Za nami piąta edycja Remconu. Konwent odbył się w Szkole Podstawowej nr 31 w Gdyni i pojawiło się na nim ok. 2400 osób, wliczając w to wszystkie osoby funkcyjne. Zaintrygowana, w jaki sposób organizuje się konwenty na odległej północy, postanowiłam po raz pierwszy odwiedzić Gdynię.
Akredytacja, plastikowe identyfikatory i pierwsze problemy
Na conplace dotarłam w piątek około godziny 19:30-20:00 i pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był punkt akredytacyjny zorganizowany wewnątrz konwentu – nikt nie musiał długo stać na zewnątrz, wystawiony na co najmniej nieprzyjemne warunki pogodowe. Zaraz obok znajdowała się całodobowa, niestrzeżona szatnia.
Sama akredytacja przebiegła bardzo sprawnie, co z pewnością ułatwił brak osobnego punktu dla uczestników chcących kupić bilet na miejscu. Problematyczny okazał się odbiór identyfikatora, po który zdążyła uformować się osobna kolejka. Przez to, że stoiska z akredytacją i identyfikatorami nie były obok siebie, niektórzy uczestnicy musieli wyczekać jeszcze kolejne kilka/kilkanaście minut. Bardzo zaskoczył mnie również brak papierowych opasek na rękę – jedyny dowód na to, że przeszło się przez akredytację, stanowił plastikowy lub laminowany identyfikator, który z łatwością można było przekazać komuś innemu. Mogliśmy go schować, a sami helperzy nieszczególnie się im przyglądali – zwłaszcza w sobotę.
Po wejściu na szkolne korytarze zastał mnie chaos. Pomijając spodziewany tłum konwentowiczów, natknęłam się na wystawców, którzy wciąż rozkładali swoje stoiska. Jak się później dowiedziałam, powodem było półtoragodzinne opóźnienie w ich wpuszczaniu. Zamiast planowanej godziny 16:00, wystawcy weszli ok. 17:30, czyli pół godziny przed otwarciem akredytacji dla uczestników. Nie był to jednak największy problem. Niektórym wystawcom przypadły niepodpisane stoły, a inni nie dostali ich w ogóle. Koordynatorka skwitowała problem, twierdząc, że ma za dużo pracy i nie jest w stanie zająć się swoim stoiskiem.
Kręcąc się po budynku, nie dało się przegapić ogromnych, świetnie opisanych map. Mimo bardzo specyficznego rozkładu szkoły, zwłaszcza pierwszego i drugiego piętra, ciężko było się zgubić. Organizatorzy pomyśleli również o takich detalach, jak karteczki z prośbą o odkładanie kartonów po pizzy obok koszy na śmieci i zgniataniu plastikowych butelek przed wyrzuceniem. Niby mała rzecz, a cieszy. Na plus zasługuje również rozpiska atrakcji w salach na jednym z korytarzy. Szkoda, że tylko w kilku, ale to zawsze coś.
Kolejnym punktem zwiedzania był sleeproom dla wystawców, atrakcjonistów oraz mediów. Sleep, który w swoich zamiarach miał pomieścić ogromną liczbę osób (samych stoisk było 80, a przecież na jedno stoisko nie zawsze przypada jeden wystawca), okazał się bardzo mały i przypominał bardziej schowek przy sali gimnastycznej. Miał on oczywiście plusy – bardzo łatwy dostęp do czystych toalet oraz pryszniców z ciepłą wodą. W sleepie znalazło się również kilka materacy gimnastycznych.
Konwent czy targi?
Uczestnicy Remconu zdecydowanie nie mogli narzekać na ilość wystawców. Pokuszę się nawet ostwierdzenie, że byli oni główną atrakcją zaraz obok piętra z grami rytmicznymi. Mimo powtarzalności – zdecydowana większość stoisk oferowała przypinki, naklejki i akrylowe breloczki – dało się upolować kilka perełek, jak np. ręcznie szydełkowane zwierzątka, pluszowe nietoperze oraz prześliczne morskie stworzonka. Pojawiło się również sporo handmade’owej gotyckiej biżuterii, świece i woski zapachowe czy ozdobne eliksiry. Natknęłam się nawet na ręcznie malowane figurki Pokemonów oraz Pokeballe. Nie widziałam zbyt wielu stoisk fantastycznych i mimo ogromu wystawców, brakowało mi jednak sklepu z figurkami.
Zdecydowanie należy pochwalić organizatorów za zarządzanie przestrzenią. Udało im się na tyle dobrze rozłożyć stoiska, żeby nie zapychać korytarzy i stworzyć swobodne przejście.
Rytmiki, konwentowe jedzonko i atrakcje wszelakie
Spora liczba wystawców nie oznaczała, że konwent był pozbawiony atrakcji. Najbardziej imponująca okazała się strefa gier rytmicznych. Uczestnicy Remconu jako pierwsi mogli zagrać na automacie arcade w Sound Voltex. Poza tym mieli dostęp do czterech kontrolerów Chunithm, Gitadory, Beatmanii II DX, Taiko oraz gry „Hatsune Miku: Project Diva”. Nie zabrakło oczywiście Pump It Up oraz Dance Dance Revolution, a fani karaoke mogli pojawić się na UltraStarze. Dla osób niekoniecznie zainteresowanych grami rytmicznymi przygotowana została sala VR z możliwością zagrania w klasycznego już „Beat Sabera”, a także „Super Hot”, „Blade and Sorcery” i „Pistol Whip”.
