Mimo iż od konwentu Funcon minęły już trzy tygodnie (5-7 sierpnia 2016) i przyciągnął on niewiele ponad 100 uczestników, wciąż gdzieś po głowie kołaczą mi się myśli na jego temat. Nieco przed samym wydarzeniem moje plany nieco się zmieniły i miałem nie jechać do Żywca, jednak w ostatniej chwili los zadecydował inaczej. Nie oczekiwałem, że będzie to wydarzenie, które zapadnie mi w pamięci. Ba, przewidywałem nawet kilka wpadek i wszechobecną nudę. Czy miałem rację? Zobaczmy…
O tym jak to się zaczęło
Jak wspomniałem, Funcon odwiedziło nieco ponad 100 osób. Nie jest to zbyt imponująca ilość uczestników, chociaż z drugiej strony, Żywiec nie jest jakąś wielką metropolią, a dojazd też nie należy do najłatwiejszych. Część stanowiła lokalna ludność, zaciekawiona co też odbywa się w ich szkole (Gimnazjum nr 1), jednak przewagę mieli stali bywalcy podobnych imprez. Spore wrażenie zrobiła na mnie wielkość budynku. Trzy piętra i niemały metraż spokojnie pomieściłyby uczestników dwudziestokrotnie większego wydarzenia i wcale nie przesadzam. Na akredytacji przywitały nas dwie Panie, od których otrzymaliśmy opaski na rękę oraz identyfikatory przyczepiane na żabkę/krokodylka (czy jak to się tam zwie) lub agrafkę. Znajdowała się w nich prostokątna karteczka z ładną grafiką i napisem „Legitymacja szkolna”, zostaliśmy więc uczniami. W pakiecie zawierała się też siatka wypełniona gadżetami pokroju komiksów, ulotek, kart do gry czy długopisów. Sponsorów nie brakowało. Żeby się nie zgubić, dostaliśmy też kartkę A4 ze śliskiego papieru z przejrzystym planem budynku i tabelą atrakcji. Nie wiem co na planie robił żubr, ale mi się podobał ;-).
Przerost treści nad formą czyli budynek większy od konwentu
Nie trzeba się było zbytnio zagłębiać by wiedzieć, że trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Już przed wejściem znajdowała się sala ucharakteryzowana na knajpkę rodem z „Gwiezdnych Wojen” („Star Wars” jeżeli ktoś woli oryginalne nazewnictwo). W okolicy i w środku kręciło się także kilka osób w strojach nawiązujących do sagi. Co najmniej dziwnie zrobiło się w momencie, kiedy do lokalu wkroczyła drużyna pierścienia… No dobra, nie mam 100% pewności, że był to pełny skład drużyny, niemniej na pewno zjawił się sam Gandalf, jakiś krasnolud (świetnie zresztą zrobiony), człowiek twierdzący, że jest Dúnedainem (Dúnedainowie to Numenorejczycy, a w takim bardzo dużym uproszczeniu dla totalnych laików, jedni z pierwszych ludzi ze Śródziemia. Aragorn był jednym z nich). A było to przecież moje pierwsze trzydzieści minut na miejscu…
Dalej było nie mniej ciekawie. Na parterze znalazłem jeszcze prysznice i gigantyczną salę gimnastyczną przeznaczoną na planszówkowy games room oraz halę wystawców. Tych ostatnich było zaledwie kilku i proponowali głównie książki i gry planszowe na bardzo ładnie udekorowanych stoiskach. Samych gier do wypożyczenia było tak wiele i tak różnorodnie, że niejeden większy konwent mógłby się przy tym schować. Większość popularnych tytułów była dostępna, ponadto pojawiło się sporo takich, które widziałem pierwszy raz, a nie jestem nowicjuszem w temacie.
Piętro wyżej ulokowano kilka sal tematycznych. Dla fanów kosmicznych podbojów przygotowano salę z symulatorem mostka statku kosmicznego – Artemis. Jeżeli chcieliście po prostu porysować, ubabrać się farbkami czy zwyczajnie wyrazić artystyczną ekspresję, drzwi Art Roomu stały otworem. Dla żądnych wiedzy znalazła się sala o nazwie „Akademia Fantastyki” oferująca prelekcje tematyczne, natomiast lubujący się w grach mogli zajrzeć do konsolówki czy Sali komputerowej. Ta druga przykuła moją uwagę na jakiś czas, kiedy zobaczyłem, że można zagrać w Quake III. Kilkaset fragów później mogłem zadowolony wyruszyć piętro wyżej. Zanim jednak Wam o nim opowiem, oddam sprawiedliwość sali, ponieważ gier oczywiście było tu znacznie więcej. Unreal Tournament, Deluxe Ski jump czy CS 1.6 także wyświetlały się na monitorach. W konsolowej zaś widziałem Władcę Pierścieni: Powrót Króla, ale wolałem nie dotykać pada, bo pewnie zostałbym tam już do wieczora…
Drugie piętro to przede wszystkim sale prelekcyjne o dosyć różnorodnej tematyce (od mangowej, przez pokemony, aż do fantastycznej), bufet i druga sala komputerowa. Na ostatnim, trzecim piętrze nie było już nic prócz opustoszałych Sleeproomów. Ten conplace rzeczywiście mógł pomieścić znacznie więcej osób i miał niesamowity potencjał, którzy organizatorzy wykorzystali w 100%. Kto jeszcze nie został przekonany, niech przeczyta kolejny akapit.
Ognicho!
No dobra, ogniska nie było, był natomiast grill. Wszyscy/większość uczestników wspólnie bawiła się, rozmawiając, jedząc kiełbaski, śpiewając piosenki w akompaniamencie gitary i ogólnie integrując się. Tu nie było podziałów. Nieważna była Twoja płeć, rodzaj wejściówki czy status społeczny. Każdy tu rozmawiał jak równy z równym i gdybym nie znał organizatorów, to zwyczajnie bym ich nie rozpoznał. To był po prostu strzał w dziesiątkę i brakuje mi takich atrakcji na innych wydarzeniach, choć niestety przy większej ilości uczestników to nie wyszłoby tak samo dobrze… Niemniej było to idealne ukoronowanie całego Funconu i sprawiło, że ten mały event w Żywcu tak zapadł mi w pamięć. Z wielką przyjemnością odwiedziłbym drugą edycję, choć raczej się ona nie odbędzie. Chcę podziękować i pogratulować organizatorom i złożyć wyrazy współczucia wszystkim, którzy nie mogli się zjawić.
PS. Tak, jest to moja subiektywna ocena, bo przecież nie da się niczego ocenić obiektywnie, niemniej ja bawiłem się naprawdę świetnie.
Ocena ogólna: 8/10
Lokalizacja: 7/10
Organizacja: 7/10
Ocena uczestników:8/10