Konwenty Południowe przywiązują dużą wagę do prezentacji wydarzeń z cosplayerami. Dla odmiany proponuję przeczytać nie o cosplayu, lecz o czymś – moim zdaniem – zbliżonym. Bohaterowie tej relacji nie przebierają się jednak za postacie z anime czy gier, ale za żołnierzy (i nie tylko), a obszar ich zainteresowań sięga od antyku aż po konflikty, które zakończyły się zaledwie kilka lat temu.
Wydarzenie wielkości Pyrkonu, tylko bez płatnych wejściówek
Pola Chwały zostały zorganizowane po raz pierwszy w 2006 r., głównie z myślą o popularyzacji hobby, jakim jest historyczny wargaming. Zamiast jednak dokonać takiej prezentacji czy to w domu kultury, czy też szkolnej sali gimnastycznej, postanowiono wykorzystać piękny królewski pałac myśliwski w Niepołomicach. W pierwszej edycji tego wydarzenia oprócz graczy (w gry planszowe jak i wojenne grało po około trzydzieści osób) wzięli też udział rekonstruktorzy – ich także było trzydziestu. Mieli oni najtrudniejsze zadanie, gdyż musieli się przebierać – wpierw w stroje średniowieczne, potem w mundury z epoki napoleońskiej a w końcu z czasów II wojny światowej. Ponadto w wydarzeniu uczestniczyli prelegenci, odbywały się spotkania autorskie oraz bal, czyli wszystko to, czego można było doświadczyć osiemnaście lat później. Z tą jednak różnicą, że wtedy niepołomicki zamek odwiedziło kilkuset gości, a w tym roku było ich około trzydziestu tysięcy, przy czym wydarzenie przez cały ten czas miało otwarty charakter.
Dzień pierwszy czyli gry planszowe i karabiny skałkowe
Niepołomice, chociaż położone w pobliżu Krakowa i należące do aglomeracji krakowskiej, są z nim niezbyt dobrze skomunikowane. Transport publiczny ogranicza się do dwóch autobusów, a czas dojazdu wacha się od 40 minut do ponad godziny. Mimo że na południu Polski letnia pogoda utrzymuje się dłużej, to tak jak w zeszłym roku ostatnie dwa dni Pól Chwały przebiegały w chłodniejszej i czasami deszczowej aurze. Nie zgasiło to jednak entuzjazmu odwiedzających, a tym bardziej mojego. Uzbrojony w notatnik i długopis począłem rozglądać się w poszukiwaniu atrakcji.
Pierwszy dzień Pól Chwały jest czasem, gdy grupy rekonstruktorskie dopiero przybywają na miejsce i Niepołomice żyją swoim dotychczasowym życiem. Dlatego też miałem dużo czasu, aby się rozejrzeć. Wydarzenie odbywało się bardzo blisko dworca autobusowego, na obszarze wspomnianego już pałacu i przylegających terenów zielonych, maneżu oraz pobliskich budynków. Nie był to znaczny obszar, ale dotarcie z miejsca na miejsce i tak zajmowało nieco czasu. Z atrakcji, które odbywały się na początku, można wymienić konferencję naukową poświęconą religijności na wojnie, na którą nie udało mi się jednak wejść.
Gdy dotarłem na miejsce imprezy, na zainteresowanych czekały już dwie salez grami planszowymi. Warto dodać, że były to złożone pozycje o trudnych do opanowania zasadach. Na stołach można było znaleźć szeroko rozumiane gry strategiczne, np. „Zimna Wojna 1945–1989”, ale wiele z nich nie posiadało polskich wydań i dotyczyło mało znanej tematyki. Przykładem takiej gry było „Rebel Raiders on the High Seas” – gra o działaniach na morzu podczas amerykańskiej wojny secesyjnej (1861–1865). Nie brakowało też gier wojennych polskiej produkcji, np. „Ostrołęka 26 maja 1831” wraz z jej rozszerzeniem „Ostrołęka 16 lutego 1807”, która została objęta patronatem Pól Chwały. Ponadto na stołach widziałem pozycje z wydawnictwa Dragon, do tego zachowane w bardzo dobrym stanie.
W strefie z planszówkami można było zobaczyć „Bzura 1939” czy „Waterloo 1815”. Moim zdaniem pozycje te wymagają jednak pewnej praktyki, aby szybko je rozegrać. Ich obecność uznaję jednak za mrugnięcie okiem do starszego gracza.
