W weekend 16-17 listopada jedna z płockich szkół zaroiła się od egzorcystów, inkwizycji (muszę – któż by się jej spodziewał?) i łowców potworów. A mieli z czym walczyć, bo i monstra się przewijały – chociaż, jak to w szkole bywa, głównie w klasach.
Tak w dużym skrócie można opisać tegoroczną, 15. już edycję Elgaconu – Płockich Dni Fantastyki i jej motyw przewodni. Konwent ma stałe miejsce w moim kalendarzu od co najmniej 10 lat, więc mogę patrzeć, jak się rozwija i zmienia. Czy na lepsze? Zaspoiluję – tak.
Nic nowego, czyli pierwsze wrażenia
Do budynku Szkoły Podstawowej nr 22 weszłam przed dziesiątą, tj. godzinę po otwarciu drzwi. Szatnie były mało zapełnione, a kolejka po wejściówki – kilkuosobowa. I o ile później wieszaki w większości zajęto, o tyle dużej kolejki po identyfikator nie widziałam ani razu. Rzeczywiście, nie jest to konwent szczególnie popularny (w tym roku było 509 uczestników), ale brak dłuższego zastoju jest zasługą przede wszystkim sprawnej akredytacji. Chwilka zastoju miała miejsce przez drobne kłopoty ze znalezieniem właściwiej listy i brak pseudonimów na identyfikatorach, jednak szybko znaleziono (pewnie dla niezainteresowanych był to czas niezauważalny) i kartkę, i nasze nazwiska. W tym zakresie organizatorzy chyba jeszcze nigdy nie zawiedli. I zawsze sprawdzają, czy niepełnoletni uczestnicy mają zgody od rodziców!
Od zeszłego roku jest też bonus-niespodzianka dla prelegentów, którzy poprowadzą co najmniej trzy punktu programu: konwentowy gadżet, ale lepszy niż długopis i praktyczniejszy niż statuetka za największą liczbę programów lub wygrany konkurs cosplay. Chociaż statuetka ma swój urok, szkoda tylko, że jest przezroczysta i jej nie widać :D.
Weszłyśmy wprost na Forum, to znaczy tę dużą połać podłogi otoczoną ścianami, za którymi kryły się klasy. I już wiedziałam, że w zasadzie to nihil novi sub sufit. Na środku stoliki z krzesłami do grania w planszówki i inne gry niekomputerowe. Na prawo – stoiska, na lewo – stoiska, z tyłu – stoiska, z przodu – wypożyczalnia gier, a za nią sala z Blokiem Głównym. Co oznacza, że za ścianą po prawej – WC, sala rysunkowa, Ultrastar, łazienka; po lewej – Sala pokazowa, Sleep Room, Bitwy LARPowe i turnieje, do których szło się przez odrębny korytarz (niech rzuci pianką, kto od razu znalazł to wejście!). Piętro wyżej sale prelekcyjne, sala Konsolowa VR, Konkursowa, Dark Room i kolejne toalety. No doprawdy, jak za czasów prawie dawnych, bo w dawnych Elgacon był w innej części miasta!
Przejście na Forum od razu po minięciu akredytacji ma pewien minus. Widzisz te stoiska i wiesz, że chcesz z nich wszystko. Tyle dobrze (?), że tego wszystkiego nie jest wiele, a w tym roku chyba nawet mniej. Głównie typowe konwentowe rzeczy lub rękodzieło. Były też wystawione figurki do gier bitewnych, ale nie wiem, czy na sprzedaż, czy raczej do zainspirowania się. I jedzenie: dwa stoiska, z których jedno – z sushi – rozłożyło się dopiero po siedemnastej w sobotę i dość szybko zwinęło w niedzielę. Dzielnie trwał tylko sprzedawca własnoręcznie robionego tatarskiego jedzenia. Służył nie tylko ciepłym (!) posiłkiem w wersjach mięsnej i wege, lecz także teoretycznymi opowieściami o kuchni tatarskiej. Niemniej, jeśli ktoś nie chciał zamawiać pizzy albo iść do pobliskich galerii handlowych lub sklepów, a było przed siedemnastą – był skazany na tłuste wyroby tatarskie. Ewentualnie mógł wziąć udział w loterii przy jednym ze stoisk i wygrać nagrodę pocieszenia – cukierki. Z czego chciałam skorzystać i jak na złość wylosowałam naszyjnik!
Na wyróżnienie zasługuje stoisko, które przypomina, że poza Płockim Klubem Fantastyki Elgalh’ai organizatorem konwentu jest też Płocka Grupa Rekonstrukcyjna (nie wiem, czy ma ze stoiskiem związek inny niż tematyka) – kramik z wyrobami ceramicznymi lepionymi ręcznie także na miejscu, na kole garncarskim. I również przy nim sprzedawały osoby znające się na tym, co robią. Umiały odpowiedzieć na wszystkie pytania, na które odpowiedź znalazła nauka.
