Festiwal Kultury Japońskiej Animatsuri odbył się w zeszły weekend, tj. 13-15 sierpnia, w Warszawskim Centrum Konferencyjno-Szkoleniowym przy ulicy Bobrowieckiej 9. Był to drugi konwent powiązany z tematyką mangi i anime w tym roku, którego liczba uczestników przekroczyła tysiąc. To także pierwsza duża impreza, którą odwiedzili członkowie naszej redakcji po spowodowanej koronawirusem fali odwołań eventów. Jakie są nasze odczucia po tak długiej przerwie od konwentowania? Czy Stowarzyszenie Animatsuri sprostało wymaganiom uczestników głodnych imprezy? I jakie zmiany zaszły przez ostatnie półtora roku? Na te i więcej pytań postaramy się odpowiedzieć w niniejszej relacji.
Zacznijmy klasycznie – od początku
Na konwent dotarliśmy dopiero w sobotni ranek, około godziny 10:00. Niestety, ze względu na brak możliwości skorzystania z noclegu na terenie imprezy nie mieliśmy alternatywy. Przy wejściu natknęliśmy się na niewielką kolejkę składającą się z zaledwie kilku osób. Do środka, gdzie można było odebrać zakupione wcześniej akredytacje bądź nabyć wejściówki na miejscu, zapraszano po 1-2 osoby, oczywiście w maseczkach. W pakiecie, który otrzymaliśmy w ekologicznej papierowej torbie, znalazłem przypinkę, autorski plakat z grafiką nawiązującą tematycznie do znanych dzieł popkultury japońskiej, mały informator z regulaminem oraz ulotki promocyjne. Na rękę założono nam standardowe jednorazowe opaski, a na szyi mogliśmy zawiesić mały identyfikator na smyczy z grafiką konwentu. Dodatkowo do odbioru dla chętnych był plan atrakcji z mapką i edukacyjnymi komiksami w formacie A3. Początkowo, z racji posiadanego bagażu, udaliśmy się na poszukiwania szatni. Znaleźliśmy ją szybko z pomocą jednego z helperów. Po zdeponowaniu naszych rzeczy mogliśmy udać się w teren.
Schody… te okropne schody…
Zasady maseczkowe były proste: na zewnątrz można je było zdjąć, zaś w budynku obowiązywał bezwzględny nakaz ich noszenia. Na parterze, oprócz punktu akredytacji, sklepiku konwentowego i chyba jakiegoś stanowiska naprawczego dla cosplayerów nie znalazłem nic interesującego. Wyruszyłem więc w jedynym możliwym kierunku – w górę. Na pierwszym piętrze było przejście na antresolę, więc ruszyłem jeszcze wyżej, gdzie znajdowały się stoiska wystawców. Po rekonesansie dowiedziałem się, że w zasadzie są to tylko dwa sklepy – wrocławskie Mangowe z kilkoma stolikami z mangami, gadżetami, figurkami i napojami „Monster” w egzotycznych smakach oraz jeszcze jedno stoisko składające się z kilku mniejszych, podzielonych tematycznie na poduszki, kubki, przypinki i całą masę innych gadżetów z postaciami z mang, anime i nie tylko. Na kolejnym piętrze było już bardziej różnorodnie, gdyż tutaj ulokowali się rękodzielnicy z biżuterią czy rysowanymi przez siebie grafikami, znalazły się tu też kolejne stoiska z gadżetami, w tym jedno sporych rozmiarów z dużymi podkładkami pod mysz i klawiaturę, czy oferujące suplementy diety dla graczy, które mają pobudzać pracę mózgu i poprawiać refleks.
Kolejne piętro przeznaczono na strefę relaksu z grami elektronicznymi oraz tymi tradycyjnymi. Na piętrze planszówek i gier azjatyckich można było usiąść ze znajomymi (lub nie) przy jednym z dostępnych stolików i zagrać w wypożyczoną grę lub jedną z już rozłożonych. Tutaj także mogliśmy znaleźć kolejne stoisko, tym razem z grami planszowymi czy systemami RPG. W strefie elektronicznej rozstawiono komputery, konsole z telewizorami oraz specjalne urządzenia do gier zręcznościowych.
