Do łódzkiego Gakkonu miałam awersję, bo ostatnia edycja nie powaliła mnie na nogi. Postanowiłam jednak pojawić się na nim ze względu na znajomych, poza tym daleko za specjalnie nie mam. I było warto.
Akredytacyjna wyższość
Na miejscu byłam godzinę przez rozpoczęciem akredytacji. Żar lał się na nas z nieba, a my laliśmy na ziemię pot. Było bezczelnie gorąco i kto mógł, ten ratował się karimatą albo parasolką. Przez moment miałam deja vu – identyczne warunki panowały na Niuconie… Okazało się, że kolejka jest mieszana. Została rozdzielona na tych z akredytacją, tych, co dopiero kupują wejście, wystawców i osobno media/VIP. Zawsze zdawało mi się, że VIP-y i media wchodzą wcześniej, a tu psikus, bo panie na akredytacji wpuszczały najpierw zwykłych uczestników. Ba! Sama pani organizator wyszła do ludzi opaskować nadgarstki, bo dziewoje nie wyrabiały normy. Dopiero po trzecim, głośniejszym i mniej grzecznym upomnieniu się o akredytację VIP-ów i mediów, ruszyła i nasza kolejka, ahjo!
Sleepy kontra logistyka
Szkołę znam bardzo dobrze z Kapitularzy i Ućkonów, toteż wiedziałam, gdzie będą sleepy i od razu, z identem oraz dość czytelnym informatorem, ruszyłam na drugie piętro. Na szczęście nie usłyszałam w żadnej pustej sali, że już zajęta. Może łódzkie konwenty rządzą się innymi prawami? Ulokowałam się w cichym sleepie i... nieco się załamałam. W katechetycznej, a właściwie to w każdej sali, ławki i krzesła były tak nierozmyślnie złożone, że po ich przesunięciu było jeszcze miejsca a miejsca. Czyżby świeżaki załapały się na helperów?
Jak w kasynie
Dosłownie! Na wejściu nie dość, że witał mnie czerwony dywan, to jeszcze konwencja hazardu uderzała w uczestników z potężną siłą. Nazwy sal typu „Ruska ruletka”, „Garderoba gwiazd’ czy też „Scena pod neonami” działały na wyobraźnię. Fotostudio miało nawet dekorację 3D, bo wystający aparat z drzwi jasno mówił, czego się w środku spodziewać. Obsługa nazwana „Secret Service” oraz paru ważnych ludzi ubranych w garniaki i sukienki – piękne nawiązanie do lat dwudziestych. Konwencję urozmaicono akcentem w postaci żetonów kasyna, które służyły jako zamiennik na nagrody i to nie w sklepiku konwentowym, tylko u samych wystawców, więc w tym roku nie było problemu ze znalezieniem bajeru dla siebie.
Atrakcje, atrakcje!
Atrakcje w tym roku nie zawiodły. Bogaty blok cosplay obfitował w wiele ciekawych paneli-poradników z rodzaju „jak się umalować?” czy „jak ułożyć perukę?”. Nasz sleep miał ponadczasową atrakcję, jaką był UltraStar ułożony vis a vis naszych okien, więc każde „Zankoku no Tenshi no TEEZE” czy „Bogurodzicę” odśpiewaliśmy, czy tego chcieliśmy, czy też nie. Dalej mamy Rock Band, czyli DDR nieśmiertelne w naszej pamięci niczym Krakony, a nawet Touhou Room.
Biorąc pod uwagę ilość i jakość atrakcji, raczej nie dało się nudzić, a wpadek nie wyłapałam, w przeciwieństwie do zeszłego roku. Tu mocna poprawa i wielki plus. Był też koncert muzyki, która polega na tym, że im trudniej odczytać nazwę zespołu, tym gra on lepiej. Zajrzałam dosłownie na chwilę: było około trzydzieścioro słuchaczy, w tym pięcioro z nich w małym pogo. Łezka się kręci w moim oku, gdy wspominam tę zabawę. Szkoda tylko, że tak słabo zadbano o promocję tego koncertu. Może w innym przypadku więcej osób zjawiłoby się na konwencie?
Był również konkurs cosplay. W tym roku Duszek poszła o krok dalej. Pamiętając o wadach tej atrakcji z zeszłej edycji konwentu, zrezygnowała z auli i przeniosła wszystko na salę gimnastyczną ze sceną i nagłośnieniem, dzięki czemu było więcej miejsca i dało się oddychać. Przyznaję, że na samym konkursie mnie nie było. Tak, wiem, to dziwne, ale ile można patrzeć na jedną serię o tańczących dziewczynkach? No i to była jedyna okazja na odpoczynek, bo w tym czasie szkoła opustoszała.
Medycy, helpy i ochrona – trójca święta
Nie wiem, czy o niezawodnych medykach i ochroniarzach warto ponownie się rozpisywać, ale bardzo mi się podoba, że pierwsze helpowe wpadki zasłonięto rzetelnością Secret Service. Papier był, mydło było, pomoc też była, słowem - wszystko na swoim miejscu. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ludzie jednak się zmieniają.
Okolica bezpieczniejsza niż zwykle
W tym roku był tylko jeden incydent, na dodatek ochrona szybko się nim zajęła. Co dziwne, kasjerki w Żabce, monopolowym czy chińskiej knajpie witały konwentowiczów z uśmiechem na ustach. Widać te kilka lat nauczyło już tubylców, że, mimo iż kolorowi, dziwnie ubrani i nieco głośni, to jesteśmy uprzejmą i całkowicie niegroźną ekipą. A może uśmiechały się, bo zdążyły już zauważyć, że sierpień będzie miał większy obrót?
Wtrącę tu również temat jedzenia. Zaplecze gastronomiczne nie zawiodło – zarówno konwentowe, jak i okoliczne. Niektórzy nawet zasłużyli na darmowe sushi!
Zbierając żetony do kupy…
Gakkon zdecydowanie się poprawił i nie świadczy o tym większa ilość uczestników czy zgłoszeń na cosplay, ale rozmieszczenie wszystkiego czasowo oraz lepsza organizacja wewnętrzna (żetony zamiast sklepiku). Atrakcje również pokazały, że poziom jest wyższy i trochę żałuję, że zgłosiłam tylko cztery godziny. Konwent ma ogromny potencjał i jak na niego narzekałam, tak teraz przepraszam i cofam moje słowa, bo ta edycja pokazała, że Gakkon ma szansę być naprawdę dobrą imprezą. Parę poprawek i na spokojnie w następnym roku będzie można spodziewać się około 2000 uczestników. I jeśli mam być szczera, to takie są najlepsze, gdy do dyspozycji jest stosunkowo nieduża powierzchnia. Na przykładzie tej imprezy niektóre konwenty powinny się uczyć, aby oprócz okien wypadła dobrze cała reszta. Konwent zostawiam z potężnym 8/10.
Tu dziękuję sleepowi w katechetycznej, byliście najlepsi.