LajCONik to dla mnie niezwykły konwent i być może ta niezwykłość sprawia, że od 2019 r. relacjonuję ze szczegółami każdą kolejną odsłonę. Dlatego tym bardziej się cieszyłem, że po raz pierwszy od czterech lat odbyła się ona w postaci stacjonarnej… zwłaszcza że moje miejsce zamieszkania dzieliło od niego może 500 metrów.
Miałem pewne obawy, czy tegoroczny LajCONik w ogóle się odbędzie po tym, jak w zeszłym roku główny koordynator zrzekł się swojej funkcji i nie udało się znaleźć jego zastępcy. Tym razem jednak konwent zorganizowano i to w formie stacjonarnej.
Podstawą programu nadal były sesje RPG, a oprócz nich standardowo games room oraz turnieje, jak np. „To ja go tnę” czy „Story Cubes”. Zabrakło natomiast wygłaszanych na żywo prelekcji.
zapisy na wszystkie sesje odbywały się online, a poprzedzała je rejestracja, podczas której dokonywano opłaty wejściówki i otrzymywano unikalny kod, wykorzystany do zapisów na sesje. I w tym miejscu może wspomnę o pewnym problemie, który został szybko wykryty i usunięty przez organizatorów. Z powodu błędu oprogramowania na sesję w systemie „Agonia” zapisało się więcej osób, niż wynosił górny limit ustalony przez Mistrza Gry. Ponadto mój znajomy zauważył, że zgłaszanie więcej, niż jednej sesji, było uciążliwe. Kontakt z organizacją pozwolił jednak szybko rozwiązać to niedociągnięcie. Pomimo wysiłku więcej problemów nie znalazłem i mogę z czystym sumieniem nazwać LajCONika 2023 bardzo dobrze przygotowanym przedsięwzięciem, co potwierdzali wszyscy moi rozmówcy.
Jak zwróciła uwagę główna organizatorka konwentu, Gabriela, na tegorocznym LajCONiku nie było sesji przeznaczonych dla dzieci i tylko jedną przeprowadzono dla uczestników od trzynastego roku życia. O ile w ostatniej przedpandemicznej edycji dużą część sesji reprezentowały tytuły, poruszające w ten czy inny sposób mity Cthulhu lub też gry ze „Świata Mroku”, to tym razem nie były one aż tak liczne. Z nowości zauważyłem „Obcy: Gra fabularna”, którego premiera w Polsce miała miejsce w 2020 r., czy „Vaesen. Mityczne istoty”. Oba tytuły od Free League wydane w Polsce odpowiednio nakładem Galakty i Black Monk. Na LajCONiku ogrywano również mającą mieć niebawem swoją premierę nową grę, także od Black Monk, „Coriolis” oryginalnie wydało Free League i osadzone jest w realiach Sci-Fi. Wydawnictwo określiło je jako „baśnie tysiąca i jednej nocy w kosmosie”.
„They Live Among Us”
Pierwszy erpegiem, w jaki udało mi się zagrać podczas tegorocznego LajCONika, był autorski system naszego Mistrza Gry, Michała, pod tytułem „They Live Among Us”. Mechanicznie czerpie on z gier z nurtu OSR, w których wbudowane są mechaniki wyjścia z lochu. Drugą inspiracją były zaś filmy z serii „Faceci w czerni” oraz serial „Z archiwum X”. Nasz scenariusz faktycznie oddawał ducha tych kultowych (bez ironicznego znaczenia) produkcji.
„Podręcznik” liczy sobie 20 stron i bazuje nieco na mechanice „Ostrzy w mroku”. Gracze wcielają się w rolę agentów organizacji rządowej i tutaj też zaznacza się interesujący koncept. Otóż w domyśle gra przeznaczona jest dla dwóch graczy, prowadzących śledztwa w sprawach, w które mogą być zamieszani kosmici. Nasze postacie mają tylko dwie cechy: Intelekt i Walkę oraz dwa punkty do wydania na początku. Każdy zainwestowany punkt daje jedną kość, a jeśli nie wydano żadnego, gracz rzuca podczas testu 2k6 i wybiera gorszy wynik. W moim przypadku wydałem po jednym punkcie na każdą umiejętność, a więc rzucałem po jednej kości. Wyniki rzutu podczas testu wahają się od 1, gdzie gracz nie osiąga celu i pogarsza swoje położenie, do 6, gdzie osiąga swój cel w stopniu całkowitym. W pewnych sytuacjach gracze mogą podwyższyć wynik o 1 lub są zmuszeni odjąć punkt np. z powodu rany. Przy czterech ranach agent umiera. Cały zapasowy ekwipunek wożony jest z graczami w samochodzie, który pełni również rolę miejsca opatrunkowego i pozwala natychmiast po wejściu do niego uleczyć jedną ranę. Można tam również za punkty (Gear Points) pobierać dodatkowe zaopatrzenie, jak również przerzucać wyniki testów.
