Konrad Kuśmirak - „S.Q.U.A.T.”

Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 400
Cena okładkowa: 34,90 zł

Squat jest miejscem okupowanym przez bezdomnych. Chodzi tutaj oczywiście o opuszczone, zrujnowane budynki, które często grożą zawaleniem. Mieszkańcy takich przybytków są potencjalnie najlepiej przygotowani na apokalipsę i świat, w którym woda i jedzenie to towary deficytowe. Przynajmniej według autora.

Do książki podszedłem z dużym zainteresowaniem. Klimatami postapokaliptycznymi interesuję się właściwie od dziecka. Takie serie jak Fallout, Stalker, Metro, Mad Max czy Resident Evil, to zaledwie przedsionek tego, co oglądałem, w co grałem i co czytałem. Kiedy tylko nadarzyła się okazja do przeczytania i zrecenzowania książki w znanych mi realiach, nie mogłem odmówić.

Akcja rozgrywa się 20 lat po katastrofie, spowodowanej przez promienie gamma. Sama książka zaś, choć trochę niejasno, przedstawia nam historię powoli umierającego Słońca. Niestety już tutaj pojawiają się nieścisłości, ponieważ zarówno na tyle okładki, jak i w samym tekście, wielokrotnie mówi się, że człowiek nie przyczynił się do zagłady. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy w dwóch fragmentach jednoznacznie stwierdzono, że jednak wojna atomowa wybuchła. Oczywiście w następstwie rozbłysku słonecznego, który przez Rosjan został błędnie zinterpretowany jako atak. Ten brak logiki i konsekwencji niestety towarzyszy nam w wielu innych miejscach w fabule S.Q.U.A.T. Ale o tym później.

Świat przedstawiony w książce jest brutalny i bezlitosny. Wszechobecne ruiny i ogołocone z roślinności i zwierzyny tereny zamieszkane są przez ministra. Wąpierze, wilkołaki i strzygi, stanowią jedynie mały procent stworzeń, czyhających na nieostrożnego wędrowca. Właściwie tylko w dobrze zabezpieczonych osiedlach, założonych w tym co zostało z miast oraz w budynkach okupowanych przez zorganizowane grupy, da się bezpiecznie wyspać.

Miejscem akcji są okolice Białegostoku oraz częściowo Białorusi. Polska jest w kompletnej ruinie. Właściwie nie istnieje rząd, organy państwowe, wojsko, policja, służba medyczna ani administracja. Każdy żyje po swojemu. Powstają państwa-miasta, a miejsca takie jak stare kompleksy wojskowe, więzienia czy stacje benzynowe zamieniają się w małe twierdze lub silnie opancerzone punkty handlowe. Nie ma jednego, stałego prawa poza jednym. Najsilniejsi przeżyją. Jest to absolutnie przeciwieństwo Białorusi, która nie dość, że posiada władze rządowe czy służby graniczne, to jeszcze wybudowała mur oddzielający ja od naszego kraju, odcinając drogę ewentualnym uchodźcom. Dalej dowiadujemy się, że po tamtej stronie jest całkiem bezpiecznie, a życie toczy się tak, jakby właściwie nic się nie wydarzyło. Skąd ta różnica? Tego się nie dowiemy.

Główny bohater jest przemytnikiem szmuglującym ludzi przez wspomniany już wcześniej mur. Jest to zajęcie szalenie niebezpieczne, ale Kamyk, bo tak zwie się nasz protagonista, jest twardzielem jakich mało. Bezczelny, chamski i szybko robiący sobie wrogów. Jeżeli ktoś lubi bohaterów pokroju Chucka Norrisa, którzy nawet w sytuacji praktycznie bez wyjścia, związani, nadzy i bez możliwości uwolnienia się pyskują, prowokują i zgrywają twardzieli, a później wykonują nieprawdopodobne akcje, uwalniają się i pokonują swojego kata, to Kamyk szybko podbije jego serce. Mnie nie przypadł do gustu. Postać jest tak przerysowana, że były momenty, w których pewien byłem, że zaraz zacznie połykać pociski i strzelać... W domyśle pozostawiam czym. W dodatku, nawet w sytuacjach beznadziejnych, znikąd i zupełnie nieoczekiwanie pojawia się odsiecz. Zwykle w ostatniej chwili, kiedy bohater jest o włos od śmierci. Tak samo dziwnym, a wręcz groteskowym, było zachowanie i podejmowane akcje Kamyka. Jak do połowy lektury miał on jakiś cel i dążył do niego, choć drogami bardzo pokrętnymi i często niezrozumiałym, tak później jego zachowanie stało się zupełnie bezsensowne. Wyglądało to tak, jakby na siłę szukał bójki i zabijania czegokolwiek, zupełnie ignorując swój cel i ważną dla siebie osobę, dla której przecież tyle wcześniej poświęcił, a o której mowa jest co chwilę przez całą książkę.
Reasumując, Kamyk ma więcej szczęścia niż rozumu, jest niepokonanym „badass'em” i często nie da się go zrozumieć.

To, co najbardziej mi się podobało w S.Q.U.A.T. to język. Język, jakim pisana była książka oraz sposób, w jaki wyrażaly się osoby spotykane w powieści. Był on prosty, klimatyczny i naturalny. Postacie miały swój własny, niepowtarzalny charakter i można było wczuć się w ten męski, twardy świat.

Podsumowując, daję trochę naciągane 5 na 10. Sprzeczne wydarzenia, niezniszczalny i super wytrzymały, sprawny bohater, często ocierający się o absurd swoim zachowaniem i akrobacjami. Trochę niewiarygodna fabuła pod względami technicznymi (umierające Słońce pali ziemię, ale roślinność się odnawia, ludzie mogą przeżyć w ciągu dnia. Sama gwiazda po 20 latach już tak nie doskwiera, ale jest widocznie większa...). Niezbyt mi też w tym wszystkim pasowały fantastyczne stwory rodem z sagi o Wiedźminie, ale autor miał do tego prawo i oceny za to obniżać nie będę. W książce bardzo podobało mi się to, że czytało się ją lekko i szybko. Wplecony w międzyczasie Gryps (więzienny slang) był mistrzowski i świetnie zbudował klimat. Świat także jest ciekawy, rozbudowany i różnorodny, choć poznajemy tylko małą jego część. Przed autorem jeszcze daleka droga, szczególnie, że z fabuły można się domyślać, iż nie jest to koniec przygód Kamyka.
Tagged Under