Intel Extreme Masters to wydarzenie, którego nie trzeba przedstawiać komuś, kto choć trochę lubi grać w gry komputerowe. Jedna z największych i najdłużej działających serii turniejów e-sportowych po raz piąty zawitała do katowickiego Spodka, choć nie obyło się w tym roku bez zmian. Jedną z nich było rozbicie eventu na dwa weekendy, w związku z bardzo dużym zainteresowaniem ze strony uczestników – w zeszłym roku w czasie imprezy przez Spodek przewinęło się ponad 100 tysięcy osób. Ostatni weekend lutego należał do produkcji Riot Games - League of Legends, emocji zatem nie brakowało. A jak to wyglądało dokładnie? Usiądźcie i posłuchajcie mej historii.
Obiekt wylądował
Choć z e-sportem koleguję się już od jakiegoś czasu, była to moja pierwsza tak duża impreza tego typu. Nie ukrywam więc, że byłem troszkę zdenerwowany, ale „co nas nie zabije to nas wzmocni”, prawda? Na pewno wzmocnił mnie fakt, iż pod katowicki Spodek przybyliśmy dość wcześnie, kilka minut po godzinie 8 rano. Jako że media wpuszczane były na teren obiektu jeszcze przed godziną 9, kiery miało mieć miejsce oficjalne otwarcie bramek, miałem trochę czasu, by zaaklimatyzować się i rozeznać w sytuacji.
Pierwszym, co od razu rzuciło mi się w oczy, był poziom organizacji. Przy wejściu dla mediów krzątało się kilka zmarzniętych i zapewne nie do końca wyspanych postaci, które na pytanie o miejsce odbioru akredytacji od razu wskazywały odpowiednie drzwi. Wszystko było bardzo dobrze oznakowane i łatwe do odnalezienia. Wszędzie było można dostrzec noszących charakterystyczne żółto-czarne smycze ochroniarzy, którzy czuwali nad bezpieczeństwem uczestników i w razie potrzeby nie odmawiali pomocy, zwłaszcza w postaci informacji. W dodatku robili to w bardzo kulturalny sposób. “Proszę” i “dziękuję” dało się usłyszeć niezwykle często. Przyznam, że czułem się tam bezpiecznie i nie musiałem obawiać się, że cokolwiek zniknie z moich kieszeni. Co do samych akredytacji i identyfikatorów, tutaj organizatorzy również nie oszczędzali. Były wykonane naprawdę solidnie, czytelne i widoczne. Różne kolory oznaczające poszczególne typy akredytacji zapobiegały problemom z odnalezieniem konkretnych osób i nieautoryzowanym dostępem do miejsc, do których wchodzić się nie powinno. Pomagały w tym też opaski na rękę. Wszystko zdawało się działać aż za dobrze, dlatego też coś musiało się wydarzyć. Było to jednak jedynie lekkie nieporozumienie związane z identyfikatorem, które po krótkiej wizycie w pokoju akredytacji zostało szybko wyjaśnione.
Jeszcze przed 9 mogłem już bez przeszkód wejść na pasaż okalający główną scenę Spodka, co dało mi wyśmienita okazję do małego rekonesansu. Stoisk nie było za dużo, nie można było więc liczyć na szeroki wybór. Nie oznaczało to jednak, że nie było co robić. Pamiętajmy, że druga część Expo odbędzie się dopiero w następny weekend. Na uczestników czekało m.in. stoisko MSI, na którym mogli zapoznać się z najnowszą technologią, dostosowaną do potrzeb najbardziej wymagających koneserów wirtualnych światów, a ponadto zagrać w najnowszy tytuł Ubisoftu – „For Honor”. Było także co nieco dla fanów VR. Swoje stoisko przygotował też organizator turnieju – ESL. Nie brakowało na nim różnorodnych gadżetów w postaci koszulek, smyczy czy czapek. Pojawił się również sklepik Fnatic, PaySafe Card, a nawet firmy Gillette, która także była jednym ze sponsorów. Krótko mówiąc, choć nie było ich wielu, to w przerwie między meczami wystawcy skutecznie potrafili skupić na sobie uwagę gości. Każdy głodny uczestnik eventu miał też gdzie napełnić żołądek lub ugasić pragnienie. Na terenie pasażu rozlokowanych zostało bowiem kilka punktów gastronomicznych, dodatkowo wspieranych przez oddział food trucków na parkingu przed areną. Nad bezpieczeństwem, poza ochroną, czuwali także medycy i strażacy. Mogę więc śmiało powiedzieć, że moje pierwsze wrażenie było jak najbardziej pozytywne.
