Animatsuri było kolejnym wydarzeniem, w którym miałem nie brać udziału. Nie jest tajemnicą, że Konwenty Południowe i Stowarzyszenie niezbyt za sobą przepadają po pewnej spornej relacji napisanej przez Patrona (znajdziecie ją TUTAJ). Mimo wszystko, próbowaliśmy nawiązać współpracę- co się nie udało, gdyż nam odmówiono. Nie mam o to żalu. Kiedy pojawiła się okazja i pieniądze, by odwiedzić Warszawę w weekend 10-12 lipca, postanowiłem pojechać na własną rękę i przekonać się, ile prawdy jest w tym, co mówi się o konwentach tej grupy. Obiecałem sobie, że nie będę stronniczy i nie będę szukał błędów na siłę. Powiem Wam, że Animatsuri było… Wszystko poniżej ;-).
Dojazd, lokacja i akredytacja
W Warszawie byliśmy (ja i moja wybranka, której w sumie towarzyszyłem) około godziny 18:00 w piątek. Wynikło to ze sporego opóźnienia busa. Na szczęście miałem na miejscu kilka osób, które zrelacjonowały mi przebieg początkowej akredytacji. Dla pewności wypytałem losowych uczestników już na miejscu, którzy potwierdzili wersję znajomych. Akredytacja przebiegała dosyć sprawnie. Oczywiście znalazły się marudy, którym niezbyt odpowiadało stanie trzy godziny w kolejce, ale jak na wydarzenie na prawie 3000 ludzi, bo tyle też odwiedziło event, jest to całkiem dobry czas.
Dojazd był nieco utrudniony i trzeba było się przesiadać (z dworca autobusowego. Nie głównego.), a stolica nie należy do miast, w których ogarnięcie się w komunikacji miejskiej jest najłatwiejszym zadaniem. Po dotarciu okazało się, że jesteśmy w nieco zapomnianym przez Boga miejscu z raczej średnim zapleczem gastro-zaopatrzeniowym. Czułem się jak w małym miasteczku z kilkoma blokami. Moje wrażenie „biedy” mogło być także spowodowane przebudową pobliskiego Carrefoura, który z tego, co się zdążyłem zorientować, nie miał części asortymentu. Sklep znajdował się na placyku z różnorakimi budkami oferującymi „towary różne”. Od butów, przez akcesoria dla zwierząt, a na gadżetach za grosze kończąc. Całkiem niedaleko znalazła się też pizzeria. Niby było wszystko, ale wrażenie, iż czegoś brakuje, pozostało- tym bardziej że ciężko nam było znaleźć kilka potrzebnych rzeczy, ale to akurat moje subiektywne zdanie.
Po opłacone wejściówki zgłosiliśmy się przed 21:00. Żadnej kolejki już wtedy nie było, a skoro akredytacja miała rozpocząć się o 17:00 (ruszyła jednak dwie godziny wcześniej), potwierdzało to tylko, że organizacja sprawnie poradziła sobie z rozładowaniem tłumu. Pakiet był trochę ubogi. Zawierał smycz z małym, tekturowym identyfikatorem i kartkę A3 z wydrukowaną tabelą atrakcji i mapkami conplace’u. Mimo swoich rozmiarów, tabelka była czytelna. Pomyślano nawet, żeby co czwarta kolumna przedstawiała godziny. Brawo! Dopiero w sobotę znalazłem (na podłodze korytarza) jeszcze malutki informator formatu A5 z opisami atrakcji, regulaminem, wstępem od organizacji, reklamami, gośćmi itd. Całość zgrabna i czytelna.
Bolączką konwentu okazał się ścisk. Szkoła była spora, lecz przebywało w niej znacznie więcej ludzi, niż mogłaby pomieścić. Nie jest to nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że to jedyny większy konwent mangowy tak daleko na północy Polski, który ściąga ludność zainteresowaną z północy i centrum kraju. Następnym razem należałoby pomyśleć o większym budynku, albo drugim- dodatkowym. Kolejnym błędem było umieszczenie wystawców w ciasnych korytarzach, przez co mieściły się w nich maksymalnie dwie osoby naraz, a przy otwarciu drzwi (a były tam umiejscowione choćby sale prelekcyjne czy UltraStar, więc ruch panował spory) tworzył się wielki zator. Dla śpiących wydzielono także pole namiotowe, cieszące się całkiem sporym zainteresowaniem.
