Przyznam, że od dwóch edycji byłam bardzo negatywnie nastawiona do tego konwentu. Bywałam tam tylko z powodu mojej działalności w Tanzaku i robienia atrakcji w bloku mangowym na tymże wydarzeniu. Gdy usłyszałam, że ogłoszono już piątą edycję, skręciło mnie automatycznie. Jednak...

Digimorfoza, ewolucja czy inne księżycowe moce.

Moje zainteresowanie konwentem wzrosło, gdy tylko usłyszałam o zmianie miejscówki. Już mówię czemu: wcześniejsze edycje mieściły się na Czajkowskiego. To dobra godzina tłuczenia się łódzkim MPK, autobusem zawsze pełnym ludzi, bo jeździ on z jednego końca miasta na drugi. Ja byłam idealnie pośrodku, a wiadomo, że jak bierze się cospaly, to lepszy ten pociąg niż autobus.

Na Conplace dotarłam dopiero w sobotę z rana, mając kilka atrakcji na oku. Nie powiem, bliskość to komfort, szczególnie, gdy pasują trzy autobusy jeżdżące co 10 minut. Wydział Geo miał bardzo ładne podwórko... a nawet dwa podwórka, z których pierwsze było raczej dziedzińcem z zielenią pośrodku oraz na obrzeżach. Część spacerowa była na tyle szeroka, ze nawet truck z burgerami się tam wystawił i nadal nie blokował miejsca.
Ogólnie byłam bardzo pozytywnie zaskoczona lokalizacją, bo w końcu nie było tam szaro i smutno, jak na Czajkowskiego. Znalazły się niestety dwa minusy co do prelekcyjnej części konwentu: cztery piętra i zakaz wchodzenia na drugie podwórko, gdzie sesje zdjęciowe wychodziłyby naprawdę dobrze. Rozumiem jednak obawy właścicieli nowego miejsca. Może za rok?

Drugie miejsce konwentu – Wydział Historyczny zwany dalej Historią – był oddalony o kwadrans spacerkiem od Geo. Po dotarciu zastałam kolejne podwórko, również zadbane i spore. Jednak ktoś z zewnątrz, spoza miasta, nie powiedziałby, ze to jest budynek naukowy.

Na parterze rozłożona była jedna część wystawców i Łódzki Port Gier, czynny cały czas. Wyżej byli „fajni wystawcy”, jak to kartka ogłaszała, oraz wydziałowe zapiekanki. Dalej już tylko długi, naprawdę długi spacer do Auli, stanowiącej Main. Aula rzeczywiście wyglądała jak nieco większa sala lekcyjna z gimnazjum czy liceum, wyróżniała się tylko podestem dla mówcy. Tam miał odbyć się m.in. cosplay. Ale o tym później.

Trzecim budynkiem była szkoła noclegowa – SP 36 znana z Ućkonu 1 i 3. Tam nie zaglądałam, mając dom pod nosem.
I tu niestety pojawił wielki minus zmiany lokacji. Odległość.
Ludziom wydaje się, ze dziesięć-piętnaście minut spacerkiem to takie nic. Okazało się, ze to zabiło konwent dla wielu uczestników.

Problemem okazała się też gastronomia. W pobliżu nie było żadnego jedzenia, nie licząc Tesco i Carefoura... stojących obok siebie. Łódź.

Atrakcje, atrakcje! Atrakcje wszędzie! Na pewno?

Atrakcją, na którą musiałam iść, była ta o prezentacjach cosplayowych, prowadzona przez Norge z Asgardian Fraud. Przyjechała w zastępstwie za Kairi, co chyba bardzo się spodobało. W czasie Kapitularza odbywał się zlot fanów Star Treka, więc Laurę zastaliśmy w stroju fem!Spocka. Panel, przeprowadzony na spółkę z Calypsen, uważam za bardzo przydatny i wnoszący wiele do tematu, takie rzeczy powinny być oblegane przez tych, którzy boją się wyjść na scenę. Było maksymalnie dziesięć osób.

