Mokon 4: Clamp Festival był dziwną imprezą. Przedostatni konwent w roku, tuż przed Bożym Narodzeniem. Komu chciałoby się ruszyć? A jednak znaleźli się chętni, w tym także nasza ekipa. Czy było warto? O tym przeczytacie poniżej.
Na teren dotarliśmy tuż po godzinie 10-tej rano. Choć nie było wyodrębnionej kolejki dla mediów, wystawców i prowadzących atrakcje. Zaakredytowani zostaliśmy prawie od ręki, gdyż przed nami w kolejce były raptem dwie osoby. Dostaliśmy opaski i identyfikatory. Te drugie były mało kreatywne i z tym samym wzorem dla wszystkich. Różnice w kolorach były bez znaczenia, ponieważ rozdawano je zupełnie przypadkowo. Nie sposób więc było odnaleźć helpera, bo koszulek też nie dostali. Zwinąłem jeszcze ze stolika informator i plan szkoły, które leżały sobie niedbale. Nikt specjalnie o nich nie informował i gdybym nie spojrzał na ławkę dalej, pewnie też bym ich nie zauważył. Były jednak przejrzyste i nie sposób się do nich przyczepić. Kawałek dalej pokazałem ochroniarzowi, że mam opaskę i wszedłem na teren. Tu miejsce miało moje pierwsze zdziwienie. Otóż MiOhi wynajęło firmę ochroniarską do obsługi konwentu. Była to pierwsza impreza ich autorstwa na której byłem, więc zdziwił mnie ten fakt. Po wejściu zapytałem przechodniów o szatnię. Na szczęście okazało się, że to helperzy (jak już pisałem, nie dało się ich odróżnić od zwykłych uczestników) i zaprowadzili mnie na miejsce.
Nadszedł czas na spacer po terenie konwentu. Korytarze świeciły pustkami, nawet przy stoiskach kręciło się niewiele osób, jednak sale z atrakcjami były pełne. Według nieoficjalnych źródeł było tam ponad 800 osób. Stoisk było sporo, a wręcz za dużo. Część, niestety, z ubogim asortymentem. Tym, co mnie zniesmaczyło był sushi bar. Jako miłośnik tego specjału postanowiłem spróbować tego, co tam przyrządzają, jednak bardzo szybko stamtąd wyszedłem. Ryba, z której przygotowywano danie, zamiast w lodówce, leżała w pojemnikach na stoliku. Przez cały dzień. Uderzająca była również ochrona. I to dosłownie. Podczas, gdy rozmawiałem ze znajomym zostałem solidnie potrącony przez jednego z ochroniarzy. Słowa „przepraszam” jednak nie usłyszałem. Podobnie miało się to podczas Cosplayu, kiedy to zostałem siłą przepchnięty poza granice wyznaczonego ciągu komunikacyjnego. Były też dwa fotostudia. Jedno mokonowe i drugie – profesjonalne.
Program zdecydowanie był obszerny. 4 sale zostały obsadzone przez PZTA, resztę zajęli wolni strzelcy i konkursy, gry, etc. Było w czym wybierać i gdzie iść. Mój faworyt to prelekcja o League Of Legends poprowadzona przez Duo. Nie był to kolejny panel z serii „fajna gra, grajcie w nią, a jak nie to…”, tylko rzeczowe omówienie różnych aspektów i punktów widzenia, z dużą dozą ciekawostek na temat tego, co na podstawie tego świata tworzą jego fani. Poza tym sam Cosplay. Olbrzymia, profesjonalna, dobrze oświetlona scena, solidne nagłośnienie i 2 wysokiej jakości projektory. Nic dziwnego, że grupa MiOhi jako jedyna w Polsce może pochwalić się współpracą z European Cosplay Gathering i EuroCosplay. Eliminacje do tego pierwszego miały miejsce właśnie na Mokonie. Specjalnie na tę okazję sprowadzono nawet francuskiego jurora ECG. Sam Cosplay wyglądał niesamowicie, choć „zwykły” konkurs na tle eliminacji do ECG wyglądał dość średnio. ECG przełamało również panujący w mojej głowie stereotyp, jakoby Cosplay składał się tylko z anime. Były tam świetne występy zupełnie niezwiązane z Japonią.
Po Cosplayu natomiast, razem z naszą panią fotograf, Martyną, odbyliśmy długą i niezwykle przyjemną rozmowę z przedstawicielką grupy MiOhi. Dowiedziałem się z niej wielu ciekawych rzeczy, np. jakie są kryteria oceny cosplayu i co w jakim stopniu wpływa na ocenę końcową. Mokon 4: Clamp Festival był dla mnie miejscem, które będę ciepło wspominał, nie sądzę jednak, żebym miał za nim tęsknić. Moja ocena to 6+/10.
Ocena: 6,5/10