Ruszyła maszyna
Punktualnie o godzinie 9 otwarte zostały bramki i w dość szybkim tempie przestrzeń wokół mnie zaczęła wypełniać się fanami e-sportu, w tym i League of Legends. Niektórzy stali w kolejce od godziny 4:30, przez co łatwo zrozumieć ich trudności z powstrzymywaniem entuzjazmu. Skutkowało to często szybszym krokiem i podniesionym tonem głosu. Nie ukrywam jednak, że skrycie miałem ochotę zachowywać się podobnie. Nie co dzień ma się okazję być częścią takiej imprezy. Mały upominek od sponsora i uczestnicy już mogli zapoznać się z asortymentem, przygotowanym dla nich przez wystawców. Usytuowane w centralnej części pasażu klatki schodowe w naturalny sposób dzieliły go na dwie części. Po jednej stronie znaleźli się wszyscy wystawcy, natomiast po drugiej – wejścia na salę główną i część punktów gastronomicznych. Wiecie chyba, która strona w pewnej chwili była mocno zatłoczona i ciężka do pokonania… Z drugiej strony schodów ruch ludzi odbywał się jednak bez większych zakłóceń. W późniejszych godzinach, a także w niedzielę, problemy z wejściem na szczęście się nie pojawiły. Już na początku kolejka nie była aż tak długa. Każdy miał więc okazję, by znaleźć się w środku. Jeden z argumentów za podziałem imprezy na dwa weekendy okazał się więc w pełni sensowny.
Przed oficjalnym otwarciem i pomiędzy kolejnymi meczami obsługa stoisk naprawdę skutecznie zajmowała uwagę gości, nie tylko używając mikrofonów czy oślepiającego światła. U większości wystawców przez lwią część imprezy trwały przeróżne konkursy z nagrodami, miniturnieje, a ci bardziej szczęśliwi mogli nawet część produktów osobiście wypróbować. Pojawiło się kilka sław, które jeszcze bardziej podgrzewały atmosferę wokół błyszczących myszek, klawiatur i monitorów. Było gwarnie, trochę duszno, ale na pewno nie nudno. Przechadzając się wśród zadowolonych uczestników można było poczuć atmosferę wielkiego święta graczy. Wszyscy byli w dobrych humorach i nie ukrywali, po co tu przybyli i komu kibicują. W tłumie dało się nawet wyłapać całe rodziny. Jak widać, e-sport łączy pokolenia. Miły widok. Z czasem pojawiła się też kolejna atrakcja, a były nią oczywiście cosplayerki i, w trochę mniejszej ilości, cosplayerzy. Z całą pewnością nie mogli oni narzekać na brak zainteresowania.
Przyznam, że mimo dużej ilości gości, w czasie całego IEM-u nie zauważyłem ani jednego niestosownego zastosowania z ich strony. Było gorąco, ale jednak nic nie wykipiało, co niewątpliwie odznaczyć można jako duży plus dla organizacji i uczestników. A kiedy już wszyscy byli odpowiednio przygotowani i zmotywowani, przyszła pora na prawdziwą ucztę…
No to gramy!
Niestety uczta ta była lekko opóźniona. Oficjalny harmonogram zakładał otwarcie głównej sali o godzinie 10. Tak się jednak nie stało, co dało wszystkim dodatkowe 40 minut na zwiedzanie stoisk wystawców. W końcu jednak ochrona otworzyła drzwi i razem z resztą tłumu mogłem swobodnie dostać się na główna arenę. Przyznam szczerze, że zrobiła na mnie spore wrażenie. Choć może było to związane z kilkukrotnym wyłączaniem oświetlenia… Trudno powiedzieć. Mogę jednak stwierdzić z całą pewnością, że widownia zapełniła się w dość szybkim tempie. Chwila na przygotowanie i na scenie pojawiło się trzech panów. Jak się później okazało, byli oni komentatorami, mieli przywitać się z widownią i zaprosić wszystkich na pokazowy mecz z przedstawicielami grających drużyn. Wyobraźcie sobie reakcję ludzi, kiedy zaczęli poszukiwania odpowiednich kandydatów do potyczki z reprezentantami ROX Tigers, HongKong Esports i managerem Unicorns of Love w serii pojedynków 1 vs 1. Walka była zacięta, w ruch poszły banery, czapki Teemo i wszystko, czym można było zwrócić na siebie uwagę. Ostatecznie do walki wybranych zostało dwóch panów, dwie panie i pani, która później okazała się być panem – takie małe potknięcie ze strony prowadzącego. Widać było zdenerwowanie na twarzach wybrańców, tym bardziej, że za zwycięstwo przewidziany był nowiutki procesor IntelCore i7. Niestety, pro gracze szybko pokazali reprezentantom ludu, że muszą jeszcze troszkę poćwiczyć. Z jednym wyjątkiem: kolega, który wyznał, iż jest boostowanym diamentem, pokonał managera “jednorożców” i prawdopodobnie na koniec dnia cieszył się z nowego procesora.
