Konwent Tsuru Japan Festival 3 był dla mnie personalnie oraz dla całej redakcji Konwentów Południowych, niezwykle ważnym wydarzeniem. To właśnie na nim, miało się odbyć największe nasze spotkanie, które zaowocowało zacieśnieniem więzów, wzajemnym poznaniem się (przybyły osoby z Malborka (!) i Szkocji (!!!)) oraz zdjęciem, które możecie zobaczyć na samym dole tej relacji. Przejdźmy jednak do tego, co Was, Czytelników, powinno zainteresować najbardziej.
Na początek garść informacji
Tsuru (będę często używać tej skrótowej nazwy) odbył się 14 – 15 listopada bieżącego roku (tj. kilka dni temu). Konwent odwiedziło 1600 ludzi z całego kraju. Mimo utrudnionego dojazdu, liczba uczestników jest nie tylko czterocyfrowa, ale i niezwykle wysoka jak na trzecią edycję. Szykuje nam się kolejny gigant zdolny „walczyć” z największymi? Warta uwagi jest także ilość gości, bo tych było aż 27! Pełną ich listę znajdziecie w odpowiednim akapicie. Jako ciekawostkę dodam, że nas było 17 osób. Stąd mnogość materiałów, którymi zalewamy nasz Fanpage, stronę i kanał na Youtube.
Dojazd, akredytacja, koleeeeejka…
Tym razem miałem przyjemność jechać samochodem. Z pewnością ułatwiło mi to dostanie się do Rybnika, do którego praktycznie jedyny sensowny dojazd z dalszych aglomeracji wiedzie przez Katowice. Stamtąd należy wsiąść do małego busika, wypchanego po brzegi konwentowiczami lub do pociągu, który odjeżdżał o ściśle określonych godzinach. Jak wspomniałem wyżej, mimo tych trudności, Tsuru pękało w szwach. Dowodem może być ponad dwudziestometrowa kolejka biegnąca wzdłuż szkoły, aż za jej bramę. Uczestników podzielono na tych, którzy wcześniej opłacili bilet przelewem oraz na płacących na miejscu. Utworzono też dwie osobne kolejki a ochrona dbała o przejście między nimi, tak, żeby do szkoły nadal dało się wejść omijając tłum. Wężyk przesuwał się równie szybko co jego wciąż rosnący ogon, toteż, jeżeli ktoś nie obserwował postępów na bieżąco, mógł odnieść mylne wrażenie, że kolejka nie maleje. Jedynym drobnym zgrzytem w tej kwestii było stanowisko akredytujące media i twórców atrakcji, gdyż przepływ informacji miał drobny zator i nikt nie wiedział, kiedy i jak można się zgłosić po odbiór swojej wejściówki.
Pakiet akredytacyjny zawierał informator w formacie A5, kartkę A3 z tabelą atrakcji (wiejącą pustką) i mapką, pakiet zniżek do Telepizzy i KFC oraz długopis i miniaturową przypinkę od firmy Vifon. Oczywiście obecna była także opaska na rękę i identyfikator na… no właśnie. Część osób dostawała smycze, część wstążeczki. Obserwując proces, nie wykryłem żadnej prawidłowości w tym, kogo i czym obdarzano. Wyglądało to na działanie losowe. Co mnie zdziwiło jeszcze bardziej, to fakt sprzedawania smyczy w niedzielę, na stoisku konwentowym. Lekki PR-owy strzał w stopę…
Stoisk mnogość, różnorodności brak
Wystawcy zjechali się licznie i zajęli sporą powierzchnię łączną na wszystkich trzech piętrach. Gdzie się nie obróciłem, tam atakowały mnie postacie z bajek, mang i animacji nadrukowanych na przypinki, koszulki, kubki, poduszki, majtki itd. Mogliśmy też zaopatrzyć się w książkę lub mangę, albo zjeść japońskie słodycze po horrendalnie wysokich cenach. Gdybyśmy zgłodnieli, moglibyśmy zajrzeć do „Maido Cafe”, do którego prowadziła nas masa kartek ze strzałkami, rozlokowanych w całej szkole. Problem był taki, że wspomnianych pokojówek nie zastałem, a zaglądałem do sali kilkakrotnie. Jedynie trzy dzielne kucharki uwijały się, żeby nakarmić wcale niemałe grono wygłodniałych ludzi. Wydaje mi się, że na samym terenie szkoły mignął mi kilka razy strój pokojówki, jednak wcale nie oznaczało to obsługi bufetu. Taki trochę pic na wodę. Wracając jeszcze na chwilę do stoisk, nie widziałem NIC ciekawego. Wiem, że po tej ilości konwentów, które w swojej karierze odwiedziłem, trudno mnie zadowolić, jednak wszystko tu było dokładnie takie samo. Kilka stoisk oferowało niemal ten sam towar (wspomniane gadżety z postaciami). Jedynie małe i usytuowane w niezbyt oczywistych miejscach ławki z towarami „handmade” przedstawiały coś, co mnie zainteresowało.
