Trzecia edycja organizowanego w Krośnie przez Fundację GraTy konwentu zaskoczyła nas na wiele sposobów. Tegoroczny KrosCon odbył się w dniach 26–28 sierpnia. I już w tym miejscu warto wspomnieć o ciekawym zabiegu organizatorów: piątkowa odsłona imprezy miała miejsce na krośnieńskim rynku. Stanowiska z grami planszowymi, konsolami czy VR nęciły więc nie tylko świadomych konwentowiczów. Były zapowiedzią tego, co w kolejnych dniach będzie czekać na uczestników w głównej lokalizacji konwentu, gdzie pojawiliśmy się w sobotę. Czy trafiliśmy na miłą niespodziankę?
Miejsce
KrosCon zorganizowano w budynku Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza przy ul. Kolejowej 1, co miało wpływ na charakter wydarzenia – zarówno logistykę, jak i wrażenia. Nowoczesny design, duże przeszklenia i otwarte wnętrza przywodziły na myśl raczej hale wystawowe niż szkoły, choć niejeden szkolny kompleks mógłby zapewnić więcej miejsca.
Dało się zauważyć, że organizatorzy zręcznie gospodarowali przestrzenią. Sporą część parteru zajmowała oddzielona ladą szatnia, z której korzystali wystawcy. Przez to wąski parter jak po sznurku „prowadził” wchodzącego z ulicy Kolejowej uczestnika od stołów akredytacyjnych, przez dobrze widoczne stanowisko informacji i obok subtelniejszego pomieszczenia prelekcyjnego, do drugiego wejścia, za którym czekały food trucki i dające cień parasole.
Usytuowane przy obu wejściach schody prowadziły na kolejne piętra, tym razem zapewniające korzystającym z atrakcji więcej miejsca i zachęcające, by usiąść przy licznych stolikach.
Gdzie kolejkon?
Zamknięte główne automatyczne drzwi do obiektu i brak kolejki na zewnątrz kazał nam się przez chwilę zastanowić, czy trafiliśmy we właściwe miejsce i na czas. Jednak szybko odnaleźliśmy nieco niepozorne boczne drzwi, za którymi czekał na nas punkt akredytacyjny. Nie minął moment, gdy pojedyncze osoby przed nami weszły w głąb, a my złożyliśmy podpisy na liście uczestników, otrzymaliśmy upragniony identyfikator… i tyle.
KrosCon jest konwentem z bezpłatnym wejściem, więc kupno biletów lub ich sprawdzanie czy wydawanie opaski uczestnikom nie prowadzą do powstawania kolejki. Wszystko szło tak sprawnie, że trudno przywyknąć. Sam identyfikator miał nieco większy format, był estetycznie wykonany, z czarnym tłem i miejscem na wpisanie imienia lub ksywki i ewentualnie numeru opiekuna. Niejednorodne tasiemki do zawieszania psuły nieco dobre wrażenie. Co zabawne, identyfikator tytułował nas „młodymi uczestnikami”. Jeszcze ciekawsze jest to, że na drugiej stronie mieścił się pełen dwudniowy harmonogram atrakcji. Daje to wyobrażenie skali wydarzenia. Trzeba przyznać, że takie rozwiązanie jest niezwykle praktyczne.
Atrakcje – ale jakie?
Gdy myśli się o wszystkich rozrywkach, jakich można szukać na konwentach, lista wydaje się spora. Ile z nich udało się znaleźć na KrosConie? Zaskakująco dużo.
Od wejścia skierowaliśmy swoje kroki w kierunku mieszczących się na parterze wystawców. Stoisko z gadżetami Fundacji GraTy, mangi, mochi, przedmioty wykonane w technologii druku 3D, akcesoria do figurek... Brzmi całkiem różnorodnie, ale asortyment tych kilku stoisk był raczej symboliczny. W efekcie można było poczuć klimat poszukiwania merchu, ale szybko trzeba było pogodzić się z tym, że nie ma tu miejsca na wybredność.
W podobnie minimalistycznym duchu prezentowało się jedyne pomieszczenie prelekcyjne. Niewielka, wydzielona z korytarza przestrzeń nie imponowała rozmachem, a mimo to nie byliśmy świadkami, by słuchacze zajęli dużo więcej niż połowę miejsc. Sami na prelekcjach bywaliśmy często i śmiało można stwierdzić, że ich poziom był satysfakcjonujący. Przebiegały niemal bez zakłóceń, aż do samego końca i jeszcze dłużej. Dłużej, bo większość prelekcji, na których byliśmy, była kontynuowana jeszcze po czasie. Czy to źle? Najlepiej chyba odpowiada na to pytanie stwierdzenie, że słuchacze zwykle pozostawali na miejscach.
Gdy wspominam o zakłóceniach, nie myślę o drobnych problemach ze sprzętem, ale o zagłuszających prelekcję dźwiękach. Brak zupełnie osobnej sali sprawiał, że niesięgające sufitu ściany wydzielonej przestrzeni w niewielkim stopniu wygłuszały dźwięki z całego parteru. O ile zwykły hałas był łatwym do zignorowania tłem – pod warunkiem, że ktoś nie dął akurat w róg – to już podawane z głośników ogłoszenia często zatrzymywały prelekcję.
