Denis Szabałow - „Prawo do użycia siły”
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 477
Cena okładkowa: 39,99 zł
„Prawo do użycia siły” jest kolejną już przeczytaną przeze mnie książką, osadzoną w znanym każdemu fanowi klimatów postapokaliptycznych świecie Uniwersum Metro . Przenosi nas do małego miasta o nazwie Sierdobsk, położonego w południowo-zachodniej części dawnej Rosji. Opowiada historię mieszkańców schronu pod dworcem kolejowym, w którym około setki osób ukryło się przed nadciągającą zagładą. Autor skupił się na opowieści ze strony jednego ze stalkerów, o imieniu Daniła. To właśnie jego oczami będziemy mogli zobaczyć życie bunkra i powierzchni skażonej promieniowaniem planety.
Akcja książki dzieli się na wydarzenia teraźniejsze (z punktu widzenia bohatera powieści) oraz przeszłe, które uzupełniają brakujące elementy i pozwalają nam dowiedzieć się czegoś o tym, co właściwie działo się na samym początku, zaraz po zejściu do podziemi. Właśnie dzięki tym rozdziałom, poznajemy też młodość głównego bohatera i jego towarzyszy, co pomoże nam zrozumieć jego pobudki i zachowanie w późniejszym życiu.
Na początku właściwie nie ma głównego wątku. Wszystko skupia się na codzienności mieszkańców dworcowego schronu i wprowadzeniu nas w świat. Dosyć płynnie, kolejne wydarzenia doprowadzają do rozwinięcia fabularnego i klaruje się cała historia wojny między Wojskowymi - jak nazywani są mieszkańcy pobliskiej ocalałej bazy wojskowej, a dworcem.
Mimo, że "Prawo do użycia siły" opowiadane jest ze strony stalkera Daniły i autor wielokrotnie wraca do jego przeszłości, do samego końca nie potrafiłem się wczuć w tę postać. Nie wiem czy to ja robiłem coś nie tak, czy pisarz po prostu nie potrafił stworzyć w pełni spójnego charakteru, ale jakoś nie rozumiałem wielu jego wyborów czy akcji. Ponadto kilka razy odniosłem wrażenie, że Denis Szabałow zapomniał o tym, że wcześniej przedstawił pewne cechy Daniły inaczej i jego zachowanie budziło wątpliwości i sprawiało, że postać stawała się nienaturalna. Większość pozostałych bohaterów przedstawionych w książce stanowiła tylko tło i, ich zachowanie było przewidywalne i zawsze dopasowane do czynów głównego bohatera, co potęgowało sztuczność. Na uwagę zasługują tylko najbliżsi, czyli Pułkownik - głównodowodzący schronu i były członek specnazu GRU, Saszka - partner w stalkerstwie oraz dziadek - jedyny żyjący krewny oraz technik. Reszta wyróżnia się tylko posiadaną bronią, umiejętnościami i czasem wyglądem (chińczyk Li).
Tu przejdziemy do głównej i najważniejszej cechy książki, która jest jednocześnie jej największą zaletą i wadą. Powieść wypełniona jest specjalistycznym nazewnictwem broni i wszelakiego sprzętu wojskowego, bądź formacji. Całość przesiąknięta jest militariami i tematyką żołnierską. Sprawia to, że każdy fan militariów będzie z pasją pochłaniać kolejne strony i cieszył się z mnogości wymienionych z dokładnego modelu, broni i pojazdów oraz rozpozna znaki i jednostki bojowe, natomiast ktoś niezaznajomiony z tematem zwyczajnie się pogubiłem, nie odróżniając karabinu snajperskiego od pistoletu, że o wehikułach nie wspomnę. Teoretycznie w stopce są przypisy wyjaśniające wszystko wraz z dokładnym parametrami, zasięgiem rażenia itd. jednak jeżeli kogoś to niezbyt interesuje, to zamiast pomagać, tylko zaszkodzą. Szczególnie kiedy na jednej stronie pojawia się ich pięć, z czego każdy po kilka-kilkanaście linijek tekstu i za każdym razem trzeba się oderwać od akcji tylko po to, by wiedzieć z czego właściwie strzela dana postać... Gdzieś w połowie książki zmęczyło mnie to na tyle, że tylko sprawdzałem pobieżnie o co chodzi i wracałem do wydarzeń.
Bolał mnie też trochę fakt, że to już nie to sam klimat co w większości książek uniwersum. Zbyt dużo specjalistycznego sprzętu wojskowego, brak problemów z prądem, wodą czy jedzeniem. Jakimś cudem wciąż jedzono przedwojenne zapasy i znajdowano nowe, mimo, że od 20 lat, nikt nic nie produkuje, amunicji wszędzie było pełno, a znalezione mleko w proszku czy lekarstwa, mimo wszechobecnego promieniowania i co najmniej kilkunastu lat po terminie, wciąż nadawały się do spożycia. To niszczyło całą otoczkę trudów przetrwania i zrobiło z książki luźną powieść o żołnierzach.
Wbrew pozorom, „Prawo do użycia siły” czytało mi się przyjemnie. Nie nudziło, nie ciągnęło się, a opisy akcji były skonstruowane bardzo profesjonalnie i w tych momentach przewracałem kartki jedna za drugą, nie mogąc się zatrzymać. Ponadto sam jestem fanem militariów, choć nie w takim stopniu, żeby mnie interesowały dokładne parametry techniczne konkretnego modelu czołgu. Polecam gorąco książkę każdemu, kto interesuje się podobną tematyką, natomiast bardzo odradzam, osobom, dla których karabin to tylko takie co robi dużo hałasu i strzela wieloma pociskami.