Zaraz potem zaszedłem do parku znajdującego się naprzeciwko głównego wejścia do zamku. W tym momencie rozstawione były już dwa namioty – w jednym z nich stacjonował fizylier 2 Pułku Piechoty Wielkiego Księstwa Warszawskiego, w którego wcielił się pan Stanisław Mazur. 2 Pułk Piechoty Księstwa Warszawskiego (proszę go nie mylić z grupą pod nazwą 2 Pułk Piechoty i Artylerii Księstwa Warszawskiego, która odtwarza tę samą jednostkę wojskową) pojawia się na Polach Chwały od dawna i mogłem ich już zaobserwować w ubiegłym roku, podczas mojej pierwszej wizyty na tym wydarzeniu. Stanisław jeździ na Pola Chwały od czterech lat i to one zainspirowały go do zostania rekonstruktorem. Hobby nie polega tylko na przebieraniu się od czasu do czasu w mundur lub strój z epoki. Wiąże się ono również z poszerzaniem swojej wiedzy o odtwarzanej jednostce i epoce, w której działała. Mój rozmówca informacje o pułku czerpał z publikacji, pamiętników czy reprintów dokumentów historycznych. Poszukiwania tych lektur odbywały się głównie na własną rękę, choć koledzy z oddziału też dzielili się własnymi spostrzeżeniami i użyczali pozycji z własnych zbiorów.
Epoka napoleońska cieszy się sporym zainteresowaniem w naszym kraju zarówno wśród rekonstruktorów, jak i widzów. Przyczynia się do tego piękno strojów oraz romantyczna wizja walki Polaków o odtworzenie państwa u boku największego wodza XIX w. Ja także padłem „ofiarą” tych czynników. Z prawdziwą ekscytacją wziąłem do ręki muszkiet, a na głowę włożyłem rogatywkę i zadałem mnóstwo pytań, przez co rozmawiałem z rekonstruktorem dobrą godzinę. W szczególności zapadła mi w pamięć relacja z powrotu żołnierzy z wyprawy na Rosję. Z trzydziestu tysięcy, którzy wyruszyli, w pierwszej fali do Warszawy w grudniu przybyło czterystu z nich, zachowując sztandary i artylerię. Śmiertelność podczas wojen była olbrzymia i służącego osiem lat otaczał nimb niezniszczalnego.
Dzień drugi, czyli kapiszonowce
Gdy przybyłem do Niepołomic następnego dnia rano, Pola Chwały nabrały rozmachu. W parku rozłożyły się kramy z jedzeniem, przy czym najpopularniejszym daniem były zakręcone ziemniaki, czyli pocięty w harmonijkę kartofel smażony na głębokim oleju. Innym przysmakiem był również grillowany oscypek owinięty boczkiem i polany sosem z żurawiny. Warto wspomnieć, że również sami rekonstruktorzy za drobną opłatą karmili gości. Przykładowo Świętokrzyskie Stowarzyszenie Historyczne „Grot” sprzedawało m.in.: pajdy chleba ze smalcem, ogórki kiszone, kaszę ze smalcem, pieczone podpłomyki i kiełbasę z ogniska. Wymienione potrawy w połączeniu ze świetnie urządzonym obozem sprawiło, że postanowiłem złożyć im wizytę. Na skrzyni leżały powstańcze ulotki oraz literatura z epoki. Poza imponującą kolekcją broni czarnoprochowej nie brakowało również postawionych na sztorc kos. Stowarzyszenie powstało w styczniu 2019 r. i skupia pasjonatów historii Powstania Styczniowego z, jak sama nazwa wskazuje, województwa świętokrzyskiego. Część z nich była już wcześniej członkami grup rekonstrukcyjnych, kiedy zapadła decyzja, by stworzyć jedno duże stowarzyszenie obejmujące całe województwo. Finansowanie zrzeszenia odbywa się ze składek członków, a jednym z nabytków była replika armaty „Archanioł Gabriel”, która została wykonana w Polsce. Tutaj warto wspomnieć, że działo posiada stalowy rdzeń, wzmacniający jego konstrukcję, dzięki czemu jest ono dużo bezpieczniejsze niż te z epoki. W tym roku stowarzyszenie „Grot” strzelało aż z trzech armat jednocześnie. Dwie z nich pożyczyła grupa rekonstruktorów z sąsiedniego obozu. Dwie próby odpalenia jednej z armat niestety zakończyły się niepowodzeniem. Mimo że broń ładowano jedynie ładunkiem prochowym, strzelający surowo karcili odwiedzających, którzy próbowali przebiec przed armatami tuż przed salwą. To właśnie dzięki działom było to takie głośne wydarzenie. Na uwagę zasługuje także broń czarnoprochowa, która była bardzo liczna na Polach Chwały. Co istotne, nieustannie ktoś z niej strzelał. „Grot” posiada nie tylko karabiny i sztucery, ale też broń białą, szable i kosy. W realia powstańczego życia wprowadził mnie pan Krystian, który pozwolił potrzymać każdą broń palną, o jaką poprosiłem, oraz w chłodny dzień włożyć powstańczą czapkę – była bardzo ciepła. Każdy w stowarzyszeniu posiada przynajmniej jedną sztukę broni, ale tym razem przeważały kosy, których użycie w szyku demonstrowali rekonstruktorzy, machając nimi na przemian.
