Tytuł mangi

Soul Eater NOT!

Nazwa Wydawnictwa

Autor: Atsushi Ohkubo
Wydawnictwo: JPF
Ilość tomów: 5
Cena okładkowa: 18,90 zł

 

Istnieją dwa robiące zawrotną karierę słowa, „kultowy” oraz „nostalgia”, których nie znoszę i nie używam w swoich recenzjach. A jednak, gdy czytałem mangę „Soul Eater NOT!”, będącą historią poboczną dla głównej serii pt. „Soul Eater”, poczułem właśnie tęsknotę za jednym z najlepszych shounenów pierwszych dwóch dekad XXI wieku. A poza tym, dzięki recenzowanemu komiksowi, wzbogaciłem się o wiele nowych, pozytywnych doświadczeń.

„Soul Eater NOT!” ponownie przenosi czytelnika do Zawodówki Śmierci w Death City w stanie Nevada. Tym razem jednak bohaterkami będą uczennice tzw. klasy NOT, po których nie oczekiwano, że w przyszłości uratują świat przed zagładą…A może jednak oczekiwano i uratują?

W Zawodówce Śmierci są dwa typy klas: EAT (Especially Advantaged Talent), do takiej uczęszcza m.in. główna bohaterka „Soul Eater” Maka Albarn i Soul – jej zamieniający się w wielką kosę partner, oraz klasy NOT (Normally Overcome Target), do której chodzą pierwszoklasistki Tsugumi Harudori,Meme Tatane i Anya Hepburn. Tylko pierwsza z nich potrafi zamienić się w broń, podczas gdy dwie pozostałe są „władającymi”, czyli posługującymi się bronią.

Można by pomyśleć, że „Soul Eater NOT!”, skupiając się na nowych uczniach, będzie koncentrował się bardziej na życiu „świeżaków” w wielkiej, pełnej sekretów i niebezpieczeństw szkole oraz niemniej tajemniczym akademiku. Tak też jest, gdyż zasadom panującym w tej placówce oświatowej, pracy dorywczej po lekcjach oraz koleżankom i kolegom bohaterek poświęcono wiele miejsca i wyciśnięto przy tym tyle, ile się da humoru sytuacyjnego oraz słownego. Kreatywność autora pod tym względem pozytywnie zaskakuje, chociaż czasami powtarzają się te same gagi.

Jednak „Soul Eater NOT!”, choć rozgrywa się przed wydarzeniami z głównej serii, nie stanowi bezpośredniego wprowadzenie do niej. W mandze pojawia się wiele wątków i postaci, których czytelnik bez znajomości „Soul Eater” nie wychwyci i straci tym samym dużą część zabawy. Jednak oprócz tego są też pewne nowości. Otóż po Death City krążą tzw. traitorzy, czyli osoby o wielkiej sile, lecz bez własnej woli, z którymi próbują rozprawić się bardziej doświadczeni koledzy i koleżanki naszych bohaterek. Ten wątek potrafi nagle zmienić lekką komedyjkę w opowieść o dramatycznej walce o życie. A jednak oba te elementy są dobrze dopasowane i zręcznie wykorzystywane przez autora.

Nowe bohaterki budzą sympatię, choć są dość normalne w porównaniu ze znanymi z głównej serii odjechanymi postaciami. Tsugumi to niepoprawna romantyczka, która próbuje odnaleźć się w nowej szkolnej rzeczywistości i oswoić z posiadanymi mocami. Meme to osoba o wielkim sercu, małym rozumku i gigantycznych zanikach pamięci krótkotrwałej. Z kolei Anya to wychowana w warunkach pałacowych „księżniczka”, która pragnie poznać życie plebejuszy. Z jej zachwytu nad wszystkim, co plebejskie , wynika mnóstwo zabawnych sytuacji. Ta trójka jest naprawdę pocieszna, a relacje między nimi pełne sprzeczności i humoru.

Pojawiają się także dobrze znani bohaterowie, ale w większości pełnią funkcję dekoracyjną lub ich wpływ na fabułę jest dość ograniczony. Tym niemniej, kiedy na nich patrzyłem, choć niekiedy nie pamiętałem, jak mają na imię, to czułem silny przypływ nostalgii. To było miłe uczucie, bo bohaterowie, których polubiłem ponad dekadę temu, powrócili. I to powrócili w chwale, a nie w komiksie tworzonym „na odczepnego”.

Sposób rysowania postaci nie zmienił się, tj. nadal mają „trójkącik” w miejscu, w którym zazwyczaj jest nos,przez co ich twarze przypominają trochę ludzkie czaszki oczyszczone z ciała. Ale w sumie, skoro Zawodówkę Śmierci prowadzi sam Śmierć, to nie powinienem się czepiać, zwłaszcza że nasze (niezamierzenie) bohaterskie dziewczęta są doprawdy urocze. Tła to już inna para kaloszy. Death City wygląda nie jak młode amerykańskie miasto, ale miasto zachodnioeuropejskie z architekturą charakterystyczną dla kilku epok. O zamiłowaniu autora do eklektyzmu w doborze inspiracji dla teł w „Soul Eater NOT!” świadczy być może to, że wygląd bramy więzienia został stworzony na podstawie fotografii bramy obozu koncentracyjnego w Auschwitz i różni się od upiornego oryginału kilkoma detalami. Tak, manga naprawdę potrafi zwrócić uwagę czytelnika, choć wzbudza czasami przy tym kontrowersje.

Czytając „Soul Eater NOT!”, nie tylko świetnie się bawiłem, ale poczułem silne „uderzenie” nostalgii, gdy zobaczyłem znanych mi bohaterów. Niby nic wielkiego, ale było to piękne doświadczenie. Manga jest pełna zabawnych sytuacji, posiada kilka wzruszających i dramatycznych momentów, więc śmiało można polecić ją wszystkim fanom głównej serii.

 

 

Tagged Under