Gra naprawdę mi się spodobała, chociaż moje dotychczasowe doświadczenia z sesjami detektywistycznymi nie są najlepsze. Tym razem wszystko zostało tak przedstawione, że bez zbędnego przeciągania znaleźliśmy trop. Potem akcja tylko nabierała tempa. Tutaj należy pochwalić Mistrza Gry – napisał idealny scenariusz, który można zakończyć w 3-4 godziny. W dodatku karta postaci jest przejrzysta i treściwa oraz zawiera wszystkie niezbędne graczowi informacje, więc nie trzeba ciągle pytać prowadzącego, jakie są skutki naszego rzutu. Dla mnie to najlepsza karta postaci, jaką widziałem podczas tegorocznego LajCONika. Zaś system „They Live Among Us” już poleciłem Mistrzowi Gry, z którym regularnie grywam, bo w swej kategorii jest rewelacyjny.
It’s the nature of time that the old ways must give in…
LajCONik odbywa się w pobliżu jednej z dwóch największych arterii komunikacyjnych w Krakowie, jaką jest Rondo Mogilskie. W okolicy znajdziemy kilka Żabek i innych sklepów, nie ma zatem problemów z zaopatrzeniem się w legendarne hot dogi i kawę.
Tak jak w 2019 r., także i ta edycja odbywała się w dwóch lokalizacjach. Jedną z nich był Młodzieżowy Dom Kultury, w którym odbywało się większość sesji i wydarzeń, drugą natomiast Siemacha SPOT, gdzie dostać się mogliśmy bocznym wejściem w bramie budynku. To tam miała miejsce wspomniana przeze mnie wcześniej sesja „They Live Among Us" i tam też znajdował się games room. Gdy do niego dotarłem, akurat trwał turniej gry karcianej „To ja go tnę", w którym udział brali młodsi uczestnicy konwentu. Na ladzie obok ułożono gry planszowe, wśród których można było znaleźć takie klasyki, jak „Terraformacja Marsa", „Osadnicy z Catanu" czy „Wsiąść do pociągu". Niestety, nie miałem ani czasu, ani z kim wówczas zagrać. Tym niemniej całość wyglądała zachęcająco i estetycznie.
Jedną z rzeczy, których zabrakło mi na tegorocznym LajCONiku, była giełda, gdzie uczestnicy mogli kiedyś wystawiać gry czy komiksy. W tym roku, co jest znakiem czasu, zastąpiły ją dwa stoiska z wyrobami drukarek 3D.
Pierwsze ze stoisk prowadził Adrian Chruściel z Myody Crafts. Widziałem tam tam m.in. wydrukowane i pomalowane miecze czy maski oraz pieczęcie z uniwersum „Warhammera Fantasy” oraz „40K”, jednak większość wyrobów nie była na sprzedaż. Dla prowadzących LajCONika Adrian przygotował breloczki w kształcie figury szachowego konia, zaś na co dzień tworzy rzeczy na zlecenie.
