Wstępniak

Nazywam się Ania, niektórzy znają mnie jako Ven. Na konwenty jeżdżę dopiero od kilku lat. Tegoroczny NiuCon był drugą edycją, na której się pojawiłam. Pełniłam na nim aż trzy role – gżdacza, prelegenta, a także cosplayera. To sprawiło, że byłam naprawdę zajętym człowiekiem i często nie wiedziałam od czego mam zacząć.

Przybycie na konwent i sprawy organizacyjne

5:30. Zadzwonił budzik. Nie było mi do śmiechu. Po krótkiej toalecie, zabrałam wszystkie swoje pakunki i udałam się na pociąg. Miałam ze sobą bardzo dużo rzeczy, ponieważ zabrałam ze sobą dwa stroje. Jak się później okazało, strój asasyna był mi całkowicie zbędny, ponieważ było tak gorąco, że pociłam się pięć razy szybciej niż normalnie. Na teren konwentu przybyłam przed godziną 9. Już wtedy ustawiła się ogromna kolejka przed bramą szkoły. Parę osób wyciągnęło materac dmuchany i na nim spało. Zdezorientowana przez chwilę czekałam w kolejce. Wreszcie zapytałam kogoś z Patrolu czy jako gżdacz mogę zostać wpuszczona. Panowie pokrzyczeli coś do siebie i zaprosili mnie do środka. Wiele osób posłało mi pełne nienawiści spojrzenia. Mnie oraz kilku innych gżdaczy pokierowano na samą górę. Zauważyłam, że sala gimnastyczna, która była przeznaczona na ogromny sleeproom, już dawno jest zabezpieczona workami. Na drzwiach sal na górze wisiały kartki z oznaczeniami kogo możemy tutaj spotkać. Po kwadransie mogliśmy się zaakredytować. Podano mi lichy kartonik z bardzo brzydką grafiką. Nie wiem kto dopuścił coś takiego na identyfikatory, ale brązowy plemnik (tak to wszyscy nazwaliśmy) nie był raczej na miejscu. Podobnie, jak w tamtym roku, zabrakło smyczy na identyfikatory. Na miejscu okazało się również, że nie otrzymamy koszulek. W tamtym roku koszulki były, ale miały być one do zwrotu (!!!). Niestety, dużo osób ich nie oddało. Powiem szczerze – wcale się nie dziwię, że wiele osób zabrało je do domu. Na każdym konwencie, na którym byłam, obsługa konwentu otrzymywała nie tylko zwrot pieniędzy, ale też i koszulkę, w której mieli odbyć swoje dyżury. To jest bardzo miła pamiątka po konwencie. Koszulki gżdaczowskie czy helperskie służą mi później jako koszula nocna. Aby odróżnić obsługę od innych konwentowiczów, otrzymaliśmy chusty, które oczywiście były do zwrotu. W naszym przypadku były to chusty pomarańczowe. Było ich piętnaście, nas zaś było około trzydziestki. Mogliśmy je więc nosić tylko podczas swoich dyżurów i zaraz oddawać innym. To rodziło sporo problemów, ponieważ wiele razy ktoś potrzebował naszej lub helperskiej pomocy, ale bez jakiegokolwiek wyróżnienia, nie wiedział jak nas znaleźć. Sam grafik gżdaczowski powstawał dopiero na konwencie.

...gdzie ja właściwie prowadzę tę prelekcję?

Wraz z identyfikatorami otrzymaliśmy również książeczkę z alfabetycznym spisem atrakcji oraz wielką kartką z godzinową rozpiską. Ani jedno ani drugie nie spełniało swojej roli. Zgłaszanie atrakcji na NiuCon trwało bardzo długo. Nie wiem dlaczego rozpiska godzinowa była robiona na ostatni dzwonek, co sprawiło, że w książeczce nie było podane o której jaka prelekcja się zaczyna. O wiele przyjemniej i lepiej korzysta się z książeczki, w której atrakcje są poukładane według dni oraz godzin. Bardzo łatwo jest wtedy się zorientować na co właściwie chcielibyśmy pójść. Rozpiska godzinowa była stworzona w myśl zasady „wszystko musi być na jednej kartce”. Nawet jako krótkowidz miałam wielkie problemy z odczytaniem planu.