Przy wystawcach „sprzedażowych” mieściły się też: wypożyczalnia gier – a w niej głównie typowe, znane tytuły – i przez kilka godzin stoisko Zwierzakolubów. To drugie okazało się dla konwentowiczów szczególnie interesującą atrakcją. Można było wziąć do rąk węże, pająki, jaszczurki, wije i inne stworzonka, które dla zwykłych ludzi niczym się od nich (wspomnianych zwierząt, nie – Zwierzakolubów czy zwykłych ludzi) nie różnią. Reasumując, na Forum stoisk może mało, ale za to jakże różnorodne!
Co się tu dzieje? Potwory, ogień i cosplaye
Elgacon był dla mnie zawsze tym konwentem, na którym przejdzie wszystko. Jeżeli bardzo chcesz zrobić prelekcję na temat, który nie pasuje do motywu przewodniego żadnego znanego Ci eventu – tutaj ją przygarną. Oczywiście, jeśli będzie sensowna – organizatorzy nie przyjmują każdego zgłoszonego punktu. Po prostu są otwarci na różnorodną tematykę, o ile zahacza o fantastykę, m&a lub historię. W tym roku mogliśmy (przypominam – motyw przewodni to „Egzorcyści, inkwizycja, łowcy potworów”) m.in. posłuchać o „Gamedecu” (prelekcja z udziałem autora cyklu Marcina Przybyłka, prowadzona przez Annę, o której będzie niżej), boginiach i bogach słowiańskich, mitologii japońskiej, psychologii w grach, Pokemonach, największych tasiemcach anime, „Gwiezdnych Wojnach”, bohaterach seriali czy studiu Ghibli; dowiedzieć się, jak przygotować prelekcję na konwent, jak dobrze rysować, czytać komiksy czy zostać Mistrzem Gry; wziąć udział w LARP-ach i RPG-ach (jedne i drugie bez inkwizycji, egzorcyzmów czy łowców – przynajmniej w nazwie). Co ciekawe, prelegenci z sali Łowcy Potworów też skupili się bardziej na samych potworach i demonach niż ich pogromcach. Niemniej, wśród demonów, gnolli, potworów i seryjnych morderców znaleźli się też rycerze czy nasz narodowy Geralt. Elgacon bez Tolkiena nie byłby sobą, więc i o Profesorze padło wiele słów (dobrych, oczywiście, że dobrych!). Udało mi się być na jednym panelu mu poświęconym, „Tolkien – czytacie czy oglądacie?”, prowadzonym przez Annę „Chili” Traut-Seligę. Powiem szczerze, gdy widzę to nazwisko przy punkcie programu, wiem, że będzie świetny. Nieważne, o czym usłyszę. Anna mówi tak ciekawie, że wciągnęła mnie nawet rozbudowana (godzina okazała się czasem zbyt krótkim i niestety musiałam iść na własny punkt programu) opowieść o „Władcy Pierścieni”, którego ani nie czytał… A, nie będę kończyć. Anna jest corocznym gościem Elgaconu, więc jeśli nie mieliście jeszcze okazji jej poznać – nic straconego!
Sztandarowe dla płockiego konwentu są także fireshow, turniej łuczniczy i gala cosplay. Zdziwiło mnie mało osób w strojach konkretnych postaci (albo jakichkolwiek innych niż po prostu swoich własnych), ale być może chodziłam innymi ścieżkami niż oni. Niemniej, konkurencję „Najlepszy strój” wygrał ten, który najbardziej rzucał się w oczy (wykonaniem i naturalnością) także na korytarzu. Poza tą, były jeszcze cztery konkurencje, a uczestników – siedmiu.
Sporo działo się w Sali Konkursowej, w której można było sprawdzić swoją wiedzę o mitologicznych zwierzętach, Marvelu, kreskówkach, filmach i serialach ogólnie lub konkretnych, Tolkienie (podobno pytania, nomen omen, potwornie trudne!), fantastyce czy dawnych polskich słowach. Nie zabrakło i kalamburów, rzecz jasna. Naprawdę, jeśli ktoś miał ochotę zdobyć trochę konwentowej waluty, znalazł coś, w czym mógł poczuć się silny. Albo po prostu się czegoś dowiedzieć, poznać coś nowego – co wyraźnie zaznaczono w opisach niektórych konkursów.
Elgacon wiele wybacza…
Te słowa powiedziano mi, gdy zaczęłam stresować się jedną z prelekcji, którą miałam zaraz prowadzić. I tutaj dopowiem, że wybaczyć muszą nie tylko organizatorzy nam, ale musieliśmy i my, prelegenci, organizatorom. Tak się złożyło, że jeden punkt miałyśmy z koleżanką o 11, drugi – o 20, w tej samej sali. Rano jedynym problemem były niewyraźne slajdy, ale udało się to po części naprawić regulacją rzutnika. Wieczorem doszedł kolejny problem – usuwało z nich napisy. W zasadzie to wina tylko sprzętu i różnych programów do prezentacji, ale naprawdę nie wiem, dlaczego po kilku godzinach było gorzej. W obu prezentacjach użyłam tych samych czcionek, pewnie innych niż następni prelegenci – mający ten sam problem. A gdy już napis się pojawił, był nieco rozmazany. Co gorsza, problem z ostrością wystąpił też w Sali Konkursowej, a niektóre pytania wymagały przyjrzenia się slajdom. Nie wiem, na ile to problem „odgórny”, a na ile organizatorzy mogą go poprawić.
