Zacznijmy od konkretów, czym w zasadzie jest „Moja martwa dziewczyna”? Na pewno nie tytułem, który byłby typowym przedstawicielem jednego gatunku – niczym potwór Frankensteina łączy w sobie różnorodne elementy: wątek kryminalny, trójkąt miłosny, czarny humor, erotykę czy oczywiście fantastykę. Tym zręcznym miksem gatunkowym autor książki Marcin Bartosz Łukasiewicz zachęca do wypróbowania tytułu. Jest to lektura lekka i mająca największą siłę w licznych barwnych dialogach. Wspomniana wyżej erotyka może kreślić obraz, iż jest to tytuł dla osób pełnoletnich, ale nic bardziej mylnego – w klimacie lektury odnajdą się również nastoletni czytelnicy.
Fabuła skupia się na parze głównych bohaterów, Piotrze i Jutce, których połączyła miłość. Jest to para nietypowa z wielu względów, ale najbardziej rzucającym się w oczy jest fakt, iż o ile Piotrek jest zwykłym człowiekiem, to Jutka jest najprawdziwszym zombie. Gdyby to nie komplikowało sytuacji wystarczająco, to dodajmy fakt, że Jutka ma już dziewczynę, która jest kilkusetletnią zjawą, niezbyt zadowoloną nowym adoratorem jej wybranki. Ich nietypowe życie na cmentarzu niszczy znalezienie któregoś dnia (o ironio) trupa, który burzy spokój nie tylko wspomnianej trójki, ale także wszystkich zamieszkujących teren cmentarza ghuli, zjaw czy innych topielic. Piotrek i Jutka rozpoczynają więc śledztwo, które ma pomóc rozwikłać zagadkę morderstwa.
Jak widać, jest to tytuł warty przeczytania i wyrobienia sobie własnej opinii na temat tego ciekawego eksperymentu gatunkowego. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, dzięki czemu można ją z łatwością nabyć na ich stronie.