Gdyby chcieć w kilku słowach opisać moje życie konwentowe, to najlepsze będzie stwierdzenie, że ono praktycznie nie istnieje, gdyż chodzę na tego typu imprezy średnio raz na dekadę. Ale dzięki tegorocznemu Lajconikowi statystyka ta zdecydowanie się poprawi! Chcecie wiedzieć dlaczego? Zapraszam do przeczytania poniższego artykułu.

Chcesz iść na konwent? Zostań mistrzem samoorganizacji!

Nie jest to mój pierwszy kontakt z Krakowskimi Dniami z Grami Fabularnymi, gdyż uczestniczyłem w nich już w 2015 r. Był to jednak krótki występ, bo udało mi się wziąć udział tylko w jednej sesji RPG pt. „Night Witches”. W losowaniu wygrałem za to zestaw kostek do opowiadania historii, tzw. Story Cubes. Tym razem wybierałem się na konwent jak sójka za morze, w wyniku czego – dzięki elektronicznej rejestracji – zapisałem się na jedną sesję RPG pt. „Primetime stories”. Miałem dużo szczęścia, gdyż tylko około 50% miejsc na sesje RPG było dostępnych poprzez rejestrację elektroniczną. Pozostałe pozostawiono dla osób, które nie skorzystały z tej możliwości. Oprócz tego zgłosiłem chęć uczestnictwa w LARP-ie, którego akcja rozgrywa się w świecie „Zew Cthulhu”. Zapowiadało się niezłe widowisko.

Motywem przewodnim konwentu było hasło „Strach ma wielkie kości”, a większość sesji obracała się wokół tematyki horroru i opierała m.in. na bazujących na prozie H.P. Lovecrafta systemach „Zew Cthulhu” (nowa, siódma edycja), a także „Pulp Cthulhu” czy „Delta Green”. Nie zabrakło również gier od wydawnictwa White Wolf, jak „Vampire: The Masquerade”, „Changeling: The Lost” czy „Hunter: The Reckoning”. Chętni mogli wypróbować systemy autorskie lub oparte na storytellingu. Światy fantasy były reprezentowane przez „Warhammera”, „Earthdawn” czy swojskiego Wiedźmina. Fani gier komputerowych takich jak „Sunless Sea”, „Sunless Skies” lub ich przeglądarkowego pierwowzoru, tj. „Fallen London”, mogli zagrać w osadzonego w tych samych realiach RPG-a pod tytułem „Skyfarer”. Jednak poza mrocznymi i poważnymi tytułami znalazły się też bardziej „lekkie” w rodzaju superbohaterskich „Maskek: Nowe Pokolenie” czy gry opartej na serialu animowanym „My Little Pony: Tails of Equestria”, która niebawem doczeka się polskiego wydania pod tytułem „Equestria: Puść Wodze Fantazji”.

Niestety, dzień przed rozpoczęciem konwentu okazało się, że planowane LARP-y zostały odwołane. Powodem była zbyt mała liczba osób zainteresowanych wzięciem w nich udziału. Tak jak w poprzednich latach konwent odbywał się w Młodzieżowym Centrum Kultury w Krakowie przy ulicy Grunwaldzkiej 5 oraz w sąsiadującym z nim Siemacha Spot (okolice ronda Mogilskiego).

