Recenzje książek fantastycznych
N. K. Jemisin - „Piąta pora roku”
Autor: N. K. Jemisin
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 438
Cena okładkowa: 39,90zł
Z twórczością N. K. Jemisin nie miałem do tej pory do czynienia, choć o pisarce słyszałem już wcześniej. Wiedziałem jedynie, że książki autorki „Stu tysięcy królestw” cieszą się sporym zainteresowaniem i są popularne wśród fantastów. Mnóstwo pozytywnych opinii na temat Jemisin i jej opowieści skutecznie zachęciło mnie do sięgnięcia po jej nowe dzieło.
Niestety, pierwsze wrażenia, jakie wywarła na mnie „Piąta pora roku”, były dość negatywne. Już od początku rzuca się w oczy wyjątkowo irytujący zabieg artystyczny, jakim jest zastosowanie narracji drugoosobowej. Rozumiem, że eksperymenty są potrzebne w literaturze tak samo, jak we wszystkich innych dziedzinach, ba – zazwyczaj ciepło przyjmuję udane przełamywanie schematów. Właśnie, udane. Niestety, w przypadku „Piątej pory roku” zabieg ten sprawia, że książkę czyta się niezwykle trudno i nieprzyjemnie.
Na szczęście niewygodna narracja nie towarzyszy nam w trakcie całej lektury, została zastosowana jedynie w jednym z trzech wątków fabularnych. Historia bowiem jest opowiedziana z perspektywy trzech bohaterek: Essun, której mąż zabił ich syna i uciekł z córką, Sjenit – podróżującej z misją zniszczenia rafy koralowej, oraz Damayi – odrzuconej przez rodzinę z powodu nietypowych zdolności. Ostatni wątek jest zdecydowanie najciekawszy, a mimo to mam wrażenie, że jest go w książce najmniej. A szkoda, bo ta konkretna historia znacznie podnosi ogólny poziom powieści i można by ją jeszcze rozwinąć.
Autorce należą się brawa, bo w swojej książce stworzyła świat zupełnie od zera. Bezruch, bo tak owa kraina się nazywa, ma nieliniową historię, interesujący system magiczny i rządzi się własnymi prawami. Dodatkowa porcja mojego uznania wędruje do Jemisin za to, że zamiast wykorzystywać po raz kolejny do bólu już oklepane krasnoludy czy elfy, stworzyła własną „obcą” rasę, jaką są zjadacze kamieni. Oryginalność to wielka zaleta tej powieści, jednak wiąże się z nią kolejny problem książki: przez pierwsze sto stron autorka niewiele tłumaczy, a my – jako czytelnicy – jesteśmy bombardowani mnóstwem obcych terminów, których znaczenia długo nie będzie nam dane poznać.
Tak właśnie prezentuje się „Piąta pora roku”. Czy polecam? Raczej nie. Niestety, nawet pomimo sporej dozy oryginalności i nie najgorszej historii, książka wyjątkowo mnie zmęczyła.