Recenzje gier planszowych i karcianych
World of Warcraft: Wrath of the Lich King
Wydawca: Rebel
Autor: Alexandar Ortloff, Justin Kemppainen, Michael Sanfilippo
Rodzaj: Strategiczna, Kooperacyjna
Poziom skomplikowania rozgrywki: Niski
Losowość: Średnia
Gra składa się z:
- 47 plastikowych figurek;
- 4 kartonowych modeli fortyfikacji;
- 2 kostek;
- Planszy;
- 107 kart;
- 10 arkuszy zadań;
- 7 arkuszy bohaterów;
- 5 plastikowych suwaków;
- 9 żetonów;
- Instrukcji po polsku.
Pandemic jest jedną z najbardziej znanych gier kooperacyjnych ostatnich dwóch dekad. Solidna, prosta do wytłumaczenia i zrozumienia mechanika oraz emocje generowane przez raczej wysoki poziom trudności łamigłówki to dwa najważniejsze elementy decydujące o jej przystępności i tym, że jest po prostu wściekle emocjonująca. W ciągu ostatnich kilku lat ten dość stary już patent przeżywa coś w rodzaju drugiej młodości – powstaje coraz więcej gier przenoszących ten sam zestaw reguł w nowe, interesujące realia, takie jak mity Cthulhu… albo świat Azeroth. Panie i Panowie, World of Warcraft: Wrath of the Lich King!
Jak w każdej grze działającej na mechanice Pandemica, również we Wrath of the Lich King gracze obejmą kontrolę nad grupą bohaterów starających się wspólnymi siłami zażegnać nadchodzące niebezpieczeństwo. W tym przypadku nie walczymy jednak z zarazą – a przynajmniej nie w dosłownym sensie. Naszym głównym wrogiem będzie bowiem plaga nieumarłych, a głównym celem – zdobycie Cytadeli Lodowej Korony i nakopanie Królowi Liczowi do jego pokrytego szronem tyłka. Wykonując cztery akcje w turze, każdy z bohaterów będzie podróżować pomiędzy lokacjami, walczyć z powstającymi jak grzyby po deszczu hordami nieumarłych, kończyć zadania, czasem po prostu łapać chwilę na oddech – zaś po zakończeniu powyższych, poprzez dobranie kart z talii Plagi sprawdzimy, gdzie tym razem pojawi się więcej zagrożeń. Te muszą być starannie monitorowane i usuwane na bieżąco: zbyt duże nagromadzenie sił Króla Licza w jednym miejscu powoduje przesunięcie znacznika na torze Rozpaczy o kilka oczek w dół – podobnie jak śmierć jednego z bohaterów. Jeżeli tor ten kiedykolwiek osiągnie swój najniższy pułap, drużyna ponosi klęskę. Jako że ghule namnażają się coraz szybciej i szybciej w miarę jak trwa rozgrywka, cel wyprawy musi zostać osiągnięty jak najprędzej. Ale jak to zrobić?
I tutaj pojawiają się pierwsze zauważalne zmiany w mechanice gry w stosunku do pierwowzoru. Aby dostać się do Cytadeli i zmierzyć z Arthasem we własnej osobie, musimy najpierw wykonać trzy zadania rozsiane w trzech regionach mapy. Na danym obszarze możemy w ramach swojej akcji rzucić kostkami, aby sprawdzić, o ile pól uda się przesunąć znacznik na torze zadania. Proces ten można przyspieszyć – wszyscy gracze, których postacie stoją na polu, gdzie znajduje się wykonywana właśnie misja, mogą też ujawnić po jednej karcie z ręki, a jeżeli widoczny na niej symbol będzie odpowiadał symbolowi następnego pola na torze, znacznik zostanie przesunięty dalej. Opłaca się więc trzymać razem i wykonywać zadania grupowo – zwłaszcza że każda próba, udana czy nie, wyczerpuje siły witalne podejmującego się jej bohatera...
Jednak skupienie się w stu procentach na wykonywaniu zadań jest pewnym sposobem na szybką klęskę. Kolejną zmianą w stosunku do oryginalnego Pandemica jest zachowanie gry, kiedy zbyt dużo znaczników zagrożenia (tu: figurek ghuli) pojawi się na danym obszarze. W pierwotnej wersji gry oznaczało to, że epidemia szybko wymyka się spod kontroli, rozprzestrzeniając na sąsiednie obszary. We Wrath of the Lich King zamiast tego do życia powołane zostanie plugastwo, superjednostka, która w każdej turze będzie podążać śladem graczy i starać się zadać im obrażenia. Mamy do dyspozycji tylko trzy takie figurki – a jedna z zasad mówi, że kiedy dowolny wróg, ghul albo plugastwo, miałby zostać dołożony na planszę, ale wyczerpały się zapasy modeli, zamiast tego następuje ruch na wspomnianym wcześniej torze Rozpaczy. Same pozszywane z trupów kolosy są raczej drobną przeszkodą – chyba nigdy nie zdarzyło mi się, że atak plugastwa zdecydował o czyimś życiu albo śmierci – je również trzeba jednak eliminować szybko, zanim wyczerpie się pula!
