Jak co roku od czterech edycji (za wyjątkiem okresu okołocovidowego), na przełomie marca i kwietnia odbyły się chlubne Śląskie Dni Fantastyki, czyli jedyny do tej pory konwent, któremu udaje się przetrwać w okolicy Katowic i cyklicznie przejmuje mury chorzowskiego liceum. Co tym razem przygotowali kreatywni organizatorzy? Czy udało im się spełnić własne oczekiwania? Jak bawili się uczestnicy? I co najważniejsze: dlaczego ŚDF 2024 były takie toksyczne? Tego i jeszcze więcej dowiecie się z tekstu poniżej!
Podstawowe informacje, czyli konwent w pigułce
Śląscy konwentowi wyjadacze doskonale wiedzą, gdzie się udać, żeby dotrzeć na tamtejsze Dni Fantastyki. Przed przyjezdnymi stoi nieco większe wyzwanie. III Liceum Ogólnokształcące w Chorzowie mieści się na południu miasta, przy ulicy Farnej w dzielnicy Batory, dlatego dojazd do szkoły wymaga kilku przesiadek lub około 20-minutowego spacerku z dworca. Konwent odbył się w piękny pogodny weekend 13 i 14 kwietnia. Ponieważ organizatorzy chcą utrzymać ŚDF na poziomie lokalnym, nie należało spodziewać się tłumów (chociaż liczono, że frekwencja będzie wyższa niż w poprzednich edycjach) i tak oto kolejkonu nie było, akredytacja przebiegała bez zarzutu, a na samym terenie konwentu można było sprawnie się przemieszczać. Z jednej strony była to zasługa niewielkiej liczby uczestników, zaś z drugiej dobrego rozmieszczenia wszystkich stoisk.
Podobnie jak na poprzednich edycjach sleeproom dla uczestników znajdował się w osobnej części szkoły – w strefie dawnego gimnazjum. Żeby się tam dostać, trzeba było podążać za strzałkami. Przeznaczono na niego salę gimnastyczną, a podłogę wyłożono grubą folią, która niestety robiła sporo hałasu, wydzielała nieprzyjemny zapach i nie była bezpieczna w użytkowaniu, bo łatwo było przez nią o wypadek. Sleep dla osób funkcyjnych znajdował się natomiast na ostatnim piętrze szkoły – tam, gdzie odbywał się konwent. W salach obok trwały sesje RPG i część gry konwentowej. Czy to dobre miejsce na spanie?
W kilku zasadniczych miejscach powieszono mapki eventu, na których łatwo można było się rozeznać i dzięki nim trafić do sali, której się szukało. Na początku konwentudało się jednak zdobyć jedną mapę na własność, jednak egzemplarze dla uczestników szybko się skończyły. Mimo wszystko konwentowicze mieli spory problem z rozeznaniem się w salkach poprzez mylące nazwy niektórych z nich. Szczególnym problemem okazało się nazewnictwo sal RPG – często zdarzało się, że osoby chcące wziąć udział w prelekcji na temat gier trafiały w miejsce, gdzie odbywały się sesje. Kolejnym minusem było niezagospodarowanie szkolnego patio. Pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie, aż chciało się siedzieć na zewnątrz. Wielu uczestników korzystało z tej okazji i integrowało się ze znajomymi przed wejściem na conplace. Dużą liczbę starszych konwentowiczów można było zobaczyć głównie na samozwańczym Kiepconie. Zorganizowanie atrakcji na świeżym powietrzu z pewnością umiliłoby te wiosenne dni. Nie można jednak zapomnieć, że warsztaty szermierki, które miały odbywać się na sali gimnastycznej, przeniesiono na zewnątrz, więc można to uznać za jakąś namiastkę zabawy na świeżym powietrzu.
Zabawa w ciepło–zimno
Patrząc na to, jaką mieliśmy wcześniej pogodę, chyba nikt nie spodziewał się takich temperatur na samym początku wiosny. I z tego powodu w szkole na wyższych piętrach i w salach prelekcyjnych bywało naprawdę duszno. Aby się ochłodzić, można było udać się przed szkołę, do piwnicy lub zakupić zimną bubble tea. Po drugiej stronie sali, w kawiarence po sąsiedzku sprzedawano gorącą kawę i przesłodkie bąbelkowe gofry. Tradycyjnie ŚDF zapewniały rabat na pizzę zamówioną w Lamargerita – pizzerii ze Świętochłowic. Innym miejscem, oferującym coś do jedzenia, był sklepik szkolny mieszczący się w podziemiach liceum. Na szczęście w okolicy znajdowało się kilka Żabek i supermarket. Na nieszczęście lokalizacja nie obfituje w lokale gastronomiczne.
