Mam sentyment do tego kwietniowego dnia – to tam pierwszy raz zdobyłam nagrodę cosplayową, tam poznałam masę ludzi z rodzimego fandomu, tam wreszcie postanowiłam mimo wszystko zostać przy japońskiej kulturze. Niestety...nic co piękne nie trwa wiecznie. 

Pustynia

Możliwe że dlatego przełamałam się i postanowiłam pójść na ten 8 kwietnia. Dlaczego to zrobiłam? Od około 3 lat zauważałam spadek jakości eventu, a co za tym idzie zmniejszenie zainteresowania nim samego łódzkiego fandomu. Ale po kolei.
Dojazd nie zajął mi dużo czasu, mieszkam w takim miejscu, że mam bezpośrednie połączenia (pomimo zmian jakie weszły do MPK 2 kwietnia) do większości interesujących mnie miejsc w Łodzi. Kiedy wysiadłam i przeszłam symboliczne 200, metrów zobaczyłam znajoma uliczkę. Tę samą, którą od kilku lat pokonuję, by dotrzeć do II LO. Ale już tu widziałam, że na konwencie nie będzie wielu osób. Pierwsze DKJ gromadziły przed wejściem do szkoły masę ludzi czy to palących, czy to po prostu stojących i gadających. Tym razem było pusto.
Na powitanie zastałam około 6-7 osób, rozdających plany atrakcji oraz wizytówki innego łódzkiego eventu – Gakkonu. Po prawej zaś rozłożyli się wystawcy. Na nielicznych uczestników czekała szatnia, w której od razu przebrałam się w cosplay, bo szatnie dla biorących udział w konkursie strojów... otwarto przed samym występem.

Podgrzany kotlet

Skierowałam swoje kroki do sali, gdzie miała odbyć się prelekcja na temat fotografii cosplayowej. Moim zdaniem była poprowadzona bardzo dobrze i w jasny sposób, dość łopatologicznie, dla początkujących. I tu się zaczęło: po tym panelu nie było na imprezie prelekcji, która by mnie zainteresowała.
Sale były pozajmowane przez swego rodzaju ugrupowania: BJ Language Center, które uczyło języka chińskiego, japońskiego i koreańskiego na przemian przez cały okres eventu, sala Mariusza Gosławskiego, która niczym nowym nie zabłysnęła, podobnie z salą Inochi, gdzie większość paneli cechuje się powtarzalnością i wałkowane są na każdym łódzkim evencie, co w końcu się przejada. Są może w niewielkim stopniu modyfikowane w stosunku do poprzednich wydarzeń. Może czas zmienić repertuar?

Pojawiła się też sala z muzyką azjatycką, która serwowała wszystko co z k/j-popem związane. W miarę ciekawą opcją było jeszcze przejście się do maina, gdzie odbywały się na przykład pokazy kyudo.

Nie mogę nie wspomnieć o darmowym sushi, które produkowała grupa dziewczyn. Ale nic do końca za darmo. Aby móc zjeść dowolną ilość kawałków trzeba było spożyć sushi... składające się chyba z samego wasabi, bo reszta była dla niepoznaki. Śmiałkowie się znaleźli i nagrodę odbierali. Kolejny panel, na którym się na chwilę pojawiłam, był ten robiony przez Akatsu o cosplayu dla nowicjuszy, który był dość treściwy i zapewne rozwiał wiele wątpliwości wśród nowych, początkujących twórców strojów.

Właśnie...nagrody i cosplayowa klapa

W tym roku nie było pamiątkowych dyplomów, które pamiętam z poprzednich edycji (przynajmniej pierwszych dwóch). Starałam się wpoić łódzkiemu fandomowi, że kubek, pinka i 14 tom mangi, której się nie czyta to nie jest nagroda dla jakiegokolwiek cosplayera, bo to nawet na frajdę robienia stroju się nie przekłada i demotywuje do startowania. Jak wiadomo, część eventów nie chce strojów, które już pojawiły się w jakichś konkursach. Gdyby funkcjonowały chociaż punkty konwentowe do wymiany u wystawców (o których zaraz będzie mowa).

Jeśli chodzi o cosplay jako atrakcję to... był on jednym z gorzej zorganizowanych, jakie widziałam. Po rozlaniu się soku na próbie NIKT nie pokwapił się do wytarcia tego, co znaczy, że helpera brakło. Panowie techniczni siedzieli tam za karę i nie wiedzieli, kiedy wnieść ławkę, a kiedy krzesło. Dopuszczono do ruchu katany, które może nie były oryginalne, ale prawdziwe z pewnością. To dość dziwne, że nikt z organizatorów nie zwrócił na to uwagi, a pamiętam dobrze, ze dyrektor/opiekun wydarzenia jest bardzo cięty na to od czasu, kiedy roztrzaskano filiżankę o ścianę. Widać regulamin, choć istniał, to nie był egzekwowany.

W Jury zasiadali Wiki, Hiro i Akatsu, czyli łódzki komplet ludzi obeznanych w cosplayu, co zagrzewało ludzi do stawania w szranki. Występów było całe 4. I tyle też nagród przyznano.

Wystawcy nie byli dla mnie zaskoczeniem, bo widuję ich niemal na każdym konwencie. Kakuzu dorzuciło do oferty małe nigiri i to raczej tyle, jeśli chodzi o cokolwiek nowego, na pierwszy rzut oka.

Późni goście

Kolejny zgrzyt to goście specjalni, czyli Zel i Toru. Ogłoszeni na tydzień przed eventem, a dokładnie 5 dni wcześniej, mieli poprowadzić panele Q&A o cosplayu. Kiedy weszłam do sali, to miałam wrażenie, ze siedzą tam, bo tak im kazano. W pomieszczeniu było może 5-6 osób i jedyne co nam zostało wtedy, to wspominać ACP. Nie twierdzę, że nie umieli sobie poradzić, bo to osoby, które potrafią się sobą zająć, jednak zostawienie gości samym sobie nie było zbyt odpowiednim krokiem.
Oczywiście pamiętajmy, ze to mały, lokalny event, a nie wielkie wydarzenie za 25 zł, więc wiele wymagać nie można. Co jednak się stało, że tak cudowne wydarzenie aż tak upadło? Gdzie podziały się czasy, kiedy na cosplay nie trzeba było ściągać ludzi? Jeden z członków obsługi zwierzył się, że komunikacja wewnętrzna nie była najlepsza, co jak widać przekładało się na jakość imprezy.

Reasumując...

Plusy:
- darmowe wejście
- darmowe sushi
- socjal

Minusy:
- pustki już po godzinie 14
- pustki na cosplayu
- dezorganizacja cosplayu
- powtarzające się atrakcje pomimo wielu możliwości grup
- nieporozumienia w grupie organizatorów
- brak jakiegokolwiek medyka czy kogoś z ochrony
- brak pamiątkowego identyfikatora czy dyplomów konkursowych

Ocena własna: 3/10
Ocena uczestników: 3/10

Kolejny DKJ dla mnie stoi pod znakiem zapytania, wszystko zależy od tego jak organizacja postara sie na rok 2018. Na ten moment wiem, że jest bardzo mocno na NIE. Nie pozostaje nic innego jak mieć nadzieję, że event zostanie objęty lepszymi ramionami organizacyjnymi.