Swoją pierwszą prelekcję miałam o godzinie 14. O tej porze nie spodziewałam się tłumów, ponieważ większość osób stało w gigantycznej kolejce, która kończyła się przy skrzyżowaniu dróg. Wybrałam się na poszukiwanie sali. Klucząc po szkole, wreszcie dotarłam tam, gdzie powinnam. Zdziwiłam się, że na drzwiach sal nie było mini rozpiski atrakcji, które mają się w nich odbyć. Jestem do tego przyzwyczajona. W dodatku przesunięcie sali Larp 1 z Mangową 2 wprowadzało wielki zamęt... W sali czekał na mnie nieco przedpotopowy komputer. Na szczęście udało mi się odtworzyć swoją prezentację oraz filmy. Nie mogłam więc narzekać na brak odpowiedniego oprogramowania oraz kodeków audio i video. Brawo Techniczni! Należy dodać, że w każdej sali znajdował się sprzęt – komputer, głośniki oraz rzutnik. Moim zdaniem było to racjonalne posunięcie, które pozwoliło na uniknięcie sytuacji, w których biega się za kimś z obsługi, aby przyniósł ci odpowiedni sprzęt. W każdej sali wywieszona była również instrukcja obsługi sprzętu. Jednak przy całej organizacji, zapomniano chyba o najważniejszym – dla prelegentów nie było udostępnionej wody. Przy tak wielkiej temperaturze oraz duchocie, która panowała w sali, woda była zbawieniem. Niestety, nikt o tym nie pomyślał. Przy tym punkcie również zastanawiam się, dlaczego na większości konwentów mangowych nie ma tych dziesięciominutowych przerw między prelekcjami. Może w ciągu dziesięciu minut nie udałoby się całkowicie wywietrzyć sali, ale byłoby o wiele przyjemniej, gdyby na chwilę wszyscy opuścili pomieszczenie.

Dyżury, dyżury

Po swojej prelekcji miałam kilka chwil, aby udać się po picie. Było naprawdę gorąco, a ja wypijałam soki oraz wodę hektolitrami. Po drodze poratowałam kilka osób, które nie czuły się zbyt dobrze czekając w kolejce. Niestety, nadal akredytacja postępowała zbyt wolno, aby rozładować kolejkę w bardzo szybkim tempie. Być może większa ilość stoisk oraz odpowiednie przeszkolenie osób prowadzących akredytację by coś w tym pomogło. Wreszcie dostałam pomarańczową chustę oraz z dwoma chłopakami zaczęliśmy swój „dyżur gżdaczowski”. Polegał on na sprawdzaniu sal prelekcyjnych, czy wszystkie dane atrakcje się odbywają oraz czy nikt nie potrzebuje naszej pomocy. Znowu muszę ponarzekać... Nigdy nie rozumiałam, dlaczego inni nie chcą przyjąć dobrych pomysłów innych. Myślę tutaj o systemie, który został zaprezentowany na tegorocznym Pyrkonie. W każdej sali prelekcyjnej był obecny gżdacz. Miał on kartki informującymi ile jeszcze czasu zostało do zakończenia danej atrakcji. Była to cenna informacja dla prelegenta. Gżdacz – opiekun również decydował ile osób może wejść do danej sali, przez co nie były one całkowicie przepełnione. Na NiuConie było nas za mało, aby „obstawić” wszystkie atrakcje, stąd patrolowanie sal. Niektóre pomieszczenia były tak przepełnione, że wielką trudność sprawiało nawet otworzenie okna, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. W tym samym czasie otworzono wreszcie drugą szkołę, która była przeznaczona na sleeproomy. W niej również znajdowała się konsolówka oraz inne sale, których niestety nie odwiedziłam z braku czasu.

Afera podłogowa

Kiedy skończyliśmy dyżur i oddaliśmy chusty, dowiedzieliśmy się od Szakala, że musimy się przenieść. Razem z chłopakami bardzo się zdziwiliśmy, ponieważ w drugiej szkole było wiele miejsc do spania, chociażby na korytarzach. Okazało się, że dyrekcja szkoły nie wyraża na to zgody. Nie wiem kto popełnił wtedy błąd – czy organizatorzy konwentu oraz dyrekcja szkoły doskonale się zrozumieli, kiedy razem podpisywali umowę najmu? Być może ktoś nie zapytał o tę nieszczęsną podłogę... Cała obsługa (helperzy, gżdacze oraz patrol) przeniosła się do nowych sal. Okazało się, że było to to samo miejsce, w którym byliśmy na samym początku, czyli w klasie nad salą gimnastyczną. Przenieśliśmy swoje rzeczy, ale niezadowolenie pozostało. Około godziny 20, jako gżdacze, mieliśmy kolejne spotkanie organizacyjne, ponieważ musieliśmy ustalić kolejne godziny dyżurów. Po zebraniu bardzo ucieszyłam się, bo mogłam udać się do mieszkania mojego przyjaciela, aby wziąć prysznic. Nie zaglądałam do pryszniców konwentowych, ale wiem z relacji wielu osób, nie działo się tam nic dobrego.

