Recenzje książek fantastycznych
Andriej Diakow - „Za horyzont”
Autor: Andriej Diakow
Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 480
Cena okładkowa: 34,99 zł
Kiedy zabierałem się do czytania trylogii Adrieja Diakowa, uderzyła mnie niejaka naiwność w kreowaniu postaci, ich zachowaniu i sposobie rozwoju bohaterów. Teraz, kiedy mam za sobą trzecią i ostatnią część o tytule „Za horyzont”, mogę z czystym sercem powiedzieć, że autor rozwinął swój talent i z książki na książkę jest coraz lepiej. Nie wyprzedzając jednak faktów, zapraszam do przeczytania recenzji kończącej cykl Diakowa.
Na rozwój wydarzeń nie musimy długo czekać. Już po pierwszych stronach akcja rusza z kopyta, kiedy komandosi Imperium Wegan uderzają na dom stalkera Tarana i jego przybranego syna – Gleba. Tyle że zostali oni zawczasu ostrzeżeni, a w schronie nie znajdowali się sami. Towarzyszyła im młoda Aurora – przygarnięta do małej „rodzinki”, przyjaciel Dym (zwany też Giennadijem) – wielki, zielony mutant o niezwykłej sile i gabarytach, były mechanik grabarzy metra – Migałycz, były przywódca gangu Bezbożników – Bezbożnik, oraz były wódz plemienia Ogryzków – Indianin. Do swojej dyspozycji mają przerobioną i potężną mobilną wyrzutnię rakiet ochrzczoną mianem „Maleństwa”. Po tym, jak udaje im się wydostać z potrzasku, dowiadują się od Tarana, który dowodzi grupą, że w petersburskim metrze wybuchła wojna wywołana przez Wegan. Niestety, obie strony konfliktu chcą mieć stalkera po swojej stronie.
Szybko jednak okazuje się, że to nie wydarzenia w Piterze odgrywają główną rolę. Kompania wyrusza na daleki wschód, do Władywostoku, w poszukiwaniu legendarnego projektu Alfejos, który ma mieć moc wyzwolenia terenów od promieniowania. Niestety dane na ten temat są szczątkowe i wszystko trąci zwykłą legendą. To jednak nie przeszkadza grupie wyruszyć do oddalonego o tysiące kilometrów celu…
Porzucamy ciasne tunele na rzecz całkowicie otwartego świata, który został barwnie i całkiem szczegółowo opisany przez autora. Malownicze tereny, zniszczone miasta, pokryte śniegiem i lodem połacie lądu… Temu wszystkiemu towarzyszy klimat ciągnącej się podróży, który wbrew pozorom nie nudzi, a jedynie wzmacnia klimat powieści. Z każdym kilometrem bohaterowie, oraz wraz z nimi czytelnik, tracą nadzieję na odbudowanie dawnej chwały ludzkości. Nawet kiedy już spotykają grupy, które jakoś przetrwały w tym nieprzyjaznym środowisku, to rzadko są one nastawione przyjaźnie do kogokolwiek. Nie ma tutaj typowych odcieni szarości ani dylematu moralnego, co właściwie jest dobre, a co nie. Autor podaje nam gotowe informacje, które nie pozostawiają zbyt wielu złudzeń. Świat jest zły. Tak samo jak zamieszkujący go ludzie. Czy to przez wojnę i ciężkie warunki przeżycia, czy też ludzie byli już tacy wcześniej, ale zasłaniali się maską cywilizacji. Faktem jest, że dla własnego przeżycia człowiek zdolny jest do najokrutniejszych czynów. I takim właśnie jest świat książki „Za horyzont”.
W tej całej beznadziei wciąż tli się pochodnia nadziei niesiona głównie przez młodego Gleba. Jest to na tyle silny płomień, że potrafił on rozpalić tą samą nadzieję we wszystkich uczestnikach ekspedycji. Taran przeszedł wewnętrzną transformację – z człowieka twardego, bez marzeń i nadziei, bezwzględnego i bez oznak jakichkolwiek uczuć, w troskliwego ojca; człowieka, który dzięki odrobince wiary w przywrócenie świata ludzkości potrafi rzucić wszystko i wraz z przyjaciółmi ruszyć w szaloną podróż przez pół kontynentu.
Opowieść jest spójna, ciekawa, pełna akcji, ale także wyważona, czego brakowało choćby w „W mrok”. Jest to też powieść o wiele doroślejsza i jakby bardziej przemyślana. Jest tu miejsce na smutek po bezpowrotnej stracie, radość odkrycia, żal i wściekłość, a nawet żądza zemsty. Wszystkie elementy wzajemnie się dopełniały i tworzyły przyjemną dla oka powieść, która po skończeniu zostawia pewną pustkę i żal, że to już koniec. Warto było przebrnąć przez dwa poprzednie tomy dla takiego zakończenia trylogii.