gigantomachia

Gigantomachia

JPF

Autor: Kentraou Miura
Wydawnictwo: J.P.Fantastica
Ilość tomów: 1
Cena okładkowa: 25,20zł

Minęło kilkanaście lat od momentu, kiedy Kentaro Miura po raz ostatni oderwał się od tworzenia „Berserka”. Tym razem owocem jego pracy jest jednotomówka pt. „Gigantomachia”. Tylko czy fani innych komiksów tego autora odnajdą tu coś dla siebie?

Sam tytuł jest nawiązaniem do znanej z greckiej mitologii wojny pomiędzy olimpijskimi bogami a gigantami, której stawką była władza na światem. Podobieństwa między komiksem a mityczną opowieścią o wojnie kończą się jednak już na samym tytule, dlatego nie wnikajmy w szczegóły. Łatwiej będzie natomiast odnaleźć nawiązania do współczesnych komercyjnych hitów.

Manga opowiada o podróży zapaśnika Delosa i włażącej mu na głowę (i to nie jest żadna przenośnia) dziewczyny o imieniu Prome. Celem tej dwójki było odnalezienie ostatniego miasta ludu chrząszczojeźdźców i ocalenie go przed zagładą ze strony wspomnianych w tytule gigantów.

Gdy recenzuje się komiksy takie jak „Gigantomachia”, trudno jest opisać fabułę tak, by nie zdradzić czytelnikowi wszystkich zwrotów akcji. Może skupmy się zatem na tym, o czym opowiada „Gigantomachia”. Jej głównym przesłaniem jest to, że dobra walka nie jest zła, zmęczeni bojem wojownicy mogą stać się najlepszymi przyjaciółmi, przyjaźń zaś rodzi zaufanie, które jest niezbędne przy przezwyciężaniu piętrzących się aż po horyzont trudności (to także nie jest przenośnia). Historyjka sama w sobie jest bardzo pretekstowa i naiwna, jednak gdybym napisał, że szybko o niej zapomniałem, to bym skłamał. Będę o niej pamiętał, bo od autora „Berserka” można było oczekiwać czegoś więcej niż scenariusza nakreślonego na kolanie w ciągu kilku minut.

Bohaterowie są jednak całkiem przyjemni. Poczciwy Delos honor wroga ceni sobie tak samo jak swój, dzięki czemu równie łatwo zjednuje sobie sympatię przeciwników, jak i czytelników. Prome próbuje udawać jego dokładne przeciwieństwo – jej bronią jest sprawny umysł, a nie rozbudowana muskulatura. Niekiedy współpraca tej dwójki przyjmuje nieco humorystyczny charakter, choć jest to dowcip niskich lotów, tak mniej więcej na wysokości kobiecych majtek. Poza tym nie ma tutaj żadnej głębi, wszelkie problemy można rozwiązać, wygrywając pojedynek. Prostota w tym wypadku to jednak dobra rzecz, gdyż nadawanie na siłę bohaterom złożonej psychologii wniosłoby zbyt dużo zamieszania.

Kentaro Miura i tym razem przykłada dużą wagę do oprawy graficznej, rysując pełne detali ciała walczących półnagich wojowników (Delos wszak uprawia zapasy). Pojedynki są przejrzyście rozrysowane i dostarczają widzowi niemało satysfakcji, choć bolączką może być dramaturgia, gdyż tytułowe starcie z gigantami jest dość jednostronne. Przy tworzeniu monstrów rysownik dał się ponieść fantazji, krzyżując słonie z głowonogami czy sarkofag z ciałem przypominającym słomianego misia z kultowego filmu Stanisława Barei. Zdziwiłem się natomiast, gdy na okładce zobaczyłem magiczny znaczek sugerujący, iż jest to pozycja dla czytelników dorosłych. Jak na dzieło autora „Berserka”, to manga jest bardzo powściągliwa i nie uświadczymy tutaj żadnego psychicznego znęcania się, tortur, gwałtów (także na dzieciach), urywania głów itp. Nawet przeciętna szkolna komedyjka ma więcej sprośnych scenek. Ta klasyfikacja byłaby dla mnie zupełnie niezrozumiała, gdyby nie jeden argument: ozdoby hełmów żołnierzy z plemienia chrząszczojeźdźców mają trochę falliczne kształty.

Moim zdaniem Kentaro Miura, tworząc „Gigantomachię”, chciał otworzyć się na nowego czytelnika, choć akurat dwie pozycje, które wśród nastolatków biją rekordy popularności, czyli „Terra Formars” oraz w szczególności „Atak Tytanów”, słyną z brutalności. Czytając komiks, miałem wrażenie, że stoi za nim jakiś głębszy zamysł, a świat, w którym żyją Delos i Prome, ma o wiele większy potencjał niż to, co nam zaprezentowano. W rezultacie otrzymaliśmy jedynie ,,gumę do żucia dla oczu” i niewiele ponad to.

Tagged Under