Żal, ból, stagnacja i napisy końcowe. Niestety, ale taki właśnie nastrój panował na tegorocznej edycji Ezkonu. Łatwo powiedzieć, prawda? Zapraszam więc na szczegóły.
Konwent ten zniesmaczył mnie na wstępie brutalną parodią reklamówki Pyrkonu, o której wspomniałem w relacji. Tak bezczelne wyśmiewanie się z Drugiej Ery, mimo tego, że ich spot był miałki, jest nie do przyjęcia. Podobno na konwentach chodzi o dobrą zabawę, a nie wbijanie szpil innym. O co więc miało chodzić?
Przepraszam, czy tu odbywa się konwent?
Na teren dotarłem w okolicach godziny jedenastej. Wchodząc przez bramę zdziwiłem się nieco z powodu pustki, która przed nią panowała. Żadnej informacji, wywieszki, nic. Skonsternowany przeszedłem przez nią i skierowałem się do drzwi. I tu zrozumiałem swój błąd. Okazało się, że wszedłem boczną bramą, której nikt nie pilnował i ominąłem kolejkon przy tej głównej, gdzie ochrona pilnowała czekających i wpuszczała do środka po kilka osób w pięciominutowych odstępach. Ale cóż, zdarza się. Na akredytacji nie wiedziałem do którego stanowiska się udać. Po podejściu do tego najbardziej wyeksponowanego dowiedziałem się, że to stanowisko po lewej. Podszedłem i przedstawiłem się, a następnie zostałem skierowany do wciśniętej w kąt osoby, której nie było widać. Po sprawdzeniu danych dostałem opaskę i identa (wszystkie były takie same, bez żadnego podziału na media, obsługę, etc.). Informator mam tylko dlatego, że zwinąłem jeden z walających się na krawędzi sąsiedniego stolika. Kilka z nich zgrabnie leżało na podłodze. Mapek niestety znaleźć nie mogłem, choć podobno gdzieś były.
Po załatwieniu akredytacji wyruszyłem w poszukiwaniu szatni. Niestety takowej na obiekcie nie było, więc wszystkie rzeczy, w tym okrycia wierzchnie trzeba było nosić ze sobą. Na szczęście zostawiłem to na przechowanie u znajomych. Sam budynek szkoły ogromny. Odbiło się to na całokształcie, ponieważ przy tak małej liczbie uczestników świecił on pustkami. Natomiast wystawców sprowadzono krocie. Niestety w okolicach godziny 14-tej pierwsze stoiska zaczęły się zwijać, gdyż w zasadzie na każdym znajdowało się to samo, a chętnych na towar było niewielu. Na pewno nie bez znaczenia był fakt, że tydzień wcześniej odbył się Daikon, a wiele osób nie mogło sobie pozwolić, by odwiedzić obie imprezy. Cóż, „sela vi”. Wspominając o budynku warto też odnieść się do wystroju, a raczej jego braku. Konwencja niezwykle ciekawe, a jako, że jestem fanem wszelakiej maści piractwa, etc. spodziewałem się cudów na kiju. Tymczasem ciekawe dekoracje znalazłem jedynie w Heradzie i Sali Niucon Teamu, ponieważ przygotowali oni swoje własne. Zresztą zarówno tej pierwszej, jak i drugiej ekipie należą się duże brawa. Emanowali ciepłem i serdecznością, nie szczędzili dowcipów, a rozmawiało się z nimi, jak ze starymi znajomymi. To jeden z bardzo niewielu plusów tej imprezy.
Garść programu
Nie należy zapominać również o programie. Był w zasadzie standardowy. Jego największą wadą było ułożenie czasowe, gdyż ciekawsze prelekcje często odbywały się w tym samym czasie. Część z nich, np. jeden z sobotnich LARP-ów, w ogóle się nie odbyła z powodu frekwencji. Każdy jest zwykle przygotowany na taką ewentualność, ale poniżej pewnej ilości uczestników zabawa zamienia się w farsę. A szkoda, bo zapowiadało się ciekawie. Nie należy również zapominać o obsłudze. Zamiast koszulek helperzy mieli chusty, które przyczepiali sobie fantazyjnie, często tak, że nie sposób było odgadnąć, czy dana osoba jest z obsługi. Nie można na nich narzekać, bo było czysto, ale pozytywy też ciężko wymienić, bo nie sposób było na nich trafić.
I koniec...
Każdy czasem miewa gorszy dzień, czy też czuje się źle. Migrena, ból gardła, czy też inne ciekawe dolegliwości skutecznie odbierają nam chęć do życia. Niestety, ale tak właśnie czułem się na tegorocznej edycji Ezkonu. Zdecydowanie tym, co imprezę ratuje są po prostu ludzie. Miałem okazję poznać nowe, ciekawe osoby i spotkać znajomych, których nie widziałem od lat. Chyba tylko i wyłącznie dlatego moja ocena końcowa to 5-/10, zamiast 4.
Ocena: 5/10