Gdyby rok temu ktoś zapytał mnie, czy mam ochotę jeździć po Polsce, rozmawiać z ludźmi, robić im zdjęcia i grać w grę fabularną na podstawie serialu „My Little Pony: Friendship is Magic”, to bardzo bym się zdziwił. Przecież wszystko powyższe nieszczególnie mnie pociągało. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że kucyki – tak jak Cthulhu i kolor czarny – pasują do wszystkiego. Nawet do mnie.

 

Jaki meet, taki after

Moja znajomość z serialem animowanym „My Little Pony: Friendship is Magic” rozpoczęła się na dobre dopiero wiosną 2019 r., kiedy wydawnictwo Black Monk Studios wydało w Polsce grę fabularną „Equestria: Puść Wodze Fantazji” promowaną m.in. na Lajconiku – Krakowskich Dniach z Grami Fabularnymi, które odbyły się 6-7 kwietnia 2019 r. Skłoniło mnie to do odświeżenia sobie serialu, który wciągnął mnie dzięki niepospolitemu poczuciu humoru i barwnym postaciom. Sama sesja poprowadzona przez Miszcza Gry Robakova także okazała się pełna nie tylko nieprzewidywalnych, ale też zwariowanych zwrotów akcji.

Postanowiłem lepiej poznać fandom serialu „My Little Pony: Friendship is Magic”, wybierając się na jedno z bardziej rozpoznawalnych w środowisku tzw. Bronies konwentów, czyli Krakowski Ponymeet, który odbył się 23 listopada 2019 r. Zlot był mały nawet jak na polskie warunki, bo odwiedziło go około stu osób, ale już wtedy dało się zauważyć entuzjazm, z jakim polscy Bronies oddają się swojemu hobby, oraz sympatię okazywaną sobie wzajemnie. Takiego zaangażowania nigdy wcześniej nie widziałem. Dokładne przedstawienie przebiegu imprezy nie jest jednak celem niniejszej relacji, dość powiedzieć, że na zorganizowanym po zakończeniu Ponymeet afterparty udało mi się nawiązać silne relacje z grupą lokalnych fanów serialu, którzy akurat planowali wyjazd na I Świąteczny Twilightmeet w Warszawie. Tak, przytłaczająca większość konwentów „broniaków” w Polsce ma słowo „meet” w nazwie, choć są nieliczne wyjątki.

Szczęśliwa Trzynastka, czyli fandomowy folklor i obyczaje w praktyce

Nasza licząca cztery osoby grupa wyruszyła ze stacji Kraków Główny pociągiem „Chopin” o godzinie wpół do siódmej rano. Podróż, która miała trwać cztery godziny, przeciągnęła się o osiemdziesiąt minut, gdyż jeden z wagonów zaczął się intensywnie trząść i trzeba było odłączyć go od składu, by uniknąć ryzyka dla pasażerów. Neij – Bronie, który wciągnął mnie do fandomu– uzasadnił taki zbieg okoliczności działaniem Szczęśliwej Trzynastki. Czym jest owa Szczęśliwa Trzynastka, niemająca zresztą nic wspólnego z piątkiem trzynastego, który przypadał dzień wcześniej? Jest to część naszego wewnątrzgrupowego folkloru, opiekuńczy duch kucyka, który chcąc czynić nam szkodę niczym Mefistofeles z „Fausta” Goethego, w istocie pomaga naszej drużynie… a przynajmniej tak się uważa.

,,Stado" od lewej: Betonowy Jeż, Kideł, Neij, narrator w tym czasie robił zdjęcia na potrzby relacji z Twilightmeeta