Wcześniej odwiedziłem obóz poświęcony udziałowi Polaków w Amerykańskiej Wojnie Secesyjnej (1861–1865). Nie był on tak licznie obsadzony jak ten powstańczy, ale okazał się niemniej ciekawy. Znajdowali się tam rekonstruktorzy 14th Luisiana Infantry Regiment znany też jako „Polish Brigade”, 58th New York State Volunteer Regiment, oraz jednoosobowy korpus piechoty morskiej Skonfederowanych Stanów Zjednoczonych.
14th Luisiana Infantry Regminent powstał z inicjatywy emigranta i uczestnika Powstania Listopadowego, pułkownika Sulakowskiego. Znał onosobiście prezydenta Skonferedowanych Stanów Jeffersona Davisa i przekonał go, by powołano jednostkę, w której mogliby służyć Polacy. Regiment wsławił się m.in. w początkowej fazie walk, kiedy to brała udział w tzw. kampanii półwyspowej, chroniąc Richmond, stolicę kraju, przed desantem żołnierzy Unii pod dowództwem generała McClellana. Należy wspomnieć jednak, że jednostka ta była polską brygadą raczej z przyczyn pochodzenia jej dowódcy i założyciela. W momencie kapitulacji armii Północnej Virginii pod Appomatox było w niej kilkunastu żołnierzy o polskobrzmiących nazwiskach.
Z kolei 58th New York State Volunteer Regiment został założony przez Włodzimierza Bonawenturę Krzyżanowskiego znanego jako członek komisji negocjującej zakup Alaski. Rekonstruktorzy 58 regimentu zgłębiają historię konfliktu od dawna i starają się przedstawiać sylwetki żołnierzy, metody walki i warunki ich życia. Dlatego poza drobiazgowym odtworzeniem umundurowania czy wyposażenia uczą się na pamięć regulaminów piechoty, dzięki czemu wiadomo, jak rekonstruktor-żołnierz powinien działać na „polu walki”. W związku z tym używają komend w języku angielskim, ćwiczą poruszanie się w zwartych kolumnach lub w linii.
Moją uwagę zwrócił ubiór żołnierzy i oficerów, których spotkałem – nosili stroje, które można było uznać za cywilne, jednak często były one szyte właśnie w takiej postaci dla całej jednostki. Wzorzysta kamizelka oficera z 14 regimentu niezwykle wyróżniała się na tle szarego munduru. Co do umundurowania i oporządzenia rekonstruktorzy, których widziałem, zdobyli potrzebne akcesoria w różny sposób. Powstaniec Krystian czernił swoje buty rodem z Polski Ludowej, a odgrywający żołnierza Japońskiej Armii Cesarskiej z okresu walk nad Chałchin-Goł poza replikami korzystał z oryginalnego koca wyprodukowanego dla dużo niższego mężczyzny. W przypadku żołnierzy Unii poza repliką broni najważniejsze elementy to: umundurowanie, podstawowe skórzane wyposażenie (pas, ładownica, kapiszonownik, pochwa na szablę), manierka oraz chlebak. Gromadzenie wyposażenia, na ogół wiąże się z dużymi kosztami. Większość replik broni, które widziałem, było wyprodukowanych za granicą. Nawet stępiony bagnet może być groźny, dlatego rekonstruktorzy zwracają bardzo dużą uwagę na kwestie bezpieczeństwa. Repliki dzielą się na takie, które pozwalają strzelać hukowo oraz amunicją. W polskim prawie o broni i amunicji takiego rozróżnienia nie ma. Różnicują ją za to producenci. Broń palna bezpieczna dla użytkownika i osób będących obok niego jest dobrej jakości, wytwarzają ją sprawdzeni producenci, co często sprawia, że nie jest ona tania. Dodam, że większość egzemplarzy, które trzymałem w rękach, pochodziła z Włoch. Istnieje też pewna grupa producentów, głównie z Indii i Pakistanu, którzy oferują tańsze produkty, ale często nie są one sprawdzane pod kątem bezpieczeństwa. Rekonstruktorzy z 58 regimentu nie uznają tego typu uzbrojenia i poza odradzaniem jego zakupu starają się unikać użytkowników takiej broni, którzy czasem nawet nie mają świadomości, że stwarzają zagrożenie. Dla większego bezpieczeństwa także procedura nabijania broni została uproszczona. Dość powiedzieć, że przy kręceniu filmu Gettysburg, gdzie tłumy statystów były rekonstruktorami historycznymi, ze względu na bezpieczeństwo zrezygnowano z używania pobojczyków do ładowania karabinów.
