Recenzje książek fantastycznych
Robert Jordan - „Wojownik Altaii”
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 364
Cena okładkowa: 49,90
Robert Jordan kojarzony jest głównie, jeśli nie wyłącznie, ze swym monumentalnym dziełem literatury fantasy, cyklem „Koło Czasu”. Co bardziej obeznani w temacie skojarzą też jego nazwisko z serią o Conanie, w tworzeniu której ten autor brał czynny udział, który można przeliczyć na siedem powieści. Jednak to nie wszystko – a o tym, że Jordan ma na koncie trochę więcej książek, nie wie niestety nawet polska Wikipedia. Wspaniałą okazję do odświeżenia nie tylko „Koła Czasu” (które notabene doczekało się także nowego wydania, wreszcie w twardej oprawie), ale i innych pozycji autora, dają plany platformy Amazon Prime związane z serialem na motywach cyklu – a wydawnictwo Zysk i S-ka uznało to za świetną okazję, by po raz pierwszy dać polskiemu czytelnikowi możliwość przeczytania pierwszej książki Jordana, czyli „Wojownika Altaii”.
Kiedy Wulfgar, przywódca jednego z barbarzyńskich plemion z Rozłogów, wraz z bratem przybywa do Lanty, nie spodziewa się, że zastanie go zupełnie inne niż zwykle powitanie. W plemieniu mówi się o znakach, omenach, które mają zwiastować jeśli nie katastrofę, to co najmniej niekorzystne zmiany. Wulfgar ma nadzieję uzyskać w mieście rządzonym przez dwie królowe jakąś pomoc – zastaje jednak tylko niechęć i drwiny. Coś wzbudza jego niepokój – i słusznie, jak się okazuje, bo Lanta również została ostrzeżona przez zmianą... I to właśnie w plemniach Altaii widzi dla siebie zagrożenie. Poza nawarstwiającymi się szeregami wrogów Wulfgar znajdzie jednak też zupełnie nieoczekiwanego sojusznika.
„Wojownik Altaii” czytelnikowi, który nie zapoznał się jeszcze z „Kołem Czasu”, wyda się zapewne powieścią awanturniczo-przygodową pokroju Conana Barbarzyńcy – i czytelnik taki będzie mieć rację, bo ogólna konstrukcja powieści, charakterystyka głównego bohatera i ogólny klimat bardzo przywodzą na myśl dzieje Cymeryjczyka. Mam jednak wrażenie, że Wulfgar jest o wiele bardziej „cywilizowany” – jeśli można tu użyć takiego słowa – od Conana. Potrafi on bowiem wyjść myślami naprzód, planować, rozważać możliwe konsekwencje wydarzeń, ale nie dla siebie, a dla całego plemienia. Jednak jak każdy człowiek mocno przywiązany do tradycji boi się zmian – chociaż rozumie konieczność ich zaistnienia.
Z drugiej jednak strony, ta książka jest skarbnicą motywów, które potem pojawią się w „Kole Czasu”. Trudno mi było się nie uśmiechnąć, kiedy choćby w Siostrach Mądrości widziałam późniejsze Aes Sedai, razem z ich pewnością siebie i silnymi charakterami. Nie znaczy to jednak, że „Wojownik…” to takie małe „Koło Czasu” – nie, absolutnie nie. Fabułą i klimatem nadal bliżej mu do „Conana” niż do magnum opus Jordana, choć i magię, i miecze (no… gdzieniegdzie) oczywiście się tu znajdzie. Jordan mógł już wtedy wiedzieć, w jakim kierunku rozwinie się jego dalsza pisarska kariera – przedmowa autorstwa Harriet P. McDougal, jego żony i redaktorki, zdaje się to też sugerować.
„Wojownikowi Altaii” daleko do złożoności powieści z cyklu „Koło Czasu”, jego fabuła jest prosta, miejscami wręcz prostolinijna – ale to dobrze. Dzięki temu książkę czyta się lekko, szybko, bez konieczności pilnowania szczegółów wydarzeń, by nie znaleźć się na rozdrożu z wrażeniem, że coś się przegapiło, jak może się to zdarzyć niektórym już choćby przy „Oku Świata”. Ta książka jest po prostu bardzo przystępna, a że zachowuje też pewne cechy szczególne stylu Jordana, to tym bardziej mogę ją polecić. Trzeba się tylko przygotować na trochę faktycznego „barbarzyństwa” w trakcie wydarzeń – cóż, tytuł i konwencja zobowiązują!