W sobotę 6 marca o godzinie 9:00 stanąłem w dość długiej kolejce. Wydawanie uczestnikom identyfikatorów przebiegało sprawnie. Dodatkowo kolor wizytówki informował o roli uczestnika: biały to odwiedzający, zielony – goście, czyli np. mistrzowie gry, ale także posiadacze akredytacji medialnej, niebieski – helperzy/wolontariusze pomagający w organizacji imprezy, czerwony – organizatorzy. Żeby było ciekawiej, do każdego koloru przyporządkowano nazwę, np. odwiedzający mieli na identyfikatorze napis „badacze”, a goście „nekromanci”. Znalazły się tam też cytaty – u mnie był „Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie”. Oprócz tego otrzymałem broszurkę z regulaminem imprezy, programem konwentu oraz zaznaczonymi salami. Każdy uczestnik dostał też kartę, która pozwalała wziąć udział w konkursie z cennymi (głównie dla graczy RPG) nagrodami. Muszę jednak przyznać, że nie koncentrowałem się na broszurce ani karcie konkursowej, tylko na uczestnikach szybko zmierzających na pierwsze piętro. Tam bowiem znajdowały się tablice, na których można było zapisać swoje nazwisko i zgłosić chęć udziału w sesji RPG. Niestety, z racji tego, że odwołano LARP-a, w którym chciałem uczestniczyć, musiałem improwizować. Program odpowiadał zapowiedziom organizatorów, ale rezerwa miejsc przygotowana dla osób, które chciały się zapisać na sesję dopiero na konwencie, szybko się wyczerpała. Pozostała tylko lista rezerwowa, choć biorąc pod uwagę krążące wokół mnie tłumy, liczenie na cud było jedyną opcją. Ale o cudach będzie trochę później.

To nie jest gra dla daltonistów!

Lajconik jest nie tylko konwentem dla graczy RPG, ma wiele do zaoferowania także fanom gier planszowych. Na drugim piętrze, w sali przeznaczonej – jak sądzę – do nauki tańca (duże lustra zajmowały znaczną część jednej ze ścian) rozstawiono stoły dla chcących zagrać w gry planszowe. Odbywała się tam też prezentacja nowej gry wydawnictwa Bard, „Dice City”. Można ją określić mianem prostej do nauczenia się, ale odkrycie wszystkich jej sekretów wymaga czasu. Od dwóch do czterech graczy dysponuje planszą z 30 lokacjami podzielonymi na pięć rzędów w różnych kolorach, z których mogą pozyskiwać surowce (kamień, żelazo i drewno) lub zwiększać swoją siłę militarną. Odbywa się to poprzez rzucanie kostkami w odpowiadających segmentom planszy kolorach. Jeśli gracz przykładowo wyrzuci 6 na czerwonej kostce, może wykorzystać efekt szóstego pola czerwonego rzędu. Może też „poświęcać” kostki, by przesunąć o jedno pole kość z innego koloru lub wymienić ją na klepsydrę, zwiększając w późniejszym okresie swoją siłę militarną lub zdobywając surowiec. Choć „Dice City” stwarza możliwość agresywnej gry, to my wykorzystywaliśmy siłę militarną, by zwalczać oddziały bandytów. Za ich niszczenie, budowanie statków handlowych oraz niekiedy stawianie na posiadanych polach budynków zdobywa się punkty zwycięstwa. Gracz, który pierwszy zapełni budynkami dwa rzędy, może zdecydować o zakończeniu gry. W przeciwnym wypadku gra toczy się do momentu, gdy wszystkie oddziały bandytów zostaną pokonane.

lajconik 2019 orionTrochę później dołączył do nas też uczestnik o nicku Orion. Okazał się zręcznie kombinować i wygrał obie z rozegranych partii, choć różnice punktowe nie były znaczne. Pokazał również, że pomimo dużej losowości gracze mogą nie najgorzej kontrolować rozgrywkę pomimo niekorzystnych rzutów kośćmi. Gra kosztuje obecnie 150 zł i sprawiła mi mnóstwo frajdy, a przecież najlepsze było przede mną. I jeszcze jedna uwaga: ponieważ w „Dice City” istotną rolę odgrywają kolory, nie jest to tytuł przeznaczony dla daltonistów!

Tymczasem sala z planszówkami wypełniała się coraz szczelniej. Nieopodal naszego stołu rozegrano partię gry bitewnej „Malifaux”, osadzonej w gotycko-steampunkowym świecie. Gracze poza figurkami przynieśli także makiety budynków, jak np. diabelski młyn czy karuzelę. Poziom wykonania dekoracji oraz zdobienia figurek stał na wysokim poziomie i przyciągnął uwagę osób przebywających w sali. Wypożyczalnia gier udostępnionych przez sklep Dragonus cieszyła się niemałym zainteresowaniem, a pośród tytułów można było znaleźć takie jak: „Horror w Arkham”, „Terraformacja Marsa”, „Dixit”, „Pulsar 2849”, „Blood Rage” czy „Dominion”. Ogólnie dobór gier był bardzo dobry i trafiały one w gusta wielu graczy. Sala pustoszała praktycznie tylko w czasie, gdy odwiedzający udawali się na posiłki. Wskazane było samodzielne zaopatrzenie się w coś do jedzenia w jednym z kilku sklepów znajdujących się w niewielkiej odległości od MDK, choć organizatorzy oferowali darmową kawę i herbatniki. Okolice ronda Mogilskiego w Krakowie są pod tym względem dobrze zaopatrzone, choć niedziela niehandlowa sprawę nieco utrudniła.