Dla GRH (Grup Rekonstrukcji Historycznej) pobyt na Polach Chwały ma dwojakie znaczenie. Część z nich uważa je za zamknięcie sezonu rekonstrukcyjnego. Inne, jak wspomniany na początku 2 Pułk Piechoty Księstwa Warszawskiego oraz oba regimenty rekonstruujące żołnierzy Wojny Secesyjnej, bywają na Polach Chwały albo sporadycznie, albo w ograniczonym składzie. Celują one w trwające kilka dni imprezy zamknięte skupiające setki rekonstruktorów odtwarzających bitwy lub wydarzenia z konkretnego okresu historycznego. Towarzyszy im wówczas kawaleria i artyleria. Dochodzę do wniosku, że występy takie jak na relacjonowanym wydarzeniu pozwalają promować zarówno ogólną ideę rekonstrukcji historycznej, jak i poszczególne grupy rekonstruktorskie szerokiemu gronu odbiorców.
Walki w szrankach, czyli pogotowie ratunkowe stało obok
W drugim dniu wydarzenia miałem okazję obserwować pokaz, który pięknie zaprezentował motyw przewodni imprezy, jakim było późne średniowiecze.
Na maneżu na tyłach pałacu odbył się turniej rycerski. Wbrew powszechnym wyobrażeniom nie polegał on tylko na kruszeniu kopii na przeciwniku, gdyż konkurencji, w których rycerze z grupy Dexstrarius z Ogrodzieńca mogli się wykazać, było znacznie, znacznie więcej, a wspomniane walki stanowiły tylko zwieńczenie wydarzenia.
Przez dobrą godzinę mogłem obserwować, jak czterech jeźdźców w pełnych zbrojach płytowych, próbuje ścinać mieczami jabłka czy nadziewać na kopie wiszące na drewnianych stojakach obręcze. Jak się wkrótce okazało, była to zaledwie rozgrzewka. Ale już w tamtym momencie zbrojni pokazali niesamowitą zręczność, gdyż trafić w tak mały cel czubkiem kopii lub mieczem nie jest prostym zadaniem, zwłaszcza że każde wychylenie się z konia, mając na sobie późnośredniowieczną zbroję grozi utratą równowagi w siodle. Potem podniesiono poprzeczkę i powtórzono nadziewanie obręczy na kopie, tylko że tym razem trzymały je kobiety (i jeden pan odziany w strój z epoki). Jakiż mógł być margines błędu dla człowieka, który siedzi w siodle podskakującego konia i celuje w tak mały obiekt? Ludzkie życie i zdrowie wisiało tutaj na włosku, a pogotowie naprawdę stało obok. Paniom jednak uśmiech nie znikał z ust, gdy ich mężowie (nie inaczej) zbierali trzymane przez nie obręcze.
Wreszcie nastąpiła wspomniana walka na kopie. Ten widok wywołał u mnie zachwyt, spowodowany też zapewne tym, że po raz pierwszy w życiu byłem świadkiem czegoś takiego. Gdy uzmysłowiłem sobie, że oto kilkaset kilogramów ciała i metalu pędzi na siebie z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę i kilkanaście centymetrów pomyłki może spowodować trafienie czubkiem kopii albo w koński łeb, albo w ludzką głowę, to mój niepokój narastał. Celem była bowiem mała tarcza na ramieniu rycerza, po której trafieniu czubek kopi pękał i rozlatywał się w drzazgi. Cóż to był za widok.