Obok rozstawił się Milityr’s Workshop, prowadzony przez Wiktora. Odniosłem wrażenie, że o ile Myody Crafts bardziej kierowało się ku fanom cosplayu, tak Milityr’s Workshop adresowało swą ofertę do grających w gry fabularne. Na stoisku mogliśmy nabyć w komplecie mierniki zasięgu do „Dungeons & Dragons” 5 edycji (pasujących również do 3 edycji) w calach, 10 znaczników wrogów w postaci obręczy z nadrukowaną czaszką oraz stworzoną specjalnie na potrzeby konwentu kość dwudziestościenną. Sprzedawano ją niepomalowaną i, jak mówi autor, wykonanie jej wymagało wiele wysiłku, gdyż każdą ściankę trzeba było skanować, aby zachować wysoką jakość wydruków. Na ściankach widoczne są takie detale, jak trybiki i koła zębate. Jest tak ładna, że aż szkoda mi jej używać. Jednak to nie wyżej wymienione artykuły okazały się hitem LajCONika, a drukowane na miejscu kocie uszka.
Obaj wystawcy chętnie ze mną rozmawiali, dzielili się swoimi przemyśleniami na temat druku 3D i planami na przyszłość. Dla obydwu udział w konwencie był próbą sprawdzenia się w nowej sytuacji, podjętą spontanicznie. Przed rozpoczęciem drukowania modeli doskonalili swoje umiejętności tworzenia grafiki trójwymiarowej, opracowując mody do gier, modele broni lub też figurek.
Następnie odwiedziłem „salę lustrzaną” (pomieszczenie do nauki tańca), gdzie poza grami wystawiło swoje stoisko CK Rękodzieło. I tutaj nastąpił moment, którego nigdy nie doświadczyłem na żadnym konwencie. Po krótkiej rozmowie z prowadzącą stoisko, Aleksandrą, okazało się, że właściwie jestem ich starym klientem. Na pierwszym online LajCONiku w 2020 r. nabyłem u nich woreczek na kości i Aleksandra dokładnie mi go opisała. Nawet miałem go wówczas przy sobie! Byłem wzruszony, że pamięta tak drobne rzeczy. CK Rękodzieło wystawiło w tym roku swój standardowy asortyment: woreczki, tace do rzucania, ale najlepiej sprzedawały się pojedyncze kości do gry i ich zestawy do „D&D”. Dowiedziałem się przy okazji, że CK Rękodzieło nie miało problemu z uzyskaniem akredytacji, a jedynym mankamentem w porównaniu z innymi konwentami było to, że wieczorem należało szybciej złożyć stoisko. Z drugiej strony znajdowało się w zamykanej sali, więc nie musieli go aż tak pilnować.
Duże stoisko wystawiło wydawnictwo Black Monk. Wydawca był już obecny na cyfrowej edycji LajCONika, ale pierwszy raz zagościł na tej imprezie żywo. Mogliśmy u niego nabyć po przecenie zarówno tytuły dostępne na rynku od dawna, jak i nowe systemy, z których najbardziej interesujące wydawały mi się oparty na twórczości Tolkiena „Jedyny Pierścień”, „Tajemnice Dziwnolasu” oraz „Miasto mgły”. Zniżki sięgały kilkudziesięciu procent. Z wydanych wcześniej gier powodzeniem cieszyły się „Tajemnice pętli", „Tajemnice powodzi” i „Vaesen". Ponadto wystawca podkreślił, że klienci chętnie sięgali po paragrafówki z serii „Choose Cthulhu”, a także po „Opowieści Baśniomistrza”, będące połączeniem tego gatunku z grą fabularną.
Kiedy „Agonia” daje dużo radości
„Agonia" to polska gra fabularna osadzona w realiach dark fantasy, której najnowsza, trzecia już edycja,została ufundowana przez finansowanie społecznościowe i wydana przez wydawnictwo Hengal. Brzmi wtórnie, prawda? Jednak sesja poprowadzona przez Jakuba „Sila” Węgrzynowicza zachęciła mnie, by zacząć drążyć temat i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego warto zagrać w ten system.
Jakub gra jako Mistrz Gry od 2015 r. i założył grupę Polskie Erpegowanie, która skupia się na popularyzacji rodzimych projektów. I od razu cisnęło mi się na usta pytanie: czym „Agonia” różni się choćby od „Warhammer Fantasy Role-play”?
Samo streszczenie założeń może budzić uśmiech. Ot, mieszkańcy świata zwanego Exidium żyją w ciągłym zagrożeniu. Jeśli nie zabiją ich pozostałości demonicznej armii, to może tego dokonać płacz przyszpilonego do nieboskłonu bóstwa, Kruentisa, który niegdyś pokonał wspomniane demony. Przez dwa miesiące w roku deszcze krwi z jego ran zalewają kraj, paląc rośliny, zwierzęta przemieniając w bestie, a nieboszczyków w ożywieńców.
