Recenzje książek fantastycznych
Andrzej Pilipiuk - „Wampir z KC”
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 512
Cena okładkowa: 39,90
Wampiry a sprawa polska? Dlaczego nie… W cyklu książek o jakże polskich, choć nieco rodem z poprzedniej epoki, wampirach, Andrzej Pilipiuk poruszał już wiele wątków mocno inspirowanych absurdami czasów peerelu i komuny. Sam pomysł połączenia owego klimatu i bohaterów-krwiopijców wydaje się zaś przepisem na czarną komedię, w gruncie rzeczy wcale niegłupim i posiadającym w swojej absurdalności spory potencjał. Seria liczy obecnie trzy tomy, jednak dla mnie „Wampir z KC” był pierwszym, z którym miałam przyjemność. Jak wyszło? Cóż, mam mocno mieszane uczucia.
„Wampir…” jest nie powieścią, a zbiorem opowiadań, luźno powiązanych osobami bohaterów: Marka, Igora i Gosi. Cała trójka to rasowi krwiopijcy, pamiętających czasy dawno przeszłe, na przykład dzieje wojen światowych. Pracujący w fabryce panowie dostają – pewnego pięknego dnia wypełnionego naprawianiem sypiących się epokowych maszyn – propozycję nie do odrzucenia. Dosłownie, jako że wierchuszka nie przyjmuje odmów: wampiry mają jechać, w ramach zaległego od dawien dawna urlopu, na wakacje. Cóż robić… Trzeba spakować manatki, doprowadzić zakładowy autobus do stanu jako takiej używalności i wyruszyć w drogę. Na miejscu okaże się jednak, że wampirom wczasy jako takie nie spodobają się zupełnie, zaś pomysłów na inne wykorzystanie wolnego czasu nie zabraknie.
Dla porządku wspomnę, że warto jednak przed lekturą „Wampira z KC” zapoznać się z poprzednimi tomami, jako że bez odpowiedniego kontekstu początek robi wrażenie nieco chaotycznego. Chwilę zajmuje rozeznanie się w temacie, poznanie bohaterów i domyślenie się stosunków panujących pomiędzy nimi. Trzeba przyznać też, że to właśnie bohaterowie są czynnikiem budującym w całości humorystyczny klimat książki. Czego w końcu można spodziewać się po wampirach, jeśli nie „niewielkich” trudności z przystosowaniem się do zmiennych warunków i postępu technologicznego? Drucianka funkcjonuje bowiem jeszcze w czasach gospodarki centralnie planowanej, próbując wyrobić normę pomimo całkowicie przestarzałego sprzętu, utrzymywanego przy życiu tylko za sprawą rąk i kreatywnych umysłów dwójki nieumarłych robotników, ale zza granicy nadciąga już znienawidzony kapitalizm…
Czy jednak na pewno taki znienawidzony? Być może od strony ideologicznej, ale jednak krótka wycieczka za wielką wodę do takiej Szwecji kusi. I kusi na tyle, by szybko rozważyć drobne dylematy moralne dotyczące kradzieży kajaka i wyruszyć przez morze. Ciekawym zwrotem akcji jest zaś spotkanie przez naszą grupkę... Jakuba Wędrowycza, oczywiście w towarzystwie wiernego Semena. I to, przyznam, jest najzabawniejszy moment w „Wampirze z KC”, bo doskonale prezentuje postać egzorcysty, kultową już, na którego tle wampiry wypadają po prostu blado. Pod względem konstrukcji bohaterów, używanego języka i ogólnego wydźwięku są bowiem do Wędrowycza dość podobni, choć profesją parają się zupełnie inną. Tu można więc powiedzieć, że wprowadzenie do opowieści tego swoistego crossoveru miało swoje dobre i złe strony – dla mnie odrobinę na plus, bo zdążyłam za egzorcystą zatęsknić.
Ogółem „Wampir z KC” wypada dość dobrze. Nie jest to dzieło ambitne, ale na lekką lekturę nadaje się idealnie. Jeśli ktoś lubi pełen absurdów humor rodem z czasów Polski Ludowej, to pozycja ta przypadnie mu do gustu – zwłaszcza że zagwozdek w postaci konieczności ciągłego wskrzeszania dawno padłego wraku zakładowego autobusu i radzenia sobie z zadaniem nakazanego „z góry” urlopu czy wycieczki na grzyby (w styczniu, bo materiały się opóźniły, a inspektorzy w drodze…) nie brakuje. Na letnią lekturę jak znalazł, a dla fanów twórczości Pilipiuka – pozycja obowiązkowa.