Recenzje książek fantastycznych
Mike Lee - „Upadłe Anioły”
Wydawnictwo: Copernicus Corporation
Liczba stron: 384
Cena okładkowa: 44,00 zł
Po incydencie z finału „Zstąpienia Aniołów”, Luther wraz ze świtą (oraz młodym Zaharielem, jednym z dwóch protagonistów powieści) zostaje odesłany na Caliban – pozornie pod pretekstem objęcia opieką programu szkoleniowego nowych pokoleń Legionu Liona El'Jonsona, w czasie gdy sam Prymarcha (wspierany przez Nemiela, kuzyna Zahariela i drugiego protagonistę) pozostaje na froncie Krucjaty przeciwko zdradzieckiemu Horusowi i jego poplecznikom. Marines na Calibanie z początku traktują swój obowiązek z szacunkiem i powagą, choć niemal od razu pojawiają się wątpliwości. W szeregach Mrocznych Aniołów utrwala się przekonanie o tym, że zesłanie jest w istocie karą, zaś El'Jonson po prostu ich porzucił – a wraz z nimi kiełkują pierwsze ziarna nadchodzących wydarzeń... Wydarzeń, które krwawymi literami zapiszą się w najmroczniejszych annałach historii rycerzy Calibanu. Tak mniej więcej przedstawia się fabuła „Upadłych Aniołów”, jedenastej powieści z serii wydawniczej „Herezja Horusa”. Tym razem zadanie przedstawienia nam kolejnych wydarzeń z kalendarium Imperium Człowieka wziął na siebie Mike Lee, scenarzysta gier komputerowych i jeden z bardziej rozpoznawalnych autorów Czarnej Biblioteki.
Celem Czwartej Floty Ekspedycyjnej jest Diamat, świat oblegany przez rebeliantów z wyjątkową zajadłością. Wojska Horusa nie szczędzą wysiłków, aby dostać się do rozmieszczonych na powierzchni globu placówek Adeptus Mechanicus. Czego tam szukają? Nie wiadomo – jest natomiast jasnym, że za żadne skarby nie można dopuścić do tego, by to odnaleźli. Zarówno Kapelan Nemiel, stojący teraz na czele oddziału szturmowego, jak i sam Prymarcha podejrzewają jednak, że sprawa ma drugie dno – i słusznie, bo zdrada nadzejdzie z najmniej oczekiwanej strony.
Czytając „Upadłe Anioły”, czytamy tak naprawdę dwie powieści równocześnie – wydarzenia wokół Zahariela, zarzewie herezji na Calibanie i śledztwo, które doprowadzi w końcu do poznania źródła pradawnego zła, z którym rycerze Luthera walczyli od zarania dziejów – a także dzieje szturmu na Diamat, widziane oczami Nemiela. Ku mojemu zdziwieniu (i frustracji), oba wątki nie łączą się ze sobą praktycznie wcale. Nemiel swoje, Zahariel swoje – i chociaż dzięki temu poznajemy podwójną porcję ważnych wydarzeń z historii zakonu Mrocznych Aniołów, całość wydaje się po prostu nie kleić.
A szkoda, bo stylowi Mike'a Lee nic nie brakuje. Kolejna część Herezji Horusa poświęcona Mrocznym Aniołom wolna jest od najbardziej męczących wad poprzedniej. Na przykład – do tej pory wyidealizowany do porzygu, nudny Prymarcha zakonu rzadko wychodzi na scenę, pozwalając pozostałym bohaterom nieco się rozwinąć, a kiedy już się pojawia, jest przedstawiony w ciekawy, adekwatny sposób – nie jako człowiek, ale jako coś obcego, istota ludzka tylko z pozoru, tak naprawdę nierozumiejąca otaczających ją stworzeń. Zarówno Zahariel i Nemiel, jak i walczący z nimi ramię w ramię zakonni współbracia mają wreszcie okazję nabrać trochę charakteru, indywidualnych cech, których brakowało im w „Zstąpieniu”. Historia sporo na tym zyskuje.
Fabuła obu wątków jest w miarę łatwa do przewidzenia, ale prowadzona jest na tyle interesująco, że czytanie jest w stanie sprawić nawet pewną przyjemność. Dialogi są przemyślane, sceny starć (które pojawiają się często i gęsto) satysfakcjonująco dynamiczne – zaś dzięki poznawaniu naprzemiennie dwóch równoległych historii, napięcie jest odpowiednio dawkowane. Obie przedstawione osobno mogłyby okazać się dosyć monotonne, a chociaż ostatecznie nie łączą się ze sobą w jakiś znaczący sposób i po pobieżnym spojrzeniu można dojść do wniosku, że przeplatanie ich było w sumie niepotrzebne – po głębszym zastanowieniu taki zabieg wyszedł powieści na korzyść. Kapitalne było zakończenie – ponure, ironiczne, bardzo odpowiednie dla uniwersum, w którym osadzono akcję powieści.
Nie miałem zbyt wysokich oczekiwań co do tej części „Herezji Horusa” – z tym większą przyjemnością mogę więc powiedzieć, że na tle pozostałych, miernych powieści z cyklu, „Upadłe Anioły” zaprezentowały mi się całkiem nieźle. Elementy, które czynią Warhammera tym, czym powinien być, zostały tutaj zachowane i przekonująco przedstawione, bohaterowie i historia wykreowane zostały znośnie, choć bez rewelacji, a całość, choć nosi znamiona typowe dla tekstu na licencji, daje się czytać bez bólu, a nawet potrafi miejscami wciągnąć.