lajconik 2019 wypozyczalnia gier

Warto także nadmienić, że w sali, gdzie grano w planszówki, można było nabyć ręcznie wyszywane woreczki na kości, składane, wykonane ze skóry i podszyte materiałem „miseczki” do rzucania kostek oraz – jak się zapewne domyślacie – same kości, zarówno wykonane z plastiku, jak i metalowe. Wybór był zróżnicowany i cieszył oko. Ponadto na pierwszym piętrze uczestnicy mogli (i czynili to chętnie) wystawić na sprzedaż książki, gry planszowe, filmy, płacąc przy tym 2 zł kaucji. Można tam było znaleźć np. „Horror w Arkham” za 50 zł (kompletna wersja podstawowa bez dolnej części pudełka) czy „Magię i Myszy”.

Bez noktowizora wchodzisz tylko na własne ryzyko!

O ile wolne miejsca na sesje RPG rozpoczynające się przed południem zostały całkowicie zapełnione, to po godzinie 14:00 mieliśmy pewne możliwości manewru. Zaraz po wejściu na pierwsze piętro zapisałem się na sesję czwartej edycji gry „Earthdawn”. Byłem pierwszy na liście rezerwowej. O godz. 10:10 otrzymałem telefon z informacją, że zwolniło się miejsce, zapytano więc, czy chcę, aby mnie wpisać. Nie wahałem się ani chwili i zgodziłem się.

Wszystkie sesje „Earthdawn” odbywały się na drugim piętrze nieopodal sali ze stołami do gier planszowych. Na drzwiach naklejono kartkę z wizerunkiem potwora o tak okrutnym i bluźnierczym wyglądzie, że mógłby z nim konkurować tylko Yog-Sothoth! Widniał tam też napis: „Wchodzisz tylko na własne ryzyko!”. Pokoik był mały, trochę zagracony, a krzesło, na którym przyszło mi siedzieć, przypominało owoc ekspresjonistycznego eksperymentu w wydaniu przedszkolaka względnie ucznia pierwszych klas szkoły podstawowej. Inni gracze jednak mi zazdrościli – miałem oparcie. Mistrzem gry był Sebastian „Basti” Wawrzyńczyk. Basti gra w „Earthdawn” odkąd ten system pojawił się w Polsce w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jego półtoragodzinne omówienie historii świata, w którym osadzony jest system, przedstawienie ras i wyjaśnienie dość skomplikowanej mechaniki przebiegło bardzo sprawne. Mistrz gry zadbał o detale, jak np. mroczną atmosferę, czyli zgaszone światło czy zasłonięte rolety w oknach, przez co jedynym źródłem światła były biegnące wokół stołu „sopelki” i lampa solna w koszyczku. W zasadzie było chyba trochę zbyt mroczno, bo po czterech godzinach naprawdę bolały mnie oczy. Nie wiem też, jak koledzy z drużyny odczytywali kości bez pomocy latarek czy włączonych ekranów smartfonów. A rzutów kości było niemało, gdyż „Earthdawn” to system, w którym tabelki i wykorzystywanie różnych kości w celu przetestowania umiejętności postaci graczy są czymś na porządku dziennym... no, powiedzmy, że popołudniowo-wieczornym. Tak czy inaczej, przez ponad dwie godziny bawiliśmy się przednio jako eskorta krasnoludzkiego kupca, przy okazji węsząc spiski, obrażając krasnoludzkie kobiety, ponownie węsząc spiski, pijąc, a wreszcie walcząc i uciekając przed hordą żywotrupów, czyli earthdawnowskich zombie. Basti bardzo dobrze zna świat gry, więc kiedy przybliżał nam legendy, to choć słyszałem je po raz pierwszy, byłbym gotów przysiąc, że jednak je znam. Co ciekawe, miejsce na sesji znalazła także osoba, która wpisała mnie na listę graczy z listy rezerwowej – Maciek. Sesję z Bastim oceniam jako bardzo udaną, bo choć świat, w którym rozgrywa się akcja, wydaje mi się już nieco wtórny, to mistrz gry, jego opisy rozgrywających się wydarzeń, współpraca z graczami i ogólnie serdeczna osobowość umilały czas także podczas próby zrozumienia nie najprostszej mechaniki systemu.