Nie odwiedzałem Warszawy od prawie ćwierć wieku, a pierwszą rzeczą, która po tym czasie wyryła mi się w pamięci, była olbrzymia bryła Pałacu Kultury i Nauki wypełniająca wzdłuż i wszerz pole mojego widzenia. W efekcie spóźnienia musieliśmy porzucić plany spokojnych zakupów przed konwentem, gdyż do rozpoczęcia imprezy zostało niewiele czasu. A po co zakupy? Wynikało to z pewnego warunku, który postawili przed rejestrującymi się organizatorzy. Wejściówki były w dwóch cenach, 10 i 15 zł, przy czym niższa cena była przewidziana dla tych, którzy zadeklarowali podczas internetowej rejestracji, że przyniosą coś do jedzenia lub picia. Jak się zapewne domyślasz, szanowny czytelniku, nie planowaliśmy przywozić łakoci aż z Krakowa. Szczęśliwie (pomimo wysiłków Szczęśliwej Trzynastki) nie spóźniliśmy się. Konwent zorganizowano w budynku Zespołu Szkół „Bednarska” przy ulicy Raszyńskiej 22. Atrakcje były ulokowane w dwóch klasach oraz na korytarzu, na końcu którego odbywała się przedświąteczna potańcówka dla dzieci. Bynajmniej nie miało to nic wspólnego z konwentem, ale dzieciaki przychodziły na naszą stronę korytarza, aby sobie pograć w gry wideo.

Niestety, na miejscu nie czekała na mnie akredytacja, gdyż jak się później okazało zapytanie o wejściówkę medialną po prostu nie poszło pod właściwy adres. Pomyłkę wywołało to, że Bronies Twilight mają zbliżoną nazwę do Fundacji BT z Trójmiasta. Jeden z organizatorów opisywanej imprezy – Dmitrij – zdziwił się, że nie poinformowano naszego kolegi, że zwrócił się do niewłaściwych osób. Uszczupliwszy portfel o „zawrotną” kwotę 10 zł, mogłem przystąpić do tego, po co przyjechałem do Warszawy, czyli do zabawy. Szczęśliwie był to jedyny problem, na jaki natknąłem się podczas konwentu.

Pinkie Pie jako syrenka, największy pluszak na PlushieconiePo odebraniu identyfikatorów (zaprojektowanych przez fandomową artystkę o nicku Jelly) i podzieleniu się z organizatorami wiktuałami, skupiłem swą uwagę na Plushieconie. Czym jest Plushiecon? To tradycja, która w Polsce pojawiła się stosunkowo niedawno, a która być może została zaczerpnięta z odbywającego się w USA BronyConu, największego do niedawna zlotu fanów kucyków. W przypadku I Świątecznego Twilightmeetu w Warszawie mieliśmy dwie wystawy pluszowych kucyków. Tym razem zaszczytny tytuł największego pluszaka przypadł temu przedstawiającemu księżniczkę Lunę (na Krakowskim Ponymeecie zdeklasowała ją gigantyczna Applejack, podobno największy pluszak w Polsce, nie tylko wśród kucyków), choć blisko najwyższego stopnia podium uplasowała się Pinkie Pie z rybim ogonem. Humorystycznym akcentem była prośba o niekarmienie zwierząt zapisana w języku czeskim i umieszczona na wózku, na którym znajdowały się pluszaki.

Wspomnień czar

Odnoszę wrażenie, że panele na zlotach fanów „My Little Pony” mają częściej formę pogadanek niż usystematyzowanych prelekcji. Nie dotyczyło to jednak pierwszej z zapowiedzianych atrakcji, czyli panelu zatytułowanego przez organizatorów „Blaski i Cienie Fandomu 2012” (pełny tytuł to „Złoto czy Piryt? <Złoty rok> 2012 oczami randomów”) poprowadzonego przez Poloniusa i Pitruzia – dwóch fanów kucyków o dość długim stażu. Prelekcja była bardzo szczegółowa, wszak trwała ponad dwie godziny, a prowadzący opowiadali o życiu polskiego fandomu „My Little Pony” oraz o tych zagranicznych wydarzeniach, które wywołały ożywione dyskusje wśród jego członków. Omówiono zatem najważniejsze meety odbywające się w Warszawie oraz poza nią, przedstawiając dość szczegółowo ich program. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w czasie zlotów fanów serialu przeznaczonego dla dzieci ze słowem „przyjaźń” w tytule w przeprowadzanych tam konkursach nierzadko poruszano pikantne tematy oraz prezentowano pokazy szermierki. Autorom udało się przedstawić nawet mniejsze spotkania odbywające się w pubach, mieszkaniach, domach prywatnych oraz w plenerze. Dowiedziałem się, że Bronies nie wszędzie byli mile widziani, gdyż towarzystwo okazało się nie tylko głośne, ale też niezbyt chętne do składania zamówień, w związku z czym w jednym z warszawskich pubów, Paradox, oficjalnie zakazano im wstępu. W czasie prelekcji poruszano także temat podziałów, jakie zarysowały się w fandomie na poziomie międzyludzkim oraz ogólnokrajowym. Dość powiedzieć, że doprowadziły one do czasowego zmniejszenia aktywności warszawskich Bronies i odebrania stolicy palmy pierwszeństwa przez ośrodki na północy (Trójmiasto) oraz na południu (Kraków).