Atrakcje
Po przejrzeniu listy atrakcji, wybrałem kilka co ciekawszych punktów, na które miałem zamiar się wybrać. Niestety, dwa z nich się nie odbyły. Dało mi to do myślenia. Wypytałem ludzi i zacząłem robić w miarę regularne obchody sal. Szybko wyszło na jaw, że sporo prelekcji się w ogóle nie odbyło lub cieszyło bardzo małym zainteresowaniem (maksymalnie trzy osoby w sali). Oczywiście zdarzały się wyjątki, jednak dało się zauważyć luźne podejście twórców do przychodzenia na własne panele. Trochę smutne. Nie wiem, z czego wynikał taki stan rzeczy. Z ważniejszych wydarzeń w sobotę trzeba nadmienić pojawienie się Food Emperora- Youtubera ze Szwecji, gotującego i próbującego mówić po Polsku (rzecz jasna ze sporą dozą naszych ordynarnych słówek i kolokwializmów). Tyle że nie ma o czym mówić, bo gość wcale się nie pojawił. Sporo osób przyjechało tutaj tylko dla niego, więc to dość bolesny cios. W filmiku specjalnym dla uczestników konwentu wyjaśnia on, że pił z Rosjanami. Żart czy nie, trochę kiepskie podejście do swoich fanów. Oprócz niego zaproszeni byli też inni goście, choćby Dem (jakby to było coś specjalnego :P. Widzę go na każdym konwencie…), Artur Szyndler (twórca systemu RPG „Kryształy Czasu”), czy Takeshi Tedy Yokota (Instruktor Karate Shokotai) i wielu innych. Nie mogłem być wszędzie, więc nie powiem Wam, jak wypadły spotkania ;-).
Pojawił się także feralny basen z kisielem… Animatsuri chyba nie uczy się na błędach innych organizacji, które zresztą były obecne na konwencie i prowadziły prelekcje w swojej własnej sali tematycznej (na przykład „How to make konwent?”, co jest całkiem ironiczne, biorąc pod uwagę klapę ostatniego NiuConu, że nie wspomnę o odniesieniach do naszego portalu na innych atrakcjach. Niektórzy nie potrafią odpuścić i przyznać się do błędu…). Przechodząc do rzeczy, „Zapasy w kisielu” rozpoczęły się około godziny 17:00 na boisku szkolnym… Zakaz robienia zdjęć i szybkie interwencje ochrony nie zmieniały faktu, że ten punkt nie miał prawa się w ogóle odbywać. Tuż obok znajdował się wielki blok mieszkalny z oknami wprost na boisko, a część widowni była nieletnia. Kolejna kontrowersja- „Wybory mistera i miss mokrego podkoszulka”. Ok, ta druga się nie odbyła przez niską temperaturę, ale została zaakceptowana i była w planie. Stanowczo na nie!
Chciałbym też pokrótce opisać wspaniały pokaz sztucznych ogni, który miał miejsce niedługo po konkursie cosplay. Trwał może 10 – 15 minut, ale wyglądał całkiem profesjonalnie. Ciekaw tylko jestem, co na to mieszkańcy bloku, znajdującego się zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Atrakcję oglądałem z okien na drugim piętrze, gdzie później miałem prowadzić atrakcję (LARP).
Konkurs cosplay
Miałem mieszane uczucia co do wydarzeń na konkursie strojów, ale po kolei.
Pierwsza sprawa - scena umiejscowiona była NA ZEWNĄTRZ. Takie rozwiązanie nigdy nie będzie specjalnie dobre, bo wystarczy pierwsza lepsza burza czy porywisty wiatr, by zniszczyć całą atrakcję. Podobnie rzecz się ma z deszczem, bo jak sama scena jest zadaszona, tak backstage’u już praktycznie nie ma. Widziałem występujących czekających na swoją kolej na schodach za konstrukcją, bez żadnej powierzchni osłaniającej ich z góry. Parasole parasolami, lecz jeden powiew wiatru i żegnaj makijażu. Pochwalić za to trzeba akustykę. Byłem mniej więcej w połowie tłumu i dźwięk docierał do mnie bardzo dobrze i czysto. Przynajmniej do czasu, aż prawy (z mojej perspektywy) głośnik zaczął szwankować i się wyłączać.