Po zakończonym pojedynku na głównym ekranie wyświetlony został zegar odliczający czas do oficjalnego otwarcia. Pół godziny upłynęło mi niezwykle szybko. Nawet nie wiem, kiedy widownia odliczyła ostatnich 10 sekund i ciepło płomieni podniosło temperaturę wokół. Światła, kamera i na scenie pojawił się lśniący puchar. Nie znam się na pucharach, ale ten wyglądał naprawdę ładnie. Kilka słów wstępu od prowadzącego, po czym mikrofon przejął prezes ESL. Kiedy oficjalne powitania mieliśmy już za sobą, przyszła pora na danie główne. Przyznam szczerze, że z różnych powodów nie dane mi było obejrzeć wszystkich meczy, ale te, które zobaczyłem… Cóż to były za emocje! Gry szybkie i kończące się po ponad godzinie. Wartka akcja z dużą ilością fragów i powolna wojna na wyniszczenie. Każda gra dostarczała mnóstwo wrażeń, zwłaszcza te, w których walczyła drużyna H2K. Trudno się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że gra w niej nasz rodak – Marcin „Jankos” Jankowski. Każda akcja Jankosa, nawet zwykłe zniszczenie warda, nagradzana była gromkimi brawami ze strony widowni.
A skoro już przy widowni jesteśmy, ta również nie zawiodła. Po raz kolejny sprawdziła się teza, że polska publiczność jest jedną z najlepszych, na co zwrócili uwagę nawet komentatorzy. Były fale, pieśni, banery i iluminacje wykonane za pomocą telefonów. Połączenie koncertu z meczem piłki nożnej, co razem dawało naprawdę świetny efekt. Aż przyjemnie było patrzeć, że wszyscy potrafią tak dobrze się wspólnie bawić. Choć może czasem to odrobinę nużyło, niemniej jednak trzeba przyznać, że ludzie dawali radę. W szczególności pewna grupa w ostatnim rzędzie. H2K ostatecznie przegrało walkę o finał, ale w oczach oglądających bez wątpienia są bohaterami.
Niestety, złośliwość rzeczy martwych i tym razem dała o sobie znać. Mecz półfinałowy między ROX Tigers i G2 Esports musiał zostać przerwany z powodu problemów technicznych. Powodem rzekomo miał być komputer jednego z graczy, jednak na rzeczy musiało być coś więcej, bowiem przerwa wydłużyła się do prawie dwóch godzin. W konsekwencji drugi półfinał i finał musiały zostać mocno przesunięte, co nie odbiło się zbyt dobrze na humorze widowni, a zwłaszcza uczestników zmagań. Mimo wszystko to, co działo się w ich trakcie, z pewnością zrekompensowało oczekiwanie. Nocny finał też miał swój urok. I gdybyście jeszcze nie wiedzieli, wygrała drużyna z Tajwanu - Flash Wolves.
A kiedy nie graliśmy...
...też było co robić. Poza meczami drużyny uczestniczyły w sesjach zdjęciowych z fanami, a także rozdawały autografy. Przy czym robili to naprawdę cierpliwie i poza drobnymi szczegółami nie było widać u nich znudzenia, złości czy lekceważenia. Kilku szczęśliwcom udało się nawet zadać swoim idolom pare pytań, co w moim odczuciu jeszcze bardziej sprzyjało integracji. W końcu to też są ludzie. Do fanów wychodzili także przedstawiciele ESL, dlatego myślę, że ciekawość została w wielu kwestiach zaspokojona.
Na zakończenie
Bez wątpienia mogę uznać mój pierwszy IEM za udany. Przyjechałem tam lekko zestresowany, ale też pełen nadziei na wielkie widowisko e-sportowe. I nie zawiodłem się. Czy podział imprezy wyszedł jej na dobre? To się okaże. Na pewno pomogło to w rozładowaniu kolejek i ograniczeniu tłoku wewnątrz Spodka. Z drugiej strony jednak, brak Expo mocno uszczuplił ilość wystawców, którzy mimo wszystko robili co mogli, by przykuć uwagę krzątających się uczestników. Oglądanie meczy na żywo z tysiącami krzyczących głosów za plecami to bez wątpienia niesamowite przeżycie, ale… No właśnie. Na końcu człowiek czuł jednak pewien niedosyt. Zwłaszcza w czasie przerw technicznych widać było, że wiele osób nie do końca miało co robić. Mimo wszystko, poza tymi kilkoma potknięciami organizacja pierwszego weekendu Intel Extreme Masters stanęła na wysokości zadania. Pięć lat doświadczenia robi jednak swoje. Ochrona, oznakowanie i informacja – to wszystko działało bardzo dobrze. Zobaczymy, co przyniesie kolejny weekend. Po tym jednak, co zobaczyłem w ostatnią sobotę i niedzielę, jestem o niego spokojny.
Ahnestrasz