Recenzje książek fantastycznych
Michał Cetnarowski - „Podwójna tożsamość bogów”
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 432
Cena okładkowa: 49,90 zł
O zjawisku popkultury mówić możemy już od prawie stu lat, bo z grubsza tyle czasu minęło od opracowania technologii pozwalającej kulturze docierać do szerszego niż kiedykolwiek grona odbiorców. O dziwo jednak dopiero od niedawna popularyzuje (nomen omen) się ona jako przedmiot badań, co do tej pory zarezerwowane było praktycznie wyłącznie dla tekstów dawniejszych, klasycznych – trend ten zaczyna być zauważalny również w Polsce. Omawiana dziś książka niejako wpasowuje się w tę tendencję – nie stanowi, co prawda, tekstu naukowego, jest jednak zbiorem rozważań na temat tego, co w popkulturze zachwyca i intryguje. Oto „Podwójna tożsamość bogów” Michała Cetnarowskiego.
Pozycja podzielona została na trzy części. Pierwsza, „Historie, które się nie wydarzyły”, stanowi zbiór esejów o sporej rozpiętości tematycznej – znajdziemy tu więc zarówno analizę rozwoju literatury fantastycznej w Polsce, dorobku literackiego i fenomenów P. K. Dicka, Jacka Dukaja czy Raymonda Chandlera, jak i filmów George'a Lucasa. Druga z nich, „Stale coś mi smakowało”, jest zbiorem rozmów i wywiadów autora. Trzecia, „Rozpoznanie walką”, nie będzie stanowić przedmiotu tego tekstu, jest bowiem zbiorem recenzji z łamów różnych periodyków, do których autor zwykł pisać.
Eseje zawarte w pierwszej części książki niosą ze sobą sporo ciekawych informacji związanych z ich tematyką – zdecydowanie włożono pracę w ich poszukiwania i zgromadzenie w jednym miejscu, czego autorowi odmówić nie sposób. Dużo gorzej rzecz ma się ze sposobem, w jaki zostały one przedstawione: ten jest bardzo daleki od przystępnego i nierówny, albo zbyt suchy, albo wymuszenie elegancki. Co i rusz natykałem się na zdania w stylu: „czy nadchodząca epoka rzeczywiście musi się rodzić pod sztandarami metafizycznej pustki i rozpaczliwego hedonizmu maskującego strach przed śmiercią społeczeństw, które odcięły się od swoich mitologicznych korzeni i zatraciły perspektywę eschatologiczną, pozbawiając się tym samym pamięci rytuałów, które pozwalały godzić porządek życia i śmierci?”. Rany, mam nadzieję, że wcale nie musi... Ktoś mnie kiedyś zapyta, co to za sztandar, pod którym epoka ta się rodzi, a ja na bank się walnę. Jasne, wiem, że tekst, z którego pochodzi ten kawałek, był o twórczości Jacka Dukaja, ale jemu wolno tak pisać, bo ma do powiedzenia coś niebanalnego. A tutaj? Zbędne prężenie lingwistycznych muskułów, które jeśli ma czemuś służyć, to tylko autoprezentacji. Gdy się już bierze za pisanie o popkulturze – ogóle tekstów, przypomnę, których nadrzędną funkcją jest zapewnianie rozrywki – warto byłoby pisać tak, by nie uśpić czytelnika. Jednocześnie, jak na eseistykę, do której przynależność jeszcze usprawiedliwiałaby przyciężki język, dużo tutaj faktów (to dobra rzecz), a mało opinii (tu już nieco gorzej). Dostajemy więc coś, co esejem być próbuje (według warstwy estetycznej), a jednocześnie niesie w sobie za mało treści, by dać się tak klasyfikować. To jak? Esej czy nie esej?
Ogromnie mieszane uczucia mam wobec tej „dialogowej” części zbioru. Jak każdą dyskusję, gdzie rozmawia kilka osób znających się na rzeczy, czytało się interesująco, zwłaszcza że sam uważam się za osobę o ogromnych zaległościach na tym polu. Jednak w trakcie rozmowy o „Panu Lodowego Ogrodu” mimo woli zgrzytałem zębami na przeinaczenia, nadinterpretacje i zwyczajne błędy merytoryczne, które wynikać mogłyby tylko i wyłącznie z braków w zrozumieniu tekstu źródłowego. „Dlaczego Drakkainen nie budował bomb ze smoczej oliwy?”, pyta autor w kontekście finalnej bitwy. Być może dlatego, co wyraźnie zaznaczono w utworze więcej niż jeden raz, że nie pozwoliła na to specyfika świata? Doskonały przykład takiej sytuacji pojawia się już w pierwszym tomie, gdy Nocny Wędrowiec próbuje wyposażyć swoich komandosów w rusznice. „Dlaczego nie użył stop-klatki w walce ze Szkarłatem?” – przypuszczalnie dlatego, że starcie ze Szkarłatem miało miejsce w tomie trzecim, zaś Vuko utracił ten talent już na początku drugiej książki? Podobnie nieścisłości przewijają się tu i ówdzie w całym toku rozmowy, a cała budowana na nich argumentacja chwieje się i trzeszczy, budząc we mnie uzasadnione obawy, czy pozostałe przeczytane przeze mnie dyskusje nie były obciążone w analogiczny sposób.
Cóż powiedzieć? Nie neguję wartości rozważań zawartych w „Podwójnej tożsamości bogów” – nie czuję się do tego stosownie upoważniony ani wykwalifikowany – uważam jednak, że książka Cetnarowskiego zawodzi w jedynym miejscu, w którym zawieść nie powinna: na polu przystępności. To tekst o tekstach dla masowego odbiorcy, skierowany do masowego odbiorcy, a jednak napisany w sposób kompletnie dla niego nieprzyswajalny, monotonny i zdecydowanie przeintelektualizowany – a jednocześnie zaskakująco pobieżnie traktujący każdy z podejmowanych tematów. Innymi słowy: nie wiedziałem, że o Batmanie, Ricku Deckardzie czy Vuko Drakkainenie można mówić w tak drętwy sposób, mówiąc dużo, a jednocześnie prawie niczego nie przekazując.