Recenzje książek fantastycznych
Jacek Piekara - „Ja, Inkwizytor. Przeklęte Przeznaczenie”
Wydawnictwo:
Liczba stron: 420
Cena okładkowa: 43,90 zł
Dzięki wysiłkom inkwizytora Mordimera Madderdina oraz jego cudownej wybranki Nataszy wyprawa wojenna Ludmiły, ruskiej księżnej z Peczory, dobiega wreszcie końca, kiedy armie uzurpatora złożyły broń i zaczęły błagać prawowitą władczynię o zmiłowanie. Upojona łatwym zwycięstwem Ludmiła zdaje sobie sprawę ze straszliwej ceny, jaką będzie musiała ponieść – o czym jednak nie wie, prawdziwe zagrożenie jeszcze nie zostało zażegnane. Ukrywa się znakomicie – tam, gdzie wszyscy mogą je zobaczyć. Nikt nie spodziewa się tragicznego finału wydarzeń na Rusi, a na pewno nie spodziewa się ich Mordimer – ani czytelnik sięgający po zaskakujące zwieńczenie przygód inkwizytora w dzikiej, wschodniej krainie. Oto przed wami „Ja, Inkwizytor. Przeklęte przeznaczenie”.
Pamiętacie, jak przy okazji recenzji „Przeklętych kobiet” wspominałem, że przestanę czytać kolejną część przygód inkwizytora Madderdina przy kolejnym widowiskowym (i powtarzalnym) opisie łóżkowych igraszek Mordimera z jego ruską wybranką? Z pewną dumą, ale i z pewną ulgą pragnę donieść, że „Przeklęte przeznaczenie” przeczytałem od początku do końca. Nie było tragicznie, choć nawet tutaj zdarzały się fragmenty, od których mój zgryz sam zazgrzytał boleśnie. Przykładem jest opis bluźnierczego rytuału mającego przypieczętować pakt, jaki Ludmiła zawarła z mateczką Olgą – nie jest wyjaśnione, gdzie tutaj pojawia się „straszliwa cena”, jaką musiała ponieść władczyni, po całej imprezie nawet zadowolona – a co ma do tego Mordimer, występujący w roli głównej atrakcji wieczoru, mogę tylko zgadywać. W trzeciej i ostatniej części tego cyklu dzieje się jednak odczuwalnie więcej niż w pozostałych dwóch, dzięki czemu przynajmniej jest o czym czytać.
To nie jest jedyna rzecz, która się poprawiła. Odniosłem wrażenie, że „Przeklęte przeznaczenie” jako tekst jest dużo solidniejsze – i pod względem literackim, i rozplanowania fabuły. Pojawiają się nagłe, dość mocno zaskakujące zwroty akcji oraz z dawna wyczekiwane poczucie zagrożenia, szczególnie w drugiej połowie powieści, kiedy całość nabiera niewiarygodnego jak na tę serię rozpędu. Doszło nawet do tego, że przez chwilę czułem się zaangażowany w lekturę.
Największym zarzutem, jaki wysnułem przeciwko „Przeklętym kobietom”, był ten, że zakończenie jest urwane i kompletnie niczego nie wyjaśnia. Dla odmiany, finał „Przeklętego przeznaczenia” wyjaśnia bardzo dużo, jednak nadal mam wobec niego bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia. Rozwiązanie akcji może się wydawać mocno naciągane – nawet sam Mordimer zauważa, że miało miejsce deus ex machina, a jeśli on był w stanie dostrzec coś takiego, to znaczy, że sprawa jest, mówiąc oględnie, poważna.
Pojawia się również uzasadnienie, dla którego protagonista zachowywał się w czasie „trylogii ruskiej” (określenie samego autora, nie moje) inaczej niż mogliby się tego spodziewać długoletni fani cyklu, a także dlaczego wśród późniejszych wydarzeń nie znajdziemy choćby słowa wzmianki o tym, co się tu stało. I chociaż spełnia ono wszelkie warunki, aby te zjawiska logicznie wytłumaczyć, jednocześnie uderza w kolosalną sztampę. Nie chcę zdradzić za dużo, zapytam więc delikatnie – widzieliście może „Facetów w Czerni”?
Fragmentem tekstu, który w „Przeklętym przeznaczeniu” podobał mi się najbardziej, było posłowie. Jacek Piekara potrafi w fascynujący sposób opowiadać o swojej pracy, a chociaż moje odczucia z całości cyklu są, by nazwać rzecz delikatnie, mierne, poznawanie szczegółów jego powstawania, czytanie o różnych niewykorzystanych motywach oraz zamiarach autora na ciąg dalszy było… dziwnie satysfakcjonujące. Na tyle, by zachęcić mnie do przyglądania się jego kolejnym posunięciom.
Jako zakończenie trylogii „Przeklęte przeznaczenie” wypada nieźle. Nie jest wybitnie, ale widać pewien postęp w stosunku do poprzednich części. Pozostaje mieć więc nadzieję, że mamy tu do czynienia z początkiem tendencji wzrostowej. Jak będzie naprawdę – pokaże czas.