Kucyki, Cthulhu i naziści pasują do wszystkiego!

 lajconik 2019 mdk Pierwszy w kolejce, towarzyszyly mi tylko golebie i ludzie wyprowadzajacy psyPo pierwszym dniu konwentu wracałem do domu bardzo zadowolony, jednak zaniepokojony dużym jak na możliwości budynków, a tym samym przewyższającym założenia organizatorów ruchem, w niedzielę ustawiłem się w kolejce już o godzinie 7:40, by odkryć, że jestem pierwszy. Ponieważ posiadałem identyfikator, szybko dostałem się do środka i dotarłem na pierwsze piętro. Bez problemu zapisałem się na sesję RPG-a, w którego chciałem zagrać odkąd dowiedziałem się o jego istnieniu. Mam na myśli „My Little Pony: Tails of Equestria”. Wcześniej obejrzałem też kilkanaście odcinków serialu animowanego na którym ów tytuł bazuje. Okazało się to przydatne podczas sesji oraz budowania relacji międzyludzkich przed nią i po niej. Bo jeśli typować systemy, które były najczęściej wykorzystywane podczas Lajconika, to obok „Earthdawn” i systemów związanych z Cthulhu, to właśnie „My Little Pony: Tails of Equestria” był jednym z tegorocznych liderów – zapowiedziano dwie sesje, a odbyły się trzy! Jest ku temu powód: polska edycja, zatytułowana „Equestria: Puść Wodze Fantazji”, ma się ukazać już niebawem i należy przetrzeć jej szlaki, na przykład grając na konwentach – tak przynajmniej powiedział mi mistrz gry Robakov. Sądzę, że wie, co mówił, bo to m.in. dzięki niemu Cthulhu na sesjach RPG jest tyle, co ślimaków po deszczu. Przed sesją urządziliśmy sobie małą pogawędkę o kucykach, zwracając uwagę na ich fenomen kulturowy oraz na lekko niepokojący śmiech Pinkie Pie. Początkowo obawiałem się też, że przyjdą małe dzieci, ale pojawił się inny problem, a mianowicie brak frekwencji. Na szczęście jedna z zapisanych osób dotarła z pewnym opóźnieniem, a potem dołączyła do nas helperka i jeszcze jeden gracz z korytarza.
lajconic 2019 kucyki„My Little Pony: Tails of Equestria” opiera swą mechanikę na uproszczonych zasadach „Savage Worlds”. Wpierw rozdano nam pięknie wykonane karty kucyków. Dobry papier, kolorowy rewers i rysunek kucyka, którego można było pokolorować. Kolorowanie wyszło mi mocno średnio. Gra stwarza wiele możliwości na poprowadzenie przygody, łącznie z włączeniem do rozgrywanej przygody np. Cthulhu. Tak, bo Cthulhu, kucyki i naziści pasują do każdego settingu! Gracze wybierają rasę swego kucyka m.in. spośród kucyków ziemskich, latających pegazów czy władających magią jednorożców. Nie można natomiast grać Alikornami, czyli skrzyżowaniem jednorożca z pegazem. Uczestnicy określają też talenty oraz słabostki, przyznając na początku swym głównym zaletom rzut K6, zaś słabszym K4. Słabostki także są ważne, bowiem pokonując je, kucyki dodatkowo się rozwijają. Istnieje nawet możliwość gry niepełnosprawnymi bohaterami, których w trakcie gry będzie można uzdrowić. Kucyk nie może umrzeć, a po spadku do zera jego punktów życia traci on po prostu przytomność. Inny kucyk może go ocucić. Ciekawą mechaniką jest też „przyjaźń”, której punkty gracze mogą wydawać, by rzucać lepszą kostką (np. zamiast K4 użyją K6), przy czym wcale nie muszą wykorzystywać jej tylko dla siebie. Mogą nią wesprzeć innego kucyka. To sprawia, że gra jest bardzo kooperacyjna i nastawiona na interakcję między graczami. Nasz mistrz gry stworzył historię prostą, ale dochodzenie do prawdy było bardzo nieoczywiste, a immersja z odgrywanymi postaciami bardzo silna. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie mój sfrustrowany pegaz – Azure Stare – zaczął używać maniery wysławiania się charakterystycznej dla domniemanego złoczyńcy! Kiedy zaś, przedstawiając plan przekradnięcia się obok strażników w celu dotarcia do kartoteki antagonisty, stwierdziłem, że ziemskie kucyki patrzą na sprawy zbyt przyziemnie, kolega, grający tą rasą tak się „obraził”, że na każdą moją kolejną uwagę mówił, że on przecież patrzy w niebo. Po tej sesji naprawdę mam ochotę na więcej przygód w Equestrii, zwłaszcza z Miszczem Robakovem.

