorem. Jego wizerunek pojawiał się w modnych serialach, zaś jego książka, „Krótka Historia Czasu”, utrzymywała się na szczycie listy bestsellerów według British Sunday Times przez ponad dwieście tygodni. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka możemy kolejny raz zagłębić się w myśli wielkiego naukowca, poznać jego punkt widzenia na zagadki, które od wieków trapią ludzkość, a także dowiedzieć się czegoś na temat jego życia prywatnego. Oto „Krótkie Odpowiedzi na Wielkie Pytania”, zbiór popularnonaukowych esejów na przeróżne tematy, ostatnie spisane dzieło Stephena Hawkinga.

    Oprócz przedmowy, słowa od wydawcy, wstępu, posłowia i podziękowań, „Krótkie Odpowiedzi...” składają się z dziesięciu krótkich, tematycznych rozdziałów, w każdym z których omówiony jest pogląd Hawkinga na jakąś istotną kwestię. Znajdziemy tutaj wypowiedzi astrofizyka o rzeczach, które na pewnym etapie życia zajmują każdego – o początku istnienia Wszechświata czy obecności Boga, a także problemach znanych przede wszystkim fanom fantastyki naukowej, jak przewidywanie przyszłości, sztuczne inteligencje, podróże w czasie. W rozdziale o czarnych dziurach Hawking opowie również trochę o życiowym dorobku, swojej pracy naukowej, w kolejnych tekstach wyrazi opinię na temat kolonizacji planet innych niż Ziemia, a nawet możliwości istnienia w gdzieś w Kosmosie inteligentnego życia. Rozpiętość tematyczna jest imponująca.

    Jedną z najważniejszych zalet książki jest fakt, że na każdy z omówionych w niej tematów Hawking wypowiada się z pozycji autorytetu, popierając swoje rozmaite twierdzenia dowodami o pochodzeniu czysto naukowym. Nie ma tu miejsca na czcze gdybanie. Stephen Hawking nie boi się przyznać, że czegoś nie wie lub nie jest pewien – na wiele tematów spekuluje, jednak zawsze jest to spekulacja poparta solidnymi podstawami. Już samo to, w dobie Internetu zalanego przez wątpliwe źródła informacji, stanowi o wartości tej pozycji.

    Wiele z tekstów popularnonaukowych zawodzi na polu przystępności – tutaj bywa z tym ciężko, jednak nie ze względu na wady samej publikacji. Styl autora jest wyśmienity, nacechowany nierzadko autoironicznym humorem, zaś trudna do przyswojenia informacja przetykana jest żartobliwymi wstawkami odpowiednio często, by dać umysłowi chwilę wytchnienia, a jednak na tyle rzadko, by nie rozwodnić tekstu. Wprawny czytelnik wychwyci tu kilka nawiązań do popkultury, które jednoznacznie zdradzają Hawkinga nie tylko jako wybitny umysł i oratora naukowego postępu, ale również miłośnika science fiction, zupełnie takiego, jak wielu z nas!

    Nie oszukujmy się jednak – tematyka „Krótkich Odpowiedzi...” jest trudna. Hawking stara się jak tylko może, by przystępnie wytłumaczyć najbardziej podstawowe założenia teorii strun albo dlaczego tak istotne są poszukiwania „teorii wszystkiego”, jednak informacja taka nie będzie przyswajalna dla każdego, a do jej zrozumienia wymagany jest co najmniej licealny poziom zrozumienia nauk ścisłych. Drugie ryzyko związane jest nie tyle z formą, co z rodzajem prezentowanych tu wiadomości – do czytania czegoś takiego trzeba mieć umysł otwarty, chłonny, zdolny poddać w wątpliwość wszystko, co wie i w co wierzy. Naukowy osąd jest niepodważalny i bezlitośnie rozprawia się z uprzedzeniami – tylko jego akceptacja pozwoli lepiej zrozumieć rzeczywistość, która nas otacza. Ci, którzy nie są do tego zdolni, rozgniewani i zniesmaczeni pewnie przerwą czytanie. A szkoda.

    Podsumowując, „Krótkie Odpowiedzi na Wielkie Pytania” stanowią trudną, choć wciągającą lekturę popularnonaukową, pozwalającą dowiedzieć się całkiem sporo o aktualnym stanie wiedzy w zakresie nauk fizycznych. To zarazem pożegnalny list Stephena Hawkinga, jednego z najgenialniejszych umysłów naszej epoki – i przypuszczalnie największego autorytetu w sprawach nauk ścisłych od czasów Alberta Einsteina. Wszystko to sprawia, że po jego ostatnią publikację zdecydowanie warto sięgnąć. Polecam każdemu, kto choć trochę interesuje się światem, w którym żyje.

  • Nadciąga noc krwiopijców

    wieczna nocO wampirach powiedziano już niemało, a ich wizerunek na przestrzeni lat zmieniał się wielokrotnie. Mieliśmy postacie o jasnej skórze, rękach zakończonych szponami, które pod osłoną nocy spijają krew swoich ofiar, bladolicych amantów, a nawet mieniących się w słońcu krwiopijców. Czy powieść Chucka Hogana i Guillermo del Toro może wnieść do tematu jeszcze jakiś powiew świeżości? Jeśli chcecie poznać odpowiedź na to pytanie, przeczytajcie naszą recenzję „Wiecznej nocy”.