Miłośnicy gier bez prądu również nie mogli narzekać, przebierając w tytułach gier planszowych i karcianych oraz tradycyjnych gier japońskich takich jak Mahjong, Go, Shogo i Hanafuda. Pod okiem doświadczonych graczy można było szlifować swoje umiejętności lub nauczyć się gry od podstaw.
Zdecydowanie mocną stroną konwentu była Mxtx Village – wioska skupiona wokół twórczości Mo Xiang Tong Xiu, autorki „Mo Dao Zu Shi” oraz kultury Chin. Główną atrakcję wioski stanowiła gra terenowa, polegająca na zebraniu sześciu pieczątek. Zdobywało się je, wykonując zadania na pozostałych stoiskach w wiosce. Poza tym można było zagrać w kości, ręcznie robionego mahjonga, otrzymać wróżbę i dowiedzieć się, jaką rolę odgrywałoby się w świecie stworzonym przez autorkę oraz wziąć udział w teście wiedzy na temat serii i kultury Chin. Pojawiła się również ścianka foto z rekwizytami – mieczem, parasolką oraz licznymi wachlarzami. Całość dopełniało targowisko.
Po tylu wyczerpujących aktywnościach wypadałoby coś zjeść – na szczęście w strefie gastro można było znaleźć szeroki wybór różnych pyszności. Na zewnątrz stał food truck Yaki Kingu, a w środku Tabe Aruki z ich japońskimi i koreańskimi przysmakami, takimi jak ramen, tteokbokki, dango i taiyaki. Pojawiły się również stoiska Taiyaki House oraz Bubble Tea Yoppo. Na fanów bardziej lokalnych smaków czekał Konwentowy Targ Wuja Reda, stoisko serwujące hot-dogi. Uzupełnieniem strefy gastro był punkt z popcornem oraz watą cukrową – sama nie skusiłam się na żadną z opcji, ale zdecydowanie cieszyły się popularnością wśród pozostałych konwentowiczów.
Idolki, konkurs cosplay i Kobito Rakugo - atrakcje na scenie głównej
Remconowa scena główna kwitła od idolek. W sobotę swoje umiejętności zaprezentowała grupa Blooming, a później Milky Way Heroes w kolaboracji z Honeyed Idols. Grupy wykonywały występy znane z takich serii jak „Love Live!” i „Superstar!!”.
Nie tylko idolki miały okazję tańczyć – w sobotnie popołudnie scena należała do uczestników konwentu. Mogli wtedy zatańczyć Belgijkę i wziąć udział w Kpop Random Dance Challenge. Niestety, musieli wybrać między Belgijką a warsztatami z tańców balfolkowych, które odbywały się w tych samych godzinach.
Wieczorem odbył się konkurs cosplay z lekkim, bo ok. 20-30 minutowym opóźnieniem. Nie był to jednak najmniejszy błąd organizacyjny. Widownia pomieściła bardzo niewielu uczestników, udźwiękowienie pozostawało wiele do życzenia, a cosplayerzy występowali bez sceny ani oświetlenia scenicznego. Dodatkowo nie obyło się bez błędów technicznych. Najbardziej rażące były problemy z odtworzeniem prezentacji niezbędnej do występu jednego z cosplayerów.
Po konkursie cosplay wystąpiło Kobito Rakugo – projekt dwójki pasjonatów rakugo, czyli teatru jednego aktora. Gawędziarze za pomocą wachlarza i chusty opowiadali bardziej lub mniej zabawne anegdotki. Sala bardzo szybko zapełniła się zaangażowaną widownią.
Konwent mieszany czy jednak mangowy?
Mimo że Remcon nie klasyfikuje się bezpośrednio jako konwent mangi i anime, tegoroczna edycja była silnie nastawiona na mangowego konwentowicza. Elementów fantastycznych było bardzo mało zarówno wśród prelekcji, atrakcji, jak i wystawców. Jednocześnie będąc mangowcem, paradoksalnie nie do końca czułam się targetem wydarzenia.
Niemniej Remcon cieszył się ogromnym zainteresowaniem. Do tego stopnia, że w pewnym momencie z powodu tłumów bardzo brakowało mi strefy chillroom, czyli chociaż jednej sali nieco odsuniętej od zgiełku, w której można byłoby odpocząć, zrobić sobie kawy lub herbaty i na chwilę się wyciszyć.
Entuzjazm wszystkich obecnych na konwencie – od wystawców, przez twórców atrakcji, po zwykłych uczestników – był wręcz namacalny. Niestety Remcon nie różnił się niczym od konwentów organizowanych na południu. Nie miał w sobie nic wyjątkowego ani wyróżniającego na tle innych imprez. Z tego powodu nie uważam, żeby w moim przypadku był wart podróży przez całą Polskę i raczej nie wybiorę się na niego znowu. Za to dla osób, które mieszkają w okolicy, z pewnością jest konwentem wartym odwiedzin.