Ostatnie piętro zajmowała strefa z namiotami służącymi prawdopodobnie do gry konwentowej oraz główna sala teatralna, gdzie miała odbywać się część najważniejszych atrakcji. W budynku na praktycznie każdym piętrze znajdowały się jeszcze sale prelekcyjno-konkursowe, gdzie mogliśmy uczestniczyć w panelach dyskusyjnych i innych atrakcjach przygotowanych przez samych uczestników. Na każdym piętrze mieściło się od jednej do trzech takich salek. Łącznie, jeżeli dobrze liczę, było 5 pięter użytkowych plus jedno, które należało za każdym razem przejść, żeby dostać się do czegokolwiek ciekawego, i na każde przypadało 27 wysokich schodów (tak, liczyłem…). W połączeniu z upałem, dużą liczbą ludzi w przestrzeniach ze słabą cyrkulacją powietrza oraz obowiązkiem noszenia maseczki stanowiło to morderczą kombinację i wymagało niezłej kondycji od każdego, kto chciał skorzystać z dobrodziejstwa atrakcji w budynku. Dodatkowym utrudnieniem była niedziałająca jedna z dwóch wind, choć i ta funkcjonująca była czasem „blokowana” do transportu wystawców.
Uwaga, zastrzegam, że kolejność pięter mogła zostać w relacji zamieniona, ale nie jest to istotne dla samej relacji.
To jednak nie koniec, gdyż poza głównym budynkiem mieliśmy jeszcze kilka ważnych miejsc na zewnątrz. Przed wewnętrznym wyjściem, na drodze do Amfiteatru, ulokowały się z minicysterną Wodociągi Warszawskie oferujące wodę pitną. Dobry ruch! Dalej, po lewej stronie, umieszczono w wejściu do budynku UltraStara, czyli po prostu karaoke. I stąd już tylko krok do wspomnianego Amfiteatru, gdzie na świeżym powietrzu były ławeczki oraz kolejna scena z dodatkowymi atrakcjami, o których powiem w dalszej części tej relacji.
Ostatnim punktem na naszej konwentowej mapie była miniaturowa strefa gastro, zlokalizowana po drugiej stronie całego kompleksu. Mogliśmy tam zjeść japońskie słodkości, czyli przepyszne, wielosmakowe mochi oraz barwione dango (mam nadzieję, że nie pomieszałem pisowni). Były też bardziej tradycyjne posiłki z grilla, tosty oraz Bubble Tea, chociaż te pierwsze pozostawiały wiele do życzenia pod względem przygotowania i po zobaczeniu ich jakości zdecydowaliśmy się raczej na posiłek poza terenem konwentu.
Co z atrakcjami?
Oprócz standardowych prelekcji czy warsztatów Stowarzyszenie Animatsuri zadbało o różne pokazy i ciekawych gości. Część tych atrakcji odbywała się w tzw. Mainie, na najwyższym piętrze budynku, natomiast pozostałe mogliśmy obejrzeć w Amfiteatrze na zewnątrz. Widziałem dwa pokazy walki na miecze japońskie, jeden bardziej teoretyczny, w którym dwóch ludzi z tradycyjnej szkoły kendo – Shinkage-ryū Hyōhō Sei no Kai – pokazywało techniki bezkontaktowe, takie swoiste przygotowanie do prawdziwej walki, natomiast w czasie drugiego grupa z klubu Tonbo Kendo, już w bezpiecznych strojach i ze specjalnymi kaskami, okładała się bez pardonu po głowach, demonstrując techniki typowe dla walki japońską kataną.
Był też występ idolek, który spotkał się z całkiem entuzjastycznym odbiorem. Grupa Akiharu zaprezentowała się w dwuosobowym składzie, aby następnie na scenę zaprosić w formie niespodzianki trzy kolejne tancerki z tej formacji. Występy były naprzemienne, a widownia głośno uczestniczyła w atrakcji, dopingując idolki i doprowadzając finalnie do bisu.
Na scenie na świeżym powietrzu wystąpił także Masato Yokoe grający na shamisenie – japońskim instrumencie strunowym z trzema strunami. Zaprezentowane utwory były wykonane w tradycyjnym stylu, choć dla mnie brzmiało to jak nieskładna improwizacja złożona z losowych dźwięków i… akordów? Oczywiście nie można odmówić grającemu umiejętności, ale ten rodzaj muzyki zupełnie do mnie nie przemawia. Ciekawostką zaś były informacje podawane w przerwach między kolejnymi utworami. Masato po polsku (choć z trudnością) opowiadał na przykład o specyficznej „kostce” do instrumentu, która wykonana jest z plastiku i skorupy żółwia, co sprawia, że jest bardzo wytrzymała. To o tyle ważne, że bez nagłośnienia instrument słychać wyraźnie, gdy bardzo mocno uderza się wspomnianym przyrządem o jedwabne struny.
