Recenzje książek fantastycznych
Feliks W. Kres - „Północna granica. Księga Całości tom I”
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 350
Cena okładkowa: 44,90 zł
Żywię ogromny szacunek do Feliksa W. Kresa. Nie tylko za to, że za młodzieńczych czasów bardzo lubiłem jego opowiadania, choć to również. Jego „Galeria Złamanych Piór” była dla mnie przypuszczalnie jedną z pierwszych, a na pewno jedną z najważniejszych lekcji, jeżeli chodzi o ocenianie tekstu literackiego pod kątem jego spójności, poprawności, czy po prostu sensu. Rady udzielane w jego felietonach o tematyce pisarskiej towarzyszą mi nawet dziś, kiedy recenzuję kolejne powieści fantastyczne, jakie przechodzą przez moje ręce. Historia zatoczyła koło – oto bowiem Fabryka Słów wznawia najważniejszy cykl tego autora, „Księgę Całości”, a jego pierwsza część, „Północna granica”, jest tematem mojego dzisiejszego tekstu.
Najdalej wysunięta na północ prowincja Cesarstwa Armektańskiego to dzika ziemia niczyja. Zamieszkujący te ziemie osadnicy, prócz ostrych zim i oddalenia od cywilizacji, muszą zmagać się z okazjonalnymi najazdami barbarzyńskich Alerów, stworów powołanych do istnienia przez obcą, niezrozumiałą moc, przybywających z rozciągniętego za tytułową granicą półwyspu. Być członkiem Legionu osadzonym w tamtejszej stanicy – to zadanie jednocześnie nudne i diabelnie niebezpieczne. Kiedy jednak okazuje się, że dotychczasowe najazdy był ledwie preludium do inwazji większej, bardziej zdeterminowanej i bezlitosnej hordy, stacjonujący w Alkawie żołnierze szybko przestają się nudzić… A zaczynają walczyć o życie. Alerowie walczą zacieklej niż zwykle i mają ku temu dobry powód. Jaki? I legionistom, i czytelnikowi przyjdzie się o tym dowiedzieć już wkrótce.
Akcję powieści będziemy śledzić naprzemiennie oczami trójki bohaterów pierwszoplanowych. Są to: trapiony problemami osobistymi setnik Rawat – przybysz z północy zaczynający doświadczać dziwnych proroczych snów, setniczka Tereza – typ twardej dziewczyny ze wsi, która czystą determinacją wywalczyła sobie miejsce Legionie, rywalka Rawata, oraz komendant Ambegen – stary, doświadczony oficer alkawskiej stanicy. Z całej trójki najwięcej charakteru i najbardziej interesujące tło wydaje się mieć Tereza, która, mimo że zdecydowanie nie jest sympatyczną osobą, sprawia wrażenie najbardziej prawdopodobnej, żywej, przez co najbardziej polubiłem czytanie o jej losach. Jej dokładnym przeciwieństwem jest Rawat – mający dla mnie wszelki potencjał, by być ciekawym bohaterem przez pierwszą połowę powieści, skutecznie marnujący ten potencjał w jej drugiej połowie, by stać się narzędziem do popychania fabuły dalej. O Ambegenie dowiadujemy się najmniej, a poświęcone mu rozdziały praktycznie wyłącznie skupiają się na pełnionych przez niego obowiązkach, całkiem jakby komendant poza swoją funkcją nie miał jakiegokolwiek życia wewnętrznego. Kto wie, może właśnie tak miało być?
Historia opowiadana w powieści wciąga i oczarowuje klimatem, co jest zresztą jednym z największych pisarskich atutów Kresa. Klimat ciężkiego żywota legionisty jest tutaj namacalny, potęgowany jeszcze przez to, że autor w ogóle nie oszczędza swoich bohaterów i nie daje żadnej gwarancji, że ten, z którym najbardziej sympatyzował czytelnik, dotrwa chociaż do końca rozdziału. Narracja skupia się właściwie przede wszystkim na manewrach i bitwach, tylko czasami prezentując bohaterów „po służbie”. Mam wrażenie, że tego ostatniego było trochę za mało – szkoda, bo pozwoliłoby jeszcze lepiej wczuć się w skórę biednych wybrańców broniących Cesarstwa przed alerską inwazją. Bardzo podobał mi się za to świat przedstawiony, którego sednem jest ślepa, wszechpotężna siła, obdarzająca inteligencją różne gatunki – ludzi, ale również… koty. Bohaterscy czworonożni zwiadowcy zostali opisani z bardzo mocnym pozorem prawdopodobieństwa, zachowując się dokładnie tak, jak moglibyśmy to sobie wyobrażać: to wytrenowani żołnierze i pełnoprawni członkowie legionu, ale przy tym – nadal kociaki, myślące kocimi kategoriami, patrzące na świat przez pryzmat bycia kotem.
To dobre strony. A złe? Cóż – wiele razy spotkałem się z opinią, że Kres jest pisarzem bardzo biegłym, ale kompletnie nie potrafiącym dobrze zakończyć opowiadanej historii. Po lekturze wydaje mi się, że wygłaszający takie opinie mogli mieć na myśli właśnie „Północną granicę”. Wyobraźcie sobie coś takiego: na sam koniec zostaje wreszcie ujawniona przyczyna, dla której Alerowie z takim uporem nacierają na północną prowincję, czego dowiadujemy się z ust jednego z bohaterów. Powód ten jest bardzo interesujący – dający przyczynek do opowiedzenia dłuższej historii o ogromnym rozmachu. Poznawszy rozumowanie kryjące się za wyjaśnieniami tego bohatera, drugi bohater robi dokładnie na przekór, zbywając całą tę zahaczkę fabularną machnięciem ręki i kwitując, że to kompletne bzdury. I najgorsze jest to, że dalszy bieg historii przyznaje mu rację. Wprowadzenie takiego fajnego pomysłu, a potem szybkie wymazanie go jako „tak naprawdę to się nie zdarzyło” to jeden z gorszych pomysłów na finał, jaki widziałem.
Mimo tego nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że żałuję przeczytania „Północnej granicy”. Wyjąwszy nieszczęsne zakończenie, jest to solidny i angażujący kawałek militarnego fantasy. Wpasowuje się też dosyć dobrze w to, co Kres sam mówił o swojej pracy jako pisarz – nie jest artystą, ale rzemieślnikiem, którego nadrzędnym celem jest opowiedzenie wciągającej historii i ten właśnie cel zrealizowany zostaje z dużą skutecznością. Po lekturze pierwszej części z pewnością sięgnę po dalszy ciąg „Księgi Całości”, jeżeli Fabryka zdecyduje się ją kontynuować – a wam, drodzy czytelnicy, polecam tę niedługą wycieczkę na północne rubieże Cesarstwa Armektańskiego. Nie ma tam wygód, ale w zacnej kompanii niestraszno nawet w spać lesie... Chyba że przyjdą dzikusy.