Wejście do nudynku szkoły w której odbywał się Twilightmeet

Nie mniej ciekawa była część relacji poświęcona wydarzeniom z zagranicy oraz przybliżenie legend, jakie w tym czasie rozprzestrzeniły się w fandomie. Jedna z nich mówiła o tym, że umierającego Bronie zabierze do Equestrii jego ulubiony kucyk. Omówiono także najciekawsze fanowskie animacje oraz przedstawiono wyróżniających się rysowników, blogerów itd.

Prelekcja była wspaniała, pokazała mi fandom jako żywy organizm posiadający osobny folklor, niesamowity zapał do tworzenia własnych prac na bazie ukochanego serialu, ale też skłonny do samokrytycyzmu. Nie była to jedyna prelekcja tego dnia. Podczas kolejnej, w której z racji nawału innych przyjemności nie mogłem uczestniczyć cały czas, trwały zażarte dyskusje na temat serialu, a przed samą wigilią uczestnicy zabawy mogli zbudować własnego kucyka z klocków Lego.

Korytarz szczęścia

Przez kolejnych kilka godzin krążyłem pomiędzy różnymi atrakcjami rozmieszczonymi na korytarzu. Sporym wzięciem cieszyły się piłkarzyki, ale takie zwykłe piłkarzyki, bez żadnych kucykowych akcentów. Rozegrałem chyba kilkanaście partii, ale bez większego powodzenia. Była to skuteczna próba zabicia czasu, gdy przy stoliku obok trwały rozmowy o zebraniu drużyny graczy do sesji „Equestria: Puść Wodze Fantazji”, które nie zostały jednak w tym czasie zwieńczone sukcesem.

Porcelanka przy pracyWystawcy tym razem nie dopisali i swoje prace sprzedawała tylko nasza koleżanka, Porcelanka, u której nabyłem trzy plakaty. Poza sprzedażą przygotowanych wcześniej towarów, to jest zakładek, przypinek itp., Porcelanka zajmowała się także rysowaniem na zamówienie bohaterów serialu oraz tzw. OC (od Original Character), czyli kucyków wymyślonych przez fanów. Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu, bo OC to bardzo ciekawe zjawisko. Dość powiedzieć, że niektóre z pluszaków, które pokazano na Plushieconie, to właśnie wykonane na zamówienie OC-ki. OC to nie tylko wymyślony przez fana własny kucyk, czasami to alter ego twórcy, a jego fikcyjna historia jest zaczerpnięta z biografii właściciela. Z własnego doświadczenia wiem, że można o nich rozprawiać godzinami, zasypując rozmówcę detalami, przy których bledną nawet bohaterowie serialowego pierwowzoru.

Inną atrakcją, która znajdowała się na korytarzu, był telewizor (przywieziony przez znajomego z drużyny, Pisklaka) podłączony do komputera z zainstalowanym serwisem Steam. Uczestnicy konwentu oraz dzieci biorące udział w balu odbywającym się na końcu korytarza grali m.in. w „DiRT 3”, „Cuphead” oraz wdzięczną bijatykę „Them's Fightin' Herds”, w której gracze mogli zagrać krową, lamą, jednorożcem itp. Nie mniej interesująca jest historia jej powstania – to w istocie przerobiona wersja ogrywanego na wcześniejszych konwentach  tytułu „My Little Pony: Fighting is Magic”, który został porzucony z powodu skarg Hasbro o naruszenie praw autorskich. Zamiast niego zaczęto tworzyć (poprzez finansowanie społecznościowe) grę o podobnej tematyce, tylko z postaciami niezwiązanymi bezpośrednio z tymi przewijającymi się w serialu „My Little Pony: Friendship is Magic”. Jednak każdy fan serialu dostrzeże uderzające podobieństwo. Gra jest szybka, combosy są bardzo intuicyjne, a komentarze postaci pocieszne. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że wygrałem ledwie trzy z kilkunastu rozegranych partii. Gra obecnie znajduje się we wczesnym dostępie i jest w dość przystępnej cenie.