Po zakończonej atrakcji miałam dylemat, co zrobić, gdyż dwie atrakcje, na które chciałam iść nakładały się na siebie. Czy Panel Zahory o fotografii, czy próba cosplay, która pomogłaby mi oszacować jakość tegorocznego cosplayu?
Wybrałam próbę.
Miałam do niej jednak trzy godziny, dlatego postanowiłam przejść się do pobliskiego marketu po obiad. Zapiekanki jakoś mnie nie przekonywały. Strasznie żałowałam, ze nie było chociażby chłopaków i ich kawy z żelkami. Na dziedzińcu spotkałam starych znajomych, którzy opowiedzieli mi o jakiejś atrakcji związanej z Grą o tron, bo i tam zjawiła się ekipa z Westeros. Nim się zgodziłam, zdążyłam zostać „napadnięta” przez lokalne media. Może to z racji przebrania? Ogólnie, ilość osób przebranych była strasznie mała, nie wiem czy nie było więcej jak piętnastu cosplayerów.
Wracając do rozmowy o serialu - skusiłam się na atrakcję, skoro i tak nie było nic innego do roboty. Omyłkowo trafiliśmy jednak do innego miejsca. Czy żałowałam? NIE!
Na Auli odbywał się pokaz scenek grupy Cheerful Hamlets. Przedstawiali oni sceny z życia superbohaterów poza czasem ekranowym: o tym jak Hulk szukał pracy, Storm słuchała, jaki to Wolverine nie jest świetny, czy też Hawkeye, którego przydatność ograniczała się do użycia łuku jako klina pod drzwi restauracji. Jednak gwiazdą był...

NANANANANANANANANANA BATMAN!
Tak, scenki z Batmanem, szukającym zajęcia w czasie całkowitego spokoju w Gotham, były najlepsze. Człowiek grający go odziany był w charakterystyczną maskę, pelerynę i legginsy w nietoperki. Wszystko oczywiście w języku angielskim, więc „I'm Batman” było naprawdę na poziomie.

Zaraz potem miała odbyć się próba cosplayowa. Tu dotarł do mnie pierwszy 'fakap' organizacyjny: jurorka, czyli Calypsen, kończyła swój panel o 16:00, a o tej samej godzinie miała zacząć się próba. Zaraz po niej próba zaprzysiężenia Nocnej Straży. Opóźnienie dało się we znaki, ale mogę rzec, że było to szczęście w nieszczęściu, bowiem obie próby musiały się zgrać. Inaczej pewnie nie obejrzałabym dziewczyn przebranych za dornijskie tancerki. Na sam cosplay zgłosiło się około siedmiu osób. Mało, naprawdę mało, bo cztery osoby okazały się być w jednej grupce. Nie miałam nic do stracenia i sama się zapisałam na konkurs.

Nie było jednak kolorowo, jak można było spodziewać się po konkursie strojów. Spóźnienie się jury było jednym niedociągnięciem, które dało się szybko zatuszować... ale brak listy uczestników, komputera i głośników był już barierą nie do ominięcia. Sala nie była w ogóle przyszykowana do próby. Właściwie to jej nie było, była tylko szybka ocena jury. Nie tak wyobrażałam sobie ten czas, szczególnie, że konwent odbywa się już od pięciu lat.
Na próbie zastałam za to kilka znajomych twarzy: Visenyę Targaryen, której strój zdobył nagrodę na tegorocznych DF'ach oraz Poison Ivy, której pomagałam szukać dodatków, jeszcze przed Pyrkonem. Zjawiła się również Ciri i ekipa z polskiego uniwersum postapo, wołających na siebie Shperacze.
Nie, nie żałowałam wyboru prelekcji.

Sponsorem konkursu cosplay okazał się dobrze mi znany Michał z Włóknolandu. Chłopak rzucił tysiącem złotych w bonach na materiały do swojego sklepu. Najlepszym strojem okazała się Visenya, zaś Ciri zgarnęła pierwsze miejsce w scence. Mi udało się zdobyć 60 kapiejek za najśmieszniejsza scenkę.
Więc co po cosplayu? Ano, szybko do sklepiku konwentowego, póki nie wyprzedadzą wszystkiego!