Permutu i Wrocław nocą

Odświeżona i zadowolona, wróciłam na teren konwentu. Spotkałam swoją koleżankę i razem z nią zwiedziłam wszystkie stoiska. Przechodząc obok sali z planszówkami, zainteresowałam się grą Permutu. Nigdy wcześniej o takiej nie słyszałam. Przyjrzałam się grającym. Polegała ona na ułożeniu jednakowych symboli w jednej kolumnie. Każdy z wierszy miał inny kolor. Niestety, sama nie zagrałam, ponieważ koleżanka wyciągnęła mnie na przechadzkę po Wrocławiu nocą. Jako że był to piątek wieczorem, na rynku odbywały się różne rzeczy. Na szczęście nic się nam nie stało, ponieważ nie różniłyśmy się wyglądem od innych osób(nie miałyśmy na sobie kocich uszek ;)). Po powrocie, poszłyśmy spać. W moim sleeproomie było tak duszno, że budziłam się co pół godziny.

Inglot

W sobotę rano prowadziłam wolną pogadankę o graniu w Internecie, a następnie zostałam wysłana na prelekcję pana Jacka Inglota na temat fantastyki socjologicznej. Niestety, nie było zbyt dużo słuchających. Być może z powodu, który zauważył sam prowadzący – „Teraz na planach ważniejszy jest temat panelu, a nie to, kto go prowadzi”. Imię i nazwisko gościa na planie pojawiało się tylko wtedy, jeśli było to spotkanie autorskie. Niestety, inne prelekcje nie były oznaczone. Szkoda. Dzięki prelekcji pana Inglota zrozumiałam, dlaczego tak bardzo źle czyta mi się polskich klasyków czyli Lema oraz Zajdla. Wyjaśnił jak wielki wpływ na dzisiejszy kształt literatury fantastycznej ma nasza historia, a także jak powstają niektóre powieści na zamówienie.

Czas na cosplay... czyli prawdziwa apokalipsa

Po prelekcji Inglota miałam tylko godzinę na przygotowanie się do próby cosplayowej, na której również miała odbyć się runda jury. Pobiegłam do łazienki i zaczęłam się przygotowywać. Było tak gorąco, że wątpiłam, aby makijaż który sobie zrobiłam, przetrwał chociażby przez chwilkę. Poprawiłam fryzurę. Z wielkim bólem nałożyłam buty, które nie dość, że były obszyte futerkiem nie tylko na zewnątrz, ale również wewnątrz. Na taką pogodę te buty się nie nadawały. Zabrałam wachlarz i ruszyłam do auli. Kiedy dotarłam na samą górę (już samo wchodzenie po schodach sprawiło, że prawie się ugotowałam w stroju), w auli trwały ostatnie próby Fandom May Cry. Okazało się, że występuję na scenie jako druga. Próba zespołów wreszcie zakończyła się, rozpoczęła się runda jury. Pożartowałam trochę z komisją i udałam się do studia fotograficznego. Bardzo nie lubię pozować. Fotografowi udało się jednak zrobić mi kilka fantastycznych ujęć z wachlarzem, za które podziękowałam. Wróciłam na aulę. Wreszcie zaczęły się próby cosplayu, a równocześnie trwała runda jury. Po dwóch minutach wariowania z wachlarzem na scenie, nie czułam się zbyt dobrze. Postanowiłam więc wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem. Już o 17 przed aulą utworzyła się gigantyczna kolejka. Po drodze na dwór spotkałam swoje koleżanki. Zaproponowały mi pomoc w makijażu, ponieważ wcześniejszego już nie miałam. Było po prostu za gorąco, a ja świeciłam się jakbym była posypana brokatem. Nie tylko ja miałam takie problemy, ale większość cosplayerów.

