Zapraszam do relacji z konwentu w klimacie postapokaliptycznym „Zakonki 2116”. Tutaj chciałbym zaznaczyć, że nie będę starał się oceniać wydarzenia w tradycyjny sposób. Imprezy w tym stylu są całkiem inne niż te, do których przywykła większość braci konwentowych. Najlepiej potraktować ten tekst jako luźny opis imprezy spisany przez jednego z uczestników.
Postapo – z czym to się w ogóle je?
Krótkie wyjaśnienie „zasad” panujących w polskim świecie postapokalipsy. Mamy rok 2116, czyli dokładnie sto lat od dziś. Klimat to skrzyżowanie serii gier Fallout i filmów Mad Max z dodatkiem naszego przaśnego PRL-u. Znajdujemy się w miejscu, gdzie niegdyś była Polska, a teraz, po Wielkiej Wojnie, można znaleźć jedynie pozostałości po naszej cywilizacji. Ocaleni zbierają się w grupy-frakcje i osiadają w jednym z nielicznych i względnie zorganizowanych miasteczek lub wybierając los wędrowców i awanturników, podróżują od schronienia do schronienia, unikają silniejszych od siebie, walczą z mutantami i omijają śmiertelnie radioaktywne obszary. Sielanka.
Zakonki – jeszcze poza klimatem
Tegoroczna edycja odbyła się w dniach 13-15 sierpnia w opuszczonej poradzieckiej bazie paliwowej niedaleko wsi Raszówka (40 km na północ od Wrocławia). Należy zaznaczyć, że z racji na niewybredną tematykę, niebezpieczne otoczenie (pustostany nigdy nie są w pełni bezpieczne) impreza od zawsze jest tylko dla pełnoletnich. Całość zorganizował Zakon Świętego Płomienia – wrocławscy fanatycy czczący Święty Płomień. Jako że impreza odbywała się w porzuconej lokalizacji oczywistym jest fakt, że jest to miejsce brudne (choć organizatorzy uprzątnęli co większe śmieci) i ubogie w sanitariat. Na miejscu imprezy znajdował się stylizowany bar, gdzie za dobrą (niewygórowaną) cenę można było zjeść takie wiktuały, że nie było się głodnym czy nienapojonym. Gorzej mieli wegetarianie, ale kto by się spodziewał sałatek w świecie po zagładzie atomowej. Możliwości noclegu były dwie – namiot w lesie lub w budynku na piętrach powyżej baru.
Impreza trwała trzy dni. Pierwszy dzień był konwentowy – konkursy, turnieje, golf, spotkania z autorami. Na drugi dzień przygotowano główną atrakcję – kilkugodzinny LARP z replikami ASG, który odbywał się na sporej części niegdysiejszej bazy. Trzeci dzień imprezy to zupełnie tak samo jak na „typowych” konwentach dzień zombie, żegnania się i ogólnego marazmu.
Dzień pierwszy
Część konwentowa skupiła się głównie na konkursach i warsztatach. Nie rozpisując się zbyt wiele, można było nauczyć się rzucać bolasem, wziąć udział w konkursie rzutu kapslem lub też zagrać w turnieju Neuroshimy Hex. Wyjątkowym wyzwaniem było stworzenie stroju w klimacie z okolicznych śmieci. Uczestnicy mieli cały dzień na stworzenie stroju ze wszystkiego, co uda im się znaleźć. Konwent nawiedziło dwóch pisarzy - Krzysztof Haladyn, autor „Na skraju strefy” oraz Robert Szmidt, twórca chociażby sławetnych „Szczurów Wrocławia”. Dzień kończył się rozdaniem nagród za poszczególne konkursy. Zakonki zostały hojnie obdarowane przez sponsorów i każdy, kto wygrał (a sporo było takich osób), dostał paczkę pełną wszelkiego dobra. Aby nie lokować produktów w relacji, ciekawskich odsyłam do galerii. Po konkursie w specjalnie przygotowanej części sali odbyła się impreza taneczno-wyczynowa. Jej przebieg przemilczę.
Dzień drugi
Niedzielą w całości zawładnął LARP. Tegoroczna fabuła opierała się na 13 gangach, które konkurowały między sobą o władzę i prestiż w Barze la Kurwa oraz o uznanie Księcia – najważniejszego człowieka w okolicy, mającego podobno kontakty z samym Zakonem. Warto przybliżyć sylwetki gangów. Byli tam bad-assy rodem z filmów „Rambo” z czerwonymi przepaskami na czołach. Fani czarnego rapu żywcem wyjęci z amerykańskich teledysków. Matrona, która pod swoje skrzydła przyjmowała tylko kobiety. Fani sportu dla dżentelmenów – golfa pod przywództwem Tie Geywoodsa. Gang biurokratów, którzy potrafili znaleźć kruczek prawny na każdego i odwołać się od każdej im nie pasującej decyzji. Piękny chłopiec wraz z swoim cygańskim taborem. Ekipa filmowa Stalowego Stefana szukająca inspiracji do nowych kultowych filmów. Wszystkie te gangi (w sumie było ich koło dziesięciu) kłóciły się między sobą, starając wyrwać jak najwięcej dla siebie. Gracze w niemal każdym momencie gry mogli wyjść na pustkowia, czyli teren okalający obszar baru. Tam mogli zapolować na inne gangi, poszukać cennych rzeczy ukrytych w zniszczonych budynkach czy wykonać inne zlecone zadania. Musieli jednak mieć się na baczności – nie obowiązywały tam jakiekolwiek zasady, a teren był patrolowany przez Regulatorów (do których właściwie należałem) – samozwańczych stróżów prawa, którzy za cel obrali sobie wyplenić zło i występek z okolic baru. LARP kończył się wspólnym szturmem gangów na ambasadę zajętą przez Regulatorów. Przejęcie placówki udało się, lecz drużyny nie zdołały rozbroić bomby, która została tam umieszczona.
Pod koniec tego dnia ponownie odbył się konkurs strojów. Tym razem wystartować mógł każdy z uczestników w stroju, który miał na grze terenowej. Ten dzień również zakończył się imprezą.
Zmierzając ku końcowi
Zakonki tak jak każdy konwent w klimacie postapo jest całkiem inny niż typowe konwenty mangowe czy fantastyczne. Bród i kurz przyozdabia twarze uczestników, którzy mają na sobie stylizowane stroje (praktycznie każdy ma stój, a ci co nie mają i tak są na tyle brudni, że wpisują się w klimat). Konwenty tego typu na pewno nie są dla każdego. Lubiący czystość, dostęp do okolicznych knajpek i wygodny sen w łóżku nie czuli by się tu komfortowo.
Mimo swojej surowości konwenty tego typu są bardzo przyjazne. Każdy mógł znaleźć sobie towarzyszy do wypicia czegoś mocniejszego czy po prostu rozmowy. Dla mnie jest to ciekawa odskocznia od codziennego życia. Pojawiam się w miejscu gdzie mogę zachowywać się jak chcę i nie przejmować się konwenansami. Idealna rzecz na, tak zwane, odchamienie się. Dla mnie udany konwent!