Nie przygotowuj się do czegoś, do czego nie można się przygotować!

Czas na sesji płynął szybko, lecz po niej pojawiły się pewne problemy organizacyjne, gdyż zapomniano zaktualizować godziny trwania sesji popołudniowych i na stronie pozostały te z zeszłego roku. Choć sprawa została wyjaśniona i przeproszono za tę niedogodność, brak aktualizacji doprowadził do opóźnień i w efekcie skrócenia sesji. Wielka szkoda, bo gra „Wampiraci: Musical” rozgrywana w systemie „Primetime Adventures” była najbardziej niezwykłą RPG, w jakiej uczestniczyłem podczas konwentu. System został stworzony przez producentów seriali telewizyjnych. Gracze wcielają się w role aktorów, podczas gdy mistrz gry jest producentem. Zadaniem graczy oraz mistrza gry jest nie tylko odgrywanie improwizowanych scen, ale także układanie na bieżąco fabuły przygody. W ten sposób można rozgrywać zarówno krótkie sesje, składające się z jednego odcinka, jak i całe sezony. W systemie nie ma typowych rzutów kośćmi, a do rozwiązywania konfliktów służy system kart, w którym zależnie od mocnych stron postaci i tego, ile pieniędzy na daną scenę chciał przeznaczyć producent, dobiera się odpowiednią liczbę kart. Wygrywa strona, która posiada więcej czerwonych kart, choć istotne jest też, kto ma najwyższą kartę koloru czerwonego, która wpływa na wynik nawet wtedy, gdy jej posiadacz nie rozstrzygnął konfliktu po swojej myśli.

„Wampiraci: Musical”, jak sama nazwa sugeruje, kładzie duży nacisk na śpiewanie. Gdy się o tym dowiedziałem, zacząłem naprędce przygotowywać mój repertuar. Niepotrzebnie, jak się okazało. Nasz producent/mistrz gry Maciej „Wind” Litwin stwierdził, że do „Primetime Adventures” nie da się przygotować. I jest to niewątpliwie prawda. Po określeniu, czy nasze postacie będą piratami, wampirami, czy też piratami-wampirami (wampiratami), zaczęliśmy ustalać, jak będą zaczynać się poszczególne sceny, po czym, śpiewając, improwizowaliśmy wydarzenia. Koledzy i koleżanka znali szanty, ja ratowałem się, podkładając słowa pod muzykę z „Króla Lwa”, oraz – ponieważ kucyki, tak jak Cthulhu i naziści, pasują do wszystkiego – z czołówki serialu „My Little Pony: Przyjaźń to Magia”. O dziwo, układać nawet kiepskie lub bezsensowne rymy jest chyba łatwiej, niż znaleźć na poczekaniu odpowiednią melodię. Potencjał tego systemu jest niesamowity pomimo tego, że zasadniczo nie jest on zaprojektowany pod śpiewanie. Wind ma już doświadczenie w tego typu rozgrywce, a swoimi przemyśleniami na jej temat dzieli się, prowadząc podcast „Pożeracze Umysłów”. Co prawda odśpiewaliśmy tylko połowę „odcinka pilotażowego” (czyli sesji), ale udało się ją zręcznie zamknąć cliffhangerem.