W sali Main uczestniczyliśmy w występie Kobito Rakugo, czyli tradycyjnej japońskiej sztuce opowiadania historii. Na wstępie usłyszeliśmy trzy krótkie opowieści i instruktaż, jak odczytywać konkretne ruchy opowiadającej, oraz historię główną. Później można było zadawać pytania.
Cosplay – nie dało się przegapić
W osobnym akapicie opowiem o konkursie cosplay oraz cosplayu na konwencie ogólnie, gdyż osób przebranych i ustylizowanych było chyba więcej niż „casuali”. Praktycznie gdzie się nie spojrzało, otaczały nas postacie z gier, mang i anime czy innych dzieł popkultury. Nie wiem, czy to kwestia odzwyczajenia się od konwentów, czy faktycznie była to aż tak „obfita” w cosplay impreza, ale miałem wrażenie, że co najmniej połowa uczestników była przebrana… W dodatku wiele z tych kreacji stało na naprawdę wysokim poziomie. Ciekawostką była liczba mężczyzn przebranych za postacie kobiece, bo tych naliczyłem aż kilkunastu. Jest to całkiem ciekawy trend i zastanawiam się, czy przeniesie się on wkrótce na scenę, czy zostanie jedynie w sferze „korytarzowej”.
Sam konkurs był stosunkowo krótki jak na taką liczbę „przebierańców”. Raptem kilkanaście występów z dosyć oczywistymi zwycięzcami, przynajmniej z mojej perspektywy, doświadczonego uczestnika tych atrakcji. Moje typy pokrywały się niemal w 100% z przyznanymi nagrodami. Niestety, zdjęć z tej atrakcji nie zobaczycie w dobrej jakości ze względu na bardzo niesprzyjające warunki – głęboka i niedoświetlona scena znajdująca się na wysokości około 3 metrów, a przedstawiciele mediów stali około 3 metrów od niej. W tych „lepszych przypadkach” większość fotek jest od pasa w górę.
Trochę uwag ogólnych
Noszenie maseczek było mocno egzekwowane przy wejściach do budynku oraz w czasie konkursu cosplay, chociaż tutaj mam wrażenie, że było to nieco wybiórcze. Pojawiły się skargi, że zostały wyproszone osoby, które ściągnęły maseczkę jedynie na chwilę, żeby się napić, ale te informacje nie są potwierdzone, natomiast ja widziałem dwie osoby w pierwszym rzędzie, które nie nosiły maseczek i zupełnie nie przejmowały się podawanymi komunikatami oraz nie zostały wyproszone z sali.
Akredytacja i organizacja przebiegły sprawnie. Wszystkie atrakcje, w których uczestniczyliśmy, odbyły się na czas. Gra konwentowa również przyciągnęła uczestników, którzy byli dosyć widoczni. Patrząc z perspektywy uczestnika, nie mam żadnych zastrzeżeń co do przebiegu wydarzenia.
Strefa gastro była dosyć „biedna” i ewidentnie pracującej tam obsłudze brakowało jakiegokolwiek wyszkolenia gastronomicznego. W tym aspekcie akurat słyszałem sporo skarg, w tym od obsługi, która się tam stołowała. Jedzenie było nienależycie przygotowane, a kiedy mijałem to miejsce, kilkakrotnie czułem swąd spalenizny…
Podsumowując
Był to dobry konwent. Naprawdę dobry. Mimo braku noclegów uczestników było mnóstwo i w sobotę dostępna przestrzeń była zapełniona w około 70%, więc moim zdaniem idealnie. Niestety, nie mamy jeszcze dokładniejszych informacji, ale stawiam, że zjawiło się około 2-3 tysięcy uczestników, choć trudno to ocenić przez osoby, które wpadają na kilka godzin i wychodzą. Nie przepadam za pisaniem relacji z dobrych konwentów, bo mam wrażenie, że oprócz suchego opisu tego, co się wydarzyło, nie mam nic ciekawego do napisania. I tak jest chyba w tym przypadku. Gratuluję organizatorom i życzę, aby wszystkie konwenty Stowarzyszenia Animatsuri stały na takim poziomie.