Salki dziwne i dziwniejsze oraz totalny misz-masz atrakcji
Gospodarka dostępnym miejscem okazała się być nieprzeniknioną tajemnicą. Na duży plus poczytuję sobie mnogość sleeproomów. Na nie przeznaczono właściwie całe prawe skrzydło szkoły. Z sal standardowych, swoje miejsce znalazły: Osu! Room, Foto Studio (a nawet dwa), Konsolówka, GlowUs (odpowiednik UltraStar) i Games Room. Ten ostatni to właściwie dwie sale. Jedna z karciankami, druga natomiast z planszówkami. Jedyny sensowny powód dla takiego podziału, znajduję w braku odpowiednio dużej przestrzeni dla wszystkich. Dlatego też powiedzmy, że plus. To, co mnie zdziwiło, to sale… niepospolite. Niestety, według mnie, część z nich była zwyczajnie nietrafionym pomysłem i przestrzeń można było wykorzystać o wiele sensowniej. Bo na co komu Touhou Room? Szczególnie, że to była po prostu kolejna sala z komputeremi/konsolami, gdzie ludzie grali w co popadnie. Dla wyjaśnienia, Touhou to taki odpowiednik... Space Invaders. Lecimy sobie małą, słodką czarodziejką i niszczymy miliardy wrogów. Szybka, dynamiczna i wymagająca sporej zręczności. Kolejną „głupią” salą by Sound Voltex. Program tego przybytku wyglądał następująco: 10:00 w sobotę – 4:00 w niedzielę – wolne granie, 4:00 – 8:00 – przerwa, 8:00 – 14:00 – wolne granie… A tłumów tam nie widziałem… Fajnym pomysłem okazała się sala dubbingowa, gdzie mogliśmy pobawić się w „profesjonalnych” podkładaczy głosów i posłuchać później jak kiepsko nam poszło. Atrakcja cieszyła się całkiem sporą popularnością.
Teraz atrakcje. Jeden, duży minus za chaos. Odniosłem wrażenie, że w części przypadków, ktoś wrzucił wszystkie atrakcje do jednego wora i kliknął przycisk „losuj”. Na przykład LARP-y rozrzucone po trzech różnych salach, albo sala „Gajdzin”, w której było wszystko. E-Sport, wiedzówka ze Star Wars, Prelekcja o Grze o Tron czy LARP. Porządek utrzymał się w Warsztatowej, Panelowej i Festiwalowej.
Dużo gości i można pomacać!
Oczywiście z tym macaniem, to w granicach rozsądku. Chodziło tu ni mniej ni więcej o możliwość zobaczenia swojego idola czy po prostu człowieka, którego widzieliśmy „gdzieś na jutubach”, czy w innym miejscu. Poniżej znajdziecie pełną listę wraz z krótkimi biografiami. Teraz możecie żałować, że Was nie było, lub przypomnieć sobie, jak dobrze zrobiliście przyjeżdżając. Specjalnie dla osób z listy przygotowano całą salę konferencyjną, gdzie goście mogli opowiedzieć Wam o swojej pracy, czy przeprowadzić prelekcje.
Cosplay konkursowo
Przed konkursem cosplay wyruszyłem do głównej sali ze sceną, przygotować sobie dobre miejsce w „sektorze” wydzielonym dla mediów. Natrafiłem na koncert zespołu Cyanic. Zwykle jestem sceptyczny wobec grup muzycznych występujących na konwentach, jednak trzy panie i jeden pan, skutecznie przekonali mnie o tym, że potrafią śpiewać!W repertuarze mieli dużo hitów japońskich. Jako, że nie jestem znawcą w tej materii, powiem tylko, że na pewno słyszałem opening lub ending z Shingeki no Kyojin oraz opening z Elfen Lied. Serdecznie polecam następnym razem jak zobaczycie ich w spisie atrakcji!
Występów w konkursie było 18. Z początku miały być 24, jednak część ludzi się „wykruszyła”. Poziom był bardzo zróżnicowany. Od występów niezrozumiałych, mało śmiesznych i niewartych zapamiętania, po epickie scenki rozwalania toporów o scenę (pozdrawiam!). Najlepiej obejrzeć nagrania wszystkich występów wraz z wynikami, które opowiedzą Wam historię tego wydarzenia znacznie lepiej niż ja. Znajdziecie je TUTAJ! Od siebie mogę co najwyżej dodać, że nie zgadzam się z wyborem scenki z Shingeki no Kyojin, ale co ja tam wiem o cosplayu :-).
Podsumowanie i Vixa
Osobiście jestem zadowolony z konwentu. Szczególnie, że mogłem spotkać wspaniałych ludzi z redakcji i wreszcie zobaczyć, jak udało nam się rozrosnąć przez te dwa lata od powstania Konwentów Południowych. Jednak nie oceniam tego spotkania, a Tsuru Japan Festival 3 w Rybniku. Mimo wytykania tutaj błędów organizacyjnych, bystrzejsze oko dostrzeże, że to są sprawy miałkie i nie wpływające zasadniczo na odbiór całej imprezy. No… może poza tymi atrakcjami, ale to jest do poprawy w przyszłym roku. Tsuru kolejny rok z rzędu udowodniło, że swój sukces nie zawdzięcza przypadkowi, a naprawdę dobrej organizacji, wspaniałym gościom i kwintesencji klimatu konwentu mangowego. Mieliśmy tu „Free Hugsy” czy ogólną otwartość ludzi, której na ulicy nie uświadczycie. Czy przyjedziemy za rok? Oczywiście! I zaciągniemy ze sobą jak najwięcej ludzi, bo naprawdę warto spędzić te dwa, a w przyszłym roku może i trzy, dni i świetnie się bawić.
PS. Vixa była super. Przyznaję, że sam się na niej nie bawiłem, a jedynie obserwowałem z boku, ale ludzie tańczyli do późnej nocy/wczesnego ranka. Z tego co widziałem na innych wydarzeniach, ta atrakcja, w przeciwieństwie do tego czego świadkiem byłem na TJF3, zdycha po maksymalnie 2 godzinach, gdzie ludzie już tylko niemrawo podrygują i można ich bez problemu policzyć bez używania palców.
Ocena ogólna: 8,5/10
Lokalizacja: 8,5/10
Organizacja: 8/10
Ocena uczestników:8,5/10