Jestem na Lajconiku po raz drugi i po raz drugi wygrywam!

lajconik 2019 stolKonwent zakończył się tradycyjnie rozdaniem nagród, przy czym zwycięzca Lajconikowej Gry Konwentowej, czyli uczestnik, który wziął udział w największej liczbie atrakcji podczas konwentu i zebrał najwięcej pieczątek na swojej „karcie postaci”, otrzymał podręcznik do systemu RPG „Warhammer Fantasy Roleplay”. Później rozlosowano drobne upominki w postaci kostek czy woreczków na kości. I tak jak w 2015 r. wygrałem – tym razem metalową kostkę K10. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać, by nie wspomnieć o tym zebranym na sali słowami: „Jestem na Lajconiku po raz drugi i po raz drugi wygrywam!”.

Z powodu braku umiejętności bilokacji nie mogłem wziąć udziału we wszystkich atrakcjach, jakie oferowali organizatorzy. Z racji tego, że na konwencie odbywały się turnieje, np. „Pandemic: Czas Cthulhu” czy „Munchkin”, a także warsztaty malowania figurek oraz z technik tworzenia scenografii i makiet do sesji RPG, mógł się tu odnaleźć uczestnik w każdym wieku. Problem z nadmiarem chętnych do gry w RPG rozwiązywał się trochę dzięki temu, że w sąsiednim budynku Siemacha Spot przez cały czas odbywały się krótkie sesje piątej edycji „Dungeons & Dragons” z przygotowanymi wcześniej przez mistrzów gry polskimi kartami postaci. Ale i tam szybko pojawiła się kolejka. Podczas konwentu nie zanotowałem incydentów, które wpłynęłyby negatywnie na przebieg eventu, poza wspomnianym wyżej nieuaktualnieniem czasu rozpoczęcia sesji w niedzielę popołudniu i odwołaniem LARP-ów.

Tak, mój plan na zapoznanie się z konwentem nie wypalił, ale jeśli improwizując doskonale się bawiłem, to nie można winić tutaj organizatorów. Należy ich pochwalić za stworzenie możliwości zabawy nawet osobom, które nie przyszły na imprezę z gotowym planem atrakcji do zaliczenia lub nie załapały się na te, w których chciały wziąć udział. Skoro liczba osób odwiedzających Lajconika wzrosła, jak podali organizatorzy, o 20 procent i coraz śmielej mówi się o przeniesieniu imprezy do większej lokacji, to chyba o czymś świadczy. Po prostu, moi drodzy czytelnicy, wskazana jest zapobiegliwość i czujność, jak np. przypilnowanie rejestracji elektronicznej czy też odpowiednio wczesne ustawienie się w kolejce, w szczególności pierwszego dnia, najlepiej na półtorej godziny przed otwarciem bramy.

Jednak poza organizacją bardzo podobała mi się atmosfera tego miejsca i ludzie: Maciek, który wpisał mnie na listę „Earthdawn”, „niszczący system” Orion, którego przez większość część konwentu widziałem grającego w „Dice City”, mistrzowie gry, którzy nie tylko wykazali się świetną znajomością systemów, ale zarówno przed sesją, jak i po niej byli chętni do zwierzeń, co pozwalało stworzyć świetną więź między uczestnikami.

Podsumowując, jeśli w przyszłości będę miał możliwość odwiedzenia Lajconika, to z pewnością z niej skorzystam. Nie ma znaczenia, co będę robił – wiem, że będę się dobrze bawił, a jeśli dopilnuję elektronicznej rejestracji, to nawet świetnie. Polecam!