Za nami kolejna, siódma już edycja mangowego konwentu w klimacie walentynkowym, niezmiennie odbywająca się we Wrocławiu. Tegoroczne Love odbyło się nieco później, bo dopiero 27-28 lutego. Miohi zaskoczyło uczestników zorganizowaniem imprezy na Stadionie Wrocław. Jak to wszystko wyszło? Zapraszam do lektury.
Miejsce, akredytacja, konwencja
Tak jak napisałem we wstępie – impreza odbyła się na stadionie wrocławskim. Obiekt był co prawda oddalony od centrum miasta (poprzednie edycje odbywały się około kilometr od dworca PKP). Dojazd tramwajem na szczęście był bezproblemowy, troszkę ponad 20 minut bez żadnych przesiadek. Z racji oddalenia od typowo turystycznej części miasta, osoby chcące wyskoczyć do jakiejś restauracji mogły czuć się rozczarowane, okolica nie proponowała zbyt wiele. Część obiektu, która została udostępniona, była przestronna i prezentowała się naprawdę ładnie. Dla konwentowiczów dostępne były trzy piętra (akredytacja i szatnie, główny poziom ze sceną i najwyżej położony z wystawcami i salami prelekcyjnymi).
Co do akredytacji... Kasy zostały otwarte o godzinie 9 rano. Kolejkę tradycyjnie podzielono na osoby, które posiadają preakredytację oraz tych, którzy chcą ją dopiero kupić (swoją drogą ta była dużo krótsza). Ogonek został rozładowany w przeciągu półtorej godziny. Koniec końców na imprezie znalazło się mniej więcej 1800 uczestników. Przy kasach helperzy zakładali nam opaski na rękę, wręczali identyfikator (niestety bez smyczki) oraz czytelny informator (a w nim nawet dwie zniżki na fast-foody). Tuż obok ulokowana była szatnia sprawnie radząca sobie z kurtkami czy bagażami.
Pojawiając się na konwencie cały czas miałem w głowie, że impreza będzie w klimacie walentynek. Spodziewałem się horrendalnej ilości różu, serduszek atakujących z każdego kąta i romantycznej muzyki nastrojowo rozbrzmiewającej nad uchem. Na moje szczęście było inaczej. Nie było zbyt wielu sytuacji przypominających o konwencji. Najbardziej do niej pasował informator, identyfikator i towary na stoiskach. Domyślam się, że przyozdabianie terenu konwentu było po prostu niemożliwe – dzień wcześniej odbywał się tam mecz, a i pewnie sam właściciel nie wyraziłby na to zgody.
Nocleg i higiena
Organizatorzy zapewnili nocleg na terenie konwentu. Na potrzebę regeneracji sił oddano jedną zbiorczą, długą salę. Był tam prąd i ładny widok na okolicę (przeszklone ściany). Zabrakło niestety ogrzewania, co niektórym naprawdę przeszkadzało. Na sali zastaliśmy porządek, po konwencie niestety został bałagan, wiadomo – konwentowicz nie musi sprzątać… Kolejnym minusem był fakt, że żeby się tam dostać, należało przejść ok. 250 metrów na otwartym (to nadal był obszar konwentu, ale wiatr i temperatura była taka jak na dworze) terenie. Nie brzmi najgorzej? Inna sprawa, kiedy trzeba ten odcinek przejść po skorzystaniu z prysznica w środku nocy.
Sprawa z natryskiem nie była taka zła. Jak łatwo można się spodziewać na takim obiekcie dostępne były jedynie prysznice sportowe - bez zasłonek czy kabin. Miohi wspomniało o tym wcześniej, więc bardziej wstydliwi uczestnicy mogli zabrać ze sobą strój kąpielowy.