Występ nakłonił mnie do przewartościowania tego, co myślałem o udziale kawalerii nie tylko na średniowiecznym polu bitwy. Gdy w pewnym momencie w ramach rozgrzewki rycerze zaszarżowali w stronę widowni, poczułem się nieswojo. Próbowałem wyobrazić sobie, jak musieli czuć się piechurzy, gdy pędziło na nich nie kilku, ale kilkuset jeźdźców! Być może w przyszłości będę miał więcej okazji do takich rozważań, gdyż grupa Dexstrarius odgrywa także inne formacje kawalerii, jak choćby ułanów, huzarów, strzelców konnych czy krakusów.
Podczas drugiego dnia Pół Chwały spędziłem w Niepołomicach najwięcej czasu. Kończyło go wydarzenie, można by powiedzieć, branżowe, czyli gala „50 lat Wargamingu w Polsce”. Pięćdziesiąt lat to imponujący okres, ale właściwie od jakiego momentu liczony jest ten czas? Otóż w 1974 r. w Warszawie na Woli została otwarta przez Sławomira Rakowieckiego (także obecnego na gali), Pracownia Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej (PMiHW). Jej celem, jak głosi jedna z definicji wargamingu, była „gra na stołach plastycznych artystycznie wykonanymi figurami”. Było to miejsce, którego wychowankowie ponieśli wyniesione stamtąd zainteresowanie na całą Polskę. Podczas gali mogły zaprezentować się kluby skupiające się zarówno na wargamingu, jak i te, które kierują się raczej ku szerzej pojętemu modelarstwu. Zaprezentowali się również założyciele firm zajmujący się wargamingiem, dystrybuujący zachodnie produkcje, jak również produkujący własne systemy oraz figurki do nich. Pojawili się reprezentanci hobby praktycznie z całej Polski, przeto każdy mógł znaleźć klub najbliższy swojemu miejscu zamieszkania.
Dzień trzeci, czyli Układ Warszawski spotyka NATO
Ostatni dzień zamykał tegoroczne Pola Chwały i trudniej było prowadzić rozmowy z rekonstruktorami, gdyż wielu z nich zaczynało przygotowywać się do powrotu. Tego dnia nieco odszedłem od przełomu XIX i XX w, odwiedzając m.in. obóz antycznych Rzymian i barbarzyńców z kultury przeworskiej z dodatkiem zhellenizowanych Kartagińczyków ze stowarzyszenia Hellas et Roma, dla których Niepołomice i Pola Chwały są zwieńczeniem sezonu rekonstrukcyjnego i który uświetniają swoją obecnością od ponad dziesięciu lat.
Pośród rekonstruktorów także nie zabrakło nowości. Moją uwagę zwróciła Grupa Rekonstrukcji Historycznej Krajina odtwarzająca Serbów broniących etnicznych enklaw na terenie obecnej Chorwacji oraz bojowników HVO, czyli Chorwatów walczących z kolei na terytorium obecnej Bośni i Hercegowiny. Rekonstruktorzy, z którymi rozmawiałem, byli młodymi ludźmi, a ich rówieśnicy mogli kształtować wyobrażenie o konfliktach zbrojnych na terytorium byłej Jugosławii z niektórych filmów, np. Demony wojny lub też przez pryzmat takich wydarzeń, jak masakra w Srebrenicy. Rekonstruktorzy z GRH Kraina postanowili to zmienić. W momencie, gdy zaczynali odtwarzać konflikty w byłe Jugosławii, wśród polskich rekonstruktorów tematyka ta była rzadkością. Obecnie osoby odtwarzające formacje, które biorą udział w tych wydarzeniach, skupiają się na grupie społecznościowej na Facebooku o nazwie "JUGFOR".
Z racji na postęp technologiczny zbieranie informacji stało się łatwiejsze, gdyż nawet bez znajomości języków walczących stron można zrozumieć treść źródeł czy dokumentów. Poza tym niezwykle cenne są relacje naocznych świadków wydarzeń, nagrania i zdjęcia. Oczywiście nadal znajomość serbsko-chorwackiego jest cennym atutem. Zebranie akcesoriów, mundurów i wielu innych przedmiotów nie było proste bez odpowiednich kontaktów i wymagało sporo wysiłku. Wraz z rozwojem grupy JUGFOR kompletowanie wyposażenia stało się łatwiejsze. Ponadto posiłkowano się drukiem 3D, tworząc m.in. granaty nasadkowe czy miniaturowe pole minowe. Pozwoliło to nie tylko zaprezentować typy używanych min, ale też ukazać problem powojennej Jugosławii, gdzie tysiące tych urządzeń nadal leżą pod powierzchnią ziemi. Celem rekonstruktorów jest bowiem przedstawienie obiektywnego obrazu konfliktu.