Punkt drugi - prowadzący… Żenada! Tak w skrócie mógłbym opisać dwóch Panów zabawiających publikę. Po pierwsze, bardzo chamskie i niewybredne „żarty” w stronę koleżanki sprzątającej i przynoszącej akcesoria występowe między kolejnymi uczestnikami. Bardzo kiepskie zapowiadanie, zostawanie na scenie podczas pokazów czy przeszkadzanie w kolejnych scenkach (na przykład dzikie tańce niszczące klimat i odciągające uwagę od samych cosplayerów w tle…). To było zwyczajnie złe.
Trzy - występy! Pierwsze dwie prezentacje sprawiły, że skreśliłem całą atrakcję i zacząłem się zastanawiać, czy nie wrócić do szkoły. Cieszę się, że tego nie zrobiłem, bo następne były świetne! Wielkie gratulacje! Zarówno jakość strojów, pomysły na odgrywanie sceniczne i ogólne wykonanie zrobiły na mnie wrażenie. Oczywiście nie mówię tu o wszystkich występach, jednak wiele z nich wywołało u mnie uśmiech czy refleksję. Gdyby nie prowadzący, bawiłbym się wybornie.
Po raz czwarty - bydło… Na koniec nasza dwójka śmieszków postanowiła rozdać koszulki konwentowe. Świetny gest! Szkoda tylko, że ludzie okazali się być pastewnym bydłem, bo inaczej tego nie nazwę… Wielokrotnie widziałem podobne inicjatywy, zwykle panuje niepisana zasada: złapiesz = twoje! Wszyscy to szanują (poza eventami gamingowymi, ale to już inna sprawa). Na Animatsuri byłem świadkiem jak ludzie wyrywali sobie feralne koszulki, prawie je rozrywając. Zdarzyło się nawet, że jedna dziewczyna została brutalnie przewrócona na ziemię i niemal zdeptana. Ludzie, to tylko kawałek materiału z nadrukiem! 35 zł (20 zł w produkcji własnej, a jeszcze mniej hurtowo…).
Wyrzucony…
Nie mogę zignorować faktu wyrzucenia fotografa (z akredytacją medialną) za postawienie się organizacji, która na siłę przyczepiła się do okoliczności, w których wykonywane były zdjęcia… Tutaj odeślę Was do oryginalnych źródeł informacji i zacytuję oficjalną odpowiedź organizacji na moją prośbę o oświadczenie w tej sprawie. Opis zajścia oczyma fotografa znajduje się tutaj:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.1024098687620471.1073741885.662451233785220&type=3
Organizacja zaś odpowiada tak:
Pan Krzysztof nie panował nad sobą i zwyczajnie zachowywał się chamsko. Wszystko zaczęło się od felernej sesji na kamiennych stołach. Pan Krzysztof może się ukrywać za zapisami w regulaminie kiedy jest mu to wygodne, niemniej jednak zapomina, że cokolwiek się stanie na konwencie, bezpośrednio rzutuje na naszą opinię, czy to w szkole, czy wśród uczestników. Z każdego zniszczenia to my się potem tłumaczymy, tak samo jak odpowiadamy za zapewnienie bezpieczeństwa na imprezie. Niezależnie od tego jakie zapisy są w regulaminie, nie możemy pozwolić na to, żeby na oczach organizatorów dochodziło do sytuacji stwarzających zagrożenie dla uczestników, czy dla mienia szkoły. Nieraz już się przekonywaliśmy, że czasem trzeba myśleć w niektórych kwestiach za uczestników, niż zostawiać ich samopas i potem z takimi jeździć po szpitalach, bądź ściągać z nich pieniądze po dokonanych zniszczeniach. Myślę, że chyba sam przyznasz, że lepiej jest zapobiegać niż leczyć.
