Od Śląskich Dni Fantastyki w Chorzowie minęło półtora tygodnia. Ten czas pozwolił możliwie obiektywnie spojrzeć na konwent, ponieważ emocje zdążyły opaść, a jednocześnie wspomnienia są na tyle świeże, że raczej nic ważnego nie umknie przy pisaniu tej relacji. ŚDF-y odwiedziło około 350-400 uczestników i była to druga edycja wydarzenia z rzędu po paroletniej przerwie. Co wyróżnia ten konwent na tle innych i czy warto się nań wybrać? Zobaczmy.
Standardowo zaczniemy od akredytacji i tego, co przygotowano dla nas już na wejściu. Sam proces przebiegał sprawnie, a kolejki nie istniały. Oczywiście przy tej liczbie uczestników i 3-5 osobach obsługujących punkt akredytacyjny nie jest to jakiś specjalny wyczyn, ale trzeba uczciwie przyznać, że wszystko przebiegało bardzo płynnie. Dla odwiedzających przygotowano wygodne informatory w formacie A5, w których znaleźć można było opisy punktów programu. Istniała możliwość dobrania kartki A4 z mapką i tabelą atrakcji. Do kompletu dostawało się plastikowe identyfikatory przypinane za pomocą krokodylka lub agrafki (sam nadruk był na zwykłej kartce). W późniejszym czasie widziałem też proste czarne smyczki i gumowe holdery przytroczone do nich. Tak wyposażony mogłem wyruszyć na poszukiwanie atrakcji.
Moc atrakcji
Daleko iść nie musiałem, ponieważ już przy wejściu można było wziąć udział w zadaniach przygotowanych w ramach gry konwentowej. Jednym z nich okazało się być stworzenie z dostępnych materiałów (liście, trochę ziaren itp.) ładnej wyklejanki na kartce. Zaraz obok chętni mogli wykazać się zdolnościami inżynieryjnymi i zbudować coś ze specjalnych klocków nieco przypominających Lego. Zauważyłem też, że kolejne osoby obsługujące grę konwentową, odpowiednio przebrane, były obecne w różnych miejscach budynku.Sam niestety nie wziąłem udziału w zabawie.
Wczesnym popołudniem odbył się też koncert uzdolnionej harfiarki, która swoją grą, śpiewem i dowcipami (o harfiarzach oczywiście) urozmaiciła program. Jednak to nie wszystkie niestandardowe atrakcje, ponieważ z racji całkiem ładnej pogody zorganizowano kilka zajęć wymagających ruchu. W małej wiosce rekonstrukcyjnej, oprócz udziału w pokazach i warsztatach, mogliśmy wziąć do ręki oszczep lub łuk i nauczyć się używać ich w praktyce. Zaraz obok odbywały się mecze Quidditcha – gry znanej z uniwersum Harry’ego Pottera, a po drugiej stronie mecze postapokaliptycznej wersji futbolu amerykańskiego – Juggera
Bliskie spotkania trzeciego stopnia
Magią konwentów fantastyki jest to, że na korytarzu możemy natknąć się na najróżniejsze osoby – od tłumaczy, przez autorów, aż po wydawców. Tak było i tutaj, udało mi się spotkać Piotra W. Cholewę, znanego z tłumaczenia na język polski książek Terry’ego Pratchetta, czy Aleksandrę Janusz-Kamińską – autorkę serii książek „Kroniki Rozdartego Świata” i współautorkę antologii opowiadań fantastycznych stworzonych przez same kobiety. Przeprowadziłem też długą rozmowę z szefem Wydawnictwa IX.
Konkurs cosplay
W przypadku tak małego i krótkiego konkursu jak ten na Śląskich Dniach Fantastyki zwykle tylko bym o nim wspomniał w akapicie o atrakcjach. Niestety, o ile cały konwent był świetnie zorganizowany, tak ta atrakcja to absolutna klapa. Uczestników była garstka, a jednak rozpoczęcie opóźniło się o około 40 minut. Kiedy już wszystko się zaczęło, w moim żenadometrze wy…ło skalę, mówiąc kolokwialnie… Zaczęło się od bardzo szybkiej zapowiedzi, praktycznie w całości odczytanej z kartki przez zacinającego się i robiącego pauzy w dziwnych miejscach prowadzącego. Człowiek ten próbował urozmaicić niektóre zapowiedzi, modulując głos na… mroczny. Niestety, wyszło to dziwnie i niezbyt przyjemnie. W dodatku sam prowadzący w żaden sposób nie angażował publiczności. Ot, wychodził, czytał i wracał do leżenia na kanapie postawionej na scenie. Tak, leżenia… Szybko zrozumiałem, dlaczego konferansjer nie powinien mówić nic poza zapowiedziami. Poza tym, że miał on trudności z czytaniem, okazało się, że rzuca tekstami typu: „Dobra, teraz wy zabawiajcie publiczność, bo mi się już nie chce”, po czym wraca do swojej pełnej pogardy pozycji leżącej. Ja rozumiem, że to miał być rodzaj nonszalanckiego żartu, ale wyszło zwyczajnie po chamsku i dziewczyny, do których słowa te zostały wypowiedziane, też były zaskoczone. Dało się zauważyć, że nie wiedzą, jak zareagować.
Na dodatkową uwagę zasługuje oświetlenie, bo o ile scenę przygotowano profesjonalnie, tak światła przez większość czasu ustawione były punktowo, oferując bardzo mocny snop światła na tył sceny, przy jednoczesnym braku odpowiedniego doświetlenia z przodu, co bardzo utrudniało wykonywanie jakichkolwiek zdjęć.
Po samym konkursie, w czasie oczekiwania na wyniki, odbył się pokaz tańca brzucha wykonany przez lokalną grupę. Sponsorem konkursu była między innymi firma Włókno-Land.
Armia organizatorów
Tym, co rzuciło mi się w oczy, szczególnie w początkowej fazie wydarzenia, była spora liczba osób obsługujących konwent. Koszulki konwentowe (noszone głównie przez organizatorów i helperów) „atakowały” z każdego kąta. Zanim szkoła wypełniła się uczestnikami, można było nawet odnieść wrażenie, że osób z obsługi jest więcej niż samych odwiedzających. Tutaj też chciałbym bardzo pochwalić tych ludzi, ponieważ sami garnęli się do pomocy. Gdy rozkładałem roll-up, chyba 5 osób pytało mnie, czy potrzebuję pomocy, a i później mogłem liczyć na wsparcie i mnóstwo optymizmu.
Słowo na koniec
Był to bardzo dobry konwent. Nie dało się narzekać na nudę, program był wypchany po brzegi i to atrakcjami na naprawdę wysokim poziomie zarówno pod względem merytorycznym, jak i doświadczenia prowadzących. Poza tym mieliśmy mnóstwo atrakcji dodatkowych, których próżno szukać gdzie indziej. Widać było, że impreza jest otwarta na wszystkich, nie tylko na hermetyczne grono tych samych osób, jak to ma często miejsce w przypadku wielu małych imprez o tematyce związanej z fantastyką. Tutaj widziałem sporo rodzin z dziećmi i osób, które przyszły „z ulicy”. Słyszałem też wiele nostalgicznych historii od starszych uczestników, którzy ostatni raz z taką dawką fantastyki mieli do czynienia wiele lat temu.