To kolejne zaskoczenie KrosConu – organizatorzy, korzystając z głośników w całym obiekcie (a początkowo z megafonu), kierowali jednocześnie do wszystkich uczestników przypomnienia i zachęty do udziału w poszczególnych punktach programu, czasem też używając tego kanału do ogłoszeń porządkowych. O ile początkowo brak konieczności ciągłego sprawdzania, co jest jeszcze w planie, wydawał się atrakcyjny, to kolejne „przerywniki” z głośników bywały uciążliwe, zwyczajnie zagłuszały atrakcje. Rodzi się zatem pytanie, czy było to rozwiązanie potrzebne, skoro organizatorzy wyposażyli nas w poręczny program wydarzenia w postaci identyfikatora. Trzeba jednak przyznać, że pomagało to nie przeoczyć głównych punktów programu.
Na kolejnych piętrach czekały stanowiska z matami do gier figurkowych, stoisko o tematyce ASG, a także grupy filmowej, gdzie mieliśmy możliwość zapoznania się ze scenariuszami i spróbowania swoich sił w animacji poklatkowej. Wyróżniała się też strefa gier wideo z licznymi konsolami podłączonymi do retro monitorów, laptopami oraz nowym sprzętem, jak choćby VR.
Największą popularnością cieszył się games room zajmujący praktycznie całe piętro. Za każdym razem, gdy się tam pojawialiśmy, znaczna większość rozstawionych wszędzie stolików była zajęta. Wybór gier planszowych wydawał się być wystarczający.
Poza „stałymi” atrakcjami można było wziąć udział w sesjach RPG, warsztatach cosplayowego makijażu oraz improwizacyjnych, a także w sobotnim koncercie. Te ostatnie punkty programu miały miejsce na głównej scenie, gdzie w oba dni wyświetlane były również krótkometrażowe filmy. Pokazów było na tyle dużo, że spędziliśmy na nich sporą część konwentu, choć daleko było do zapełnienia miejsc na widowni choć w połowie. Mimo że duża sala ze sceną nie korespondowała z liczbą uczestników, to kinowa atmosfera zmazywała skutecznie wrażenie powodowane przez niezajęte fotele.
Wyświetlanie filmów zdawało się wymykać określonym w harmonogramie godzinom. Najbardziej jednak czasowo rozminął się z programem pokaz cosplay. Choć nie był to konkurs, zaskoczył nas brak prowadzącego. Na scenie na pierwszym planie nieustannie widoczna była perkusja – zapowiedź wieczornego koncertu. Jedynie muzyka z głośników pozwalała rozpoznać, że krzątający się wokół uczestnicy są już gotowi, by zacząć. Szybkie wyjście na scenę, zwykle dwójkami, zejście i kolejna para. Na koniec powrót wszystkich uczestników, zbiorowe zdjęcie i podziękowania dla nich i widzów. Od kogo? Niestety, związana zapewne z organizacją cosplayerka nie przedstawiła się widowni, a jej podziękowania były jedynym, co dane nam było usłyszeć poza muzyką. Sprawdziłem godzinę i okazało się, że od momentu włączenia muzyki do zakończenia pokazu minęło zaledwie 10 minut, podczas gdy harmonogram obiecywał rozrywkę od godziny 16 do 17. Wydawało się, że wystarczyłoby oficjalne rozpoczęcie i wymienienie postaci, które właśnie wchodzą na scenę, abyśmy mogli poczuć, że bierzemy udział w zorganizowanym wydarzeniu, i zwrócić odpowiednią uwagę na cosplayerów.
Przez cały konwent można też było zapisywać się na liczne turnieje – „Carcassonne”, „Catan”, „Neuroshima Hex”. Stale funkcjonowała także Strefa Świętego Spokoju. Pełen leżaków i foteli spory kącik bardzo się nam spodobał. Można by się zastanawiać, czy na konwencie o tej skali rodzi się potrzeba, by odpocząć, a nawet wypożyczyć przy tym książkę, ale swoją obecnością konwentowicze dawali do zrozumienia, że warto było zorganizować tę strefę. My też nie żałujemy, że powstała, choć odwiedziliśmy ją dopiero pod sam koniec.
Nasze wrażenia
KrosCon wielokrotnie nas zaskoczył i – co ważne – w większości pozytywnie. Za jego największy sukces uważam to, że organizatorzy nie pozwolili poczuć, że mniejszy konwent jest mniej atrakcyjny. Pomysłowo wykorzystali na swoją korzyść wiele aspektów niedużej skali. W Krośnie organizują konwent i robią to dobrze. Nie obyło się bez zgrzytów, ale poza rozczarowaniem pokazem cosplay nie były to istotne kwestie. Zastanawiacie się, czy warto pójść na KrosCon? Naszym zdaniem – tak. I to jeszcze jak!