Po prawej stronie siedzi Pisklak. Ale nie dajcie się zwieść ksywce, to wielki chłop!

Tymczasem Warszawę skrył mrok grudniowej nocy, a ja wraz z Neijim oraz „broniakiem” z północy Polski, Calamitym, wyruszyłem na polowanie. Głód zaspokoiliśmy w Subwayu, a przy okazji wzięliśmy kanapki dla Porcelanki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy niedługo po dotarciu do szkoły zobaczyliśmy, że w sali, gdzie odbywała się wigilia, wszyscy – zamiast łamać się opłatkiem – zaczęli rozrywać kawałki pizzy i zajadać ją, popijając colą. Tak, na ustawionych blisko siebie stołach rozłożono kilkanaście pudeł z pizzą. Pomimo usilnych prób nie wszystko zostało zjedzone. Owszem, nie było kolęd (nawet tych kucykowych), ale i tak bawiłem się przednio. A potem było jeszcze lepiej.

W pomieszczeniu, które nie zostało zajęte przez prelegentów, przez cały czas trwania Twilightmeeta odbywało się karaoke. Przez lata swego istnienia bardzo płodny fandom stworzył ogromną liczbę fanfików czy komiksów internetowych. Pojawiło się też kilku autorów muzyki, jak np. 4EverfreeBrony, AcoustiMandoBrony, Prince Whateverer, Forest Rain czy Ponyphonic. A wspominam tylko tych artystów, których sam kojarzę. Poza twórczością fandomową nie mogło też zabraknąć piosenek znanych z serialu oraz remiksów. Szkoda tylko, że mam wybitny antytalent do śpiewania.

Jest środek nocy, ale wszyscy mają grać!

Około godziny 21 zebrała się w końcu grupa chętnych do gry w „Equestria: Puść wodze fantazji”. Zainteresowanych było znacznie więcej, niż jeden Mistrz Gry byłby w stanie poprowadzić. Ostatecznie jednak do gry przystąpiło sześć osób. Kiedy inni pałaszowali pizzę, my utworzyliśmy krąg na podłodze korytarza i zaczęliśmy przygotowywać nasze postacie. Zasady gry, o ile gracze znają „kucykowy lore”, można wyjaśnić w czasie kilkunastu minut. Znacznie bardziej skomplikowane jest tworzenie graficznego wizerunku postaci (ten element w przytłaczającej większości gier ma charakter czysto opisowy), ale szczęśliwie wspomogła mnie graczka siedząca obok, która narysowała pięknego, bazującego na stereotypowym wizerunku detektywa z filmów noir z Humphreyem Bogartem kucyka. A wszystko – podkreślmy to – odbywało się w pozycji klęczącej na podłodze. Gdy wigilia dobiegła końca, przenieśliśmy się do opustoszałej sali. I tam zaczęła się sesja, która okazała się być najbardziej szaloną, w jakiej kiedykolwiek brałem udział. „Equestria: Puść Wodze Fantazji” raczej nie zachęca graczy do siłowych rozwiązań, stwarza natomiast wiele okazji do nietypowego wykorzystywania umiejętności swoich postaci, nawiązywania silnych relacji między bohaterami, a Mistrza Gry do tworzenia nieprzewidywalnych i zwariowanych scenariuszy. Nie będę szczegółowo opisywał, w jaki sposób rozwijała się improwizowana przez Mistrza Gry o nicku Golden Shadow przygoda. Dość powiedzieć, że gracze zbudowali bardzo silne relacje w drużynie, tworząc z niej spójną całość. Dzięki interakcjom powstało mnóstwo zabawnych sytuacji, przez które co rusz ze śmiechu uderzałem czołem w ławkę, co może nie było najzdrowsze, ale na pewno mniej szkodliwe niż fakt, że graliśmy do godziny szóstej rano i przed nami były tylko dwie godziny snu. Nie wiem, ile spali pozostali uczestnicy konwentu, ale ogólny rausz spowodowany wrażeniami z gry zabił we mnie wszystkie wyrzuty sumienia.

twilightmmet poziome 4

Zbudziłem się o ósmej rano i zabrałem do sprzątania po imprezie. Później udało mi się też porozmawiać z organizatorem Twilightmeetu, Dmitrijem. Dowiedziałem się, że I Świąteczny Twilightmeet w Warszawie odwiedziło ponad pięćdziesiąt osób.

