Recenzje książek fantastycznych
Anna Lange - „Clovis LaFay. Magiczne Akta Scotland Yardu"
Autor: Anna Lange
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 448
Cena okładkowa: 36,90
Wraz z coraz większą popularnością prozy steampunkowej wzrasta w czytelnikach zamiłowanie do wiktoriańskiej estetyki. Przebrzmiewają w niej nie tylko echa gotyckich powieści grozy, ale i elegancji znanej z „Opowieści wigilijnej” czy dowolnej z powieści Juliusza Verne’a. Jakby tego było mało, przyprawione są kryminalną nutką niezwykłości, jaką oferował nam Doyle, pisząc o przygodach Sherlocka Holmesa. Właśnie przez nich zamglony Londyn niezmiennie kojarzy nam się z tajemnicami, a jeśli dodamy do tego odrobinę magii, otrzymamy coś naprawdę intrygującego.
XIX-wieczna Anglia. Magia staje się tak powszechna wśród ludzi z niższych klas, że wzbudza to niepokój elit. Coraz częstsze są nadprzyrodzone wykroczenia, których nie sposób wyjaśnić. Pojawiają się też zagwozdki moralne, bo czy można skazać za morderstwo kogoś, kto został opętany? Utworzenie Podwydziału Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej – funkcjonariuszy, którzy byliby w stanie uporać się ze wszelkimi magicznymi problemami - było tylko kwestią czasu. Jednak nowej jednostce brakuje nie tylko ludzi i funduszy, ale i poparcia społecznego. Żeby rozwiązać choć jeden z tych problemów, nadinspektor John Dobson werbuje do oddziału swojego dawnego podopiecznego i przyjaciela Clovisa LaFaya – członka jednej z bardziej wpływowych rodzin w Londynie. Przełożeni nigdy nie zrozumieliby, jak bardzo jest im potrzebny dobry nekromanta. Dobson w swej prostolinijności zapomina jednak, że ze starymi i potężnymi rodami się nie igra, a już na pewno nie przez wciąganie dżentelmena w sprawy plebsu, tym bardziej że niektórzy z nich bywają pamiętliwi aż do bólu.
Anna Lange wprowadza nas w tak uwielbiany przez wszystkich brytofilów XIX-wieczny Londyn, gdzie dystyngowani dżentelmeni mieszają się z mętami z EastEndu (a czasem niewiele się od nich różnią), najlepszą przyszłością dla kobiety jest dobrze wyjść za mąż, a wszystkim rządzą konwenanse i pieniądze. Urozmaiciła ten świat jedynie (i aż) przez dodanie magii opartej na glyfach – tajemnych znakach pozwalających rzucać zaklęcia piromanckie, kinemanckie czy też niepokojące czary nekromanckie. Oczywiście panoszenie się mocy po wiktoriańskim Londynie wiąże się z pewnymi, niezwykle ciekawymi implikacjami, jak chociażby umagicznioną odmianą bilarda. Do tego mamy zabójcze trio niezwykle sympatycznych bohaterów: Johna i Alicję Dobson – rodzeństwo, które pójdzie za sobą w ogień niezależnie od konwenansów, oraz młodego Clovisa, wokół którego toczy się większość opisanych w książce wydarzeń.
Sama fabuła nie opiera się na jednym wielkim śledztwie, lecz na kilku mniejszych, wprowadzających nas w świat magii i nowych obowiązków pana LaFay (wszelkie skojarzenia z Morganą z legend arturiańskich wydają mi się jak najbardziej na miejscu). Jest też on pośrednio przyczyną najbardziej trzymającej w napięciu akcji w książce i posiadaczem specyficznych poglądów na temat praw zmarłych i duchów. Cała intryga poprzetykana jest krótkimi retrospekcjami, pozwalającymi nam na lepsze poznanie bohaterów, a także motywacji ich działań. Fragmenty te same w sobie opisują dość nietuzinkowe przygody, od których ciężko się oderwać, nie mówiąc o reszcie fabuły.
„Magiczne Akta Scotland Yardu” to powieść bardzo wciągająca, oplatająca czytelnika przygodą i specyficznym poczuciem humoru tak mocno, by nawet na chwilę nie pozwolić mu się nudzić. Może nie opisuje olbrzymiego, wielopoziomowego śledztwa, nad którego rozwikłaniem muszą trudzić się bohaterowie, czego można by się spodziewać po tytule, ale nadrabia innymi aspektami. Jest pełna rodzinnych tajemnic i nie mniej ciekawych gier pozorów, morderczych prób i konfliktów, dodających fabule pikanterii, do tego dorzucono kapkę „duchowych” rozważań o istocie życia i delikatny romans z mezaliansem w tle. Nic, tylko czytać!
Muszę przyznać, że wybór lektury był świetny. Anna Lange bawi, wciąga, mota i już nie puszcza, a przy tym, tuż obok Gartha Nixa, przyczynia się do znacznego ocieplenia wizerunku nekromantów. Pozycja naprawdę warta przeczytania, by nie rzec obowiązkowa, dla wszystkich miłośników wiktoriańskiej estetyki.