Bohaterowie posiadają zróżnicowane zdolności nadrukowane na kartach postaci: Sylwana Bieżywiatr razi wrogów z dystansu i leczy się z obrażeń poprzez używanie kart do walki, podczas gdy Thrall zsyła straszliwe łańcuchy piorunów, szybko czyszcząc sąsiednie obszary, Jaina Proudmoore zaś specjalizuje się w szybkim przerzucaniu drużyny z miejsca na miejsce dzięki zaklęciu teleportacji. Każde z nich pełni jakąś inną rolę, czyniąc któryś aspekt rozgrywki nieco łatwiejszym – i to jest w porządku. Nieco mniej w porządku jest to, że w tej wersji Pandemica znacznie mniejszą rolę odgrywają karty w rękach graczy – są ich tylko cztery rodzaje (atak, obrona, leczenie i podróż), czasami różniące się siłą działania, mogące posłużyć albo do wykonywania zadań, albo do wzmacniania jakiejś akcji. Nie można również wymieniać się nimi pomiędzy graczami. Jest to znaczne uproszczenie w stosunku do oryginału.
Mimo tych uproszczeń, zabawa potrafi być emocjonująca, nawet na najniższym poziomie trudności i, mimo prostoty, nie mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że źle się bawiłem podczas rozgrywki. Temat niezbyt dobrze integruje się z mechaniką pod tym względem, że grając we Wrath of the Lich King ani przez chwilę nie miałem poczucia bycia rzezającym hordy trupów herosem. O wyniku starcia tak naprawdę decyduje jeden rzut kostką, co jest jasnym sygnałem, że – wbrew temu, co można by sądzić, znając grę komputerową, której tytułem sygnowane jest pudełko – nie o tym jest ta produkcja. Wrażenie pogłębiającej się desperacji było za to bardzo mocne, kiedy planszę zalewały kolejne fale nieumarłych, a znacznik Rozpaczy nieuchronnie zbliżał się do końca toru. Również w tej wersji Pandemic jest interesującą łamigłówką – na którą w dodatku nałożono dość wyśrubowany limit czasowy.
Wrath of the Lich King wizualnie prezentuje się bardzo solidnie na pierwszy rzut oka – duża, czytelna plansza, szczegółowe figurki bohaterów i poczwar, z którymi ci pierwsi będą musieli się zmierzyć, nawet kartonowy „składak” reprezentujący fortecę – wszystko to po rozłożeniu wygląda po prostu bardzo zachęcająco. Jedyne, co tak naprawdę mi zazgrzytało, to trwająca od zawsze tendencja gier na licencji Blizzarda do używania grafik z innych tytułów sygnowanych tym samym logiem. Tutaj, na przykład, ilustracje na kartach, szczególnie kartach zdolności bohaterów, zostały żywcem ściągnięte z Hearthstone’a. Niby pasują do efektu, jaki mają mieć poszczególne zagrywki, ale jednak coś tu po prostu nie leży… Być może to, że przestawiają po prostu generyczne scenki fantasy, w żaden sposób nie nawiązując do tego, że znajdujemy się w samym środku opanowanego przez nieumarłych mroźnego piekła?
Pora na podsumowanie. Wrath of the Lich King jest fajną, grywalną pozycją, pod warunkiem, że nigdy wcześniej nie grałeś w żaden inny tytuł sygnowany logiem Pandemic. Można było wycisnąć z tego pomysłu znacznie więcej, choćby implementując system kampanii znany z Pandemic Legacy, opowiadając epicką historię o wyprawie bohaterów na skutą lodem północ w rozpaczliwej próbie powstrzymania pijanego mocą Arthasa przed zdobyciem władzy nad Azeroth. Zamiast tego postawiono na prostotę – i rzeczywiście, Warcraftowa odsłona Pandemica jest dzięki temu świetną propozycją choćby dla fanów komputerowego pierwowzoru chcących spróbować czegoś nowego, ale w dobrze znanym im klimacie.