Wiele wybacza także prelegentom. Tu nikt nie ma pretensji, jeśli godzinny punkt skończy się po trzydziestu minutach, albo przeciwnie – okaże się, że czasu jest za mało (najwyżej zostanie dokończony na korytarzu). Możesz zrobić prelekcję stricte naukową, wręcz wykład, a możesz też na luzie pokonwersować ze słuchaczami. Ktoś zadał pytanie, na które nie znasz odpowiedzi? Akceptowalne będą i „Nie wiem, ale powinno być o tym w <tytuł książki>”, i „Zaraz sprawdzę w Googlach”. Na Elgaconie panuje świetny klimat luzu, przyjaźni i wsparcia od innych osób – mam wrażenie, że silniejszy niż na pozostałych znanych mi konwentach. Jeśli już masz ten niszowy, niepasujący temat, o którym pisałam wcześniej, ale boisz się mówić do ludzi – to znam też takie miejsce, gdzie w przyjaznej atmosferze możesz walczyć ze swoim lękiem, i to także Elgacon. Bardzo polecam prelekcje w Płocku – także od tej aktywnej strony.
Smutno może być co najwyżej, gdy na Twój bardzo-dopracowany-punkt-pogramu-bez-żadnej-skazy przyjdą trzy osoby, ale na przestrzeni kilku lat zauważyłam wzrost frekwencji na prelekcjach. Kiedyś potrafiło dziać się więcej przy grach czy w Konsolowej i Ultrastarze (lub ich poprzednikach), teraz faktycznie uczestnicy przychodzą posłuchać i, co równie ważne, porozmawiać. Na każdej prelekcji, na której byłam (ale w tym roku nie byłam na zbyt wielu), prelegent nie tylko powiedział, co miał do powiedzenia, ale umiał też odpowiedzieć lub sensownie zareagować na pytania i komentarze innych.
Spośród punktów, na których byłam, trochę posypał się LARP „Miłość nie zna granic”. Ogólnie wypadł bardzo dobrze, były przypadkowe zwroty akcji, a nasze decyzje zaskoczyły samą prowadzącą, ale pewien fragment fabuły został nam zabrany. Dwie uczestniczki musiały wyjść wcześniej, o czym uprzedziły i dostały „mało ważne postaci”. Problem w tym, że te dwie postaci okazały się jednak dość ważne dla trzeciej i dla jednego z wątków. Trudno – i tak było dobrze. Chociaż znowu dostałam postać, która jest „ogólnie cicha, ale potrafi pokazać kryjącą się w niej lwicę”. Więcej nie powiem, żeby nie zdradzić szczegółów ewentualnym przyszłym graczom. Gratuluję jednak osobie prowadzącej odwagi do przyznania się do błędu i „zabicia” wątku. Oczywiście, potraktowano to ze zrozumieniem i raczej śmiano z sytuacji. Znaczy, kolejny dowód na to, o czym napisałam wcześniej.
Ogólne wrażenie i podsumowanie
Konwent spędziłam głównie jako prelegent, a większość czasu wolnego zajął mi LARP. Elgacon jest jednak na tyle powtarzalny w swoim klimacie (to dobrze, bo to dobry klimat), że mogę domyślać się, jak wyglądały miejsca, w których mnie nie było. Ocenię jednak to, co widziałam i czułam. Prelekcje na bardzo wysokim poziomie, prelegenci znający swój temat, LARP udany. Różnorodny program, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Mały wybór nieoklepanych gier w wypożyczalni, ale może to dobrze – konwent jest za krótki, by uczyć się na nim zasad, a ostatecznie i tak wygrywają „Karty przeciwko ludzkości”. Zwierzakoluby jako miły, stały akcent i ozdoba. Tatarskie jedzonko chyba też już w Płocku zostanie. Mało stoisk, ale dzięki temu mniejsza konkurencja dla wystawców (którzy dużych zysków tu nie mają…). I przede wszystkim świetna atmosfera, a gdyby coś miało ją zepsuć – organizatorzy łatwo dostępni i chętni do pomocy (OGR Room – to nie literówka, to oficjalna nazwa pomieszczenia dla organizatorów – niby wydzielony Sklepikiem Konwentowym, ale i tak wszędzie kręcili się ludzie w czerwonych koszulkach). Elgacon – Płockie Dni Fantastyki znowu udowodnił, że jest może lokalnym, ale otwartym na wszystkich konwentem, który pokazuje, że fantastyka mocno łączy się z historią.
(Zdjęcia zamieszczone w relacji wykonała Kamila Snopek).