Różnice w wyposażeniu były zauważalne, gdyż bojownicy HVO posiadali dużo sprzętu produkcji byłych członków Układu Warszawskiego, jak np. rumuńskie czy po NRD-owskie wersje karabinków kałasznikowa. Używano zróżnicowanych hełmów, wschodnioniemieckich, rumuńskich a nawet kopie amerykańskiego M1 z czasów II wojny światowej, ale ze zmodyfikowanym mocowaniem. Bogactwo wariantów wynikające z różnorodności dostawców było niesamowite. Obie strony posiadały sprzęt jugosłowiański, który czerpał nie tylko z uzbrojenia krajów socjalistycznych. Interesującym dla mnie przypadkiem była nielicencjonowana, zmodyfikowana wersja niemieckiego karabinu maszynowego MG-42, którego pod nazwą M-53 używała armia jugosłowiańska. Muszę przyznać, że wiedzy mimo posiadania niewielkiej wiedzy o odtwarzanych wydarzeniach, bardzo ją poszerzyłem.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. To detal, ale wydaje mi się, że bardzo ważny. GRH odtwarzająca konflikty w byłej Jugosławii poświęciła dużo uwagi temu, aby oddać wpływ popkultury na uczestników konfliktu. „Chorwaci” mieli ze sobą magnetofon kasetowy, z którego puszczali skoczną (i jak mnie zapewniono) nacjonalistyczną muzykę, a jeden z rekonstruktorów, wyraźnie inspirujący się filmami o Rambo, przepasał się taśmami z amunicją karabinową i przewiązał czoło opaską. Inny wkomponował w swój mundur różaniec. Podsumowując, była to bardzo ciekawa ekspozycja.
Pola Chwały to nie tylko rekonstrukcja historyczna. Nadal jest to wydarzenie, którego istotną częścią są gry wojenne, na potrzeby których wydzielono nie tylko kilka sal, ale nawet osobny budynek. Odbyły się trzy turnieje gier wojennych. W rozgrywkach organizowanych przez firmę Wargamer wzięło udział pięćdziesięciu uczestników, zaś w produkcjach „Wrzesień 1939” i „Bolt Action” po trzydziestu graczy. W jednej z sal położonej na parterze zamku na długim rzędzie stołów rozgrywano bitwy w systemie „Wrzesień 1939” oraz później m.in. gry figurowej „World of Tanks”. W rogu pomieszczenia toczyło się starcie pomiędzy Rzymianami a Galami w systemie „Impetus”. Ponadto dwa stoliki poświęcono na naukę gier Wargamera, czyli „Ogniem i Mieczem”, jak również „Anno Domini 1666”. Z czystej ciekawości odwiedzałem tę salę często i widziałem, że chętnych do nauki nie brakowało. Bardzo mnie ucieszyło, że przy stołach jest dużo młodzieży.
W tym samym pomieszczeniu wystawiły się dość duże stoiska z modelami i figurkami do gier „Wrzesień 1939” oraz ze sklepu Wargamer, gdzie poza produkcją tego studia można było znaleźć podręczniki i figurki do innych systemów. Według sprzedawców najczęściej kupowanymi towarami były: oddziały husarii do „Ogniem i Mieczem”, „Anno Domini 1666” oraz figurki z serii „Hot & Dangeorus”. Warto podkreślić, że ceny na stoiskach nie były „konwentowe”, tylko rynkowe.
Zakończenie
Pola Chwały są w tym momencie zbyt rozległym i dużym wydarzeniem, by można je było zrelacjonować w pojedynkę. W tym roku przez zamek i jego okolice w Niepołomicach przewinęło się, według organizatorów, trzydzieści tysięcy odwiedzających. Pojawiło się dużo rodzin z dziećmi. Nie byłem w stanie porozmawiać z każdą grupą rekonstrukcyjną, która mnie zainteresowała, czy wziąć udział w każdej atrakcji.
Czy polecam? Tak, Pola Chwały to arcyciekawe wydarzenie dla całej rodziny, nie tylko dla amatorów historii. Dołożono wszelkich starań, aby każdy, kto jest choćby w minimalnym stopniu zainteresowany wojskowością, znalazł coś dla siebie. Od możliwości wyboru można dostać, jeśli nie bólu głowy, to choćby otępienia.