Jeśli jakieś osoby z obsługi nie zachowywały się uprzejmie w stosunku do wyżej wspomnianego, to pewnie wynikało to z prowokacji wyjątkowo nieuprzejmym zachowaniem Pana Krzysztofa, który poza przytoczonymi przez siebie przykładami miał jeszcze przynajmniej jedno mocne starcie z naszą obsługą, gdy nie chciał zrozumieć czemu nie chcemy go wpuścić na próbę cosplayową. Przykro mi to mówić, ale jeśli ktoś się zachowuje chamsko wobec naszej obsługi, to musi się liczyć z faktem, że będzie baczniej obserwowany i każde jego przewinienie będzie surowiej traktowane. Nasza obsługa to przede wszystkim wolontariusze i choć zawsze są instruowani, żeby uważali na swoje zachowanie, to w obliczu spotkania z równie niemiłą osobą jak Pan Krzysztof, która najwyraźniej nie potrafi na spokojnie porozmawiać i będzie w czasie rozmowy rzucała niewybrednymi tekstami dotyczącymi naszej obsługi, ci w końcu nie wytrzymają i zaczną surowiej egzekwować regulamin.
Wszystkim nam zależy na tym żeby impreza przebiegała spokojnie tak samo dla uczestników, jak i dla obsługi. Niestety jeśli znajdą się indywidua, które chcą ten porządek zakłócić, to naszym zadaniem jako organizacji jest pozbycie się takiej osoby. Od tego jest regulamin, by go przestrzegać. Jeśli komuś jakieś zapisy się w nim nie podobają, to nie widzę potrzeby, dla której taka osoba w ogóle powinna przychodzić na imprezę.
Jest to wypowiedź Rogera Waszkiewicza, Prezesa Zarządu Stowarzyszenia Animatsuri. Ocenę zostawię Wam.
Epilog i podsumowanie
Festiwal Kultury Japońskiej Animatsuri był wydarzeniem poprawnym. Ba, pod względem technicznym wręcz dobrym! Powiem tutaj absolutnie szczerze, że zaskoczyło mnie to. Spodziewałem się afery na aferze, głodu, zniszczenia i wybuchów, a zastałem całkiem niezły konwent z kilkoma mniej lub bardziej wpływającymi na przebieg błędami. Stanowczo nie popieram kisielu i mokrego podkoszulka. Co jeszcze? Hentai nighty jak kilka lat temu? Nie bardzo też podoba mi się wyrzucenie kogokolwiek za wyrażanie własnych opinii, nawet jeżeli jest to okraszone wulgarnością (nie skierowaną bezpośrednio w kogoś, tylko jako przecinki swoją drogą). Organizacja powinna UPOMNIEĆ delikwenta i sprawę załatwić polubownie. Wyrzucenie kogoś jest formą ostateczną, zarezerwowaną dla recydywistów, pijaków, ćpunów czy innych elementów.
Nie przypadło mi do gustu również bycie kubełkiem na wymioty… Zdarzyła mi się niezbyt przyjemna sytuacja, w której jakiś upity gówniarz obrał mnie za swój cel. Nie pozdrawiam. Okazałem na tyle litości, że pozwoliłem go wyprowadzić kolegom i nie zgłosiłem tego ochronie, ale ludzie! Upijanie się podczas konwentu? Naprawdę? Co za bydło…
Dziwna jest też praktyka płacenia grubych pieniędzy za zgubienie opaski. Jak za wydanie duplikatu identa zrozumiem jeszcze jakoś te 10 zł, tak 60 zł (pełny koszt akredytacji) za zgubienie opaski jest mocnym przegięciem. Przecież i tak ciężko ją przekleić na kogoś innego, a zgubić każdemu się może zdarzyć. Czasem (rzadko, ale jednak) nieco namakają pod prysznicem i odpadają. Są też inne sytuacje. Szczególnie, jeżeli ktoś ma preakredytację, wydanie duplikatu nie powinno być wielkim problemem.
Biorąc pod uwagę to wszystko, oceniam konwent na 6/10. Byłoby znacznie lepiej, gdyby nie rzeczy i sytuacje wypisane powyżej. Z chęcią pojawiłbym się na kolejnym Animatsuri, ale nie wiem, czy pozwoli mi na to koszt dojazdu i wejściówki ;-).
Ocena ogólna: 6/10
Lokalizacja: 5/10
Organizacja: 7/10
Ocena uczestników:6/10