W tym roku dane nam było świętować 10 edycję tego warszawskiego konwentu. Dla mnie była to również podróż sentymentalna, ponieważ jej 8 edycja dała początek mojej konwentowej przygodzie. Co się zmieniło? W którą stronę stowarzyszenie się rozwinęło? O tym już przeczytacie w następnych akapitach.
Impreza przywitała wszystkich naprawdę ciepło (35°C!) i w dobrym stylu. Pierwszy dzień został wyłączony spod opłaty akredytacyjnej, co było naprawdę ciekawym zabiegiem marketingowym (zostało to wyszczególnione w materiałach promocyjnych, emitowanych w warszawskiej komunikacji miejskiej). Choć program startował dopiero następnego dnia, to na brak zajęć nie można było narzekać, ponieważ w tym czasie dostępny był gamesroom (całodobowo), a wraz z nim ponad setka tytułów, sesje RPG oraz larpy, a w piątek od rana można już było cieszyć się wszelakiej maści prelekcjami. Na szczególne wyróżnienie zasługują „Dni Nauki”. Jest to specjalnie wyselekcjonowany zbiór wykładów o charakterze popularnonaukowym, które prowadzone są głównie przez doktorów oraz profesorów z całego kraju. Pierwszy raz zostały zorganizowane w ramach Polconu 2013 i niezmiennie koordynowane od tamtego czasu przez Stanisława Krawczyka, rokrocznie przyciągają rzesze fanów. Warto zauważyć, że wstęp na wszystkie prelekcje w ramach tego bloku wyjęty był spod opłaty akredytacyjnej, dzięki czemu zajrzeć tam mógł każdy. Oczywiście nie zabrakło także loterii Rebela, która jest już tradycją imprez, na których się pojawiają.
Zdecydowanym plusem było również sprowadzenie na teren konwentu foodtrucków, bo choć dookoła kampusu PW nie brakuje wszelakiej maści knajp z jedzeniem, to dzięki temu zawsze można było zaoszczędzić parę minut chodzenia w palącym słońcu. Do największych zalet należy jednak fakt, że budynek MiNI (programowy) był w pełni klimatyzowany, co zapewniało komfort podczas słuchania prelegentów. W tym roku na pochwałę zasługuje również szkoła noclegowa, gdyż wreszcie był to budynek zlokalizowany względnie blisko terenu imprezy. Gżdacze również sumiennie wypełniali swoje obowiązki. Czasem gdy w salach prelekcyjnych pojawiał się niedobór wody, dostarczano ją niezwłocznie po uprzednim wystosowaniu prośby. Jedynie oznakowanie przejścia do budynków (w tym roku były tylko dwa) pozostawiało sporo do życzenia.
Po macoszemu potraktowano także wystawców, gdyż dano im jedynie ciasny korytarz na drugim piętrze IŚ, gdzie po drodze było głównie koordynatorom i gżdaczom, ponieważ na jego końcu znajdował się Orgroom i Gżdaczroom. Jak udało się dowiedzieć od organizatorów, wynikało to z problemów w przepływie informacji wewnątrz administracji PW (brak zapisu w kalendarium i nieprzekazanie podpisanych umów), co skutkowało zaproponowaniem astronomicznej ceny za wynajęcie Gmachu Głównego.
Rzeczą, która rzuca się w oczy w perspektywie ostatnich lat jest rozmiar wydarzenia. Od 2013, kiedy to warszawska ekipa organizowała Polcon oraz miejsce imprezy zostało zmienione na teren Politechniki Warszawskiej, ma się wrażenie, że rozmiar wydarzenia nieco się zmniejszył. Odwrotnie wygląda natomiast, zdobywająca coraz większą popularność, zjAva. Wygląda to, jakby chciano zamienić te imprezy i z tej, która do tej pory była tą mniejszą, planowano uczynić imprezę sztandarową
Jest to o tyle sensowne, że zimowy event idealnie wpasowuje się w porę, gdy nie ma żadnych większych imprez fandomowych.
Ciężko jest mi obiektywnie ocenić ten konwent. Pewnie, gdyby swego czasu kumpel nie wyciągnął mnie na Avę, to nigdy nie zainteresowałbym się konwentami, a moje życie potoczyłoby się inaczej, bo nawet swoją żonę poznałem dzięki ziarnie zasianym przez to warszawskie stowarzyszenie (na piskim Dzikonie). Gdybym jednak miał wystawić tu ocenę, to byłoby to mocne, nie do końca obiektywne 10/10. Bo potknięcia czasem się zdarzają a pasja jednak pozostaje niezmienna.