Recenzje książek fantastycznych
,,Ja, legenda"
Wydawnictwo: Fantazmaty
Liczba stron: 800
Cena okładkowa: 0 zł
„Ja, legenda” to zbiór dwudziestu pięciu opowiadań, które są antologią zamykająca konkurs przeprowadzony pod okiem redakcji Fantazmaty na portalu fantastyka.pl. Wszystkie opowiadania łączy tylko jedno słowo: legenda. Bo w końcu co innego mogłoby łączyć człowieka, który zniknął, barda, czarodzieja uzdrowiciela i kolonię Marsjan, jeśli nie krążące o nich legendy?
Sięgając po zbiór, otrzymujemy prace dwudziestu pięciu autorów i dwadzieścia pięć różnych stylów pisarskich. Taki układ bardzo urozmaica czytanie. Oznacza to cały wachlarz postaci, światów i tematów w jednej książce. Opowiadania różnią się od siebie często wręcz skrajnie, co sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są tu bowiem opowieści będące typowym science fiction, na przykład „Zakrzywienie czasozefiru” Kamili Kulig , jak i te, które przenoszą czytelnika w świat szeroko pojętego fantasy – „Nowy gracz na rynku many” Sylwii Finklińskiej czy „Siódmy dzień” Michała Woźnego.
Urozmaicony jest też charakter dzieł. Znajdziemy tu takie pozycje, przez które dreszcze przebiegają po plecach, jak i wywołujące uśmiech na twarzy. Wiele z opowiadań czyta się bardzo przyjemnie i z przekonaniem mogę powiedzieć, że czas spędzony przy nich nie był stracony. Łatwo zrozumieć bohaterów i utożsamić się z nimi. Poziom kreacji postaci jest bardzo wysoki. Nie są oni płytcy, mają swój charakter, problemy, a ich dalsze losy wywołują ciekawość. Jest to dobra pozycja do czytania w tzw. międzyczasie. Opowiadania są stosunkowo niedługie i podzielone na części, nie jest zatem problemem przerwanie lektury. W pewnych momentach wręcz musiałam ją przerwać, by poukładać sobie w głowie wszystkie wydarzenia. Nie tak łatwo jest skakać pomiędzy rozmaitymi światami bez tej chwili wytchnienia, która między innymi sprawi, że nie będziemy mylić postaci i wątków. Przy dłuższym czytaniu zdarzało mi się łapać na tym, że nie wiedziałam już, który bohater pochodzi z której historii. Co prawda można poznać zaledwie fragmenty rzeczywistości, ale dalszy bieg zdarzeń wzbudzał we mnie ciekawość i niekiedy było mi naprawdę przykro, że to już koniec.
Dla mnie największy urok posiadają opowiadania „Szósta minuta na językach” Krzysztofa Matkowskiego i „Babel z moich snów” Alicji Janusz, w których głównym motywem jest magia. Pierwsze z opowiadań przedstawia historię czarodzieja, który szuka pomocy u dawnego druha po tym, jak ktoś próbował wrobić go w serię zabójstw. Przyjemny styl pisarski, ciekawa fabuła i kryminał w tle sprawiły, że ta pozycja momentalnie stała się moją ulubioną i pozostała nią do końca. Podobnie było z dziełem Alicji Janusz. „Babel z moich snów” przeczytałam z zapartym tchem. Główna bohaterka, będąca uczennicą barda, stara się wykorzystać swój talent do iluzji, by uratować starego kupca przed przemianą w demona. W tym przypadku narracja prowadzona jest z perspektywy młodej uczennicy, więc wraz z nią odkrywamy początkowo tuszowane fakty i łączymy ze sobą w zupełnie nowe wątki. Jest to świetny przykład na to, że każda sytuacja może mieć drugie dno.
Trzeba przyznać, że uczestnicy konkursu dali z siebie wszystko. Każde opowiadanie skłania do zastanowienia się nad tym, kim lub czym dla czytelnika jest owa „legenda”, co tak naprawdę trzeba zrobić, by się nią stać i jak ona powstaje. Nie zabrakło tu mrocznych wizji i przemyśleń, które zaprezentował chociażby Michał Brzozowski w opowiadaniu „Dzwoneczek i Klub Solipsystów”. Laureaci starali się pokazać swój punkt widzenia w jak najoryginalniejszy sposób i wpletli w dzieła cząstki siebie, co można odczuć podczas czytania. Kilku z nich pokusiło się o nawiązanie do współczesnych czasów w sposób bardziej lub mniej otwarty. Wyszukiwanie takich smaczków dodatkowo umila czytanie.
Minusem jest, że to prace konkursowe, co oznacza, że autorzy musieli zmieścić się w określonym limicie słów. W związku z tym niektórzy z nich mocno spłycili historię. Coś, co mogłoby być ładnie i ciekawie rozpisane na jeszcze kilka stron, zamknięte zostało w dziesięciu ostatnich zdaniach, jak to miało miejsce w „Clean up & Go” Michała Pięty. To odbierało satysfakcję z czytania i sprawiało, że zakończenie okazywało się rozczarowujące. Ponadto tak szybkie zamknięcie akcji zostawiało za sobą kilka niedomówień, których nie dało rady nie zauważyć. Zdarzały się też pozycje stworzone przez pisarzy z ciężkim piórem. Niekiedy odnosiłam również wrażenie, że autor usilnie stara się wydłużyć tekst, dorzucając tyle „zapychaczy”, ile tylko mógł. Wówczas czytanie zdawało mi się niezwykle męczące.
Uważam, że „Ja, legenda” zalicza się do tych z kategorii średnich. Wciągające historie przeplatają się z tymi męczącymi, napisane z lekkością z tymi cięższymi, pięknie prowadzona fabuła następuje po takiej zupełnie zagmatwanej. Mam nadzieję, że debiutujących tu autorów jeszcze spotkamy, być może już w dłuższych formach.