Jakub przyznaje, że system powstawał w żartobliwym tonie, ale im więcej sesji poprowadził, tym bardziej dostrzegał kontrowersyjne tematy, jakie ten porusza. Nie ma w nim miejsca na wszechobecną magię, czy inne rasy jak np. elfy. Łatwo tam stworzyć atmosferę zaszczucia, a jedną z najlepszych konwencji do poprowadzenia przygody jest obyczajówka. Bohaterowie rzadko są herosami, którzy zresztą nie żyją zbyt długo. Łatwiej natomiast spotkać cieślę, zduna czy drwala. Ma to duży wpływ na rozgrywkę, gdyż celem nie jest dokonywanie bohaterskich czynów, a przeżycie w niegościnnym świecie. Ażeby tego dokonać, do rąk graczy oddano ciekawy system craftingu oraz możliwość zakładania osad i tworzenia relacji z bohaterami niezależnymi.
Wspomnieć jeszcze należy o mechanice, która jest dość prosta i nie nastręczała nam większych trudności. Gra opiera się na kościach k4, którymi rozstrzyga się testy o zadanej trudności. Gracz ma ich tyle, ile wynosi umiejętność postaci (np. Fechtunek na 2 oznacza, że rzuty wykonuje się dwoma k4). Poza testami walki są też konflikty bezkrwawe, czyli różnego rodzaju próby, które mogą ułatwić testy właściwego konfliktu.
Wziąłem również udział w konkursie „Story Cubes”. Polegał on na tym, że najpierw uczestnik rzucał k6, aby wybrać realia opowieści, przeciwnika, cel i tak dalej. Następnie rzucano odpowiednią ilością story cubes, która w kolejnych fazach rozgrywki wzrastała, a grający starali się wykorzystać rysunki, które wypadły na kościach i ułożyć spójną opowieść. Nie wygrałem, ale zająłem zaszczytne drugie miejsce, za co otrzymałem dwie kości do gry. Zadowolony z pierwszego dnia wróciłem do domu.
„3:16 Carnage Amongst The Stars”: szybka gra o kosmicznych żołnierzach, którzy muszą bronić planety Ziemia do samego końca – swojego lub jej.
Drugiego dnia LajCONika miałem rozegrać w dwie sesje. Pierwszą z nich była „3:16 Carnage Amongst The Stars”, prowadzona przez Marcina „Seji” Segita. O systemie po raz pierwszy usłyszałem w 2019 r., ale wówczas zniechęciły mnie opinie, że jest on nastawiony na walkę, a wątki narracyjne sprowadza do minimum.
Gra opiera się na prostym systemie z dwoma cechami: FA (Fighting Ability) i NFA (Non Fighting Ability). Gracze rozdysponowują między nimi dziesięć punktów i na tej podstawie otrzymują swoją rangę. Ja zainwestowałem po równo w każdą z cech i zostałem uniwersalnym żołnierzem, choć tylko szeregowym. Dwaj pozostali gracze otrzymali stopień sierżanta i porucznika. Od wielkości FA i NFA zależy, jaki wynik musimy uzyskać na k10, aby odnieść sukces. Wymiar taktyczny jest tutaj uproszczony – nie ma walki na heksach czy kwadratach, używania osłon itd. Gra oferuje jednak możliwość przemieszczania naszych żołnierzy (reprezentowanych przez plastikowe żołnierzyki różnych kolorów) po kartce z oznaczeniami zasięgu do wroga: od dalekiego do bliskiego. Odległość od przeciwnika określa, jaką kością na obrażenia (po udanym teście FA) będziemy rzucać. Co oczywiste, możliwości broni na danym zasięgu się różnią, chociaż każdą z nich można ulepszać. Można również, jak to w armii, awansować, zabijając jak najwięcej obcych.
