Recenzje książek fantastycznych
Ben Counter - „Bitwa o Otchłań”
Wydawnictwo: Copernicus Corporation
Liczba stron: 416
Cena okładkowa: 44,00 zł
Stało się. Horus, ukochany syn samego Imperatora, zdradził, przechodząc na stronę Mrocznych Potęg i pociągając za sobą liczne zakony Adeptus Astartes. Jego postępek jednak nie od razu stał się dla wszystkich jawny – skrzętnie wykorzystali to Niosący Słowo, uczniowie prymarchy Lorgara Aureliana, przypuszczając zdradzieckie uderzenie na Macragge, stolicę sektora Ultramar i ojczyznę Roboute Guillimana, założyciela Ultramarines. To właśnie ich zdrada jest treścią najnowszej wydanej nakładem Copernicus Corporation pozycji z serii „Herezja Horusa” - oto „Bitwa o Otchłań” Bena Countera.
Tytułowa Otchłań jest potężnym statkiem kosmicznym, zbudowanym w tajemnicy przez Adeptus Mechanicus i wyposażonym w broń zdolną do obracania w popiół całych flot, a nawet planet – teraz, pod komendą Zadkiela z Niosących Słowo, wyrusza w kierunku Ultramaru, by tam dołączyć do zmasowanego ataku żołnierzy Lorgara, mającego raz na zawsze wymazać z mapy twierdzę Trzynastego Legionu. W obliczu tych jakże ponurych okoliczności, swoje siły łączą Cestus z Ultramarines, wilczy strażnik Brynngar, Kosmiczny Wilk, Tysięczny Syn Mhotep, a także Skraal i jego świta Pożeraczy Światów, nieświadomych zdrady własnego zakonu. Marines, choć wywodzący się ze zwaśnionych ze sobą legionów, połączą siły wobec wspólnego zagrożenia i z pomocą nieustraszonej admirał Kaminskiej z Imperialnej Floty wyruszą w desperacki pościg za wrogim pancernikiem. Prócz okrętu o niespotykanej dotąd mocy i potworności rodem z Immaterium, lojaliści będą musieli zmierzyć się z nieznaną im wcześniej grozą – stawania do walki przeciw tym, których jeszcze niedawno nazywali braćmi.
Historia opowiadana przez Bena Countera nie jest może najbardziej zawiła pod słońcem, ale opowiedziana została w taki sposób, że wciąga i trzyma w napięciu. Przyznaję, że musiałem na początku trochę się zmuszać do lektury – przynajmniej do momentu, w którym bohaterom udaje się przeniknąć na pokład Otchłani – później jednak, kiedy akcja nabrała rozpędu, trudno było odłożyć książkę i zająć się pilniejszymi sprawami. Jest kilka niespodziewanych zwrotów, które skutecznie przykuwają uwagę, a chociaż większość objętości powieści zapełniają opisy starć (te są akurat zupełnie niezłe, odpowiednio wyważone pomiędzy dynamiką i szczegółowością) i podniosłe dialogi typowe dla tej serii, to jednak czyta się przyjemnie.
Skoro mowa o bohaterach, ci, w porównaniu z niektórymi pozycjami z „Herezji Horusa”, nawet dają się polubić – ale i na to trzeba dać im szansę, żeby zdążyli pokazać sobą coś więcej niż standardowy zestaw cech swojego zakonu. Brynngar na przykład jest awanturnikiem i ochlapusem, który ani jednego słowa w ciągu powieści nie wypowiada normalnie, zamiast tego ciągle warcząc przez ściśnięte gardło, co najpierw śmieszy, a potem po prostu irytuje. Dużo więcej głębi ma Mhotep, obciążony klątwą swojego legionu, ale mimo to zachowujący honor i godność jednego z aniołów Imperatora – albo, o dziwo, Cestus, który wyjątkowo jak na Ultrasa ma nieco charakteru i daje się nawet polubić. Zadkiel za to mógłby być pierwszym laureatem nagrody najbardziej ślamazarnego czarnego charakteru ostatniego roku – jak na kogoś dowodzącego statkiem zdolnym jedną salwą rozwalać całe planety sprawia wrażenie kompletnie pozbawionego ikry, co próbuje nadrabiać spontanicznym wysyłaniem swoich najlepszych ludzi na pewną śmierć. Reszta postaci pojawiających się w „Bitwie o Otchłań” jest po prostu płaska i jednowymiarowa.
Największym powodem do marudzenia, jaki daje lektura kolejnej odsłony „Herezji Horusa”, jest zakończenie. Akcja urywa się wraz z rozstrzygnięciem głównego wątku – pogoni za Otchłanią – pozostawiając wydarzenia tła, czyli bitwę o Macragge, kompletnie nierozstrzygniętymi. Nie wiadomo, czy stoczona przez lojalistów Imperatora śmiercionośna, pełna poświęceń walka ostatecznie dała obrońcom Ultramaru szansę na zwycięstwo, czy też nie, a przynajmniej nie dowiemy się tego z powieści. Ponieważ zagrożenie ze strony Niosących Słowo było główną motywacją, dla której bohaterowie robili to, co robili, pozostawienie czytelnika bez tej informacji jest po prostu frustrujące i nadaje lekturze posmak bezcelowości.
Mimo tych wszystkich narzekań, czytając „Bitwę o Otchłań” bawiłem się nieźle. Z pewnością dużo bardziej spodoba się ona oddanym fanom uniwersum Warhammera 40 000, lubującym się w zgłębianiu każdego zakamarka jego historii. Dla pozostałych to lekkie, niewymagające, dynamiczne czytadełko na wieczór albo dwa i jako do takiego należy do tej książki podchodzić. Nic ambitnego – ale wcale niezłe w swojej nieambitności.