Wystawcy, prelekcje, atrakcje
Szybko kwitując mógłbym napisać, że wszystkie te elementy można było na konwencie znaleźć. Były w porządku i nie ma się co za dużo czepiać. Ale jednak wypada je trochę opisać. Tak jak wspomniałem w drugim akapicie, wystawców było naprawdę sporo (więcej niż na którymkolwiek Love wcześniej). Byli umiejscowieni w centralnej części ostatniego piętra. Organizatorzy wygospodarowali dla nich trochę za mało miejsca, niekiedy problemem stawało się przeciskanie między ludźmi. Takie rozlokowanie było jednak jedynym sensownym – inne pomysły podane podczas konwentu, z rozlokowaniem na półpiętrach, szkodziłyby przesuniętym sprzedawcom. Do wyboru było sporo różnorakiego dobra, również spoza mangowego stylu (tutaj głównie koszulki). Sam zakupiłem jedynie dwa wianki – nie dla siebie oczywiście…
Konwent posiadał sporo prelekcji, praktycznie od początku do końca w każdym pomieszczeniu coś się działo. Było dziewięć sal (plus scena i miejsca z grami). Jako fantasta nie widziałem zbyt wielu punktów dla mnie, ale te, które odwiedziłem, trzymały poziom. Moi znajomi również nie mieli żadnych zastrzeżeń co do tego tematu. Prawie każda sala (nie byłem we wszystkich, więc nie piszę „na pewno”) posiadała projektor, ekran i inne wygody uważane za potrzebne do przeprowadzenia wzorowej prelekcji.
Przez cały czas trwania imprezy można było rozerwać się przy konsolach, Ultra Starze (sam spędziłem tam kilka godzin), DDRach, OSU! i kilku innych multimedialnych rozrywkach. W planie znalazły się także kursy tańca czy nocne zabawy (w sensie impreza, miałem na myśli imprezę). Zabrakło niestety gamesroomu z planszówkami. Byłaby to dobra alternatywa dla tych, którzy nie mogli znaleźć czegoś dla siebie na prelekcjach. Poza terenem konwentu czekała jeszcze jedna atrakcja – Dream Jump. Jest to nic innego jak skok z dachu stadionu. Za takie przeżycie chętny musiał zapłacić 70 zł.
Cosplay, występy
Szczerze powiedziawszy (napisawszy) przybyłem na Love z większymi oczekiwaniami co do strojów. Nie mówię, że były złe, ale spodziewałem się po prostu czegoś innego – może to przez te walentynki. Natomiast co do konkursu cosplay... W moim odczuciu przebiegał sprawnie. Rozpoczął się jedynie z ponad dwudziestominutowym poślizgiem. Prowadzący spisał się w swojej roli. Ostatecznie nagrodę wygrała scenka z anime "One Punch Man". Najlepszym strojem według oceniających była postać z anime "Owari no Seraph" stworzona przez Shappi (tutaj chciałbym podziękować Aleksandrze za wytknięcie pomyłki). Wszystkie występy można oczywiście obejrzeć na naszym kanale YouTube.
Gwiazdą konwentu był HITT – j-rockowy wokalista i kompozytor. Fani usłyszeć mogli utwory z nowej, niewydanej jeszcze nowej płyty „Free Spirit”. Myślę, że słuchający tego gatunku mogli być zadowoleni.
Podsumowanie
Jako zdeklarowany fantasta miałem już przed wejściem swoją opinię o konwencie. Mimo to bawiłem się naprawdę dobrze. Nie było czegoś co zniszczyłoby konwent. Najsłabszym punktem były chyba nocne spacery z mokrą głową na trasie łazienka-sleeproom. Wydaję mi się, że obiekt był za duży ew. uczestników za mało. Wyłączając ciasne tereny przy sprzedawcach było naprawdę luźno. Konwent w takim miejscu powinien mieć większą frekwencję. Pewnie jedynym powodem obecności „tylko” 1800 ludzi było ogłoszenie konwentu jakieś dwa tygodnie przed terminem. Zakończę zdaniem, że jak na konwent Miohi impreza wyszła średnia. Nie zauważyłem czegoś wielkiego skłaniającego do czepiania się, ale do idealnych konwentów też nie można było go zaliczyć. Warto się jednak zastanowić czy Love ciągle będzie konwentem, czy zmierza raczej ku formie jaką przedstawia na przykład Magnificon EXPO.
Plusy
- Łatwy dojazd na teren konwentu;
- Pomieszczenia przestronne i ładne;
- Organizacja, helperzy, ochrona i medycy odwalili dobrą robotę;
- Czytelny informator.
Minusy
- Nie było konwentowych smyczek (lubię je kolekcjonować, stąd ten wpis);
- Ścieżka zdrowia z pryszniców do sali noclegowej;
- Mała reklama przed konwentem, na pewno wpłynęło to na frekwencję.
Szczerze, nie wiem co więcej napisać. Konwent po prostu był dla mnie jednym z wielu. Jedyne czym się wyróżniał to miejscem jego zorganizowania. Średni średniak dla mnie.
Ocena ogólna: 7/10
Lokalizacja: 8/10
Organizacja: 8/10
Ocena uczestników:6,5/10