I tu był szok. Ogromny szok, który nigdy mi nie towarzyszył o tej porze w czasie konwentu.
Było co wybierać. Kieliszki z GoT'a, biżuteria, figurki z Hobbita, szklane fiolki i masa genialnych książek. Wybór był ciężki ale wzięłam fioki dla kogoś, kto bardzo je chciał i kilka książek. Było z czym wracać do domu.
Ostatnia prelekcja, na którą się załapałam, to „Seks, gender i tabu w fantastyce”. prowadzona przez Grzegorza Gajka, Marcina Przybyłka oraz Witolda Jabłońskiego. Panel był bardzo luźny i zabawny, choć nie dla mnie. Wolę, gdy prelegent mówi prosto do publiczności. W tym przypadku to był rozmowa między autorami, ale są widać ludzie, którzy lubią tak posiedzieć i posłuchać.

Stało się też to, czego orgowie bardzo nie chcą: odwołanie jakiegoś punktu/atrakcji.
Dla mnie taką atrakcją był fotograf ze swoim sprzętem w danej sali czy kąciku. Biedak rozchorował się, o czym dowiedziałam się od jednego z orgów. Minusem było to, że nigdzie tego nie ogłoszono.

Smutna niedzielo, żeg...ej, czy to fajna atrakcja w niedzielę?

W niedzielę bardzo nie chciałam iść na konwent, nic się tam nie działo. Nie, dopóki moje oczęta nie dopatrzyły się warsztatów z tańców folkowych. Nie czekałam na autobus, ja na tą Aulę pobiegłam.

Margo miała do nas, czyli całej piątki, ogromną cierpliwość. Tak sympatyczne osoby powinny znajdywać się w placówkach oświatowych. Powoli i w rytmie folku tłumaczyła każdy kroczek i obrót, a że nie były one trudne, to po kilku minutach już udało nam się dobrze zatańczyć jeden kawałek. Jako osoba czasami stojąca na scenie mogę powiedzieć, że warto się na takie rzeczy wybierać, tyle pomysłów na scenki!
Z racji opustoszenia miałam okazję dorwać się do VR w MikroCzasoPrzestrzeniach. Akurat te z horrorem był nudne i mogę powiedzieć, że architekt płakał jak zwiedzał, ale za to takie filmy jak podróż w kosmos był naprawdę piękne i chciałabym więcej takich w oculsach.

Helperzy i ci co ciągle czegoś chcieli...

Jeśli chodzi o Igoruff, bo tak nazywali się pomocnicy, to nie mam zarzutów. Punkt informacyjny działał sprawnie, choć nie korzystałam z niego nagminnie. Każdy, kogo zapytałam o pomoc, wiedział gdzie, co, jak i o której. To jest ważne. Szczególnie, że czystość była niezmienna, a toalety nie tufiły niczym, co by przypominało falę meksykańską.

Również do ochrony nie mogę się doczepić, robili, co mieli robić, czasem nawet zabawili sucharkiem. Oba zespoły były naprawdę na poziomie.

Kapitularz w kapsułce

W tym roku konwent zrobił jeszcze jedną dobrą rzecz: ankiety. Ankiety są dobre, to możliwość wyrażenia swego zdania anonimowo. Miejmy nadzieję, że pomoże to w organizowaniu szóstej edycji konwentu, bo choć piąta była rozlazła i niby nudna, to jednak perełki pojawiały się i bywały salwy śmiechu. Z oceny -2/10 Kapitularz wskakuje na 6/10, bo...bo widać, że jednak się starają, coś chcą zrobić, zmienić, pokazać, nie stoją w miejscu, a to dla konwentu najważniejsze. Często wiąże się to ze zmianą cen za bilety, ale przecież takie MiOhi nadal ma rzeszę fanów, prawda?

Mam nadzieję, że za rok będzie większa inicjatywa i większe zainteresowanie. Łódź ma potencjał, trzeba tylko dobrze to rozplanować.