Zakończyć starcie mogliśmy na dwa sposoby: zabić wszystkich wrogów lub wykorzystując mechanikę tzw. Flashbacków. Dzielą się ona na dwa rodzaje: Strenghts (mocne strony) i Weaknesses (słabości). Wybierając pierwsze, opowiadamy, jak zwyciężyliśmy. Sięgając po drugą opcję, opowiadamy, jak przeżyliśmy przegraną walkę. Wraz z kolejnymi misjami rośnie ilość takich ruchów, ale każdy możemy wykonać tylko raz.
„3:16 Carnage Amongst The Stars” pozwala przygotować sesję w ciągu kwadransa. Jej zalety to proste zasady, szybkie tworzenie postaci oraz brak konieczności długiego wprowadzenia w świat gry. System nadaje się również do grania kampanii, które pozwalają na zacieśnienie relacji między postaciami czy większą eksplorację świata stworzonego przez prowadzącego. Sam podręcznik nie zawiera bowiem dokładnego opisu uniwersum.
„Nic sobie nie zapisuję, mam wszystko w głowie, punkty życia itd.”, czyli dlaczego w Zonie nie potrzebujesz robić notatek
LajCONik powoli dobiegał końca, a mnie została jeszcze sesja – „Stalker: gra fabularna”. Mistrzem Gry był Tomasz "Levi" Giersz z inicjatywy Lovibond RPG. Jej członkowie postawili sobie za cel promować te gry fabularne, które zostały zapomniane lub były popularne nazbyt krótko.
„Stalker: Gra Fabularna” ukazała się w 2015 r., chociaż jej zapowiedzi można odnaleźć w czasopiśmie „Magia i Miecz” z 1996 r.! Nie doczekała się jednak oficjalnego druku, można ją natomiast pobrać z tej strony (http://stalkergrafabularna.blogspot.com/p/do-pobrania.html?m=1). Warto wspomnieć, że nie bazuje ona na grze „S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czernobyla”, lecz na powieści braci Strugackich „Piknik na skraju drogi” z 1972 r.
System opiera się na rzutach k6 z uwzględnieniem kilku współczynników, co na początku wydaje się bardzo skomplikowane. Na szczęście karta postaci jest tak zaprojektowana, że gracz szybko zauważa logiczne połączenia. W grze nie ma typowych klas, znajdziemy za to koncepcje postaci, np. konowała, stalkera itd.
Bawiłem się bardzo dobrze nie bez udziału Mistrza Gry, który zręcznie wprowadził nas w zasady, nie grzebał w notatkach i na bieżąco obliczał obrażenia, jakie otrzymywaliśmy i zadawaliśmy. Jak potem wyjaśnił: „nic sobie nie zapisuję, mam wszystko w głowie, punkty życia itd.”. W dodatku przyznał, że była to jego pierwsza sesja poprowadzona dla nieznanych mu wcześniej osób. Moim zdaniem poradził sobie naprawdę dobrze.
Koniec niestety musiał nadejść
Po sesji nastąpił czas podsumowań trzynastego konwentu LajCONik. Na „sali lustrzanej” wypełniły się wszystkie miejsca siedzące i część uczestników wzięła w nim udział na stojąco. W tym roku LajCONika odwiedziło 200 uczestników. Organizatorzy podziękowali dyrektorowi Młodzieżowego Domu Kultury, Mistrzom Gry, wystawcom oraz wszystkim tym, którzy wzięli udział w konwencie. Następnie rozdano nagrody, w tym liczne egzemplarze „Suplementu cienia władcy demonów" (sponsorowane przez Alis Games) i innych dodatków. Zgodnie z tradycją ja także wygrałem – tym razem woreczek na kości.
Ale nie dla nagród, ani nawet nie z obowiązku zostałem do samego końca wydarzenia. LajCONik stał się dla mnie czymś więcej, niż tylko bardzo dobrze zorganizowanym konwentem, na którym świetnie się bawiłem. Wracając tutaj po trzech latach fizycznej nieobecności, czułem więź z tym miejscem i, co najważniejsze, z tymi ludźmi. Łączą nas wspólne doświadczenia i emocje – coś, czego próżno szukać na większych konwentach, a także wydarzeniach online. Dlatego nie mam żadnych wątpliwości, że jeśli tylko się odbędzie, odwiedzę kolejnego LajCONika. Dla fanów gier fabularnych z Krakowa to po prostu przystanek obowiązkowy.