nanofantazje

„nanoFantazje”

fantazmatyWydawnictwo: Fantazmaty
Liczba stron: 98
Cena okładkowa: 0,00 zł

Antologie opowiadań i inne podobne inicjatywy spotykają się zazwyczaj z dość szerokim spektrum reakcji. Wiele z nich podyktowane jest wcześniejszymi doświadczeniami z podobną formą publikacji – spora cześć z nich zawiera teksty na różnym poziomie i ciężko o czytelnika, który znalazłby coś dla siebie w każdym. Dla mnie zbiory opowiadań stanowią przede wszystkim okazję do zapoznania się z twórczością autorów, których nie znałem wcześniej, i punkt wyjścia do dalszych czytelniczych poszukiwań. Tym ciekawszy jest więc dla każdego myślącego choć odrobinę podobnie projekt Fantazmaty, wydający antologie mniej lub bardziej tematyczne – w formie bezpłatnych ebooków.

Przedmiotem niniejszej recenzji są zaś „nanoFantazje” – zbiór opowiadań zawierający teksty o długości maksymalnie kilku stron, bez motywu przewodniego. Czy w tak małej objętości da się zawrzeć kompletną historię, nie pozostawiającą po sobie uczucia niedosytu czy frustracji z powodu niewykorzystanego potencjału? A może przeciwnie – taka jeszcze krótsza forma spowoduje zamknięcie się pomysłu w tylko takiej długości, jaka jest niezbędna, bez nadmiernego przeciągania? Co kto lubi – mi „nanoFantazje” jako całość przypadły do gustu. Jeśli zaś idzie o poszczególne składowe…

Zbiór składa się z dziesięciu opowiadań, wśród których trudno o dwa choćby odrobinę zbliżone tematycznie, jeśli za temat nie liczyć ogólnie pojętej fantastyki. Otwiera go „Oddział dla opętanych” Krzysztofa Rewiuka, poruszający tematykę badań nad nieśmiertelnością. Jednak projekt badawczy, którego obiektem są osoby wyróżniające się dokonaniami na polu naukowym, trwa już na tyle długo, by ukazać swoje mroczniejsze oblicze – czyli wady przedłużania życia w nieskończoność. A że wiążą się z tym dość nieprzyjemne metody, trudno się „obiektom” dziwić, że niekoniecznie zachowują stabilność psychiczną…

Opowiadanie Rewiuka było w tym zbiorze jednym z moich ulubionych. Jednak tym, które od razu zajęło na tym dziesięciostopniowym podium miejsce pierwsze okazało się „Starsza pani musi zniknąć” Wiktora Orłowskiego. Po początkowej niewielkiej niechęci wywołanej skojarzeniem z filmem o tym samym tytule, który pozostał w mojej pamięci w szufladce „średnie bliżej dolnej krawędzi”, szybko okazało się, że tekst ma do zaprezentowania czytelnikowi historię na tyle intrygującą i opowiedzianą w tak przemyślany sposób, że wszelkie nieprzyjemne skojarzenia poszły w kąt. Wszyscy znamy niekiedy mało wybredne żarty o teściowych – dla niektórych jednak stają się one ponurą codziennością, gdy złośliwa i wszystkowiedząca „mamusia” stawia sobie za cel uświadomienie synowej, jak bardzo za nią nie przepada. Ale pozbywać się jej? A gdyby tak dało się to zrobić zupełnie bez konsekwencji, a o starszej pani wszyscy po prostu zapomną?... Jak? To właśnie jest element, który przesądził o tym, że „Starsza pani musi zniknąć” skończyło z numerem jeden – a i dla czytelnika pozostawiono tu pewne pole do domysłów.

Moją uwagę zwróciły też „Ćmy” Emiliana Sornata, głównie ze względu na fakt, że utrzymane są w klimacie nieco cięższego, mroczniejszego fantasy. Mag, spotykający we wsi spustoszonej przez tajemnicze istoty towarzyszące pladze ciem pozostałego przy życiu chłopca, ratuje go… Ale czy pobudki bohatera są na pewno czyste? Opowiadanej historii brak optymistycznego wydźwięku – nawet pomimo tego, że misja maga Anvisa wydaje się być szczytna, czuć w tym jednak gęstniejące z każdym krokiem wątpliwości. Nie, nie bohatera – bo ten dąży do celu powtarzając swoją formułkę: „To nie będę ja”. Taka moralna niejednoznaczność, wybór pomiędzy złem i jeszcze większym złem, to coś, co zazwyczaj intryguje mnie w tekstach literackich – tak też było i tym razem.

Czy któreś z opowiadań nie przypadło mi do gustu? Jeśli musiałbym wybierać, postawiłbym na „Komara i sito” Alicji Tempłowicz, jako że tego typu mocno abstrakcyjne opowieści są dla mnie zbyt poetyckie i wieloznaczne, by dać się po prostu polubić. Bardzo możliwe, że po kolejnym podejściu tegoż opowiadania odnajdę w nim mnogość znaczeń i gubiony przeze mnie w trakcie czytania sens – jednak pozostanie to typ literatury, który zupełnie do mnie nie przemawia.

Ogółem oceniam „nanoFantazje” jako zbiór bardzo dobry, mocno różnorodny pod względem poruszanej tematyki i podgatunku fantastycznego, a przy tym pozwalający na nawiązanie relacji krótkiej, intensywnej i odświeżającej. Krótkość opowiadań działa zdecydowanie na jego korzyść, tak naprawdę całość jest do połknięcia w jedną chwilę – czytnik pokazał mi około osiemdziesięciu stron całości. Nie ma w nim szczególnych braków natury technicznej, nawet ilustracja okładkowa przyciąga wzrok – zarówno kolorystyką, jak i kompozycją. Ogółem – polecam.

Tagged Under