Odetchnęłam świeżym powietrzem, zgarnęłam koleżanki od makijażu i powróciłyśmy do auli. Nadal trwały na niej próby. W pewnym momencie zapytałam inne cosplayerki, czy czują to samo co ja – czy coś się spaliło? Nikt jednak nie potrafił udzielić mi odpowiedzi co się dzieje. Parę minut po 18 wszyscy przebierańcy ruszyli na korytarz za aulą. Usiedliśmy na schodach, a moja koleżanka ruszyła do pracy z makijażem. Kiedy już skończyła i poszła na widownię, usłyszeliśmy dziwny dźwięk... Korki. Zaczęła się bieganina technicznych, którzy próbowali ratować sytuację. Światło raz było, raz go nie było. Po kolorowych światłach pozostało tylko wspomnienie. Z całego stresu oraz duchoty, które panowały na korytarzu, wiele dziewczyn zaczęło mdleć. Teraz już nie tylko techniczni krzątali się zdenerwowani, ale również medyk. Mnie udało się jakoś przeżyć dzięki wodzie oraz wachlarzowi. Nie wiem jak długo musieliśmy tak czekać, ale stanowczo za długo, aby można było wytrzymać przy zdrowych zmysłach. Cała się kleiłam, a opaska zaczęła mi zjeżdżać jeszcze bardziej niż zwykle. Dopiero po jakimś czasie przyniesiono nam wentylator. Tylko chwilę się nim pocieszyliśmy, bo dwie cosplayerki postanowiły stanąć naprzeciwko niego i zimne powietrze nie leciało na innych. Rozumiem, że było strasznie duszno, ale egoizm zawsze pozostanie egoizmem. Wreszcie konkurs się zaczął... Wyszłam na scenę i zatańczyłam pomimo wielkiego bólu głowy. Marzyłam tylko o tym, aby wreszcie muzyka się skończyła. Po występie od razu zbiegłam ze schodów i wyszłam na dwór. Gdybym w tej duchocie pozostała jeszcze dłużej, pewnie zemdlałabym jak dziesiątka innych dziewczyn.

Po apokalipsie

Przez długi czas czułam się niedobrze. Ściągnęłam soczewki oraz buty. Od razu zjadłam grzanki oraz wypiłam kolejną dużą ilość wody, ale to nie pomogło. Przyszłam na wyniki nieco skołowana. Bardzo cieszyłam się, że nagrodę główną wygrała Cielu za swojego dark elfa z Lineage 2. Jej strój robił wielką furorę na konwencie. Dyplomy jednak wprawiły mnie w niemałe osłupienie – kserowane na czarno-biało na zwykłej kartce papieru. W dodatku wyróżnienia nie otrzymały żadnych nagród oprócz wyżej wspomnianej kartki. Auć! Po wynikach, udałam się do sleeproomu, aby chociaż przez chwilę się przespać. Niestety, o 1:30 miałam swój dyżur...

Nie był to zbyt fascynujący dyżur. Razem z dziewczynami snułyśmy się po korytarzach sprawdzając czy w salach odbywają się zapowiedziane atrakcje. Trafiłyśmy nawet przez chwilę na speeddating. Jak widać, niektórzy mieli jeszcze dość siły na romanse. Byłyśmy też w auli, gdzie trwały przygotowania do turnieju Laser Tag. Spotkałyśmy się jednak z niemiłą sytuacją w sali Fantasy 1, gdzie ktoś urwał klamkę. Kilkakrotnie uczestnicy zatrzasnęli się w klasie, aż wreszcie ktoś naprawił klamkę uniwersalną taśmą.

Niedziela

Pomimo tego, że według tabelki atrakcji, panele miały trwać do około 16, to wiele z nich się nie odbyło. Cały sprzęt z sal został przeniesiony do OrgRoomu około 12. Uczestnicy musieli opuścić szkołę noclegową do godziny 12, a następnie zaczęło się wielkie sprzątanie. Ku mojemu zdziwieniu, przebiegało ono bardzo szybko i sprawnie. Sama pomagałam technicznemu w noszeniu sprzętu, a także przez chwilkę helperom w układaniu krzeseł w jednej z sal. Nadal jednak nie czułam się dobrze po wczorajszych przygodach cosplayowych, dlatego około godziny 15 opuściłam teren konwentu. Byłam wykończona.

Ogólne wrażenia

NiuCon pod wieloma względami mnie zawiódł, ale widziałam jak wiele organizatorzy próbują zrobić, aby go ratować, dlatego nie mam do nich jakiegokolwiek żalu. Zapewne była to dla nich wielka lekcja, nad czym muszą jeszcze popracować oraz co zrobić w przyszłości. Pomimo tego, że mnie nie zaatakowano, słyszałam wiele o różnych incydentach. Myślę, że problemem była sama lokacja konwentu. Raczej nie powinno się go organizować w tej dzielnicy Wrocławia... W końcu nie bez powodu mieszkańcy nazywają te okolice „Trójkątem Bermudzkim”. Kolejna sprawa to helperzy i gżdacze. To dobrze, że wprowadzono obie funkcje, ale myślałam, że po Pyrkonie organizatorzy czegoś się nauczą. Oczywiście, organizacja gżdaczowska była o niebo lepsza niż w tamtym roku, ale nadal nie działało to zawsze tak, jak uważam, że powinno. Nie powiem czy był to dobry lub zły konwent. Był inny niż wszystkie, na których byłam.

Tagged Under