W piwnicy otwarto także szatnię, gdzie część uczestników zdecydowała się zostawić swoje rzeczy, a inni urządzili sobie miejsce integracji. Zaraz obok rozłożono kolejne stanowisko gry konwentowej – moim zdaniem jedną z lepszych jej części, ale o tym później.
Wracając do tematu, prelekcji warto zaznaczyć, że było ich sporo. Swoją obecnością zaszczycili uczestników ciekawi goście, m.in. niezastąpiony Piotr Władysław Cholewa oraz Planetarium Śląskie, którzy zapewniali bardzo ciekawe i rzetelne wykłady. Tematyka wszystkich prelekcji kręciła się głównie wokół tradycyjnie pojętej fantastyki – zarówno fantasy (tutaj pierwsze skrzypce grała sala Tolkienistów), jak i science fiction. Uczestnikom przekazano ogrom wiedzy, a to dzięki znającym się na rzeczy prowadzącym. Osobiście brakowało mi nieco bardziej rozrywkowych i artystycznych prelekcji dla osób kreatywnie uzdolnionych i mniej spragnionych wiedzy naukowej.
Nie samymi wykładami żyje konwentowicz, dlatego poza prelekcjami można było pośpiewać przy Ultrastar, pograć w planszówki, na konsolach, zatopić się w świecie RPG, wziąć udział w kilku warsztatach i obkupić się u wielu utalentowanych wystawców. Z moich obserwacji wynika, że niestety ani konsole, ani Ultrastar nie cieszyły się aż takim zainteresowaniem jak zazwyczaj. Wesoła konsolówka wcale nie wyglądała tak wesoło, a zwykle głośne śpiewy jakoś zniknęły w gwarze, którego na tym konwencie też za bardzo nie było. Jednak nie ma tego złego – dzięki niewielkiej liczbie osób z łatwością mogliśmy pograć w upatrzoną gierkę.
Odpowiednio rozmieszczeni wystawcy cieszyli się sporą ilością miejsca, co wpływało na luźną atmosferę wokół każdego stoiska. A może było to po prostu spowodowane niezbyt dużą liczbą klientów? Najbardziej poszkodowani okazali się wydawcy i wystawcy książek. Ulokowano ich za drzwiami prowadzącymi do auli, gdzie nie każdy konwentowicz zdecydował się zapuścić. Spowodowało to naprawdę niewielką sprzedaż i część artystów/sklepikarzy zdecydowała się opuścić teren konwentu przed czasem, jeszcze pierwszego dnia lub na początku drugiego, ponieważ nie był to dla nich opłacalny event.
Mityczne stworzenie konwentu
Jak głosi klasyk, na początku był chaos… Dlatego na pomoc przychodzi promocja wydarzenia na długo przed konwentem. Dzięki informacjom publikowanym na social mediach odpowiednio wcześnie przed imprezą uczestnicy mogą dowiedzieć się najważniejszych rzeczy z nią związanych.
Ponownie, jak rok temu, gdy obserwowało się różne media, przede wszystkim fanpage ŚDF na Facebooku, można było zauważyć regularność w publikowaniu postów i chęć jak najlepszego zareklamowania konwentu. Jeśli ktoś był naprawdę spragniony Śląskich Dni Fantastyki, to jedynie śledząc fanpage, mógł przeżyć połowę konwentu. Pod koniec listopada utworzono wydarzenie na Facebooku, a z początkiem roku zaczęły pojawiać się posty – nie wszystkie jednak trafiały na wydarzenie. Często były to treści w kreatywny sposób zachęcające do kupna wejściówki – pojawiały się rebusy, zagadki, a nawet rozkazy samych komandorów. Budowano w ten sposób nastrój konwencji, którą wybrano w tym roku jako temat przewodni, ale o tym nieco później. Im bliżej konwentu, tym postów było więcej. Zawierały one suche fakty naukowe, popularnonaukowe i fantastyczno-naukowe. Nierzadko pojawiały się informacje o świecie, w jaki ŚDF zamierzały przenieść uczestników w weekend. Jednak nie samym Internetem żyje człowiek – doszły mnie słuchy, że konwent reklamował się nawet w radiu! Osobiście nie myślałam, że organizatorzy trafią w ten sposób do odpowiedniego targetu, ale jednak okazało się, że pojawili się uczestnicy, którzy właśnie przez to medium dowiedzieli się o imprezie.
