Recenzje książek fantastycznych
Dmitry Glukhovsky - „Metro 2035”
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 540
Cena okładkowa: 39,90 zł
Metro 2035, tak jak dwie poprzednie odsłony trylogii (Metro 2033 i Metro 2034), opowiada o świecie dotkniętym apokalipsą zgotowaną przez człowieka. Trzecia wojna światowa była jednocześnie ostatnią. Rakiety z głowicami nuklearnym wyleciały ze swych silosów, by siać zniszczenie. Promieniowanie szybko zabiło tych, których nie usmażyły fale cieplne z pocisków i jednocześnie tych, którzy nie zdążyli schować się w bezpiecznym, moskiewskim metrze.
To właśnie w nim, w ciemnych i obszernych tunelach, zachował się ostatni bastion ludzkości. Na stacjach założono swego rodzaju państwa-miasta, między którymi zawierano sojusze, handlowano, uprawiano grzyby czy hodowano świnie. Każda ze stacji charakteryzowała się swoją specyfiką, zależna od dostępności materiałów, broni lub sąsiedztwa ośrodków kultury. Szybko utworzono związki, z których wyrosły specyficzne państwa. W tym Hanza, znana też jako Linia Okrężna. Stolica handlu, która tworzy krąg, przez który wiedzie jedyna droga na odległe stacje. Panował tutaj dostatek, a ludziom, jak na warunki panujące w podziemiach, żyło się całkiem dobrze, dzięki świetnie wyszkolonej armii i stałym dostawom towarów i naboi pełniących rolę środka płatniczego. Drugim ważnym związkiem jest Linia Czerwona, wyznająca poglądy komunistyczne. Jedzenie na kartki dla pracujących, wspólne dobra oraz praktycznie nieograniczona czymkolwiek władza. Ludności, która tu żyje, bez przerwy wpajana jest do głów propaganda, robiąca z nich posłuszne marionetki, niezdolne do samodzielnego myślenia i podejmowania działań przeciw uciskowi (którego oczywiście nie ma). Trzecią siłą okazuje się być Rzesza... W jaki sposób w kraju takim jak Rosja powstał faszystowski odłam, pozostaje dla mnie zagadką. Niemniej jednak zamiast czystości rasy, w metrze 2035 główną doktryną okazuje się być czystość gatunku. Wszyscy upośledzeni, zwani Ułomnymi, są szykanowani, zmuszani do ciężkich robót i zabijani. Dwie ostatnie siły toczą ze sobą odwieczny konflikt, który utrzymuje się w stanie tuż przed wybuchem wojny.
Metro 2035 jest samodzielną kontynuacją przygód Artema z pierwszej części trylogii. Oznacza to, że znajomość poprzedniczki nie jest wymagana, żeby zrozumieć wydarzenia mające miejsce w metrze. Niemniej jednak liczne nawiązania, a nawet postaci, które pojawiają się w obu odsłonach cyklu, łatwiej zrozumieć po lekturze całości. Szczególnie że niejednokrotnie działania osób i grup są ściśle powiązane z poprzednimi wydarzeniami. Tym bardziej w wykonaniu samego Artema.
Po tym co zaszło w Metrze 2033, Artem - uważany za bohatera - próbuje odpokutować swój czyn. Praktycznie codziennie od dwóch lat próbuje porozumieć się ze światem, wychodząc na zewnątrz i wystawiając się na niebezpiecznie wysokie promieniowanie. Jego próby nawiązania kontaktu radiowego spełzają na niczym. Przez to wszystko oddala się od własnej żony, a jego znajomi i przyjaciele ze stacji WOGn, gdzie przyszło mu mieszkać, mają go za dziwaka, a nawet szaleńca. Artem ma wielkie marzenie i żyje ideałami, za którymi udaje się w szaleńczą i niebezpieczną podróż, tylko dla mało wiarygodnych informacji o nawiązaniu kontaktu przez radiotelegrafistę na drugim końcu metra. W poszukiwaniu prawdy i dla oczyszczenia sumienia jest w stanie poświęcić niemal wszystko, w tym własne życie. Nikt nie chce mu uwierzyć i wszyscy mają go za szaleńca, poza kilkoma osobami, wędrującymi razem z nim. Nie raz i nie dwa Artem popadał przez to w niewolę, był torturowany, strzelano do niego i goniono. Wiele razy tylko cud, szczęśliwy splot zdarzeń i niespotykana bezinteresowność innych ratowały mu życie.