Warto w tym miejscu podkreślić, że Twilightmeety organizowane były także w Trójmieście przez mającą tam swoją siedzibę Fundację BT. O ile jednak tamte miały swoją numerację, tak warszawskie Twilightmeety posiadają indywidualne nazwy (np. Znaczkowy, Przyjacielski, Wiosenny, Lipcowy). Jeśli mowa o „pochodzeniu” uczestników warszawskich Twilightmeetów, to około 40 procent stanowią miejscowi, podczas gdy pozostali to osoby z dalszych regionów Polski. Zwykle też odwiedzających tego typu imprezy jest więcej, gdyż na warszawskich zlotach fanów „My Little Pony” zjawia się zazwyczaj około stu osób. Dmitrij sądzi jednak, że odbywający się w tym samym czasie w Gdyni Remcon, choć skierowany do podobnego audytorium, nie miał dużego wpływu na frekwencję. Jego zdaniem takie opinie byłyby zasadne, gdyby zorganizowano też, tak jak pierwotnie zakładano, Warszawskie Targi Fantastyki.

Na krótko przed opuszczeniem budynku udało mi się porozmawiać ostatni raz z Pitruziem o jego OC oraz hobby, jakim jest tworzenie języków. Sprawa wbrew pozorom nie polega tylko na przypisaniu do losowych słów znajomych znaczeń. Pitruź obmyśla odmianę przez przypadki, osoby i rodzaje, więc bliżej mu do Tolkiena niż np. Christophera Paoliniego, autora „Eragona”. Godny przykład do naśladowania dla fanów nieistniejących kultur. Potem jeszcze ostatnie pamiątkowe zdjęcie i I Świąteczny Twilightmeet został z (małym) hukiem zakończony.

Powrót do Krakowa, czyli Szczęśliwa Trzynastka kontratakuje!

Historię tego konwentu dobrze podsumowuje kolejna ciekawostka: pociąg powrotny do Krakowa znowu zaliczył niemałe opóźnienie. Ale w miłym towarzystwie nawet znoszenie opóźnienia jest przyjemnością. Tak, Szczęśliwa Trzynastka, chcąc wyrządzić nam szkodę, przyczyniła się do poprawy naszego nastroju.

Ostatnie zbiorowe zdjęcie uczestników I Świątecznego Twilightmeeta w Warszawie.

Podsumowując, I Warszawski Twilightmeet był nawet jak na fandom, który go zorganizował, małą imprezą. Panele przypominały nieraz bardziej spontaniczne rozmowy niż przemyślany wykład, a większą część atrakcji pomagali organizować sami uczestnicy (wspomniana sesja RPG wcale nie musiała się odbyć, była spontaniczna). Ale gdy rozmawiało się z ludźmi, czuło się entuzjazm, bo trzeba być entuzjastą, by przywieźć z drugiego końca polski ulubionego pluszaka, czasami niemieszczącego się nawet w sporych rozmiarach plecaku, albo telewizor tylko po to, by inni ludzie mogli pograć w grę, o której słyszeli pierwszy raz w życiu. Tak naprawdę odnoszę wrażenie, że zaczynamy rozmawiać o małych, wesołych konikach w pastelowych kolorach, a kończymy, dyskutując o życiu i nieraz bolesnych doświadczeniach. Chyba nawet podczas podróży PKP nie ma takiej otwartości. Przy takim zaangażowaniu konwent po prostu nie może się nie udać.

O sile I Świątecznego Twilightmeetu świadczy nie tylko dobra organizacja, ale także niesamowite zaangażowanie jego uczestników, które dostarczyło mi silnych wrażeń. A w tym fandomie relacje międzyludzkie są nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze niż znajomość materiału źródłowego. Wszystko to skłania mnie do odwiedzenia kolejnego konwentu zorganizowanego przez Bronies Twilight. Bo nieważne, czy meet jest mały, czy duży, grunt, że zabawa zawsze jest przednia.

Tagged Under