Poza ciekawostkami ze świata nauki na stronie wydarzenia można było znaleźć informacje o otwarciu rekrutacji na Śląskie Chochliki, czyli helperów na imprezie. W tym roku organizatorzy postawili głównie na pracę w młodym i dynamicznym zespole! Sporo pomocników było świeżakami konwentowymi, co umożliwiło im wejście do świata tego typu imprez. Podobnie jak rok temu należało liczyć się z powolnym odpowiadaniem na maile, czy to w związku z akredytacją, czy zgłoszeniami na Chochliki.
A co z cosplayerami?
No właśnie! Co to za konwent bez cosplayu? Zabrakło mi konkursu, który z pewnością zwabiłby więcej uczestników. Mimo to osób w przebraniach było całkiem sporo. Królowały postacie z serialu „Hazbin Hotel”, który wyparł nawet „Geshina”. Jednak można było spotkać też osoby z fantastycznych uniwersów, a nawet w strojach larpowych, zwłaszcza wśród starszych uczestników imprezy.
Pomimo braku największej atrakcji dla cosplayerów obecne było fotostudio, w którym każdy mógł sobie zrobić zdjęcia. Obsługiwał je sympatyczny i kreatywny fotograf - Daiku, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Miał nawet maszynę do dymu, co nieczęsto spotyka się na konwentach.
Toksyczne substancje
Co sprawiło, że Śląskie Dni fantastyki stały się tak toksycznym konwentem? Purchawice. A dokładniej zarodniki wysoce toksycznego grzyba hextrialnego, które poprzez przyjemną atmosferę w laboratorium na stacji Hex-101 rozprzestrzeniły się po całym statku.
Śląski event znany jest z nietuzinkowej konwencji, która zmienia się co roku i jest tematem przewodnim imprezy. Organizatorzy dokładają wszelkich starań, aby przenieść uczestnika do świata, który tworzą. Rok temu były to podziemia z trollami, tym razem „wyrzucili” nas na orbitę i postawili na stację kosmiczną. Osoby odpowiedzialne za konwencję nie tylko przybrały postać przybyszów z innej planety, ale także prowadziły całą fabułę, która miała na celu zabawić konwentowiczów. Dzięki odgrywanym scenkom i grze konwentowej uczestnik mógł poznać cały conplace i zatopić się w fantastycznej konwencji. Główną misją gracza było wykonanie zadań powierzonych mu przez imperatora i obserwowanie toksycznych purchawic. Moim zdaniem najlepszą atrakcją całej gry było ostatnie zadanie: mini escape room, w którym trzeba było użyć trochę więcej rozumu i rozruszać mięśnie. Po pozytywnym zakończeniu wyzwań i powrocie do biura imperatora otrzymywało się przypinkę – odznakę kadeta oraz urocze oznakowanie za zbyt długie obcowanie z toksycznymi grzybkami. W czasie gry mogliśmy cieszyć się także odgrywanymi scenkami, a nawet pokazami tanecznymi.
Miałam przyjemność spędzić sporo czasu z osobami odpowiedzialnymi za konwencję i miło było obserwować, jak wiele wkładają w to serca. Wystrój biura imperatora był bardzo trafiony, szkoda tylko, że poza jedną salą reszta szkoły pozostała nieprzyozdobiona. Tematy przewodnie mają ogromny potencjał i trzymam mocno kciuki za to, że ŚDF rozwiną je jeszcze bardziej i niedługo, otwierając drzwi szkoły, będziemy mogli wkroczyć w zupełnie inny świat.
Słowem podsumowania
Konwenty tworzą ludzie i to od ich obecności zależy sukces imprezy. Organizatorzy udostępnili statystyki i, jak możemy przeczytać, Śląskie Dni Fantastyki 2024 odwiedziło 780 osób. Wielu uczestników wypowiedziało się pozytywnie o atmosferze i nie może doczekać się kolejnej edycji. Część uważa, że było nudno, inni, że tylko dzięki ludziom impreza odniosła sukces. Ile głów, tyle opinii. Nam nie pozostaje nic innego, jak bacznie obserwować rozwój eventu i czekać na kolejną edycję. Liczę, że za rok będzie jeszcze lepiej.