Spokojny sobotni poranek 10 marca. Słońce leniwie wychyla się zza chmur, pierwsze oznaki wiosny czuć w powietrzu. Powoli, bo nie trzeba było się spieszyć, udałem się spacerkiem do siedziby fundacji. Ul. Przelot 7, zaciszna dzielnica Wrocławia nieopodal Sky Tower. To tutaj rezyduje Fundacja Przyjaźni Polsko-Japońskiej NAMI i to właśnie tu odbyła się kolejna edycja konwentu Namicon CW 10. Jeżeli chcecie poznać szczegóły imprezy oraz zagłębić się w mechanizm korporacyjnej machiny, zapraszam do rozwinięcia.
Konwent rozpoczął się o godzinie 12:00, ale uczestnicy mogli wchodzić na teren eventu dużo wcześniej. Ciężko tu mówić o kolejkach, bo z założenia – ze względu na wielkość siedziby – była to mała impreza dla 60 osób. Przy wejściu każdy otrzymywał identyfikator i to w sumie tyle, bo mapka nie była potrzebna, a rozpiska z atrakcjami wisiała w kilku miejscach. Wstęp na dwa dni kosztował 40 zł, jednak jeżeli ktoś ubrał się odpowiednio do konwencji, czyli wskoczył w korporacyjny garnitur, otrzymywał 10 zł zniżki. Jest to bardzo dobry sposób do zachęcenia uczestników, by sami przyczynili się do tworzenia odpowiedniej atmosfery na imprezie.
Czy wiecie co oznacza CW 10?
Wszystkim, którzy się nad tym zastanawiali powiem, że można to nazwać korporacyjną jednostką czasu. Jest to po prostu skrót z angielskiego zwrotu calendar week 10 – czyli po prostu 10. tydzień kalendarzowy, w który wypadł termin konwentu. Jak widzicie, nawet w nazwie „czuć klimat”. Ponadto w programie imprezy były jeszcze panele o japońskiej etykiecie biznesowej, hierarchii w japońskim społeczeństwie, trochę o slangu w biznesie i na koniec humor korporacyjny.
Niepotrzebna mapka
Długi korytarz, kuchnia po lewej, obok główna sala prelekcyjna, dalej games room. Skręcamy w prawo – pomieszczenie z wystawcami, idziemy prosto – po lewej mała salka z DDR-em, a gdy skręcimy w prawo wracamy na korytarz. Tak, to całe piętro: 4 sale, kuchnia i korytarz plus oczywiście łazienka. Ciasno? Nie, odpowiednio. Cała impreza była bardzo dobrze zaplanowana. Jedna sala prelekcyjna wystarczająca, a pierwsza prelekcja miała temat „Check-in – obowiązkowa rozmowa kwalifikacyjna”.W ten sposób każdy otrzymał swoje miejsce w korporacji. Ciężko wybrać najlepszy z paneli, każdy był interesujący i przemyślany oraz wnosił coś ciekawego. Została też poruszona ważna kwestia mobbingu w pracy, na co należy zwracać uwagę i czym on tak właściwie jest, co – jak myślę – przyda się przyszłym pracownikom. Wiadomo też, że nie każdy lubi siedzieć godzinami i słuchać, tak więc obok można było spokojnie pograć w planszówki, na PC czy poprzeglądać gadżety u wystawców. Natomiast jeśli komuś brakowało ruchu, to mógł poskakać na DDR-ce, za którą odpowiadał Axor.
Czy ktoś powiedział obiad?
O godzinie 15:30 nastąpiła „przerwa w transmisji”. Na Namiconie była możliwość skorzystania z cateringu od Panda Sushi, wystarczyło zapisać się na listę i wpłacić 15 zł. W pakiecie każdy dostał rolkę sushi oraz pyszny ramen. Przerwa trwała pół godziny, a w tym czasie większość osób zajadała się pysznościami. Kto nie chciał skorzystać z cateringu bądź nie miał ochoty na japońskie jedzenie, mógł przejść się do pobliskiego centrum handlowego Borek, gdzie znajdował się Carrefour, bądź do Lidla. Opcji było sporo, a pogoda i okolica zachęcały do spacerów.
Podsumowując
Zdecydowaną zaletą mniejszych eventów jest spokój i kameralny nastrój.Oczywiście to nie tak, że duże konwenty są złe, bo są tłumy, ale po prostu jest tak jakoś inaczej. Pisałem też, że czasami na mniejszych wydarzeniach możemy się nudzić, bo zabraknie nam atrakcji, ale tutaj nie było szans na nudę. Organizatorzy spisali się, zapewnili dobry plan atrakcji oraz odpowiednią ich liczbę. Nie było przesytu, ale też w moim odczuciu niczego nie zabrakło. Życzliwość na każdym kroku. Tak więc nie przedłużając, warto było poświęcić sobotnie popołudnie, aby odwiedzić Namicon. Zachęcam również do śledzenia strony fundacji NAMI, można się z niej dowiedzieć o ciekawych wydarzeniach, jakie odbywają się w ich siedzibie.
Do zobaczenia na kolejnych konwentach!!!