Książka odziera bohaterów i całe metro z magii. Wyjaśnia wiele rzeczy, które nie powinny zostać wyjaśnione i obnaża ze wszelkich tajemnic, skrzętnie aktywnych przez całe lata życia w podziemiu. Skupia się na ludziach, polityce i zależnościach między stacjami. Sama podróż przestała być wyzwaniem. Tunele już nie zabijają nieostrożnych. Za to dramat zwykłego człowieka, jego smutna egzystencja i pogoń za przeżyciem oraz najprostszym pragnieniami są tutaj przedstawione bardzo dokładnie. Pokazano tu ludzi jako istoty żyjące z dnia na dzień. Biedę, wśród której człowiek z kurą jest bogaczem. Nie ma tu marzeń. Jest tylko dzień kolejny, który trzeba przetrwać. Nawet ci, którzy niegdyś wierzyli w archetypy i bohaterów mogących w pojedynkę odmienić los tysięcy, przestają mieć nadzieję.
System dialogów jest ciężki do zrozumienia. Często wiele osób wypowiada się naraz, bohater też niejednokrotnie mówi sam do siebie. To wszystko tworzy swoistą plątaninę, w której ciężko jest połączyć odpowiedni tekst z mówcą. Ponadto zdania są urywane w połowie, a sposób mówienia Artema skrótowy i często wyglądający na mowę szaleńca, co oczywiście było specjalnie wprowadzonym zabiegiem. Całość można odbierać jako próbę urealnienia wymiany zdań. Czy udaną? No cóż, to już musicie ocenić sami, czytając książkę.
Dla mnie Metro 2035 było trudne i męczące. Ale nie dlatego, że to zła lektura. Przywykłem do wielkiego patosu, w którym główna postać świeci na tle innych i jest typowym bohaterem, który mimo wielu przeciwności, dąży do celu i osiąga go. Tutaj mamy podróż człowieka wyniszczonego psychicznie - wariata niemal - który poświęca wszystko w imię jednej pogłoski, w którą ślepo wierzy tylko po to, by przynieść ludziom wieści, które ich tak naprawdę nie obchodzą. Jaki jest wynik tej krucjaty? Do samego końca nie wiemy, czy to wszystko ma jakiś sens, czy to tylko zmarnowanie sił i czasu. Dialogi doprowadzały niejednokrotnie do zupełnego pogubienia się, ale to już jest kwestia stylu autora. Po skończeniu książki ma się wrażenie ukończenia całej powieści, całej historii. Tak jakby już nic więcej nie mogło się wydarzyć. Jakby wszystko było już przesądzone. Ale to moje wrażenie i wcale nie musi się pokrywać z odczuciami innych czytelników. Metro 2035 jest zupełnie inne niż jego poprzednicy, a jednak zachowuje formę i klimat, pozostając nadal starym, dobrym uniwersum. Nawet mimo ucywilizowania świata przez promieniowanie - które wzrastając - wybiło wszelką niebezpieczną zwierzynę Moskwy. To co mi przeszkadzało, to swoista "nieśmiertelność" głównego bohatera. Kiedy wszyscy wokół umierali od byle skaleczenia, sam Artem mimo taplania się w brudzie, obchodach, trupach i chorych, z plecami okaleczonymi po wielokrotnym biczowaniu drutem kolczastym, nawet przez chwilę o chorobę nie musiał się martwić. Podobnie było zresztą ze szczęściem, które tyle razy pozwalało mu przeżyć w sytuacjach bez wyjścia. Ale ja po prostu lubię się czepiać. Ode mnie książka zasługuje na takie 7, ale jestem pewien, że wielu z Was oceni ją znacznie wyżej.